poniedziałek, 13 maja 2013

XXII

Krótka opowieść o Pascalu:
Po co ryzykować?
- Można zyskać - powie jeden.
- Można też stracić - powie chrześcijanin.

15 komentarzy:

  1. Przewrotne. A czemu chrześcijanin z nazwy, a ten drugi bez przyporządkowania? :>

    W zakładzie Pascala nikt nie tracił, a raczej zyskiwał. Choć to wciąż przeliczenie możliwych zysków i strat.

    W pewien sposób przypomina to dylemat szklanki do połowy pustej lub pełnej. Kwestia podejścia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie masz rację, źle to trochę ująłem. Wyszło tak, że uwypuklone jest owo przeliczanie. Mi natomiast chodziło o to, by przeciwstawić owej Pascalowskiej kalkulacji sam moment ryzyka. Pascal na owo ryzyko nie mógł sobie "pozwolić", chciałby go uniknąć za wszelką cenę.

      Nie nazwałem drugiego z mówiących, gdyż możliwe są różne przyporządkowania. Może to być nietzscheański eksperymentator, ale może to być też kierkegaardowski podmiot podejmujący się skoku w wiarę.

      Usuń
    2. ...w takim razie skąd decyzja o nazwaniu drugiego chrześcijaninem?

      Czepiam się, wiem. Ale w pewien sposób jest to tutaj zasadnicze. Jeśli chodzi o ryzyko wiary, to wierzący/niewierzący jest zasadną opozycją. Wyartykułujmy to. W ten Twojej formule jeden jest nazwany(naznaczony), drugi wolny od jakiegokolwiek kontekstu(na swoją korzyść).

      A jeśli chodzi o ryzyko dotyczące innych spraw życiowych - czemu chrześcijanin ma być reprezentatywny i czy ma coś symbolizować?

      Bo jeśli nietzscheański eksperymentator, to siłą rzeczy chrześcijanin jest stygmatyzowany. Uruchamia się cały kontekst stosunku Nietzschego do chrześcijaństwa.


      Zastanawia mnie, jaki był Twój zamysł. Oczywiście żadne wyjście nie może być rozpatrywane jako dobre/złe czy właściwe/niewłaściwe. Ta ambiwalencja jest całkiem intrygująca.

      Usuń
    3. Czepiasz ;) ale o tym samym pomyślałem już po napisaniu tamtego komentarza... Pierwotnie nie brałem pod uwagę Kierkegaarda... Co jednak mnie nie usprawiedliwia. Mogę tylko powiedzieć, że przekonuję się (nie pierwszy zresztą raz) jak trudno wykuć dobry aforyzm.

      A jeśli chodzi o zamysł, ten najbardziej podstawowy: wykroczyć (wyskoczyć ;)) poza Pascala. Kiedyś, kiedyś... kiedy jeszcze byłem dobrym chrześcijaninem (nieprawdopodobne, prawda? ;)) myśląc o "zakładzie Pascala" dotarło do mnie, że robi on z wiary pewien interes: "słuchaj - mówił - wierz, bo dzięki temu zyskasz". I uznałem, że jakaś chytra ta proponowana przez niego wiara. Pomyślałem sobie wtedy, że należałoby postąpić właśnie przeciwnie: nie wierzyć, a jednak żyć zgodnie z moralnością chrześcijańską (taki sobie sformułowałem anty-Pascalowski zakład). Być "dobrym człowiekiem", ale nie wciągać Boga w żaden interes, żeby nie stawiać Boga w pozycji dłużnika: "słuchaj, wierzyłem w Ciebie, więc teraz jesteś mi winien życie wieczne w raju". Zasłużyć sobie na owo życie wieczne (jeżeli jest) swoimi czynami, swoją moralnością, a nie swoim "układem z Bogiem". Robić to, co się robi, dla moralności, a nie dla przyszłych korzyści. (Złośliwie można by powiedzieć: to nie "zakład Pascala" tylko "układ Pascala". Tego układu - z Bogiem - chciałem właśnie uniknąć.)
      Jednak po kilku latach, już "zateizowany", gdy wróciłem do tamtej myśli doszedłem do wniosku, że i w niej kryła się pewna interesowna postawa, tylko bardziej ukryta. Z jednej strony owa ukryta nadzieja, że jednak Bóg jest i wynagrodzi dobre życie (bo w gruncie rzeczy ów anty-zakład nie był antyteistyczny, lecz agnostyczny), z drugiej: jeśli Boga nie ma, to nagrodą będzie samo dobre, moralne życie. I z tego schematu chciałem się wydostać powyższym aforyzmem: przeciwstawić człowiekowi interesu, układu, pewności, pewnego zysku, człowieka ryzyka, który nie boi się straty. Z tego powodu anonimowy jest pierwszy z wypowiadających się: mówi on o zysku. Ale w ryzyku, w poza-Pascalowskim, Nietzscheańskim ryzyku nie chodzi tak naprawdę o możliwy zysk, tylko o wyjście poza myślenie według schematu: zysk-strata. Istotnymi punktami owego aforyzmu są "ryzyko" i "strata", a nie "zysk" i "strata", dlatego postać od zysku nie jest nazwana: stanowi ona raczej pewne tło, na którym ma się ukazać postać przyporządkowana (czyli chrześcijanin).

      Usuń
  2. Wątek Kierkegaarda to byłoby trochę mieszanie porządków.

    Aforyzm można traktować jako formę epifaniczną. Nagłe olśnienie. Z drugiej strony, to chyba jednak najbardziej wypracowana(przepracowana), wysoce intelektualna forma wypowiedzi. Pewnie że trudna. Ale mnie się ten Twój powyższy podoba. Pewnie uwagi czy zapytania to sprawa...pewnego wysiłki intelektualnego. ;)

    (Czemu Nietzsche sobie upodobał formę aforyzmu? Wydaje mi się, że coś o tym czytałam. Choć czasem mówi się o tym, że jego pisanie to afirmacja niejasności, niepewności, ciągłej transformacji.)

    Cóż za prywata w tej Twojej odpowiedzi, nie spodziewałam się. Nie wiem czy to, że byłeś kiedyś dobrym chrześcijaninem jest nieprawdopodobne. Mianowanie siebie nietzscheanistą chyba tego nie wyklucza. :>

    Pewnie, w zakładzie Pascala to rozliczenie potencjalnych zysków i strat. Rozumiem tę próbę wyjścia, ale nadal wydaje mi się, że z podziałem tych ról jest coś nie w porządku. Bo chrześcijanin spełnia zarówno ryzyko, jak i stratę. Pierwszy wypowiadający się ma według Ciebie "nie zyskiwać", choć mówi, że jest taka możliwość(więc nie widzi ryzyka).

    Chyba że ten nienazwany sytuuje się w starym porządku(Pascalowskim- zysku i straty), a chrześcijanin jest już przekroczeniem. O, chyba tak mi to logicznie wygląda.

    Nie wiem, czy jasną wyrażam swoje wątpliwości(może błędnie i czegoś nie rozumiem).

    No nic, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasno, jasno. Zdaję sobie sprawę z tego, że istnieje pewna nierównowaga w tym aforyzmie, która rodzi wątpliwości. Upierałbym się jednak przy redukcji postaci mówiącej o zysku. Tzn. nie widziałem lepszego tła, na jakim można by ukazać postać mówiącą o stracie, na jakim można by wydobyć tę stratę. Może mogłem użyć podkreśleń (słów "ryzyko" i "strata") by je uwypuklić. Ale nie wiem czym zastąpić ten "zysk" - może to kwestia tego, że w pierwszym odruchu najczęściej myśli się opozycjami.

      A co do Nietzschego. Różne są teorie jego przywiązania do aforyzmu. Poczynając od tej, że z powodu swojej poważnej choroby wzroku nie mógł zbyt długo patrzeć i musiał pisać krótkie teksty ;) Ja osobiście wolę tę wersję: aforyzmy są tekstami, które trzeba dopełnić, zinterpretować, ale tekstami tak zbudowanymi, że gdy się je interpretuje, to ukazuje się "natura" czytającego (można je interpretować aktywnie lub reaktywnie, nihilistycznie lub afirmatywnie).


      P.S. Jak rozumiem studiujesz polonistykę. Gdybyś robiła to w Gdańsku, to informuję, że będę miał 4 czerwca wykład o Deleuzie dla studiów doktoranckich na filologii.

      Usuń
  3. Jasne, pewnie trudno znaleźć określenie na osobę mówiącej o zysku. Ale wciąż można drążyć dlaczego chrześcijanin jest od straty i ryzyka. :>

    Aforyzm jako forma aktywizacji odbiorcy? No to chyba spełniłeś to założenie. ;)

    P.S. O, Deleuze i model kłącza. Nie jestem z Trójmiasta, niestety. Ale Ty doktoryzujesz się na UW, prawda? Jeśli w Warszawie byś miał jakiś wykład, czy zajęcia, to chętnie bym się pojawiła. ;)

    P.S.2. Choć moim faworytem i tak jest Derrida z:
    "Funkcja poetycka jest projekcją zasady ekwiwalencji z osi wyboru na oś kompozycji". :>

    OdpowiedzUsuń
  4. *mówiącą

    (rety, co ja takie błędy robię)

    OdpowiedzUsuń
  5. Może nie tyle chrześcijanin jest od zysku i straty co pascaliański chrześcijanin. Był to atak wymierzony przede wszystkim w zakład Pascala. Chociaż z nietzscheańskiej perspektywy chrześcijanin jest typem moralnego niewolnika, czyli tego, kto musi mieć dane z góry, pewne, niepodważalne prawa, zasady jakimi ma kierować się w życiu. Nietzsche jako typ przeciwny mógłby tu wskazać np. rzymskiego stoika, który sam pracuje nad swoją moralnością (a właściwie: etyką), a przy tym prawa i bogów traktuje z pewną lekkością, potrafi się im nie podporządkowywać (choć nie wiem, czy stoika można by nazwać typem ryzykanta ;)).

    P.S. Nie chciałem bezczelnie wypytywać skąd jesteś. Ale skoro Wa-wa Ci pasi to trzymaj za mnie kciuki. Jest szansa, że w przyszłym roku akademickim będę prowadził zajęcia z filozofii współczesnej lub historii filozofii na polonistyce na UW.

    OdpowiedzUsuń
  6. ad. P.S. Spokojnie, pytanie o lokalizację nie byłoby bezczelnością. Prędzej moja uwaga o doktoryzowaniu się.

    Serio? Będę trzymać kciuki. Co prawda ja jestem już po kursie(nowożytna), ale zawsze chętnie zajrzę. Do tej pory miałam do czynienia z prof. Włodzimierzem Lorencem. Pozytywne wrażenie. I żałowałam, że tylko połowa semestru, tym bardziej, że na zajęciach wszyscy prowadzący dziwnie uważają, że my wszystko wiemy i konteksty filozoficzne są nam znane. ^^'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Profesor Lorenc jest moim opiekunem naukowym... Wygląda na to, że będę miał go zastąpić. Ale wszystko zależy od tych, którzy rozdają godziny zajęć zakładom... Także na razie czekam na decyzję.

      Usuń
  7. Profesor Lorenc wydawał mi się bardzo sympatyczny. Ma pewne swoje urocze powiedzenia(to bezczelność z mojej strony ^^').

    A ty czym się zajmujesz w ramach doktoratu? (bezczelność x2)

    Pochwal się, jak się uda z tymi zajęciami. Zajrzę, sprawdzę jak wykładasz. ;) (bezczelność x3)

    P.S. I naprawdę liczę na tekst o Schopenhauerze i Wittgensteinie.

    /koniec prywaty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się "chwalę", choć nie do końca wyszło jak chciałem. Rozmawiałem wczoraj z prof. Lorencem na ten temat, ponieważ dostał on już konkretne informacje. Przyznano mu 60 godzin zajęć: wykład z filozofii współczesnej, dla IV roku. Z tych 60 postanowił zatrzymać 30 dla siebie, a po 14 oddać mi i jeszcze jednemu doktorantowi z mojej katedry. (A 2 brakujące? No cóż... w ciągu roku zawsze coś wypada, więc poszło z naszej puli.) Także prowadzę od przyszłego roku i to mnie bardzo cieszy, choć z drugiej strony żałuję, że tak mało.

      Dostaniesz swojego Derridę, ale nie ja go zrobię, ale ten drugi doktorant. Nie mogę nic na temat jakości tego wykładu powiedzieć, ponieważ nie widziałem jeszcze tego drugiego w akcji i nie wiem jak prowadzi. Musieliśmy jakoś podzielić między siebie materiał tak, żeby nasze wykłady zachowały pewną ciągłość, także każdy z nas wybrał to, na czym się zna. Ponieważ u mnie będzie to m.in. Foucault i Deleuze, więc podejrzewam, że dopiero w drugim semestrze będę prowadził.

      A czym się zajmuję w ramach doktoratu... Koncepcjami nowych podmiotowości proponowanymi przez Nietzschego (nadczłowiek), Heideggera (przyszli ostatniego Boga), Foucaulta (projekt estetyki egzystencji) i Deleuze'a (nomadzi, albo Ciało bez Organów). Chociaż na razie wygląda to tak, że siedzę nad samym Foucaultem ;) i do innych prawie nie zajrzałem, a jak dalej tak pójdzie to Heidegger wyleci całkiem :P

      Pamiętam o Schopenhauerze i Wittgensteinie. Postaram się. Ale na pewno nie nastąpi to zbyt szybko.

      Usuń
  8. A, rzeczywiście, na 4. roku mam kontynuację wykładu z filozofii. Zamyśliłam się nad tym, co miałam teraz na trzecim, a przecież skończyliśmy na Gadamerze. No to w takim razie będę mieć okazję was ocenić. Gratuluję i życzę powodzenia.

    Pojęcie podmiotowości jest teraz bardzo nośne. A projekt estetyki egzystencji Foucaulta ma się jakoś do Kierkegaarda?
    I o czymś podobnym czytałam gdzieś u Bielik-Robson(o, to nie dziwne, bo się kwestią podmiotowości zajmuje xP) Jest dosyć pomocna w naszych naukach filologicznych.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakieś tam odległe powiązania z Kierkegaardem pewnie da się znaleźć, ale ogólnie nie o to chodzi.

      Usuń