Normalnym, naturalnym jest, że do filozofii przychodzi się z pewnymi założeniami (przesądami). Problemem jest jednak, gdy w takim stanie się zostaje. Można by powiedzieć, że coś takiego nie zachodzi, że starą prawdą jest, że kontakt z filozofią "odmienia". Na ogół jest to jednak zmiana tylko pozorna, pierwotne założenia zostają doszlifowane, zyskują wyższy poziom abstrakcji oraz usuwa się spośród nich te, które okazują się sprzeczne z pozostałymi. Czasem następuje proces odwrotny: "miłośnik mądrości" odkrywa, że dotąd żył w błędzie lub był oszukiwany i rzuca się w wir poglądów przeciwstawnych (np. teista staje się ateistą, ktoś wierzący w wolną wolę deterministą itp.). Zmianie ulega tu jednak tylko treść, struktura pozostaje ta sama, co w pierwszym wypadku. W obu sytuacjach nasze "filozofowanie" ogranicza się tylko do szukania argumentów potwierdzających nasze założenia (przesądy), szukania argumentów obalających założenia przeciwnika (którym nadajemy z góry status błędów poznawczych lub głoszonych, z pobudek "interesownych", fałszów) oraz szukanie luk w naszym rozumowaniu i usuwanie z niego tych elementów, które psują jego koherencję (czy nie tym właśnie jest przywoływana nieustannie przez filozofię anglosaską, Rawlsowska metoda refleksyjnej równowagi?).
Na przekór temu chciałbym odnaleźć postawę filozoficzną par excellence. Poniżej przedstawiam kilka tropów, które wydają się zmierzać w tym kierunku.