czwartek, 11 listopada 2010

Dionizos


"Ja jestem prawdziwym krzewem winnym" - powiada o sobie Jezus (J 15,1), dalej porównując Boga-Ojca do ogrodnika, uczniów do pędów winorośli, a później - w konsekwencji - swoją krew do wina. Być może pobrzmiewa tu echo słów Izajasza, ze Starego Testamentu, być może jednak czegoś o wiele starszego... i dostojniejszego, co kultura judeo-chrześcijańska próbowała sobie, nieudolnie, przywłaszczyć, a później zniszczyć.


W epoce brązu na Krecie rodzi się kultura minojska. Kultura, której główną formą jest coś, co można by określić jako mistyczny kontakt ze światem, a której główna treść wiąże się z imieniem, którego znaczenie pragnę przybliżyć. Z imieniem, które po raz "pierwszy" pojawia się pod koniec II tysiąclecia p.n.e. A właściwie z imionami, pod którymi kryje się ktoś, kogo wiele religii, wiele kultur basenu Morza Śródziemnego (i nie tylko - tak myślę) próbowało zagarnąć: Eleuther/Eleutheros (w Rzymie: Liber), Pentheus (albo Megapenthes), Iakar/Iakchos (jedno z imion egipskiego Syriusza), Zagreus, nawet Zeus lub podziemny Zeus (Hades, Pluton), Bachus. Czysty blask pełni lata - Dionizos.

Początkowo jego kult związany jest ze światłem i miodem. Później symbolami stają się byk, wąż, kobieta, bluszcz i - w miejsce miodu - wino. Dionizos:  wiecznie pijany,  gruby z czerwonym nosem bóg wina, jakiego znamy z książek opisujących mitologię starożytnej Grecji oraz kreskówek i wszelkich innych produktów popkultury? Jak długo jeszcze będziemy myśleli według tych pospolitych schematów, zamiast podjąć samodzielny wysiłek?

Dionizos: bóg okresu dwuletniego... W przeciwieństwie do znanego i naturalnego dla nas rocznego cyklu świąt, uroczystości ku czci Dionizosa powtarzały się co dwa lata. W ciągu każdych 24 miesięcy zmieniała się forma i nastrój uroczystości: z wyciszonego, sennego, nieco żałobnego na euforyczny, radosny. Czemu? Ponieważ pierwszy rok, każdego takiego cyklu, jest rokiem nieobecności boga - nieobecności wśród żywych - i czczenia go jako Chthonios: Dionizosa Podziemnego, "boga umarłych urzeczywistniającego stan śmierci" (Kerenyi). Czas ten zamyka kilka świętych dni, podczas których kobiety uczestniczyły w "enthousiasmos, pełnym adoracji i uniesienia zjednoczeniu się z bogiem" (Kerenyi) i śpiewały hymny mające zbudzić go ze snu. Drugi rok, to czas paruzji, obecności boga, który staje się panem wszystkich żywych istot, który teraz sam podżega do zabijania, aż w końcu - u schyłku całego okresu - sam staje się rozerwaną na strzępy ofiarą (symbolizowaną, w święcie, rozszarpywaniem żywego byka*, a czasem nawet przywódcy obrzędów). Umarłe życie zaczyna się słabo tlić, wreszcie wybucha szaleńczą pełnią, tylko po to, by ponownie roztrwonić się. I będzie się to powtarzać w nieskończoność: Dionizos będzie odradzał się, po to by ponownie zostać rozerwanym na strzępy. Życie skupi się, by osiągnąć taką intensywność, która ponownie je rozproszy. [Gdzieniegdzie okres świąteczny został skrócony do 12 miesięcy - wydaje się to naturalne przy uwzględnieniu europejskiego, czyli jednorocznego, cyklu wegetacji. I u samego Kerenyi'a czuć pewne zdziwienie tradycyjnym czasem obchodzenia uroczystości. Jednakże każdy, kto miał bliższy i dłuższy kontakt z naturą, oraz posiada wprawne oko, zrozumie ten stan rzeczy.]

Czego bogiem był Dionizos? Zoe, życia. Grecy jednakże posiadali dwa słowa, na oznaczenie życia, dwa słowa zawierające różne sensy: zoe oraz bios. Bios oznacza konkretne, określone, wyposażone w cechy charakterystyczne, kończące się śmiercią życie. Zoe jest niedookreślonym, nieskończonym, nieograniczonym biegiem życia, prawdziwym przeciwieństwem thanatos - śmierci. Bios jest wiele, można by porównać je do koralików - wówczas zoe byłoby nieskończoną nicią, na którą są one nanizane. Bios jest czymś, co można opisać. Zoe - najbardziej pierwotnym (pierwszym i najgłębszym) ze wszystkich doświadczeń.

Wino. Soczyste i pełne życia kiście winogron dojrzewają na krzaku w czystym blasku pełni lata. Wreszcie, pod ciężarem przelewającego się w nich istnienia, kiść obrywa się i upada na ziemię. Gnije i umiera. Nie nadaje się już do sycenia głodu. Zaczyna jednakże fermentować - przemienia się w wino, które znów można spożywać. Znów jest życiem, chociaż już nie takim samym. Dionizos jest bogiem wina - ale tylko dlatego, że wino jest symbolem życia, nieskończonego zoe. Tę samą funkcje pełnił we wczesnych etapach jego kultu miód (pitny) - sfermentowany "nektar" pszczeli.

Według mitu tym, który uczy Dionizosa sporządzać wino z winogron, jest wąż. Byk rozrywany jest na strzępy, wraz z Bachusem. Kobiety - bachantki budzą boga-życie ze snu-śmierci. Kobiety... Jedną z nich - towarzyszką - była Ariadna, Pani Labiryntu. Labiryntu nie należy jednak rozumieć we współcześnie przyjętym sensie tego słowa: jako miejsca, w którym można zgubić drogę, ale jako meander albo spiralę, która, o ile "nie pochłonie nas z kretesem punkt centralny [...] wijąc się i kręcąc, niezawodnie powiedzie nas z powrotem" (Kerenyi). Labirynt - jako zamknięty - jest miejscem śmierci, złowieszczą przestrzenią, w której czai się Minotaur (pół-byk!). Z drugiej strony niekończąca się, nieprzerwana linia meandra przedstawia niedopuszczające żadnej nieciągłości zoe. Jest też symbolem tańca - widokiem z góry na linię, po której porusza się tancerz -, ten zaś, ponownie, jest związany z zoe i Dionizosem. Czemu zatem to Ariadna określona byłaby jako pani życia? Gdyż - według mitu - ona, oblubienica Dionizosa, jest tą, która ponownie wydaje go na świat - gdy wraca do życia po tym, jak został rozdarty na strzępy. Ojcem tego dziecka jest zaś sam Dionizos (Ariadna zostaje zapłodniona jego oderwanym phallos - dlatego ten organ, wyrzeźbiony w drewnie lub kamieniu, był obnoszony w procesji podczas jednego ze świąt ku czci tego boga). Życie, które samo siebie zapładnia i samo siebie rodzi - nieskończenie, bez żadnych przerw; jedno, wieczne życie, ale obdarzone dwoma pierwiastkami: męskim i żeńskim.



Dionizos umiera rozerwany na strzępy a potem rodzi się na nowo. Przypomina to nieco sytuację z Nowego Testamentu: Chrystus zostaje ukrzyżowany, a po trzech dniach zmartwychwstaje. Jednakże jak inne sensy zawierają oba te wydarzenia. Chrześcijaństwo ukazuje życie jako winne wobec ludzi i ich stwórcy, a cierpienie jako drogę do świętobliwości. Grecka tragedia - rodząca się z dionizyjskiej muzyki - uważa życie za boskie, za samo w sobie dość święte by usprawiedliwić nawet niezmierną ilość cierpienia. Chrześcijaństwo jest marzeniem o śmierci jako końcu cierpienia, dionizyjska tragiczność jest afirmacją życia, nawet najtwardszego. "Bóg na krzyżu jest przekleństwem, rzuconym na życie, wskazówką, iż należy się z niego wyzwolić; pokrajany na części Dionizos jest obietnicą życia; wiecznie będzie rodzić się na nowo i powracać z rozbicia." (Nietzsche) Ariadna zaś, jako oblubienica Dionizosa, jest tą, która afirmuje takie właśnie życie.

 Wszyscy, którzy próbują z Nietzschego zrobić wielkiego apologetę chrześcijaństwa, a całą jego myśl zinterpretować jako zradykalizowany protestantyzm, z oślą upartością zamykają oczy na pewien fakt: Nietzsche studiował filologię klasyczną, a jego pierwsza książka poświęcona była greckiej tragedii. Zresztą - czyż i jego koniec: 11 lat szaleństwa, może być bliższy czemuś innemu niż dionizyjskiej manii?

"Zrozumianoż mnie? - Dionizos przeciw Ukrzyżowanemu..." (Nietzsche) 


Źródło: K. Kerenyi, "Dionizos"
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
*być może tu ma swe źródła hiszpańska korrida; czyż zresztą w sangrii i flamenco nie pobrzmiewają równie greckie echa?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz