niedziela, 28 listopada 2010

Szkic o sztuce

 Dmilithowi i Rekinowi
(mam nadzieję, że kiedyś jeszcze usłyszę was na żywo)

I. WSTĘP

Utwór muzyczny, film, książka, rysunek, wiersz, etc., etc., etc. Zawsze, kiedy mamy do czynienia, z którymś z nich wartościujemy: piękne/brzydkie, głębokie/płytkie, poruszające/nudne... Na tych naszych "pierwotnych odruchach" nadbudował się podział sztuki na wysoką i niską. Nie jest to oczywiście prosta binarna struktura, ale raczej ciągła o dwóch punktach skrajnych i czasem status pewnych dzieł pozostaje niejasny. Można jednak wskazać na pewne elementy, które pomogą w klasyfikacji: kunszt, indywidualny styl, treść... Powszechnie uważa się - a pogląd ten ma, być może, swe wielowiekowe korzenie -, że tą najbardziej podstawową cechą jest piękno (rozumiane dosyć szeroko, np. w muzyce będzie to raczej zdolność do poruszenia odbiorcy) - do sztuki wysokiej zaliczymy piękny, a nie brzydki obraz, piękną rzeźbę, poruszający film czy wiersz.


Dzisiaj jednak piękno otacza nas ze wszystkich stron: piękne wystawy sklepowe, okładki książek, samochody, telefony komórkowe, meble, mieszkania, budynki, ludzie dbający o urodę i piękny strój, do tego poruszające piosenki lecące na okrągło w radiu albo w centrach handlowych, filmy, telewizyjne show i seriale, nawet gry komputerowe czy żywność. Wielu twórcom komercyjnych seriali, filmów, komputerowym grafikom czy muzykom grającym pop kunsztu mógłby pozazdrościć nie jeden mistrz sprzed wieków. I, być może, nie jeden współczesny artysta. Współczesny - pragnący być przedstawicielem sztuki wysokiej - artysta... cóż się z nim dzieje? Gdzie się podziewa? On (albo ona) ucieka... ucieka przed pięknem. Gdy piękno staje się naczelną wartością sztuki masowej, gdy następuje estetyzacja całej codzienności, całego naszego otoczenia on ucieka przed tym. Anestetyzuje się i szuka innych wartości: nowość, zdolność do szokowania, czysta forma, albo przeciwnie - rezygnacja z kunsztu. Stąd przyniesiony przez Duchampa, do muzeum, pisuar nazwany rzeźbą o tytule "Fontanna", albo "kapane" obrazy (dripping) Pollocka, "Helikopter String Quartet" (utwór na kwartet smyczkowy i cztery helikoptery) Stockhausena albo 4' 33" (4 minuty i 33 sekundy ciszy) Cage'a. Sztuka, do której podziwiania nie potrzeba któregoś ze zmysłów - posiadanych przez każdego zdrowego człowieka - ale wiedzy. Sztuka, którą podziwiają elity - przede wszystkim po to, by odróżnić się w ten sposób od mas, które uważają ją za idiotyczną, ponieważ jej nie rozumieją. Awangarda kontra pop-kultura.

Notabene: sztuka od zawsze - za wyjątkiem, być może, pierwotnych wspólnot plemiennych - służyła za jedno z kryteriów podziału na klasę wyższą i niższą. Złożoność i harmonia sztuki arystokratycznej kontra prostota sztuki chłopskiej. Albo trzymanie się ustalonego "raz na zawsze" (wysokiego) kanonu kontra (pospolita) improwizacja. Dlatego też trzeba mieć na uwadze, że próba wyznaczenia nowej granicy oddzielającej sztukę wysoką od niskiej będzie zawierała również wskazówki odnośnie nowego podziału społeczeństwa. A z drugiej strony: próba utworzenia ustroju bezklasowego (czyli, tak naprawdę, złożonego z jednej klasy) będzie wiązała się ze śmiercią sztuki (czyli z występowaniem tylko jednego rodzaju sztuki - za wskazówkę jaka to będzie klasa i jaka sztuka niech wam wszystkim posłużą słowa wypowiedziane, w jednej z socrealistycznych powieści, przez mężczyznę do swej oblubienicy: "Kocham Cię jak traktor".)

