wtorek, 15 października 2013

Kto nie troszczy się o Siebie, kto nie troszczy się o innych? (O posłuszeństwie i władzy pastoralnej)

Wpisy związane z etyką Siebie pragnę rozpocząć od pewnej negatywnej charakterystyki, od powiedzenia raczej czym ona nie jest, niż czym jest. Pojęcia, które się z nią wiążą, nazwane są za pomocą takich słów, które mogą powodować złudzenie ich natychmiastowej zrozumiałości i oczywistości. Wspominałem o tym w poprzednim wpisie, kiedy mówiłem, że rachunku sumienia - wchodzącego w skład etyki Siebie - nie należy mylić z chrześcijańską praktyką o takiej nazwie. Po cóż zatem używać tych samych słów? Powodów jest wiele - a jednym z nich zwykła, historyczna uczciwość: rachunek sumienia był praktyką istniejącą uprzednio w kulturze greckiej, a później w hellenistyczno-rzymskiej i dopiero stamtąd przejęło go chrześcijaństwo. Przejęło zmieniając zarazem jego sens, uprzedni sens, który wydobywają tacy badacze starożytności jak Pierre Hadot, czy Michel Foucault. Podobnie jest z innymi pojęciami - ich sens i znaczenie zależą od pewnej szerszej konstelacji, do której należą, a to oznacza, że nigdy nie są oczywiste. Jeżeli je jako takie postrzegamy, to wyłącznie dlatego, że cierpimy na niedobór zmysłu historycznego, że uważamy naszą kulturę i jej kategorie, za odwieczne i niezmienne. Tym wpisem chciałbym przyczynić się do usunięcia choć odrobiny tego zadufania, poprzez pokazanie, że to, co zdaje nam się natychmiastowo zrozumiałe wcale nie stosuje się tam, gdzie byśmy to - w owej pośpiesznej oczywistości - widzieli.


KU WŁADZY PASTORALNEJ
Jedną z centralnych figur chrześcijaństwa jest, przyniesiona z Bliskiego Wschodu, figura pasterza. Figura występująca u Egipcjan, Asyryjczyków, w Mezopotamii oraz - oczywiście - u Hebrajczyków. Królowie na tych terenach tytułowani są pasterzami (jednym z atrybutów faraona jest kij pasterski), miano to przysługuje również najważniejszym bóstwom, np. Re. Jedynym wyjątkiem, pod tym względem, są Hebrajczycy, u których tytuł pasterza należy wyłącznie do boga (choć czasem określali oni złych władców jako złych pasterzy). Pasterz jest tym, który opiekuje się całym swoim stadem, ale zarazem dba o każdą owieczkę z osobna. Pasterz prowadzi stado do jego celu (na zielone łąki, ku zbawieniu), musi więc dbać o porządek w stadzie, o dobre prowadzenie się każdej z owieczek. Jest on również tym, który - w razie potrzeby - powinien poświęcić się (czy to dla stada, czy to dla pojedynczej owieczki).

Również chrześcijaństwo jest religią (dusz)pasterską. Warto jednak zaznaczyć, że nie wszystkie wierzenia są takie - np. bogowie starożytnych Greków nie byli pasterzami zajmującymi się ludźmi-stadem, ale raczej opiekunami państw-miast. Bóg grecki broni murów miejskich, interweniuje w życie miasta, nawet wpada w gniew - lecz nigdy nie prowadzi ludzi. Podobnie było z greckimi władcami - nie byli oni postrzegani jako pasterze. Figurę polityka, jako pasterza, krytykuje Platon, w swoim dialogu "Polityk". Bliski Wschód i chrześcijaństwo różnią się zatem znacznie od antycznej Grecji i Rzymu. Różnią się jednak również między sobą. O ile chrześcijaństwo przejmuje figurę pasterza, o tyle poddaje ją znacznym zmianom. Dla chrześcijan już nie tylko bóg jest pasterzem (jak to było dla Hebrajczyków, czyli jeszcze w Starym Testamencie), ale tworzą oni całą gęstą, złożoną i zwartą sieć instytucji związanych z duszpasterstwem, instytucji koekstensywnych z organizacją Kościoła jako całości. Istnieje wielu pasterzy, którzy mają obowiązek przewodzenia powierzonym im stadom. Owe przemiany figury pasterza - przemiany prowadzące do wyłonienia się władzy typu pasterskiego, władzy pastoralnej - dokonywały się na gruncie kościołów, tzn. wspólnot religijnych istniejących przed powstaniem jednego Kościoła (ten bowiem pojawił się dosyć późno), ale przede wszystkim na gruncie życia klasztornego. I na tym ostatnim chciałbym się skupić.

 Benedykt z Nursji, chrześcijański święty, jeden z ojców Kościoła, mnich i duchowy patron mnichów


MONASTYCZNE POSŁUSZEŃSTWO
W piątym, poświęconym posłuszeństwu, rozdziale swojej "Reguły", będącej tekstem założycielskim zachodniego monastycyzmu, Benedykt z Nursji pisze: "Najprzedniejszym stopniem pokory jest bezzwłoczne posłuszeństwo". Chrześcijańskie duszpasterstwo jest złożoną praktyką, jednak uwagę chciałem poświęcić elementowi posłuszeństwa, który po pierwsze jest pewnym novum w porównaniu do kultury Hebrajskiej, czy Greckiej, a po drugie wydaje się pełnić pewną uprzywilejowaną rolę.

Posłuszeństwo, o którym tu mowa nie oznacza podlegania prawu (jak u Żydów czy Greków), ale stosunek podporządkowania wobec innej jednostki. Nie chodzi o relację z jakimś ogólnym, ponadosobowym prawem czy zasadą, lecz o relację indywidualną: posłuszeństwo konkretnej jednostki, wobec innej konkretnej jednostki (duszpasterza). Benedykt pisze dalej tak: "[...]gdy tylko przełożony wyda jakieś polecenie, nie zwlekają oni ani chwili z jego wykonaniem tak, jak gdyby sam Bóg rozkazywał" (podkreślenie moje). Poleceniom przełożonego (czyli pasterza) przysługuje taka sama ranga, jak poleceniom formułowanym przez Absolut. Nie mogą one być poddawane w wątpliwość, nie należy ich rozważać, nie należy szukać racjonalnych przesłanek dla nich, nie należy zwlekać w ich wykonaniu. Foucault komentuje to w następujący sposób: "Doskonałe posłuszeństwo polega na posłusznym wykonywaniu poleceń nie dlatego, że są rozsądne albo przyczyniają się do realizacji jakiegoś ważnego celu, lecz - przeciwnie - właśnie ze względu na absurdalność owych poleceń" (w: "Bezpieczeństwo, terytorium, populacja"), przywołując przy tym coś, co określa mianem dowodów z posłuszeństwa. W pismach zakonników możemy odnaleźć liczne przykłady owych dowodów z posłuszeństwa, czyli sytuacji, w których mnich wykonuje polecenie w niesprzyjających okolicznościach. Mamy dowody z absurdalności: mnich Jan otrzymał nakaz podlewania dwa razy dziennie wyschniętego badyla wystającego z ziemi gdzieś na pustkowiu (opisane m.in. w "Institutionis cenobitiques"). Dowody z opryskliwości przełożonego: opryskliwość, brak uznania, brak wdzięczności, brak pochwał ze strony przełożonego zwiększają zasługę związaną z wykonaniem zleconego przez niego zadania. Czy nawet dowód ze złamania prawa: "posłusznym trzeba być nawet wtedy, gdy polecenie stoi w sprzeczności ze wszystkim, co uchodzi za prawo" (Foucault). Przykładem jest tu historia opisana m.in. przez Kasjana we wspomnianym "Institutionis cenobitiques": niejaki Patermutus, po tym jak zmarła jego żona, udaje się wraz ze swoim ośmioletnim synem do klasztoru, pragnie bowiem stać się mnichem. Zostaje w tym celu poddany licznym próbom. Ostatnią z nich jest polecenie, by utopił własnego syna. I Patermutus, jak przystało na posłusznego i pobożnego (określenie samego Kasjana) człowieka, czyni to. (Dodam tylko, że razem z Patermutusem wysłano braci, którzy wyłowili dziecko z rzeki zanim się utopiło - co nie zmienia faktu, że własny ojciec wpierw do owej rzeki je wepchnął.)

Owo posłuszeństwo charakteryzuje się tu brakiem celu, albo swego rodzaju autotelicznością, czyli jest celem samo w sobie. O ile np. Grek powierzał się lekarzowi czy retorowi, to w jakimś celu - aby zachować zdrowie lub podjąć odpowiednią decyzję polityczną. Natomiast mnich ma być posłuszny dla samego posłuszeństwa. Jest ono jego zasługą. Natomiast nagannym jest, gdy podejmuje on jakieś działanie, które nie zostało mu nakazane. Wszystko to ma rodzić pokorę. "Być pokornym to w istocie i przede wszystkim zdawać sobie sprawę z faktu, że każdy akt własnej woli jest czymś złym." (Foucault, podkreślenie moje) Sensem posłuszeństwa jest wyrzeczenie się, uśmiercenie własnej woli. Jak pisze Benedykt z Nursji: "Nie żyją oni według swojego upodobania, posłuszni własnym pożądaniom i zachciankom, lecz stosują się do rozstrzygnięć i poleceń drugiego człowieka." Owe słowa dotyczą oczywiście mnichów, zobaczymy jednak jak owa figura posłuszeństwa przenosi się poza życie zakonne, by stać się swego rodzaju motywem przewodnim chrześcijaństwa - później zaś opuszcza nawet teren owej wiary i przenosi się do szerzej rozumianych struktur społeczno-politycznych.

Tym, który wydaje owe polecenia jest oczywiście duszpasterz. To jego wola ma zastąpić wolę jego owieczek. Dla porządku dodajmy jednak, że sam ów rozkazujący nie wykonuje swojej funkcji dla niej samej, nie rozkazuje dla samego rozkazywania, ale - niezależnie od tego, czy jest opatem, czy nawet biskupem - czyni tak, ponieważ nakazano mu rozkazywać. Dobry duszpasterz powinien niejako wzbraniać się przed swoją funkcją, nie chcieć rozkazywać, ale zarazem robić to, aby właśnie wykorzenić swoje chcenie, swoją wolę i zastąpić ją inną. W ten sposób tworzy się coś, co Foucault określa jako ogólne pole posłuszeństwa. Jest ono silnie zindywidualizowane (tzn. zalecenia są dostosowywane do jednostki - tutaj właśnie swój chrześcijański sens odnajdują procedury takie jak rachunek sumienia czy spowiedź), a zarazem jego podstawowym efektem ma być wytworzenie panowania.




"JA" JEST GRZECHEM
Powstały najprawdopodobniej w XIV wieku, anonimowy traktat nazywany "Teologią niemiecką" rozwija omówiony wątek posłuszeństwa. Czyżby między VI a XIV wiekiem panowała w tej kwestii cisza? Bynajmniej. Jednakże "Teologia niemiecka" zajmuje tu szczególne miejsce, gdyż daje regule uśmiercenia woli silne podstawy ontologiczne, a ponadto - za sprawą Lutra - przyczynia się do jej rozplenienia. Podkreślmy to jednak: mimo ogromnego wpływu na autora 95 tez "Teologia niemiecka" nie jest dziełem protestanckim, a wątki, które podejmuje obecne są w chrześcijaństwie od samego początku - również w jego wersji katolickiej.

Jak pisze w swym traktacie anonim zwany Frankfurtczykiem: "[...] wszelka jaźń, mojość i sobność, i to, co do niej należy, muszą zostać całkowicie utracone i pozostawione" i dalej "[...] wszelka własna wola, jak i to, co z własnej woli wynika, jest grzechem". "Teologia niemiecka" nie jest już wyłącznie zestawem reguł dla tych, którzy chcieliby wieść odosobniony żywot w jednym z klasztorów. Wprost przeciwnie - ugruntowując swoją myśl ontologicznie Frankfurtczyk kreśli jasny obraz: droga do zbawienia jest jedna i taka sama dla wszystkich, a jest nią wyzbycie się własnej woli, wyzbycie sobności, mojości, "ja". Oznacza to, że nakaz uśmiercenia woli dotyczy już nie tylko mnichów, lecz wszystkich ludzi. Mamy tu świetny przykład dla ontologii maszynowej: funkcja, która najpierw była emergentą, potem - przez długi czas - kontynuantą, wreszcie staje się dominantą; co więcej - rozplenia się ona, przenosi z jednej maszyny, z którą była ściśle związana, w ramach której się wykształciła, na inne (o czym niżej).

Dla Frankfurtczyka jedynym istnieniem jest bóg; człowiek zaś - i wszelkie inne stworzenie - jedynie wewnętrzną ekstazą (jak pisze Piotr Augustyniak) owego wszechogarniającego istnienia. Ta sytuacja opisana jest, już na samym początku "Teologii niemieckiej", za pomocą pewnej neoplatońskiej metafory: bóg jest słońcem, a całość stworzenia jedynie poświatą, blaskiem, który bez samego słońca nie istnieje. Jednakże człowiek, upadając w grzech, zaczyna uważać, że jego istnienie jest odrębne i samodzielne, a w konsekwencji zaczyna je pielęgnować. Grzechem wg Frankfurtczyka jest to, co nazywa on przywłaszczaniem. Owo przywłaszczanie dotyczy życia, wiedzy, poznania, ale przede wszystkim istnienia. Jak pisze Augustyniak: "[...] źródłem i sednem tej tendencji i tej praktyki jest bezpodstawne przypisanie samemu sobie odrębnego aktu istnienia. Oznacza to zaś ustanowienie siebie samego jako bytu odrębnego od jedynego weßen [istnienia - przyp. mój], a więc jako autonomicznego, osobnego >>ja<<." Owo ustanowienie nie oznacza żadnej ontologicznej konstytucji - gdyż poza Bogiem nie ma istnienia - lecz swego rodzaju bunt, który polega na tym, że to, co jest tylko wewnętrzną ekstazą uznaje siebie za coś odrębnego. Jak widzimy chodzi tu o kwestię woli: to nie istnienie człowieka grzesznego jest niezgodne z bogiem, gdyż istnieje tylko bóg, a wszelka odrębność istnienia jest jedynie iluzją. Niezgodna z bogiem jest natomiast własna wola. I nie chodzi tu nawet o chcenie czegoś innego, niż chce bóg; również altruizm czy miłość, tak długo jak są ufundowane w "ja", zakotwiczone we własnej woli, są grzechem.

Jedynym ratunkiem, jedynym sposobem wyjścia z upadku, wydobycia się z grzechu jest rezygnacja z własnej woli. Co jednak niezwykle istotne: nie można tego pragnąć. Człowiek sam nie może wydobyć się ze stanu upadku i potępienia, nie może w tej kwestii nic zdziałać. Jedyne co może go uratować to pasywne poddanie się działaniu Boga. Najważniejsza jest tu właśnie owa bierność. W swojej rozprawie o "Theologia Deutsch" Augustyniak bardzo przenikliwie zauważa, że owa pasywność, owo wyzbycie się grzechu polega na staniu się miejscem, "miejscem, w którym to, co doskonałe [czyli bóg - przyp. mój], doświadcza samo siebie". Odrzucenie "ja", mojości, sobności, fałszu, diabła, grzechu (Frankfurtczyk zrównuje te terminy) polega na byciu "pustym miejscem" (pustym, tzn. pozbawionym własnej woli), pustym naczyniem, w które wlać się może boża wola. Człowiek ma być jedynie "miejscem samodoświadczenia doskonałego, boskiego istnienia [...] miejscem, w którym istnienie napotyka samo siebie jako ekstatyczną, wytryskującą od wewnątrz, wszechobejmującą źródłowość weßen" (Augustyniak). Frankfurtczyk nie poświęca uwagi konkretnym praktykom, mającym na celu uśmiercenie woli, uprawnione wydaje mi się jednak przypuszczenie, że powodem tego jest jego przynależność do tradycji monastycznej (najprawdopodobniej mieszkał w domu zakonnym we Frankfurcie nad Menem), w której te wątki zostały - wiele wieków wcześniej - szczegółowo opracowane. Hipotezę tę wzmacniają rozproszone w "Teologii niemieckiej" uwagi, takie jak ta, że punktem wyjścia dla doświadczenia mistycznego (czyli wydobycia się z grzechu) są reguły ("tych, tak niewielu ludzi, którzy doszli do prawdy, najpierw rozpoczęło od reguł i wskazówek i się w nich ćwiczyło, dopóki nie poznali nic innego i lepszego"), pokora oraz pasywne - a czasem aktywne - służenie, poddanie się władzy innego. Co ciekawe, zdaniem Frankfurtczyka nie chodzi tylko o uległość wobec boga, lecz również wszelkiego innego stworzenia: "A kto chce i ma być posłuszny Bogu, zdany na niego i poddany mu, ten pasywnie, nie aktywnie, musi i powinien być na wszystko zdany, wszystkiemu posłuszny i poddany".


Podział na konfesje w Niemczech, w roku 1890: kolor zielony - katolicyzm, kolor pomarańczowy - protestantyzm


POZA MASZYNĘ RELIGIJNĄ
Przytoczmy raz jeszcze owe słowa Frankfurtczyka: "A kto chce i ma być posłuszny Bogu, zdany na niego i poddany mu, ten pasywnie, nie aktywnie, musi i powinien być na wszystko zdany, wszystkiemu posłuszny i poddany". Jest to, moim zdaniem, miejsce, w którym funkcja posłuszeństwa wypływa z maszyny chrześcijańskiej i zaszczepia się na innych maszynach, zwłaszcza na militarnej i politycznej. Czyż owo doskonałe posłuszeństwo, wypełnianie poleceń nie dlatego, że są one rozsądne czy realizują jakiś ważny cel, ale realizowanie ich dlatego, że są absurdalne, realizowanie ich dlatego, że są własnie poleceniami nie przywodzi na myśl wojska? Czy nie odsyła dalej do totalitarnych reżimów?

Druga połowa XX wieku obrodziła w prace poświęcone genezie społeczeństw totalitarnych. Szczególnie dużo prac powstało na temat nazizmu. Wielu autorów próbowało wiązać sytuację w Niemczech z ówczesną edukacją, Kantowską etyką obowiązku, czy - o wiele częściej - protestantyzmem. Wiele o tym rozmawiałem z komentującym tu niegdyś Adamem Brzoską. Jeszcze na początku 2012 roku podesłał mi dwie mapki - z książki, którą wówczas czytał - sugerujące pewną korelację pomiędzy wyznaniem a decyzjami politycznymi (pierwsza znajduje się powyżej, druga - poniżej; oceńcie sami).


Wyniki wyborów do Reichstagu w roku 1932: fioletowy - partia Centrum, brązowy - NSDAP

Ciężko zlekceważyć ową zbieżność rozkładów na mapach, być może jest zatem coś na rzeczy w doszukiwaniu się związków pomiędzy protestantyzmem i nazizmem. Kto jednak na tym poprzestaje, ten kopie zbyt płytko. Nawet jeśli protestantyzm jest uprzywilejowanym miejscem wypływu praktyki posłuszeństwa, do innych maszyn społecznych, to z pewnością nie jedynym (warto by tu przyjrzeć się choćby dyscyplinie wprowadzonej w wojsku napoleońskim), a co najważniejsze: nie jest on jej źródłem. Luter - może nie wszystkim wiadomo - był zapalonym czytelnikiem "Teologii niemieckiej". To on rozpowszechnił ten traktat, wydając go dwukrotnie; to od niego pochodzi również ów tytuł (dzieło pierwotnie było anonimowe i nie posiadało tytułu); to on przeszczepił jego tezy na grunt protestantyzmu. Sama "Teologia niemiecka" była jednak zakorzeniona w długiej tradycji, sięgającej VI-wiecznego monastycyzmu i bliskowschodniej figury pasterza. Przygotowania do zastąpienia swojej woli wolą przełożonego nastąpiły zatem o wiele wcześniej i gdzie indziej, niż w weimarskich szkołach dla kadetów czy lokalnych zborach. Czyż wydłubywanie oczu własnym kotom i zabijanie ich - będące elementem wychowania przyszłych hitlerowców - nie przypomina jako żywo historii mnicha Patermutusa? A i pozaprotestanckie (czyli również katolickie) społeczeństwa nie są wolne od owej praktyki posłuszeństwa, czego najlepszym przykładem jest dzisiejsza Polska (nieluterańska przecież) z jej pragnącymi drylu i przywództwa "narodowcami".

Dla porządku dodam, że również samo chrześcijaństwo nie jest w tej materii jednorodne. Od samego początku wybuchały w nim bunty na tle prowadzenia (jak ujmuje to Foucault). Czasem chodziło tylko o to, by być prowadzonym inaczej, czasem jednak dążyło się do odrzucenia prowadzenia w ogóle. W tym ostatnim przypadku mamy choćby tak istotne praktyki jak ascetyzm (chociaż asceta umartwiał swe ciało, by się od niego oderwać, to jednak robił to sam, sam dla siebie, kierując się własną wolą, wolą którą umacniał), czy choćby samodzielne czytanie Pisma (odrzucanie podawanych interpretacji, sięganie do tekstu i samodzielny wysiłek zrozumienia go). Były to jednak ruchy marginalne wobec głównej figury (dusz)pasterstwa.


TROSKA
Nastała pora, by odpowiedzieć wreszcie na tytułowe pytanie. Kto się nie troszczy, kto się nie troszczy o Siebie i o innych (o inne Siebie)? Powiedzieć: "chrześcijanin", to powiedzieć za dużo i za mało zarazem - choć powiedzieć prawdę. Chrześcijański asceta choć nie jest podobny do jednej z potulnych owieczek, to jednak odrzuca cielesną, materialną część Siebie. Nie na religijnym stadzie również się kończy: faszyści, narodowcy, homo sovieticus - wszyscy oni pasują tu równie dobrze. Z drugiej strony przynależność do innego "obozu", choćby (neo)liberalnego kultu siebie, również nie oznacza automatycznego postępowania w modus troski. Pozostańmy jednak w przestrzeni wyznaczonej przez zamieszczone powyżej rozważania. O Siebie nie troszczy się ten, kto wyrzeka się własnej woli, kto zamienia ją na posłuszeństwo.

Cofając się jeszcze na chwilę do pierwszych wieków chrześcijaństwa należy zauważyć, że związana z tą religią metanoja, czyli nawrócenie, polega własnie na wyrzeczeniu się siebie, uśmierceniu siebie. Zupełnie inaczej jest w przypadku etyki Siebie - w tej chodzi o pewną pracę wykonywaną przez siebie nad sobą, o nawrócenie się, ale nawrócenie na Siebie, które ma na celu nie wyzbycie się woli, wyzbycie Siebie, lecz wzmocnienie woli, wzmocnienie Siebie oraz odrzucenie tego, co do Siebie nie należy, co je zniewala i osłabia. I analogicznie: troska o innych polega na wzmacnianiu ich Siebie, ich własnej woli, a nie na wyrugowaniu jej. Nie troszczy się o innych ten, kto pragnie nauczyć ich posłuszeństwa - (dusz)pasterz.


Bibliografia:
- Augustyniak P. "Istnienie jest Bogiem, ja jest grzechem"
- Benedykt z Nursji, "Reguła"
- Foucault M. "Bezpieczeństwo, terytorium, populacja"
- Foucault M. "Hermeneutyka podmiotu"
- "Teologia niemiecka" (anonimowe)


[EDIT]
Okazało się, że przedostatni paragraf tego wpisu wywołał sporo nieporozumień. W związku z tym małe sprostowanie. Nie twierdzę, że faszystowskie praktyki posłuszeństwa są tymi samymi co duszpasterskie. Nie twierdzę również, że nie są. Ten paragraf przynależy do zakończenia i - jak w większości moich zakończeń - traktuję sprawy nieco luźniej. Raczej otwieram perspektywy, stawiam pytania, niż coś kategorycznie stwierdzam. Oczywiście nie jest to pisanie dla samego pisania. Wydaje się, że "coś jest tu na rzeczy", że doszukiwanie się korzeni tego, co faszystowskie, w tym, co duszpasterskie, nie jest bezpodstawne. Wymaga to jednak tego, co zawsze: zbadania. Pomocny okaże się tu z pewnością Theweleit i mam zamiar wrócić do tego wątku w miarę szybko. Z drugiej strony ów paragraf miał uderzać w te teorie, które wiążą faszyzm z protestantyzmem i pokazać, że należy kopać głębiej, że genealogia pewnych protestanckich praktyk odsyła do katolicyzmu.

Pytać, szukać, badać, myśleć. Tylko tyle i aż tyle.

25 komentarzy:

  1. 1. O pozytywach jednorodności rozumienia pojęć. Zamiast bełkotu przekrzykujących się uczniaków - zrozumiały dyskurs.:)

    2.Władza pastoralna nad ludźmi jest lepsza od władzy bardziej zajmującej się rzeczami( miasta, nauka, filozofia), z tym jej charakterystycznym brakiem troski o pojedynczego czlowieka. ( Grecja i Rzym):
    a) figura posłuszeństwa - nauka pokory ( widoczna w eseju deprecjacja - tendencyjność przykładów); kto winien przewodzić "stadu", dlaczego ograniczać trzeba wolę - nie zawsze zdolną do podejmowania decyzji właściwych dla jej dobra.
    b)ufundowanie własnej woli, i tak żarliwie jak zbójcy szukamy swego uwznioślenia, idei - która odróżni nas od drzewa, kostki cukru, wiatru - to świadomość oparcia naszej świadomości w czymś Większym.
    Zmiana wyrazu - jedynie - na AŻ : doskonale wybija nas z pyłu!!!
    "Człowiek ma być [jedynie] AŻ ! "miejscem samodoświadczenia doskonałego, boskiego istnienia [...] miejscem, w którym istnienie napotyka samo siebie jako ekstatyczną, wytryskującą od wewnątrz, wszechobejmującą źródłowość weßen" (Augustyniak)."

    Najbardziej mocna I zaskakująca decyzja swej woli - to pozbyć się jej, wolta doskonała - na tle powszedniego daru - wolności wyboru, wolna wola jest "asortymentem" tak bardzo powszechnym, pospolitym, że aż nudnym, bycie indywidualnym w paradoksie zaprzeczenia - tylko na szczycie woli można to zrozumieć i osiągnąć.
    Do przemyślenia - Cezary;)

    c) "Czyż wydłubywanie oczu własnym kotom i zabijanie ich - będące elementem wychowania przyszłych hitlerowców - nie przypomina jako żywo historii mnicha Patermutusa? "
    Oczywiście, że nie, bo tak jak Bóg zatrzymał nóż nad Izaakiem, a mnisi wyciągnęli dziecko z wody -- tak koty wręcz przeciwnie, zostały okaleczone, zabite - a później mrok nazizmu rozpalił ogień krematoriów.
    Olbrzymia różnica.
    Chrześcijaństwo - to brak ofiar na ołtarzach, zabita hipokryzja niby troski w zarzynaniu owieczek.

    Naginana teza: "O Siebie nie troszczy się ten, kto wyrzeka się własnej woli, kto zamienia ją na posłuszeństwo."
    Pasterz nie mówi wyłącznie: nie rób nic, bądź mi posłuszny, on mówi bądź posłuszny temu co ci nakazuję: pomnażaj talenty, kochaj innych jak samego siebie.
    (Nawet MASZYNOWEGO SAMARYTANINA:)

    Pozdrawiam serdecznie. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad 1. Nawet zaczynam lubić ten twój radykalizm :) Augustyn z Hippony zmieniający sens pojęć stoickich - uczniak. Tomasz z Akwinu modyfikujący pojęcia Arystotelesa - uczniak. Karol Wojtyła przerabiający pojęcia Augustyna i Tomasza tak, by pasowały do personalizmu - uczniak.
      :)

      Ad 2. Władza pastoralna w istocie zajmuje się ludźmi (w odróżnieniu od innych typów władzy), ale nie w tym sensie, że się o nich troszczy, czy o nich dba, tylko w tym, że bierze ich pod lupę, przygląda się im uważnie, jednak nie po to, żeby zadbać o nich, jako o jednostki, ale urobić ich, dopasować do pewnej normy, tak aby tworzyli jednolitą populację (stado), którą da się rządzić na zasadzie "kierowania strumieniem" (a nie - powtarzam - troski).
      Ad 2 a) Rozumiem, że czytałaś "Instytucje" Kasjana i inną literaturę monastyczną. Poproszę zatem o nietendencyjne przykłady (a nie o erystyczne chwyty).
      Poza tym proszę o uważną lekturę. Nie chodzi o OGRANICZENIE woli, bo czasem ktoś może zrobić coś niewłaściwego, tylko o CAŁKOWITE USUNIĘCIE woli. Piszą o tym zarówno Frankfurtczyk jak i Benedykt: nawet miłosierdzie, nawet altruizm dokonane z własnej woli są złe i nie podobają się Bogu.

      Ad 2 b) i c) Naprawdę nie wiem co Ci napisać. O stosach z heretykami, krucjatach do Ziemi Świętej i "nawracaniu" rdzennych mieszkańców obu Ameryk już tyle pisałem, że szkoda mi po raz kolejny zużywać klawiaturę. Zresztą będzie jak zwykle: zakrzyczysz mnie, że to nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.
      Dlatego... tylko fragment 57 psalmu z Księgi Psalmów:

      "Boże, rozbij zęby w ustach ich,
      lwią paszczękę wyłam, Panie.
      Niech rozpłyną się jak woda i zniszczeją,
      kiedy wymierzą swoje strzały, niech im pękną.
      Niech będą jak ślimak, który idąc roztapia się w śluz,
      jak martwy płód kobiety, który nie ogląda słońca.
      Wcześniej niż kotły wasze poczują ogień cierni,
      i żywe, i zapalone gałęzie niech burza rozmiecie.
      Ucieszy się sprawiedliwy, bo zobaczy pomstę.
      Stopy swoje unurza we krwi zło czyniącego."

      I jeszcze Tertulian, chrześcijański teolog i apologeta:
      " A jakież to widowisko czeka nas w najbliższej przyszłości! Przyjście Pana przyjmowanego już bez powątpiewania, już chwalebnego, już tryumfującego. [...] A pozostają jeszcze inne widowiska: ów ostatni i wieczny dzień sądu. [...] Co będę podziwiał? Z czego będę się śmiał? Gdzie będę się cieszył, gdzie będę wskakiwał z radości, gdy zobaczę, że tylu i tak potężnych królów [...] w najgłębszych ciemnościach jęczy [...]? [...] Kogo jeszcze zobaczę? Owych mądrych filozofów wstydzących się przed własnymi uczniami, którzy teraz razem z nimi gorzeją [...]. Zobaczę też poetów drżących przed trybunałem [...] wtedy trzeba będzie słuchać aktorów tragicznych, o ileż wymowniejszych we własnym nieszczęściu; przyglądać się pantomimom jeszcze bardziej osłabionym przez ogień; patrzeć na woźnicę całego w czerwieni, na ognistym wozie [...]. Chyba żebym nawet wtedy nie życzył sobie ich oglądać pragnąc raczej zwrócić mój nienasycony wzrok na tych, którzy srożyli się przeciw Panu. [...] Jakiż to pretor, konsul [...] urządzi ci w swej szczodrobliwości takie widowiska [...]? A przecież przez wiarę i dzięki wyobraźni już teraz w pewien sposób mamy to wszystko przed oczyma".

      Jak to szło? Miłuj bliźniego?

      Usuń
  2. Bo widzisz Kolego, to Ty, namawiając z pozycji nietzscheańskiej pychy woli do fizycznej i intelektualnej troski o siebie, chcesz - niekontrolowanego przez pasterza - wybijania się na szczyty indywidualizmu, podkreślania różnic, odcinania od stada, a im mocniej swoją moc ducha czujesz - tym trudniej pochylić Ci się nad innym - przeciętnym, ograniczonym czy złym.
    A kimże jestem? Czy zdecydowałam o swoim bycie tutaj? A mogę zapobiec mej śmierci - nawet maksymalnie trenując umysł i ciało?
    Co mogę zatem zrobić największego, najbardziej wartościowego, żyjąc?
    Jeśli moje życie od wykopania studni poczynając - do prądu w laptopie kończąc - ZALEŻNE jest od współpracy innych?
    No co zatem?
    Uczynić swoje i innych życie lepszym, prawda? To tak działa, rezonans miłości i harmonia - cel, do którego się zmierza, bo im wyższy stopień akceptacji naszego ja przez ludzi - tym bardziej się czujemy szczęśliwi, ale aprobata innych zależy od tego, jak my ich traktujemy.
    Nierozerwalny związek.
    Niektórzy próbują na szczyty ducha iść samotnie, z obojętnością, wiarą, że inni do szczęścia niepotrzebni. Cierpią, są mądrzy, zimno estetyczni, wyobcowani, ale ci jeszcze są do przejścia w porządku świata, im nie ma co ograniczać woli, wybór odciśnie się na nich i tak.
    Natomiast społeczność musi bronić się przed nienawistną odsłoną woli, tu kodeks czy Dekalog jest niezbędny.
    Ale po co komu lata więzienia czy wstyd przed własnym sumieniem?
    Posłuszeństwo zasadom - jest dobre dla jednostki - a przy okazji dla zbiorowości.
    Jeżeli ktoś jest posłuszny sam z siebie, bez rozważań, zastanawiań - ot tak - z odruchu miłości wobec innego/innych jest najbardziej "pożądanym" architektem ziemskiego szczęścia. Pasterz się cieszy, nie musi go pilnować. :)
    Ten kto zmaga się ze złogami swego egoizmu - też jest wartościowy, ale tej miłości wobec innych ma mniej, mniej naturalnej miłości.
    Ci którzy podpalali stosy, krzyżowali, zadawali cierpienie wierzącym inaczej, oni - tak nieposłuszni przesłaniu na Górze - pokory wobec słów Pasterza nie mieli. ale uwierz mi ( wiem coś o tym) zbrodniarz nie czuje się dobrze ze sobą.
    Takiego ateistę Stalina mocno przed śmiercią gnębiły w snach duchy pomordowanych dzieci.
    Ale są cudownie humanistyczni ateiści, wrażliwi, posłuszni swej wrażliwości na innych.
    Nie uogólniajmy.
    Chrzest też z nikogo a priori dobrego, kochającego innych nie zrobi. Wola ze swoim egoizmem musi się zmierzyć, ale jak się zaufa słowom tego Pasterza, będzie to survival na skróty. :)

    ---------------------------------------------------------------------------------

    To zrobiłam Ci niedzielną katechezę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na twoje "kazanie" odpowiem moją szczerością. Mam duży problem w odpisywaniu Ci, problem wynikający z wielu rzeczy.

      Po pierwsze nie czytasz uważnie, tego co piszę. Skomentowałaś: "Ci którzy podpalali stosy, krzyżowali, zadawali cierpienie wierzącym inaczej, oni - tak nieposłuszni przesłaniu na Górze - pokory wobec słów Pasterza nie mieli." A ja pisałem, że figura jednego jedynego pasterza jakim jest Bóg jest figurą hebrajską, a nie chrześcijańską. Wraz z chrześcijaństwem liczba pasterzy wzrasta - są nimi opaci i biskupi. W kolejnych wiekach mamy spory o to, czy proboszczom również należy się tytuł pasterza, wreszcie - wraz z protestantyzmem - "każdy" staje się duszpasterzem. Zaznaczyłem we wpisie tę różnicę pomiędzy judaizmem a chrystianizmem, różnicę faktycznie historyczną przecież, a nie zmyśloną. Zatem - nie czytasz uważnie.

      Po drugie - o wiele częściej opierasz się na swoich ("ja, ja ja... wszystko wiem najlepiej") wyobrażeniach, a nie na źródłach. To mój drugi problem. Możliwe, że chciałabyś wybronić się z owego mnożenia się pasterzy w chrześcijaństwie, poprzez stwierdzenie, że on sam musi przecież być posłuszny Bogu-Pasterzowi. To jednak nie ma pokrycia w faktach: zarówno w "Regule" Benedykta, jak i w masie innych tekstów chrześcijańskich - nie tylko dotyczących mnichów, ale też wspólnot kościelnych - znajdziesz wyraźne wskazania, że pasterzowi (ziemskiemu) należy być posłusznym nawet jeśli on sam nie prowadzi się moralnie (tj. nie przestrzega bożych praw).
      Te twoje chrześcijaństwo, którym tak epatujesz istnieje w pewnym stopniu rzeczywiście - ale dopiero od 20-40 lat - ale przede wszystkim istnieje w twojej wyobraźni. Oczywiście działasz tu dokładnie tak, jak instytucje twojej wiary: zawłaszczasz ideały humanistyczne - wypracowane przez Oświecenie, a mające swe korzenie w Renesansie oraz pogańskiej Starożytności - i przypisujesz je swojemu wyznaniu. Fakty historyczne są jednak przeciwko tobie i dlatego sięgasz do nich niechętnie i wybiórczo.

      Usuń
    2. Po trzecie, chociaż nieustannie deklarujesz miłość do logiki i ścisłości, to obie są Ci obce. Przede wszystkim ścisłość: pojęcia filozoficzne są bardzo precyzyjnymi konstruktami o określonym użyciu i wyznaczonym polu problemowym, do którego odsyłają. Ty natomiast mylisz owe pojęcia ze słowami, za pomocą których są one zapisywane, a od owych słów przechodzisz do ich synonimów i wolnych skojarzeń. Przykładowo owa "troska o siebie": jest to pojęcie filozoficzne o sprecyzowanym obszarze odniesień. Omówienie tego obszaru zacząłem w sposób negatywny - od pokazania jednej z rzeczy, która troską nie jest. Ty zaś poszłaś nie za pojęciem filozoficznym, lecz za skojarzeniem z mowy potocznej, na zasadzie "no pasterz przecież troszczy się o owieczki". Potocznie tak - troszczy się: karmi je, chroni przed wilkami, opatruje rany. Wszystko to jednak po to, by je zjeść lub ostrzyc ich runo. Nie dba o nie dla nich samych, lecz dla jakiegoś celu (nawet jeśli tym celem jest zbawienie). Natomiast filozoficzne pojęcie troski odsyła do dbania o "podmiot" dla samego tego "podmiotu", właśnie tego (bo idea zbawienia, nawet jeśli wiąże się z podmiotem, to z nowym, innym podmiotem, który na zasadzie zerwania zastępuje stary) i w tym sensie taki pasterz już nie troszczy się o owce. W mowie potocznej troska odsyła do opieki. Można zatem powiązać troskę z tym, co robi rodzic: troszczy się o dzieci, gdy je ochrania przed niebezpieczeństwami i niewygodami. Natomiast filozoficzna troska o siebie wiąże się z wystawianiem się na niewygody i niebezpieczeństwa. Itd., itd., itd. Mowa w swoim potocznym użyciu odsyła do pewnej gry wolnych skojarzeń i nie jest ścisła, więc opieranie się na niej - jak to robisz - również takie być nie może.
      Podobnie z logiką. Logika to nie tylko te "magiczne znaczki", których się uczymy na matmie pod koniec LO, ale przede wszystkim pewne określone i wymagające kontroli przejścia od jednego elementu rozumowania do innego. Nigdzie nie napisałem, że nazistowskie zabijanie kotków jest dokładnie tym samym, co czyn Patermutusa. Zasugerowałem tylko podobieństwo. Jednak nie bez powodu. Praktyki posłuszeństwa (jako wyzbycia się własnej woli), które do makabrycznej perfekcji opanowały nazizm, czy stalinizm, występowały wcześniej (na terenie naszej cywilizacji) tylko w jednym miejscu: w chrześcijaństwie. Brak ich zarówno u Hebrajczyków, jak i Greków czy Rzymian. Można zapytać: a niewolnictwo? Ponownie chodzi tu jednak o filozoficzne użycie terminu, a nie potoczne słowo. Posłuszeństwo oznacza tu nie po prostu wykonywanie rozkazów, służenie, ale wyzbycie się woli. Niewolnik był posłuszny w potocznym sensie - służył, wykonywał rozkazy - ale nie w filozoficznym: nie musiał wyzbywać się własnej woli. Wiedzą to zarówno historycy (mniejsze lub większe powstania niewolników), wiedzą też teoretycy (choćby Hobbes pokazywał, że niewolnik jest tym, który nie jest winny posłuszeństwa i wierności swemu panu, jest on tym, który zawsze może podnieść na pana rękę, zabić go, a jedynym co go powstrzymuje jest strach, lęk o własne życie). Logika myślenia, jaka mi tu towarzyszyła, nie polegała na banalnym utożsamieniu (Patermutus = nazista), ale na badaniu genealogicznym, które wykazuje, że posłuszeństwo jako wyzbycie się własnej woli i poddanie się woli innego nie było znane w Europie przed nastaniem chrześcijaństwa. (Co znowuż nie oznacza jakiegoś chaosu: Hebrajczycy byli posłuszni Prawu - a nie jednostkom/pasterzom, zaś Grecy kierowali się szacunkiem dla prawa i argumentacją retorów.)

      Usuń
    3. Po czwarte myślisz na zasadzie banalnych opozycji. Gdy tylko pokażę Ci, że nie chodziło mi o żadną grę potocznych synonimów (np. że ścisłe rozumienie troski sprawia, że nie można jej odnieść do chrześcijaństwa) przeskakujesz w przeciwieństwo, które dodatkowo wypełniasz silnym ładunkiem emocjonalnym. Przykład: gdy tylko zrozumiałaś, że troska o siebie nie odnosi się do chrześcijaństwa utożsamiłaś ją z prostackim hedonizmem, z pychą oraz powszechną dziś (nie w moim przekonaniu) wolną wolą. Skoro chrześcijańskie jest wyzbycie się własnej woli, to dziś wszyscy troszczą się o siebie, bo kierują się swoją wolną wolą. Ja tak nie uważam - z wolą mogą wiązać się różne kwestie: można się jej wyzbyć (stać się wolitywnie pustym), możne ona być niewolna (zdeterminowana), względna i zmienna (zachcianki, które łatwo są zastępowane innymi), cząstkowa i rozproszona (niezdecydowanie), ale może też być wolna, absolutna i stała. Rzeczywistość nie jest czarno-biała, nie jest też szara, lecz raczej kolorowa, tzn. składa się z wielu różnych barw. Troska o siebie jest dążeniem do uzyskania wolnej, absolutnej i stałej woli i to nie jest czymś dziś (czy kiedykolwiek) powszechnym. Powszechna dziś jest raczej wola ograniczona, względna, cząstkowa i zmienna (starożytni nazywali ten stan "stultitia").

      Wreszcie po piąte, jesteś niekonsekwentna (w języku tobie bliższym: nielogiczna, sprzeczna). Wskażę tę najbanalniejszą i najśmieszniejszą: w pierwszym komentarzu pod tym wpisem broniłaś wyrzeczenia się woli. Pytam więc: czy wyrzekłaś się swojej woli, czy pisałaś dlatego, że ktoś nakazał Ci pisać i pisałaś to, co nakazał Ci pisać? Czy raczej pisałaś bo Sama chciałaś i pisałaś to, co Sama uważałaś? Hm?


      Nie było moim celem urażenie Cię. Domyślam się jednak, że to zrobiłem - żadna uwaga nie rani tak bardzo, jak ta, która dotyka naszej dumy. Jednakże jałowość naszych sporów (jałowość wynikająca z tego wszystkiego, co wymieniłem powyżej) męczyła mnie i wprawiała w zakłopotanie, bo nie wiedziałem już jak Ci odpisywać, żeby nie doprowadziło to do kolejnych, bezsensowny utarczek. Nie jestem zadowolony, z tego personalnego odniesienia, jednak to rozwiązanie wydało mi się lepsze niż dalsze kontynuowanie tego w aktualnej formie lub usuwanie twoich komentarzy. Nie mam zamiaru zabraniać tu pisać ani tobie, ani nikomu innemu. O ile twoim celem jest epatowanie własnymi wyobrażeniami lub zmuszanie do własnych poglądów - to są do tego z pewnością lepsze miejsca w internecie. Jeżeli jednak naprawdę interesujesz się filozofią, to postaraj się zrozumieć czym ona jest (czym różni się od nauki, wiary, ideologii i potocznych wyobrażeń) i jakie są jej zasady. I pisz - chętnie przeczytam wszystko, co pokaże mi niekonsekwencje w moich poglądach i pomoże w ich usunięciu i rozwijaniu przedstawianych tu projektów.

      Usuń
  3. Zdaję sobie z tego sprawę. :)
    Nie, nie uraziłeś mnie, i powiem Ci dlaczego.
    To kwestia celu. Bardziej chcę troszczyć się o siebie i innych niż o tok filozoficznych dysput.
    Wiele się nauczyłam od Ciebie, byłam/jestem czytelnikiem - biernym. Dziękuję.
    Pewnie kiedyś będę dumna, że tak długo chciało Ci się ze mną użerać.
    Więcej nic nie napiszę, zależy mi na Twym spokoju.
    Wszystkiego dobrego na filozoficznej huśtawce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodziło mi o to, żebyś "się zamknęła" - gdyby tak było już dawno bym ustawił odpowiedni filtr spamu. Niejednokrotnie mobilizowałaś mnie (w ten czy inny sposób) do pisania czy czytania czegoś, a i nasze pierwsze dyskusje były - tak mi się wydaje - w innym stylu. Jednak powoli zaczęło się wzajemne obrzucanie wymiocinami i miałem tego dosyć (nie twierdzę, że jestem tu bez winy).

      Jeśli masz coś do powiedzenia - mówi, jeśli czegoś nie rozumiesz - pytaj. Chciałbym tylko, aby odbywało się zgodnie z pewną etyką, etyką "dyskursu naukowego", a nie było sporem ideologii. Wytwarzanie swojej podmiotowości poprzez nienawiść do wszystkiego co inne (choćby owa nienawiść mówiła o sobie: miłość) pozostawmy tym, którzy znają tylko prawo pięści (choćby była to niematerialna pięść Boskiego Gniewu), sobie pozostawmy zaś pewną wrażliwość na subtelności i zdolność powątpiewania.

      I nie chodzi mi tu po prostu o tok dysputy, o dyskutowanie dla samego dyskutowania. Nie o to chodzi w filozofii (wbrew niektórym), ale o to, by zrozumieć świat i na tej podstawie wypracować pewne strategie poruszania się w nim. Jeśli taką strategią ma być troska, to dobrze - warto jednak spełnić również pierwszy warunek i wpierw zrozumieć czym jest ta troska, którą postulujemy, z czym się wiąże i do jakich, nawet najdalszych, konsekwencji prowadzi (i czy do takich, jakich pragniemy). Do celu wiedzie droga, którą trzeba pokonać w całości.


      Arystofanes ponoć przyjaźnił się z Sokratesem.

      Usuń
  4. [Pod wpisem znajdowała się krótka dyskusja pomiędzy mną a dawidem von puli, którą - na prośbę tego ostatniego - usunąłem.]

    OdpowiedzUsuń
  5. 1. Wydaje mi sie, ze mieszasz dwa systemy: mistycyzmu i ascezy ze soba, poslugujac sie pojeciem posluszenstwa i w ten sposob wychodzi ci, ze praktyki monastyczne poznego sredniowiecza prowadza do faszyzmu. Taki wniosek wcale nie jest moim zdaniem tak bledny - sam podsylalem ci mapki. Wracacja do mistycyzmu i ascezy. Tylko to drugie ma znamiona etycznego regoryzmu rodem z filozofii Kanta. Asceza, czyli podporzadkowanie swoich popedow i pragnien wlasnej swiadomosci, albo tez swojego empirycznego Ja wyzszej instacji w postaci bezosobowych zasad Rozumu albo tez - w praktyce - konkretnemu atorytetowi. W takim modelu mamy do czyniania z rozdarciem wewnetrznym - istnieje nad-Ja, wyzsza instacja, ktora podporzadkwouje sobie to co zle w czlowieku - piekelne chucie i porzadania. Tak ujmowany ascetyzm - ktory laczylbym z wszelkimi rodzajami dualizmu (filozofii wewnetrznego podzialu, i hierachizacji jazni) - jest zaprzeczenim mistycyzmu, ktory laczylbym z monistycznym zjednoczeniem sie z Natura. Ale to zjednoczenie nie ma w sobie nic z podporzadkowania - jest ono na wskros zmyslowe, czesto ukazywane jako ekstaza, jako porwanie. Jest zatraceniem siebie, a tym samym zatraceniem podzialu na Ja i nie-Ja - aktywny rozum i pragnienia, ktore maja byc przez ow rozum ksztaltowane. Przeczytaj raz jeszcze moj artykul na temat Mistrza Eckharta - chodzi o calkowite wyrzeczenie sie siebie, pozbawienei sie swojej indywidualnosci. Ale nie osiaga sie tego stanu chcac wyrzeczani sie siebie tj. nie mozna chciec stac sie pustym naczyniem dla Boga - to wlasnie bylaby asceza, praca swiadomosci dazaca do negacji popedow. Mistcyzm jest to negacja negacji tj. calkowita rezygnacja z prob swiadomego kierowania swoim zyciem, co nie oznacza jednak biernosci. Negacja negacji jest negacja aktywnosci rozumu (ten jest pierwsza negacja w stosunkuk do popedow), jest wyzbyciem sie rozumu, co prowadzi do powrotu do stanu natury, stanu w ktorym nie ma juz podzialu wewnetrznego.
    Jest taki odcinek w 3 serii Breaking Bad, kiedy Walter White jedac swoim samochodem autostarda, zaczyna przyspieszac, az nagle puszacza kierwonice i zamyka oczy. To moim zdaniem bardzo ladnie obrazuje stan mistycznego oddania sie rzeczywistosci - swoiste puszczenie sie, rezygnacja z swojego ja (w tym wypadku swojej empirycznej powloki). Piekna scena.
    Jeszcze inaczej moge ukazac ci ta zasadnicza roznice na przykladzie medytacji. Ascetyczna medytacja dziala na zasadzie rachunku sumienia danego dnia - zrekonstruuj przebieg dzisiejszego dnia, zastanow sie co zrobiles dobrze, a co zle i jak moglbys nastepnym razem zrobic to lepiej. Mistyczna medytacja to myslenie o niczym, albo wlasciwie nie-myslenie, cos w strone osiagniecia buddyjskiej nirwany - po prostu oddanie sie naturalnemu biegowi mysli bez prob koncentorwania sie na ktorejkolwiek z nich. Pierwsze to kontrola, aktywna praca, drugie to puszcenie sie.
    Chodzi mi o to ze mistycyzm, rezygnacja ze swojego ja nie musi z koniecznosci prowadzic do wewnetrznego rozdarcia i ciaglej samokontrolii. To raczej polaczenie obu - mistycyzmu i ascezy, ktora nawizala sie w protestantyzmie, prowadzi do tego co opisujesz.

    OdpowiedzUsuń
  6. 2. W tym kontekscie cala Teologia niemiecka, z Mistrzem Eckhartem i Lutrem na czele, ktora glosi negacje wolnej woli - paradoksalnie nie prowadzi do niewoli, ale do wyzwolenia - minowicie wyzwolenia od rozumu, ktory jest siedliskiem wszelkich spolecznych uwarunkowan. O tym m.in. prawi - moim zdaniem - Breaking Bad - najpierw wyrwanie z codziennosci poprzez konfrontacje z wlasna smiertelnosci (radykalna indywidualizacja), zwiekszenie troski o siebie i innych, a nastepnie reinegracja swiadomosci - na drodze odrzucenia wszelkich etycznych regul, az w koncu wszystko staje sie jazda bez trzymanki ze zamknietymi oczami :) - tym samym zostaje osiagniety stan smierci podmiotu :)

    5. Charakteryzjesz posluszenstwo we wspolnotach monastycznych jako niepytajace o powody i przyczyny wypelnianie rozkazu. Wydaje mi sie, ze troche malujesz sobie diabla na scianie. Wydaje mi sie, iz sa warunki - pewien rodzaj relacji - w ktorych tak charakteryzowane relacje sa jak najbardziej uzasadnione. Mysle tutaj o relacjach partnerskich - maz i zona. Tylko nie nazywal bym tego posluszenstwem, lecz zaufaniem, ani rozkazywaniem, ale proszeniem. Kiedy Karolina o cos mnie prosi to staram sie nie pytac - a z jakich to powodow mialbym to zrobic, jakie uzasadnienie moja zono mi przestawisz? Ale robie to ze wzgledu na to, iz slowa prosby (prosby a nie rozkazu) wyszly z jej ust. Takie oddanie sie sobie jest - moim zdaniem - warunkiem bezposredniej relacji, niezaposredniczonej przez jakies reguly czy kodeksy np. tym razem tego nie zrobie, poniewaz zgodnie z nasza umowa tym razem twoja jest kolej aby sie tym zajac. Nie przenosil bym tego jednak na calosc nawet rodziny, nie mowic o spoleczenstwie. W relacji rodzic - dziecko - tlumaczenie i uzasadnianie jest jak najbardziej porzadane, aby nie wytworzyc osobowosci autorytarnej. Ale wsrod doroslych osob, ktore chca spedzic ze soba reszte zycia niezdolnosc powierzenia sie innemu, brak zaufania to duza wada.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ad 1. Wydaje mi się, że nie zachodzi tu pomieszanie, albo inaczej: jeśli się uważniej przyjrzymy, to odkryjemy, że "pomieszanie", pewien brak różnicy znajduje się po stronie rzeczy samej. Wydaje mi się, że ostre rozdzielenie, które proponujesz wynika z tego, ze traktujesz oba zjawiska w ich jakiejś gotowej i aczasowej postaci, tzn. ascetyzm to podporządkowanie swoich pragnień - kropka, a mistycyzm to zjednoczenie się z naturą - kropka. Powiedzmy, że jest w tym jakiś rys platoński: porównujesz idee, aczasowe istoty.
    Mnie natomiast interesują procesy, np. mistycyzm traktuję jako coś, co ma przebieg w czasie, którego "fazy" są różne, heterogeniczne, ale tworzą całość. Być może efektem tej całości jest zjednoczenie, o którym piszesz, ale efekt to tylko jedna z faz, ostatnia i nie koniecznie najważniejsza (gdy patrzy się z zewnątrz). Chodzi mi o to: do tego efektu coś musi doprowadzić. Trzeba przejść jakąś drogę. Jaką? Zajrzyjmy do samego traktatu:
    "Również tych, tak niewielu ludzi, którzy doszli do prawdy, najpierw rozpoczęło od reguł i wskazówek i się w nich ćwiczyło, dopóki nie poznali nic innego i lepszego. Spójrz, dlatego w duchowości nacechowanej pokorą i w duchowym ubóstwie nie pogardza się ani prawami, ani przykazaniami, ani regułami, ani wskazówkami, ani też ludźmi, którzy je stosują i praktykują." Cytowałem część tej wypowiedzi w samym wpisie. Reguły odsyłają do reguł monastycznych, czyli do praktyk posłuszeństwa (zaraz to rozwinę), zaś "inne i lepsze" do mistycyzmu. A zatem: przez reguły, przez monastyczne posłuszeństwo, prowadzi droga do mistycyzmu. Efektem ostatecznym, telosem jest być może zjednoczenie, ale środkiem do tego zjednoczenia jest posłuszeństwo, wyzbywanie się woli. Znajduje się on w rozdziale 26 zatytułowanym: "O ubóstwie ducha i prawdziwej pokorze, i po czym można rozpoznać sprawiedliwych, poddanych regułom, prawdziwie wolnych ludzi, których prawda uczyniła wolnymi". Ponownie: reguły.
    Tak jak pisałem w poście: uważam, że chodzi tu właśnie o reguły zakonne. Przypuszczenie wydaje mi się uprawnione ze względu na kontekst. Kantyści pisząc teksty i używając słowa "warunek możliwości" używają go nie w dowolnym znaczeniu, nie w znaczeniu potocznym, ale w ściśle określonym znaczeniu - nie definiują go oni każdorazowo, gdyż zakładają, że jest znany. Podobnie: mnich mówiący o regule sytuuje się w pewnym kontekście.
    Zanim odkryjesz to, co "inne i lepsze" (czyli posłuszeństwo Bogu, stanie się naczyniem na bożą wolę) musisz "najpierw rozpocząć od reguł" (czyli posłuszeństwa opatowi).
    To po pierwsze. Po drugie: nie ma mistycyzmu-samego-w-sobie, ale są konkretne, poszczególne mistycyzmy. Czym innym jest jakiś szaman przeżywający ekstazy pod wpływem rytualnych tańców i peyotlu, czym innym propozycja "Teologii niemieckiej". Mistycyzm nadreński nie jest po prostu "uniesieniem", "zatraceniem się". Jest on mieszaniną kilku poprzedzających go zjawisk, przede wszystkim: pism Dionizego-Areopagity oraz instytucji zachodniego, chrześcijańskiego klasztoru. I trzeba tę jego genealogię brać pod uwagę: nie zaistniał w próżni, ale w ramach pewnej konkretnie zorganizowanej przestrzeni społeczno-instytucjonalnej. Mistycyzm jaki proponują Frankfurtczyk czy Eckhart to nie "nagłe" puszczenie "kierownicy" (pod wpływem jakichś chwilowych czynników), ale powoli, stopniowo przygotowywany proces.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po trzecie wreszcie: popełniasz błąd utożsamiając etykę Kantowską z klasztornym monastycyzmem. U Kanta chodzi przede wszystkim o podporządkowanie się prawom moralnym, o przestrzeganie ich z uwagi na sam szacunek dla nich. Kant nie nakazuje tropić i śledzić najdrobniejszych poruszeń pragnienia. Natomiast przeciwnie jest w monastycyzmie: nie chodzi tam o szacunek dla prawa, nie chodzi też o podporządkowanie pragnień świadomości/rozumowi, ale o tropienie każdego poruszenia woli i niszczenie go. Wydaje mi się, że u Kanta chodzi raczej o pewien jednorazowy akt (i to chyba właśnie: akt woli), natomiast w monastycyzmie o długą i żmudną pracę (pracę przeciwko woli). Z pewnością tu i tu jest rygoryzm, ale rygoryzm rygoryzmowi nierówny - podobnie jak mistycyzm mistycyzmowi.
      (Nie interpretuj zaraz tego jako jakiejś pozytywnej oceny Kanta.)

      Ujmując to bardziej abstrakcyjnie: na tym właśnie polega różnica między platonizmem a nietzscheanizmem. W pierwszym wypadku widzi się świat jako jakieś gotowe i skończone fenomeny, w drugiej jako konstelacje sił mające swoją genealogię. Czyli: dla platonika mistycyzm to mistycyzm, natomiast dla nietzscheanisty: a) "mistycyzm Breaking Bad" jest chwilowym impulsem, który wyrasta z pasma problemów (związanych głównie z przestrzeganiem społecznych norm) i pasma sukcesów (związanych głównie z odrzucaniem norm), b) mistycyzm szamański to sytuacja wyjątkowa, ale cyklicznie powracająca, wyrastająca z pasma rytuałów religijnych, wiary w rzeczywistość niedostępną za pomocą zwykłych zmysłów oraz odpowiednich przygotowań motoryczno-farmakologicznych, c) mistycyzm nadreński to stan permanentny (przynajmniej do tego się dąży), wyrastający z uprzednio istniejącego mistycyzmu Dionizego-Areopagity, monastycznych praktyk posłuszeństwa oraz próby przekroczenia platońsko-chrześcijańskiego dualizmu.

      Usuń
    2. Ad 2. Myślę, że z powyższego wynika już odpowiedź na tę kwestię. Mogę tylko dodać, pozostając w tym toku: nie ma jakiegoś Rozumu, jednego, jedynego: są tylko różne formy racjonalności, historyczne i "lokalne" - oczywiście nie dowolne, tworzone przez subiektywną zachciankę, ale raczej powstające w wyniku konkretnych procesów dziejowych. Ów wielki (i zły) oświeceniowy Rozum jest tylko jakimś konstruktem: racjonalnością operującą na binarnych opozycjach (albo-albo). I ów wyzwalający mistycyzm jest tylko czymś przynależnym do tej postaci racjonalności: jego antytezą, drugim członem dychotomicznego podziału. Ktoś kto najpierw został "zaprogramowany" (poziom praktyk, ten sam, do którego należy np. budowanie posłuszeństwa) na myślenie o rzeczywistości w binarnych kategoriach Rozumu, gdy zawiodą go one rzuca się na drugą stronę, puszcza kierownicę. Ktoś, kto od początku nie wierzył w tę "bajkę" nie musi również później podejmować tak gwałtownych kroków.

      Ad 3. Po raz kolejny: z tego co pisałem wcześniej da się wywnioskować odpowiedź: skoro mistycyzm nierówny mistycyzmowi, rygor rygorowi to i posłuszeństwo nierówne posłuszeństwu. "Cicha akceptacja" związana z zaufaniem jest czym innym niż atrofia woli. Choć obie mogą wystąpić w małżeństwie. Z pewnością długa znajomość, wiara w dobre intencje partnera oraz pewien system skrótów-kodów, które pozwalają na szybszą komunikację sprawia, że robi się coś nie oczekując wyjaśnień. Panuje tu jednak - zauważ! - symetria. Drugi z małżonków reaguje tak samo. Nie bez powodu jednak istnieją takie pejoratywne określenia jak "pantoflarz" czy "kura domowa" - określają one sytuację braku symetrii, gdzie jeden z partnerów posłuszny jest drugiemu tak, jak mnich opatowi.

      Usuń
  8. Odpisze w weekend. Mam jedna uwage i prosilbym abys to sprostowal. Zamieszczasz mapki, ktore ci podeslalem, a potem formuujesz zdania tak jakbym nie byl swiadomy wplywu sredniowiecza na protestantyzm. Co to ma byc: "Kto jednak na tym poprzestaje, ten kopie zbyt płytko." ? Moze nie analizowalem zaleznosci miedzy poznym sredniowieczem a Reformacja pod katem kategorii posluszenstwa, ale pragne zauwazyc, ze ja poltora roku przed toba w tym artykule pisalem na tamat wplywu Mistrza Eckharta na filozofie nowoczesna: http://filozofiaslaska.blogspot.de/2012/03/mistrz-eckhart-mistyczne-zroda.html. Te wplywy sa dla mnie jasne od bardzo dlugiego czasu. Wspominalem o tym m.in. kiedy na Kole referowalem artykul Kolakowskiego na temat Reformacji. Byl taki czas, ze punktem wyjscia w mysleniu o niemieckosci byl dla mnie Luter, ale to zostalo zrewidowane przynajmniej wtedy kiedy pisalem ten artykul. Wiem, ze nie dyskutujemy ze soba tak czesto jak kiedys, moze stad to nieporozumienie. Posilbym - z tego powodu - abys w przyszlosci tak bezposrednio nie przywolywal mojego nazwiska :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Myślę, że na siłę szukasz obelgi tam, gdzie jej nie ma ;)

    Akapit poprzedzający "kopanie zbyt płytko" brzmi w całości tak:

    Druga połowa XX wieku obrodziła w prace poświęcone genezie społeczeństw totalitarnych. Szczególnie dużo prac powstało na temat nazizmu. Wielu autorów próbowało wiązać sytuację w Niemczech z ówczesną edukacją, Kantowską etyką obowiązku, czy - o wiele częściej - protestantyzmem. Wiele o tym rozmawiałem z komentującym tu niegdyś Adamem Brzoską. Jeszcze na początku 2012 roku podesłał mi dwie mapki - z książki, którą wówczas czytał - sugerujące pewną korelację pomiędzy wyznaniem a decyzjami politycznymi (pierwsza znajduje się powyżej, druga - poniżej; oceńcie sami).

    Jeśli już komuś wrzucałem to raczej: a) autorom wspomnianych prac oraz b) naszym gdańskim mistrzom (tym od systemów edukacyjnych i od dialektyki oświecenia - żeby już nie sypać nazwiskami). A jeśli rykoszetem wrzuciłem tobie, to w gruncie rzeczy i sobie, temu co przyjmowałem zanim siadłem do tych tematów.

    Wymieniem Ciebie nie jako główny i bezpośredni przedmiot mojego zarzutu, ale po to, by nie przypisywać sobie wszystkich wątków (choćby wniosków wynikających z mapek - które zamieściłem nie jako głupie, ale jako wskazujące coś istotnego).

    Mam nadzieję, że takie sprostowanie Cię zadowala.

    OdpowiedzUsuń
  10. Przczytalem raz jeszcze ten fragment. Masz racje - niepotrzebnie sie unioslem. Sorki, ale lata socjalizacji w polskiej kulturze sprawily, ze jakos stalem sie przczulony na punkcie wlasnej osoby. Niemieckie pozbawianie sie przywiazania do wlasnego Ja, jakos narazie przynosi marne owoce :)

    Juz tak na bardzo plytkim poziomie zostajac - mozliwe, ze protestanci byli bardziej podatni na ideologie nazistowska, ale dwie kwestie pozostaja otwarte: 1. Czy kierowala nimi nienawisc do Zydow i chec panowania nad innymi narodami - jak by wielu z pewnoscia chcialo? 2. Jak wytlumaczyc fakt, iz czolowi hitlerowcy wcale nie pochodzili z Brandenburgii, Saksonni czy Prus, ale z katolickich landow:
    Hitler (ur. Gorna Austria)
    Himmler (Bawaria)
    Göring (poludniowa Bawaria)
    Geobbels (Nadrenia - Polnocna Westfalia)
    Przypusczalnie powiesz - to tym gorzej dla calosci chrzescijanstwa, nie zwarzajac na konfesje. Ale ja nie chce w to brnac - to dla mnie zbyt abstrakcyjny obszar. Twierdzic, ze rozumiem kilkuwiekowe procesy, ktore doprowadzily do faszyzmu jest dla mnie - narazie - zuchwalstwem.

    Piszeszesz, ze ukazuje abstrakcyjne idee ascezy i mistycyzmu,ty zas przedstawiasz realny proces historyczny. Wiesz jak to jest z historia - mamy przeciez nastawienie postmodernistyczne, czytalismy Kanta, nie bedziemy sie ludzic, ze docieramy do rzeczy takimi jakimi one byly naprawde. To co przedstawiasz jest bardzo interesujaca interpretacja, ktora uswiadomila mi klika rzeczy. Ma ona jednak jeden minus - miom zdaniem -w sposob skrajny opisuje rzeczywistosc. To, ze w pewnym procesie historycznym asceza i mistycyzm splotly sie ze soba w tak radykalny sposob, jak w monastycznym zyciu poznego sredniowiecza, nie dowodzi, ze z koniecznosci wszelkie praktyki prakraczania wlasnego Ja na rzecz jakies ponadosobwej podstawy - nad-Ja (wydaje mi sie, ze w istocie o to chodzi) sa od razu do wyrzucenia. W waszej kulturze jest takie ladne powiedzenie: nie nalezy wylac dziecka razem z kapiela - i w tym przpadku nie nalezalo by tego wlasnie robic. Dla mnie calkowite odrzucenie tych praktyk oznacza traktowanie siebie jako pepka wszechswiata, ktory zawsze poznaje rzeczywistosc taka jaka ona jest i w ogole nie musi sie zmieniac, bo jest idealny - zero samokrytycyzmu, zero dystansu do tego co twierdzi sie na temat innych i siebie, zero zaufania innym.

    Niestety nie dam rady wiecej narazie napisac, postaram sie w kolejny weekend.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli chodzi o pierwsze pytanie (regiony, z których pochodzili nazistowscy przywódcy), to w sumie nie mogę powiedzieć nic, nie zajmowałem się tym. Trzeba by tu pokopać i to nie na poziomie samej ideologii (katolicyzm czy protestantyzm), ale głębiej: na poziomie społecznych praktyk. Nie odpowiadając bezpośrednio, zarysuję jedynie kierunek poszukiwań, jaki bym obrał.
    W powyższym wpisie na blogu sugerowałem następującą rzecz: za sprawą luteranizmu dokonuje się "wylanie" praktyki posłuszeństwa z klasztorów na całość pola społecznego. To "wylanie" się nie musi się z konieczności wiązać z przyjęciem samego luteranizmu. Wystarczy, by luteranie mieli decydujący wpływ na organizację biurokracji, edukacji i różnych instytucji społecznych. Czyli należałoby sprawdzić, czy owe katolickie landy przyjęły "luterański" typ szkolnictwa itd.
    Oczywiście to jakiś trop. Można postąpić zupełnie inaczej i skupić się ściśle na jednostkowych biografiach wymienionych przez Ciebie panów. Szukać nietypowych momentów tej biografii itp. Aczkolwiek uważam, że takie zbyt mocno kładące nacisk na indywidualne doświadczenia (i - potencjalnie - ograniczone do wnętrza rodziny) badanie zapoznaje to co faktycznie istotne: sieć zależności społeczno-politycznych.
    Przykład (być może wiadomo Ci o tym): w konstytucji weimarskiej znajdował się artykuł 48 pozwalający na ogłoszenie stanu wyjątkowego, czyli na częściowe lub całkowite zawieszenie praw zasadniczych. Dojście Hitlera do władzy było ściśle związane z użyciem (oraz nadużyciem) tego artykułu. JEDNAKŻE sam artykuł istniał już wcześniej, CO WIĘCEJ: przez trzy lata przed dojściem Hitlera do władzy artykuł ów był już w "użyciu" - nie funkcjonował parlament i były sprawowane osobiste rządy prezydenta (dyktatura prezydencka).
    O tyle zaczynam ostatnio patrzeć na tych wszystkich Hitlerów, Stalinów i Putinów bardziej jako na "przypadkowych" kolesi, od których ważniejsze są "miejsca w strukturze", które zajęli i które umożliwiły im takie, a nie inne działanie. W tym wypadku należałoby sprawdzić, czy istnieje jakaś zależność pomiędzy stanem wyjątkowym - społeczeństwem mieszczańskim - luteranizmem/katolicyzmem - i posłuszeństwem.

    Drugi z poruszonych przez Ciebie problemów. Uważam, że cały czas wtłaczasz problemy w strukturę albo-albo. Albo praktyki posłuszeństwa albo uważanie się za pępek wszechświata. Wcale tak nie musi być - ba: wcale tak nie jest, co pokazuje historia. Możliwe są inne sposoby pracy nad sobą, niż praktyki posłuszeństwa. Właśnie tym się zajmuję od pewnego czasu. Chociażby cała ta starożytna estetyka egzystencji i troska o siebie: nie ma ona absolutnie nic wspólnego ze współczesnym hedonizmem-nihilizmem (jak się nam wmawiało), ale jest właśnie formą pracy nad sobą, kształtowaniem własnego życia, wytwarzaniem pewnego etosu. Z tą jedną, jakże istotną, różnicą w stosunku do chrześcijaństwa: dla starożytnych była to praca nad własną wolnością, natomiast dla chrześcijan (a przynajmniej: mnichów) praca nad wyzbyciem się wolności i woli. (Możesz sobie zajrzeć do najnowszego - na dzień dzisiejszy - wpisu: etyka i moralność. W jednym akapicie wymieniam różne rodzaje pracy nad sobą - chociaż żaden nie jest antyczny, czy pozytywnie przeze mnie waloryzowany, to jednak pokazują one wielość, nie-binarność jaka się tu kryje.)

    Czekam niecierpliwie do kolejnego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Moim zdaniem caly czas malujesz diabla na scianie. Po pierwsze, nie poslugiwalbym sie pojeciem praktyk posluszenstwa, ale ujalbym to szeczej: praktyki przekraczania siebie. A w nich mozna mowic to tych negatywnych (autorytaryzm, hierarchia, samokontrola ) i pozytywnych (samokrytycyzm, relatywizm, otwarcie na innosc) Po drugie - na podstawie jednego przykladu historycznego - dokonujesz absolutyzacji wartosciowania tego co okreslasz praktykami posluszenstwa. No dobra - splotly sie ascetyzm i mistycyzm tak a nie inaczej, dzieki protestantom rozpowszechnily sie tego typu praktyki na calosc spoleczenstwa. Ale czy to az tak zle? Te praktyki ulegly rozwojowi - dzis doprowadzily - moim zdaniem - do deliberatywnych socjaldemokracji. Luter dokonal zniesienia podzialu na sacrum i profanum (chrzescijaninem nie jest sie tylko idac w niedziele do kosciola, ale np. takze podczas codziennej pracy). Zniosl podzial na kler i laikat, dal wierzacym wolnosc poprzez nakaz samodzielnego studiowania Pisma. To co opisujesz ewoluowalo. Jeszcze z innej strony. To rozlanie sie tych praktyk bylo krokiem ku zlaczeniu Boga i czlowieka tj. panstwa i czlowieka. Hegel pisal przeciez, o tym ze w racjonalnym panstwie kazdy bedzie panem i sluga jednoczesnie. A ty moim zdaniem widzisz tylko to, ze kazdy jest traktowany jako sluga, a chcialbys aby kazdy byl panem.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeśli chcesz naprawdę szerokiego pojęcia to: praktyki siebie, albo najlepiej to, o czym pisałem w "Etyka i moralność": modusy upodmiotowienia/formy subiektywizacji. I wśród tych są właśnie "negatywne" i "pozytywne". We wpisie powyżej zająłem się taką, którą uważam za negatywną (m.in. dlatego, że produkuje bezwolnych obywateli), którą nazwałem właśnie posłuszeństwem.

    I nie wydaje mi się, żebym coś na ścianie malował ;) Otwórz się na wielość! Nie istnieje jeden (niczym emanacja platońskiej Jedni) proces historyczny, który wyjaśnia wszystko. Deliberatywne socjaldemokracje nie wyrosły w prostej linii z posłuszeństwa, przynajmniej nie w tym, co w nich wartościowe (bo przecież również nie są jakimś prostym-jednym, są mnogością różnych fenomenów/sił). Jakie jeszcze linie, jakie jeszcze praktyki doprowadziły do tego co jest dziś? Spośród wielu wskażmy ciekawy przypadek: praktyki oporu. Na długo przed Lutrem, w ramach chrześcijaństwa funkcjonowały praktyki oporu przeciwko prowadzeniu/posłuszeństwu, m.in. były to: samodzielna lektura Pisma (nie Luter to wymyślił), albo ascetyzm (nie mam tu na myśli tego monastycznego, ale anachoretyczny, tak wyklinany m.in. przez Benedykta z Nursji, gdyż anachorety nikt nie kontrolował, nie był on nikomu posłuszny, sam decydował o swoich praktykach ascetycznych). Zamiast oskarżać się o diabły i ściany należy raczej zadać pytanie: czy Oświecenie, różnego rodzaju praca u podstaw, uświadamianie mas itp., których rola społeczna - moim zdaniem - jest raczej "pozytywna", czy wszystko to wyrasta z praktyk bardziej podobnych do posłuszeństwa, czy bardziej z praktyk oporu? Ja bym stawiał na to drugie.
    (Swoją drogą: polecam Ci odświeżyć sobie świetny tekst Kanta "Odpowiedź na pytanie: Czym jest Oświecenie?")

    Wreszcie - jak staram się zasugerować [EDIT]-em - na monastycyzmie (nie: ascetyzmie) i mistycyzmie nie koniec. Chcę posłuszeństwo zbadać jeszcze "w tył" (pierwsze klasztory, ostatnio - za sprawą protestanckiego teologa, niejakiego Overbecka - natrafiłem na ciekawe tropy) oraz "w przód" (tu na razie najciekawszym tropem są szkoły dla kadetów opisane przez Theweleita).

    Uważam, że niesprawiedliwie przypisujesz mi absolutyzację. "Badania" są w toku - to po pierwsze. A po drugie: we wpisie na blogu nie da się poruszyć wszystkich wątków.

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiesz tak sobie mysle, czy ten zwiazek przyczynowy: mistycyzm nadresnki -> Luter -> Kant - faszyzm, na gruncie kultury polskiej nie traci banalem. Kazda babcia ci powie, ze Niemcy kochaja porzadek i posluszenstwo:) Gdzie tu cos nowego? Ze to juz w chrzescijanstwie przed Lutrem bylo obecne, a on to tylko upowszechnil. Czy to az tak duzo zmienia?

    Nie wiem czy ten zwiazek przyczynowy w historii miedzy monastycznymi praktykami i faszyzmem rzeczywiscie wystapil, ale twoja argumentacja do konca mnie o tym nie przekonuje. Po pierwsze, reformacja nie rozpowszechnila sie tylko w Niemczech, ale takze np. w Holandii czy w Szwajcarii. Panstwa te moga byc traktowane jako wzorcowe jesli chodzi o liberalizm (ta pierwsza) i demokracje (ta druga). Dlaczego w nich duch monastyczny, stanowiacy istotny obszar reformacji, nie urodzil chociazby namiastki faszyzmu?

    Krytykujesz praktyki usmiercania swojej woli. Chyba nie ma religii, ktora bardziej by to popularyzuje anizeli buddyzm. Duzo czytales Schopenhauera, wiec wiesz o co chodzi. Ale jakos nie wydaje mi sie zeby istnialy np. tybetanskie organizacje paramilitarne o charakterze faszystowskim.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wychodziloby na to, ze obecnosc monastycznego posluszenstwa w kulturze nie jest warunkiem wystarczajacym do powstania faszyzmu. Musza byc inne warunki, ktore - razem z nim, albo tez calkowicie od niego nie zalezne - ow proces realizuja. W Niemczech mialbym tutaj dwa typy. W Niemczech - inaczej niz w Holandii nie rozpowszechnila sie tradycja kosciolow wolnosciowych tj. organizowanych od dolu, przez baze spoleczna. Przyczyna byla regula: kogo wladza tego religia, wprowadzona po wojnie trzydziestoletniej. To doprowadzilo do odgornego narzucania wyzniania przez panstwo. Inna rzecz - zawzse mnie dziwilo, ze jakos w przypadku Prus (chyba nigdzie duch posluszenstwa sie tak nie rozwinal jak tam) podkresla sie tylko wplyw reformacji. Zas w ogole pozostawia sie na boku fakt, ze panstwo pruskie to polityczny spadkobierca Zakonu Krzyzackiego czyli - organizacji, ktora bardzo scisle laczyla - bycie zakonnikiem i bycie rycerzem. Tutaj juz bardzo blisko do twojego zwiazku przyczynowego klasztor -> rezim. Ale wtedy cale te dywagacje na temat Teologii niemieckiej i Frankfurtczyka to tylko przylep do faktycznego powodu - kontynuacji praktyk Zakonu Krzyzackiego w zakresie organizacji panstwa. Po co mieszac w to praktyki usmiercania swojej woli?

    Po drugie, jak wyjasnisz fakt rozwiniecia sie faszyzmow na gruncie kultur nieprostestanckich np. faszyzmu hiszpanskiego czy wloskiego? Czy tam tez praktyki monastycznego posluszenstwa wylaly sie na calosc spoleczenstw? W jaki sposob to nastapilo? Moze badania w tym kierunku przyniosly by jakies nowe rozpozniania tematu.

    OdpowiedzUsuń
  16. A teraz dajmy sobie spokoj z tym straszeniem faszyzmem, i przjdzmy do tego jak sie rzeczy maja:) Wracam do kwestii relacji pomiedzy ascetyzmem i mistycyzmem. Trudno sie nie zgodzic, ze ten pierwszy byl wstepem do drugiego. Takim swoistym przygotowaniem. Wydaje mi sie jednak, ze dla wiekszosci osob proces rozwoju konczyl sie na tym pierwszym etapie: wlasnie na samoswiadomym kontrolowaniu swoich pragnien i emocji. Czesc z nich moze byla w stanie przejsc do kolejnego etapu: negowania negacji tzn. chcenia tego aby w koncu nie chciec. Czyli chcieli tego aby moc funkcjonowac bez ciaglej kontroli swoich dzialan ze strony swiadomosci. Problem w tym, ze chcieli zwalczyc ogien ogniem. Tylko najlepsi opuszczali ten obszar i wchodzili w prawdziwe nie-chcenie. Nie chodzi tutaj o negacje chcenia, czy tez negacje negacji chcenia. Chodzi o zapszestanie jakiejkolwiek swiadomej kontorlii swoich pragnien, czy tez swiadomej kontrolii negacji swoich pragnien. Na tym ostatnim poziomie czlowiek mowi TAK woli, ktora w nim jest. Nie-chcenie oznacza smierci woli, owszem - ale tylko z punktu widzenia podmiotu, samoswiadomosci. Z punktu widzenia tego jednak jak rzeczywistosc jest zbudowana, poza swiadomoscia istnieje podstawa, grunt, spokoj, brak napiec, wolnosci. Z tej perspektywy nie-chcenie to nie smierc woli, ale jej wyzwolenie. I teraz: na drodze do tego celu, ktory jest wysoko postawiona poprzeczka - wiekszosc pozostaje na etapie ascetyzmu stajac sie latwym lupem dla ideologow spolecznych. Czesc przechodzi etap swiadomej negacji woli. A tylko nieliczni dochodza do celu i staja sie wolnymi od spolecznych iluzji, ideologii i abstrakcyjnych idealow. Zyja troche jak zwierzeta: tu i teraz. To co dzieki Lutrowi i innym sie rozlalo jest w swej istocie bardzo elitane - nie kazdy jest zdolny zrezygnowac ze tego co uwaza za swoje Ja - swoich idei, sposobow tlumaczenia swiata, sensow uzasadniajacych podejmowane dzialania itd. na rzecz bytu nadosobowego. Mozliwe, ze wiekszosc tej drogi nie rozumie, a inni bladzacych wykorzystuja niecnie. Ale z tego nie wynika ze sama droga jest bledna. Faszysci czesto powolywali sie na Nietzschego, co jednak nie umniejsza przeciez jego filozofii.

    OdpowiedzUsuń
  17. Mam wrażenie, że stosujesz (nie wiem czy świadomie, czy po prostu ze względu na długoletni wpływ) tu jakiś "szuttowski" typ lektury ;) Tzn. imputujesz mi rzeczy, których nie miałem na myśli, zmieniasz rozkład akcentów itp. Dlatego wypunktuję kilka kwestii:

    1. Na końcu wpisu znajduje się [EDIT] mówiący, że kwestia związków duszpasterstwa z faszyzmem wymaga przede wszystkim zbadania, że to, co o tym napisałem było raczej hipotezą, czy wskazaniem kierunku badawczego. Ergo: nie twierdzę, że zachodzi taki, a przynajmniej tak prosty i liniowy, związek.

    2. Kant, którego umieszczasz na linii przyczynowości. Widzisz. Sęk w tym, że w głównym tekście nie piszę nigdzie o Kancie (a jeśli wspominam o jego etyce to tylko w kontekście tego, jak była ona odczytywana). W naszej dyskusji również unikałem łączenia Kanta z faszyzmem, ba - polecałem Ci nawet zajrzeć do tekstu "Odpowiedź na pytanie: Czym jest Oświecenie?", w którym to tekście znajdziesz wyraźne ODRZUCENIE posłuszeństwa. (Hanna Arendt, w którymś z tekstów, tak oto podsumowuje etykę Kantowską: "Nikt nie ma prawa słuchać".) Zaczynam ostatnio coraz poważniej zastanawiać się, czy etyka Kantowska nie jest właśnie pierwszą poważną krytyką etyk opartych na posłuszeństwie.
    W związku z powyższym wydaje mi się, że zamiast uważnie czytać, to co piszę, wtłaczasz mnie w pewne schematy, z których właśnie próbuję się wyrwać.

    3. Kontynuując wątek faszyzmu. Zgadzam się, że praktyki posłuszeństwa nie są jedyną przyczyną wyłonienia się faszyzmu, co sugerowałem choćby w komentarzach z tobą pisząc o instytucji stanu wyjątkowego (dzięki której Hitler doszedł do władzy).

    4. Faszyzm włoski i hiszpański - tu mogę się z tobą zgodzić, a dokładniej w punkcie, w którym zaczynasz zadawać pytania. To jest ten moment, w którym staram się jak najczęściej sytuować: pytać, potem badać jakiś materiał, na końcu wydawać jakieś sądy. Z konieczności badania są zawsze cząstkowe (nie jestem jakimś boskim podmiotem poznawczym), powyższy wpis to tylko pierwszy krok. Kolejne już kilkukrotnie sugerowałem.

    5. Kończąc wreszcie wątek faszystowski. Chrześcijańscy asceci działali początkowo samodzielnie, poza wspólnotami, często byli eremitami udającymi się samotnie gdzieś na pustynię. Zaczęło to jednak rodzić pewne problemy związane z doktryną chrześcijańską. Eremitów i anachoretów nikt nie prowadził, nie mieli oni żadnego przełożonego i dla zinstytucjonalizowanego chrześcijaństwa stało się to kłopotem. By mu zaradzić zaczęto zakładać klasztory. I w związku z tym pojawiają się dwie, niezwykle istotne kwestie. Pierwsza: pierwszym, któremu z powodzeniem udało się zorganizować ascetów w klasztor był Pachomiusz. Zanim sam został anachoretą - uwaga! - służył w wojsku. I właśnie na sposób wojskowy zorganizował wspólnoty. To bardzo ciekawy wątek do zbadania: związek (od chwili narodzin) klasztorów z wojskiem. Bo nie da się ukryć, że wojsko również wymaga posłuszeństwa. A i ten twój przykład z Krzyżakami wydaje się tu być nie bez znaczenia. Kwestia druga:...

    OdpowiedzUsuń
  18. 6. ...Benedykt z Nursji w pierwszym paragrafie swojej "Reguły" wyraźnie odróżnia kilka typów mnichów. Główną osią podziału są sarabaici i cenobici. Można powiedzieć tak: anachoreci to asceci, którzy sami wyznaczają sobie zadania. Cenobici to asceci, którzy należą do zakonu i którym zadania wyznacza przełożony, ktoś inny niż oni sami. Cenobitów nazywa najdzielniejszym rodzajem, zaś sarabitów rodzajem obrzydliwym. O tych ostatnich pisze tak: "Zamykają się po dwóch lub trzech, a nawet samotnie, bez żadnego pasterza, w owczarniach nie Pańskich, lecz swych własnych." Tu tkwi właśnie cały myk z posłuszeństwem. Tym, co doskwiera Benedyktowi jest to, że nie mają oni nikogo nad sobą. I to jest właśnie rdzeń mojego wpisu rdzeń, którego zdajesz się nie zauważać przywołując buddyzm, budując jakąś dychotomię praca nad sobą - "hedonizm", czy pisząc o mistycyzmie takim jaki ty waloryzujesz pozytywnie.
    Otóż posłuszeństwo, które krytykuję, składa się z dwóch elementów, a nie z jednego: a) wyzbycie się własnej woli oraz b) zastąpienie ją wolą innego, stanie się pustym naczyniem, w które może się wlać wola przełożonego. Te dwa razem, nie jedno z nich, są problemem, który chciałem wskazać. Buddyzm faktycznie wyzbywa się woli, ale nie po to, by zastąpić ją wolą innego, lecz po to, by wszelką wolę całkowicie wygasić (umrzeć i już nie podlegać reinkarnacji).
    Mistycyzm, który opisałeś ponownie tu nie pasuje. Ba, pytanie, czy w ogóle to jest stanowisko mistyków? NIE WIEM jak z Eckhartem, za to na pewno nie jest to stanowisko Frankfurtczyka. Frankfurtczyk chce, abyśmy stali się pustym naczyniem na wolę innych. Natomiast to, co opisałeś O WIELE BARDZIEJ przypomina to, o czym mówiła pogańska troska o siebie: znajdujesz się w stanie stultitia (tzn. w stanie rozproszonej woli, fałszywej woli, woli warunkowanej przez to, co zewnętrzne) i musisz zatroszczyć się o siebie, tzn. podjąć długą i trudną pracę nad samym sobą, by uczynić wolę swoją własną, wewnętrzną, stałą i prawdziwie wolną. To, co (moim zdaniem błędnie) przypisujesz Lutrowi i mistycyzmowi nadreńskiemu faktycznie jest ideą pogańską, którą odnajdziesz u stoików i epikurejczyków, a także - w pewnych postaciach - u Platona i u cyników. Wyzbycie się fałszywej woli i zastąpienie jej prawdziwie własną i wolną wolą jest właśnie troską o siebie z tytułu tego posta, troską, której brak zarzucam duszpasterstwu. Duszpasterskie posłuszeństwo nie chce, żebyś zastąpił fałszywą wolę (np. ideologię, iluzję) swoją prawdziwą wolą, chce, żebyś zrezygnował całkowicie ze swojej woli, ale - znowuż - nie jak mnich buddyjski, lecz tak, byś stał się pustym naczyniem, w który będzie mogła się wlewać wola innego. Ujmując to inaczej: byś stał się posłusznym automatem, ślepym wykonywaczem rozkazów przełożonego, nie zadającym pytań, nie wątpiącym, nie sprzeciwiającym się.

    OdpowiedzUsuń