Wróćmy do cech różnicujących dzieła sztuki. Jeszcze na chwilę oddalmy w czasie ocenę i jedynie wymieńmy kilka z nich:
- styl
- treść
- kunszt
- wymóg wobec odbiorcy
- piękno
- nowość, pomysł
- zdolność do szokowania
- zdolność do wywoływania katharsis (Arystoteles, chyba nie muszę tłumaczyć)
- auratyczność (Benijamin, pokrótce wyjaśnię dalej)
- apel do wolności (Sartr, pokrótce wyjaśnię dalej)
- kombinacja niektórych (lub wszystkich) z wyżej wymienionych
Jeżeli szukamy takich cech dzieła, które pomogą nam zaklasyfikować je do sztuki wysokiej lub niskiej (a przy tym na nowo wyznaczyć linię graniczną) musimy wskazać atrybuty istotowe, a nie tylko przygodne (mówiąc "po ludzku": takie, które prawdziwe dzieło musi mieć, by nim być, a nie takie, które jedynie mieć może).



II. TŁO HISTORYCZNE

Chociaż nie raz zarzucano mi, że nie potrafię myśleć samodzielnie, a jedynie przywoływać poglądy innych, to zawsze pretensje takie słyszałem z ust tych, którzy o myśleniu mieli pojęcie co najwyżej mgliste. Gdyby Einstein nie znał poglądów Newtona nie doszedłby do teorii względności, a Aleksander Głowacki (znany również jako Bolesław Prus) - bez obcowania z dziełami klasyków - mógłby, co najwyżej, pisać harlekiny. Nie żyjemy w świecie pierwotnym, ale tak głęboko naznaczonym historią, że - czy tego chcemy i czy jesteśmy tego świadomi, czy nie - musimy ją znać, jeśli chcemy cokolwiek znaczyć. Zacznę zatem rozważania od przywołania poglądów innych myślicieli.

Sartre, w tekście "Czym jest literatura?", próbując odnaleźć najważniejszą cechę dzieł literackich wskazuje na apel do wolności. Uważa on, że książki powinny być pisane w taki sposób by zarazem dawać oraz wymagać - i to tego samego: wolności. Jako złą powieść wymienia taką, która "chce się podobać przez schlebianie" (Sartre) oraz taką, która traktuje odbiorcę jako biernego i próbuje poruszyć go, narzucając mu emocje: strach, nienawiść, pożądanie (doskonale znamy to ze wszystkich popkulturowych "superprodukcji": Aragorn, którego podziwiamy, Voldemort, którego nienawidzimy, gniew i sprzeciw jakie odczuwamy patrząc jak ziemianie doprowadzają do zagłady ludu Na'vi zamieszkującego Pandorę). Inaczej ma się rzecz z dziełem apelującym do wolności. Z jednej strony daje ono odbiorcy pewną wolność interpretacji: emocje jakie przeżyjemy, sądy jakie wydamy, sensy jakie odkryjemy nie są na nas wymuszone, ale nasze własne i, co najwyżej, nam zaproponowane przez autora. Powiedziałem "pewna wolność", bo nie jest to jednak całkowita dowolność: nie możemy z Raskolnikowa zrobić kosmity, a z jego zabójstwa nic nie znaczącej farsy. Ale to jak ocenimy jego czyn leży już w naszej gestii. "Słowem, czytanie to tworzenie kierowane." (Sartre) Z drugiej strony dobra powieść wymaga: wymaga uznania wolności autora i wolności wszystkich innych ludzi - tego, że inni mają prawo zinterpretować książkę po swojemu oraz tego, że ten, kto ją napisał, był wolny (to nie jego przeżycia z dzieciństwa, ani jego pragnienie zarobku pisało, ale on sam) i korzystał przy tym ze swojej wolności (nic nie narzucał) - jeśli mamy podejrzenie, że było inaczej to lepiej nie otwierajmy tej książki i zostawmy ją tam, gdzie leży. Sartre pokazuje, że "stanie się" dziełem sztuki istotowo związane jest z relacją przedmiot-odbiorca. I to nie tylko w tym sensie, że książka, której nikt nigdy nie przeczyta nie będzie książką, powieścią, ale jedynie jakimś obiektem materialnym (papierem pokrytym, w specyficzny i do pewnego stopnia regularny sposób, atramentem). Chodzi przede wszystkim o to, że dany twór, aby mógł zostać uznany za dzieło sztuki, musi być tak skonstruowany, aby umożliwiać pewne nastawienie odbiorcy, ale i wymagać go: ani nie ulegać całkowicie, ani całkowicie nie przymuszać.

Słówko o Heideggerze: uważa on, że dzieło sztuki wysokiej, to takie, które otwiera nam inny - często już miniony - świat i poszerza (czyli również zmienia) o niego nasz własny (np. interpretuje on obraz van Gogha przedstawiający stare buty jako otwierający przed nami świat chłopki, wracającej z pola po całym dniu znojnej pracy) oraz takie, które sprowadza boskość, świętość do świata (jak np. starożytna grecka świątynia).

Benjamin jest pierwszym filozofem, który poważnie traktuje (dopiero rodzącą się w tamtych czasach) sztukę masową. Wprowadza on do estetyki pojęcie aury, za pomocą którego próbuje odróżnić sztukę wysoką od popularnej. Aura jest, jak powiada, pewną osobliwą pajęczyną przestrzeni i czasu (swoistym czasoprzestrzennym usytuowaniem, kontekstem, od którego nie można oderwać dzieła sztuki), zjawiskiem pewnej dali, choćby była jak najbliżej (dystansem wobec rzeczywistości, pewnym transcendowaniem jej), niepowtarzalnością, przeciwstawioną reprodukcji, indywidualnym momentem idealności dzieła (dzieło sztuki w taki sposób uchwytuje to, co indywidualne, że nadaje temu cechy idealne). Tworzenia aury, w przeciwieństwie do kunsztu artystycznego, nie można się nauczyć. Można powiedzieć, że aura jest pewnym sacrum w dziele - wymaga odpowiedniego nastawienia i "świętego skupienia". By jeszcze podprowadzić czytelnika pod odpowiedni rozumienie aury przywołam pewien (być może bardzo subiektywny) przykład: ilu bym nie obejrzał fotografii chmur, nie ważne jak dobrze zrobionych, jakim aparatem z jaką rozdzielczością, przez nie wiadomo jakiego profesjonalistę nigdy nie doznaję tego zachwytu, jaki odczuwam, gdy spoglądam na prawdziwe niebo - cały ten niepowtarzalny kontekst, klimat i "sakralność" to właśnie aura (wg Benjamina aurę mogą mieć nie tylko dzieła sztuki, ale także twory natury).
Sztuka auratyczna (wg Benjamina):
- istnieje jako oryginał;
- reprodukcja dla jej istnienia jest nieistotna;
- jest niepowtarzalna i cechuje ja trwanie (jest ponadczasowa i dystansuje się wobec rzeczywistości);
- nacechowana jest autentycznością (wyrasta z autentycznych przeżyć podmiotu);
- ma związek z rytuałem.
Sztuka masowa zaś:
- istnieje w formie reprodukowalnych kopii (nie ma oryginału);
- jest powtarzalna i powierzchowna;
- jest zakorzeniona w rzeczywistości, z której wyrasta i w której funkcjonuje;
- nie nosi nawet pozorów indywidualności;
- nie występuje w rytuale.
[Wspomnianej indywidualności nie należy rozumieć na podstawie hasła z reklamy coca coli: "Join to thousands individuals!": każdy jest indywidualny, różny, niepowtarzalny: pije coca colę, nosi jeansy, ogląda telewizję i czyta Harrego Pottera. Chodzi o autentyczną indywidualność, czyli - przede wszystkim - niepowtarzalność własnych decyzji i ich autonomię, tzn. niezależność np. od opinii innych ludzi.]
Dodam jeszcze, że Benjamin nie wartościował całkowicie negatywnie sztuki masowej - widział w niej pewien potencjał. Przeciwnie niż "przyjaźniący" się z Benjaminem Adorno, który twierdzi, że sztuka masowa jedynie utrwala istniejący system, czyli kapitalizm, a niezdolna jest do krytyki.



III. O DZIELE

Teoria Benjamina jest "ciekawa", jednakże koncepcja aury wiąże dzieło sztuki z pewnymi, zewnętrznymi wobec niego, elementami. Wenus z Milo oglądana w Luwrze, pośród tysięcy innych dzieł sztuki nie "zrobi" takiego samego "wrażenia" jak oglądana na akropolu na jednej z greckich wysp. Otoczenie, kontekst budują nastrój odpowiedni (lub nie) dla odbioru danego dzieła. Jednakże wydaje się, że to, co czyni wspomnianą rzeźbę prawdziwym arcydziełem jest zawarte w niej samej. Często napotykamy na dzieło poza przynależną mu "świątynią", a jednak działa na nas tak, jak zdarza się to tylko raz w życiu. "Przemawia" do nas coś z jego wnętrza. Intuicja tej wewnętrzności (myślę, że podobna towarzyszyła Deleuze'owi i Guattari'emu, gdy pisali o kompozycji podtrzymującej samą siebie) każe mi polemizować z Benjaminem i Adorno (oraz tradycją hermeneutyczną). Wydaje mi się, że kompozycja staje się dziełem sztuki nie dzięki umiejscowieniu (pajęczynie czasu i przestrzeni), nie dzięki odniesieniu do jakichś transcendentnych wartości (jak piękno czy nowość), ale immanentnie, jakby poprzez aurę-w-dziele. Nie aura otaczająca dzieło, ale raczej emanująca, parująca z niego. Nie zależna od miejsca i czasu, ale "strukturyzująca" całą przestrzeń i dzieje. Nie świętość, której dzieło jest wrotami, ale "świętość", którą jest samo. Prawdziwy artysta to nie taki, który wychwala to co święte, ale który "świętość" stwarza. Kiepskim dziełem jest  to, które "zamraża" wiązkę mocy je wytwarzających, którego wypadowa sił równa jest zeru, które jest reaktywne, quasi-biernie odbija swojego odbiorcę (krzywe zwierciadło, to nadal tylko zwierciadło, nawet jeśli potrafi nas rozbawić). Wielkim to, które samo staje się mocą, nową siłą oddziałującą na rzeczywistość, aktywnością. Jedno przesiąknięte negatywnością i drugie - na wskroś afirmatywne. Jedno jest tylko chwilą, drugie rzuca wyzwanie wieczności.

Oto cecha będąca nową linią podziału dzieł sztuki: immanencja, aura-w-sobie (być może będzie trzeba poszukać odpowiedniejszego słowa). Na jakich jednak elementach dzieła nadbudowuje się ten atrybut? Na pewno chodzi o coś związanego ze zmysłami oraz coś związanego z namiętnościami. Deleuze i Guattari rozróżniają te elementy w zależności od tego jakiemu dziełu one przysługują. Prawdziwe dzieło sztuki jest kompozycją perceptów i afektów tworzących bloki wrażeń. To, co jedynie pretenduje do miana dzieła sztuki, to kompozycja percepcji i uczuć (bądź doznań) tworzących mniemania. Percepcje i uczucia związane są z pamięcią autora - są tym, co zarejestrował i czego doznał, i co teraz przywołuje ze swojej pamięci; są również zbudowanymi na ich podstawie jego mniemaniami lub pustym miejscem, w które czeka na wypełnienie przez mniemania odbiorcy. Percepty i afekty przeciwnie: są przeciwko pamięci. To byty autonomiczne i samowystarczalne, niezależne ani od ich twórcy, ani od ich odbiorcy. Percept to chwila świata oczyszczona ze wszystkich śmieci i nasycona Życiem do tego stopnia, że staje się trwała i istnieje sama przez się. Uczyniona odczuwalną nieodczuwalna siła działająca w świecie. Budynek sądu z "Procesu", morskie głębiny z "Wielkiego błękitu"., kosmos z "Oriona" Afekt to nieludzkie stawanie się człowieka. Odkryte przez artystę nowe lub zapoznane "uczucie", takie, którego odbiorca nigdy jeszcze nie przeżył, którego dopiero musi nauczyć się "przeżywać", które przez to nie jest w pełni ludzkie: jedność Ahaba i Moby Dicka, lasu i Quorthona, van Gogha i słoneczników. Prawdziwym dziełem sztuki jest to, co rozwija nasz sposób patrzenia na świat i odczuwania go. Kiepskim (a raczej żadnym) to, co utrwala w nas pospolite pobudzenia zmysłów i pospolite emocje.

Reaktywność kiepskiego tworu, jego zdolność do - jedynie - odbijania świata rzeczy jest utrwalaniem zastanego świata (porządku społecznego, systemu wartości, prawa, obyczajów). Aktywność (afirmatywnego) dzieła sztuki jest jego potencjałem krytycznym. Jednak, jak pokazują Deleuze i Guattari, to co aktualnie strukturyzuje rzeczywistość społeczną: Kapitalizm, jest systemem ukonstytuowanym na zmianie, krytyce (a dokładniej: na deterytorializacji - nie miejsce to jednak, na wyjaśnianie tego terminu). Oczywiście jest to krytyka tylko pozorna, zmiany jedynie iluzyjne. Nowe ustawodawstwo, nowe ruchy mniejszościowe, swoboda obyczajów, nowe formy rozrywki, nowe produkty, nowe sposoby na ukazywanie swojej indywidualności i odrębności - wszystko jednak służące logice Kapitalizmu. Zadanie prawdziwej sztuki staje się dziś nad wyraz trudne.



IV. O ODBIORCY

Powodzenie tego zadania nie leży jednak wyłącznie w rękach artystów, chociaż jest istotowo z nimi związane.

Wróćmy do kwestii "świętości" dzieła sztuki. Gdy u Nietzschego da się wyczuć te momenty tęsknoty za świętością, to nigdy nie jest to tęsknota za religijną sakralnością, za Transcendensem. Bliżej tu raczej do hinduizmu i jego kategorii "czystości", wedle której dzielą się kasty. "Świętość" dzieła sztuki jest pewną "czystością", którą powinniśmy "uszanować". Wymogiem "kąpieli", którą powinniśmy odbyć nim będziemy z nim obcować.

Masowość sztuki jest tym, co daje do niej dostęp każdemu i nawet biedny Janko Muzykant może posłuchać głosu skrzypiec, a nawet ich dotknąć. Jednakże ta sama masowość sprawia, że nie będą to już skrzypce diabolicznego Paganiniego, ale co najwyżej plastikowej Vanessy-Mae. Gdy sztuki może dotknąć każdy znajdzie się wreszcie ktoś, kto zrobi to brudnymi, tłustymi, spoconymi paluchami. Plebs kala to co wielkie, nie wie bowiem czym jest szacunek. Mogło się niektórym wydawać, że motłoch zna respekt - jednakże wzięli oni za przymiot to, co było jedynie echem pańskich batów.

Cóż jednak uczynić? Wrócić do feudalizmu? To, że miał on wiele pozytywnych (choćby dla sztuki) cech, nie oznacza, że nie miał też negatywnych. Żył wtedy Rembrandt, ale żył też Janko. Czy to oznacza jednak, że mamy akceptować to, co dziś jest liche? Tak jak konserwuje się demokrację: "może to i zły system, ale lepszego nie wymyślono". Kto tak mówi, ma w tym interes lub jest jedynie nieświadomą marionetką w czyichś rękach.

Być może w dzisiejszym świecie najskuteczniejszą wyda się metoda Oświecenia: zmusić ludzi by codziennie się myli. Edukacją zwalczono bród i związane z nim siedliska zarazy, analfabetyzm i totalną zaściankowość (oczywiście nie wszędzie sukces był stuprocentowy). Pora może zatem na edukację estetyczną. Ale czyż nie czytamy w szkole poezji i prozy? Czyż nie natykamy się na reprodukcje obrazów i rzeźb? Czyż nie puszczają nam muzyki poważnej? Czy nie karmi nas tym telewizja i miejskie bilbordy (nie raz słyszy się w tle reklamy albo zawodów sportowych jakiś utwór muzyki poważnej, nie raz widzi się obraz czy rzeźbę), a nawet wystawy sklepowe? A jednak mimo szkoły i telewizora większość nadal ma problemy z poprawnym posługiwaniem się językiem ojczystym, interpretacją wiersza czy w ogóle czytaniem, z tabliczką mnożenia - o bardziej skomplikowanych operacjach nie wspominając - a historii zna tylko tyle, by czuć nienawiść do Niemców i Rosjan. Edukacja? - nic z tego! (Być może wina nie leży w samej edukacji, ale w rodzicach i nauczycielach, którzy edukować nie potrafią... ale czego ja żądam od ludzi, którzy oglądają "Taniec z gwiazdami"?)

Potrzeba zapewne splotu edukacji, ograniczonej dostępności oraz pożądania - ale nie miejsce to, na takie rozważania. Warto jedynie zauważyć, że - być może - zakaz komercyjnego i marketingowego wykorzystywania dzieł sztuki wydaje się dobrym pomysłem. Chodzi raczej o to, że tym, co powinno być kształtowane w pierwszej kolejności musi być nie zmysł estetyczny (nawet nie alfabet czy arytmetyka), ale respekt, szacunek wobec tego, co poza mną. Kiedy mówię, że ma to być pierwsza wpajana rzecz, to mam namyśli nie to, że ma być ona celem ("nowej") edukacji, ale jej punktem wyjścia. Jest to, zdałoby się, najbardziej banalna rzecz pod słońcem, a nie dostrzegają jej nawet ludzie, zdałoby się, wyjątkowo inteligentni. Jeśli zapytam, to większości wyda się oczywiste, że jeśli ćwiczy się swoje zdolności matematyczne (przez zapamiętywanie wzorów, poznawanie teorii, ale - przede wszystkim - codzienne, żmudne, często wielogodzinne rozwiązywanie zadań) to ma się szansę zostać matematykiem, a nie skrzypkiem, a ćwicząc swe zdolności muzyczne (przez naukę odczytywania zapisu nutowego, rytmikę, poznawanie teorii i technik i - przede wszystkim - codzienną, żmudną, wielogodzinną grę na instrumencie) to ma się szansę zostać świetnym muzykiem, a nie matematykiem. Dlaczego zatem, do cholery, ludzie są tak święcie przekonani, że potrafią myśleć racjonalnie, oceniać dzieła sztuki i decydować o własnym życiu? Tak jak gdyby były to jakieś wyjątkowe sfery, do których dostęp uzyskuje się automatycznie. Nie muszę spędzać wielu godzin nad poznawaniem teorii muzyki i słuchaniem utworów z różnych gatunków, by wiedzieć, że ta muzyka jest dobra, która mnie rusza. Nie muszę kontemplować wielu obrazów i poznać związanej z nimi teorii by wiedzieć, że ten i ów są ładne, bo mi się podobają. Nie muszę kształcić się w zakresie historii filozofii i podstawowych dziedzin filozoficznych, by wiedzieć, że potrafię myśleć, w końcu ja to robię najlepiej, i że potrafię żyć, kto inny mógłby wiedzieć na ten temat coś więcej?! Niestety, wciąż większość ludzi uważa, że masturbacja i gwałcenie dmuchanej lalki są lepsze niż upojna noc z poderwaną/poderwanym piękną kobietą/przystojnym mężczyzną.

[I jeśli Foucault pisał o estetyzacji życia, o uczynienie z niego dzieła sztuki, to nie sądzę, by wolał plastikowe zabawki, zamiast żywych chłopców. Chodziło mu raczej o nadanie sobie wewnętrznej auratyczności niż zatopienie w Się. Deleuze, moim zdaniem, mówi dokładnie to samo: życie ma mieć wartość immanentną.]

V. PODSUMOWANIE

- Czy to wszystko oznacza, że mam od teraz słuchać Bacha, kontemplować obrazy van Gogha, analizować (św.) Tomasza, recytować Mickiewicza i czytać Sienkiewicza?
- Nie! To oznacza, że zanim zaczniesz coś oceniać musisz to dokładnie zrozumieć: uzyskać odpowiednią dawkę wiedzy oraz wyrobić w sobie wrażliwość estetyczną. Dostrzeżesz wówczas piękno żółci van Gogha, "inspirujące" i szkodliwe elementy koncepcji Tomasza i płytkość oraz rasizm "W pustyni i w puszczy" czy Trylogii. Z takimi narzędziami będziesz zdolny do samodzielnej oceny zamiast jedynie powtarzać słowa rodziców, nauczycieli, księży i prowadzących telewizyjne talk show. Będziesz miał również możliwość oceny tego co nowe.

- Czy aktywność prawdziwej sztuki oznacza, że zniewala mnie ona? Przeciwnie niż mówił Sartre?
- Raczej rzuca Ci ona wyzwanie - możesz je podjąć, albo stchórzyć. Ale zostawia przy tym wystarczająco dużo swobody, by w odstęp między literami, czy pociągnięciami pędzlem wcisnąć cały kosmos. Jest gorącym płomieniem, który ogrzewa, ale może też spalić. Przeciwnie dzieła kiepskie: są podobne raczej do lodowatego podmuchu powietrza, który zamraża wszystko co żywe: nie rzucają one wyzwania, a jedynie utwierdzają cię w dotychczasowych obserwacjach, doznaniach i poglądach.

- Dlaczego niby muszę zaprzątać sobie czas słuchaniem metalu, kiedy wole muzykę poważną, albo poezją, skoro więcej przyjemności sprawia mi czytanie książek fantasy? Czemu mam czytać Deleuze'a a nie wyłącznie Rawlsa? Dla czego w ogóle muszę czytać czy kontemplować obrazy, skoro wolę iść na piwo, albo zrobić w tym czasie coś zupełnie innego?
- Nie musisz. Jesteś wolnym indywiduum i możesz być kim tylko zechcesz: psem, małpą, albo głupcem. Ja jednak wolę towarzystwo ludzi mądrych, małpy w klatce i psy na smyczy.



Źródła: - J.P.Sartre "Czym jest literatura?"
             - G.Deleuze i F.Guattari "Co to jest filozofia?"
             - informacje na temat T.W.Adorno i W.Benjamina pochodzą z wykładów dr-a R.Rogozieckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz