czwartek, 15 listopada 2012

Warunki możliwości

Z dedykacją dla Lorda Szarej Kafki ;)

Tym razem wpis w dużym stopniu "sprawozdawczy", ale niektóre rozmowy uświadomiły mi, że konieczne jest wyjaśnienie pewnej kwestii, a mianowicie kwestii "przewrotu" transcendentalnego, którego dokonał Kant.
Otóż wielka waga - jaką wielu filozofów przykłada do pomysłu Kanta - oraz trwanie (przy różnorakich modyfikacjach) nurtu, którego jest on protoplastą nie wiąże się bynajmniej z tym, co określił on mianem "rewolucji kopernikańskiej", czyli z jakąś formą subiektywizmu (że pozwolę sobie użyć tego nieadekwatnego słowa), twierdzenia, że źródłem poznania są istniejące w podmiocie aprioryczne formy i kategorie. Chodzi o coś bardziej podstawowego: o samą koncepcję warunków możliwości.
Do znużenia powtarza się, że teoria Kanta jest "odpowiedzią" na rozważania Hume'a. Ważna jest tu przede wszystkim Hume'owska krytyka pojęcia przyczyny. Ów szkocki filozof wykazał, że nasze wyobrażenie istnienia w świecie relacji przyczynowo-skutkowych (np. tego, że pchnięcie kija powoduje potoczenie się bili) jest tylko złudzeniem, wynikającym z pewnego naszego nawyku. I chociaż Kant rozważając jak możliwe są nauki przyrodnicze stwierdza, że jedną z kategorii naszego intelektu jest relacja przyczynowo-skutkowa, to jak najbardziej bierze do siebie i uwzględnia w swojej filozofii analizy Hume'a. Kant nie bada już przyczyn - bada warunki możliwości. Nie "co" jest przyczyną tego, że poznaję, ale "jak możliwe" jest to, że poznaję; nie "co" jest przyczyną dobrych lub złych czynów, ale "jak możliwa" jest moralność.


Warunki możliwości przynależą do sfery transcendentalnej, która nie musi być wcale - jak było to jeszcze u Kanta czy Husserla - dziedziną podmiotową, "świadomościową". A zatem dziedzina badań transcendentalnych nie jest ograniczona wyłącznie do "subiektywności". Rzućmy okiem na kilka przykładów:
a) kiedy Adorno i Horkheimer rozważają kwestię istnienia faszyzmu nie twierdzą oni, że pewien "obiektywny" fakt (ze sfery ontycznej/zjawiskowej) jakim były demokratyczne wybory był przyczyną innego "obiektywnego" faktu: dojścia do władzy NSDAP i Adolfa Hitlera, co z kolei było przyczyną następnego "obiektywnego" faktu: rozwoju przemysłu zbrojeniowego Niemiec i antysemickiej propagandy, co następnie było przyczyną kolejnego "obiektywnego" faktu: wybuchu II Wojny Światowej oraz Holocaustu; piszą oni raczej o rozumie instrumentalnym oraz dialektyce oświecenia (racjonalizacji mitu i mitologizacji rozumu). Dlaczego? Ponieważ pytają oni właśnie o warunki możliwości: o to, jak możliwe jest/było, że w ogóle pojawiło się coś takiego jak faszyzm, że pewni ludzie mogli dojść do władzy, że inni ludzie posłusznie wykonywali ich najbardziej nawet odrażające rozkazy. NSDAP czy Hitler to tylko pewne przypadkowe (z historycznego punktu widzenia) elementy, ludzie, którzy znaleźli się we "właściwym" miejscu o "właściwym" czasie. Tym co interesuje "transcendentalistę" jest pytanie nie o te elementy, ale o te miejsce;
b) kiedy Heidegger w swoim najsłynniejszym dziele określa czas (czasowość właściwą jestestwa) jako "przyszłość, która staje się byłą i wyzwala z siebie współczesność", czyli stwierdza, że "najpierw" jest przyszłość, "potem" przeszłość, a "potem" teraźniejszość, a implicite stwierdza w tekście pewną ich "jednoczesność" (przypominam, że cudzysłów nie funkcjonuje w moich tekstach bez powodu), co absolutnie nie zgadza się z potoczną wizją czasu (przeszłość -> teraźniejszość -> przyszłość), to nie robi tego dlatego, że jest jakimś "proto-postmodernistą", albo sofistą. Przecież z "obiektywnego" faktu (ze sfery ontycznej/zjawiskowej), że wcześniej obrałem jabłko, teraz je jem, a potem wyrzucę ogryzek da się łatwo wywnioskować, że najpierw jest przeszłość, potem teraźniejszość, a potem przyszłość, przecież nie mogę najpierw wyrzucić ogryzka, potem obrać jabłka, a potem go zjeść! Ale nie fakty, a przynajmniej nie te, interesują Heideggera. Interesuje go raczej to, jak jest możliwa egzystencja Dasein (jestestwa, "człowieka"), na którą składają się projekty i śmierć, przynależenie do jakiejś tradycji i fakt istnienia oraz manipulowanie narzędziami i poznawanie bytów. I warunkiem możliwości (tym co przynależy do sfery ontologicznej, a nie ontycznej, do poziomu transcendentalnego, a nie poziomu zjawisk) owej egzystencji okazuje się właśnie tak specyficznie określony czas;
c) Foucault pokazuje, że między (XVII- i XVIII-wieczną) historią naturalną a (XIX-wieczną) biologią nie ma ciągłości, nie ma przejścia - ani prostego, ani skomplikowanego: jest zerwanie. To, że wielu ówczesnych uczonych, nie chciało zaakceptować Darwinowskiej teorii ewolucji, nie wynika z tego, że byli oni głupcami, ale z owego zerwania właśnie: z tego, że teoria ewolucji funkcjonowała już w oparciu o inną strukturę wiedzy, w oparciu o inne warunki możliwości. Dla przykładu: historia naturalna zwracała uwagę na organy, na podstawie których dokonała klasyfikacji organizmów. Organ określano przez jego budowę i funkcję. Inaczej jest natomiast w XIX-wiecznej biologii: tam prymat ma funkcja, organ jest zaś jej podporządkowany. O ile wcześniej do wspólnej grupy należały organizmy o widocznym, "zewnętrznym" podobieństwie (podobieństwie organów), o tyle od XIX wieku wspólne grupy mogą tworzyć organizmy "pozbawione najmniejszej dostrzegalnej identyczności" (Foucault). Warunkiem możliwości (podstawowym) zaistnienia biologii jest wprowadzenie pojęcia życia na miejsce bytu naturalnego, "nie chodzi już o możliwość bycia, ale o warunki życia" (Foucault), podejście mechanistyczne zostaje zastąpione witalistycznym. Cóż to oznacza, czy wcześniej nie wiedziano, że jest coś takiego jak życie? Z pewnością było takie słowo, z pewnością coś się pod nim kryło, coś przez nie rozumiano - ale termin ten nie był pojęciem życia, jakim posługiwała się XIX-wieczna biologia. O ile historia naturalna zajmowała się jeszcze takimi bytami jak np. minerały, a życie występowało tam raczej jako kategoria klasyfikująca, o tyle w biologii dokonuje się radykalne rozgraniczenie sfery organicznej i sfery nieorganicznej, a życie staje się najważniejszą "cechą", istotą przedmiotów, którymi zajmuje się ta nauka. Wcześniej istota żywa była klasą w dziedzinie bytów, teraz zaś istota żywa jest manifestacją życia. Wcześniej liczyły się cechy widzialne, teraz niewidzialne (z tą najgłębszą: życiem). O ile wcześniej poszukiwano w naturze absolutnej ciągłości pomiędzy wszelkimi bytami, o tyle teraz - poprzez pojęcie życia - przyjmuje się nieciągłość. Zamiast Tablicy bytów pojawiła się ich Historia - a tym samym możliwe stało się pomyślenie ewolucji organizmów.

I chociaż różne filozofie transcendentalne da się wyjaśnić w miarę prosto (nie to było intencją przykładów w tym wpisie, ale mam nadzieję, że podane przykłady są w miarę klarowne), to próba "znaturalizowania", "zescjentyzowania" ich - choćby dla celów dydaktycznych - jest dla mnie nieporozumieniem. Naturalizm i scjentyzm pozostają bowiem na poziomie ontycznym/zjawiskowym i porusza się od faktu-przyczyny do faktu-skutku, natomiast transcendentalizm przenosi się na zupełnie inny poziom: na poziom warunków możliwości. I chociaż nie neguję zasług i roli nauki oraz przemian jakie w niej zaszły, to jednak uważam, że przenoszenie jej modelu na myślenie filozoficzne (a do tego zaliczam również budowanie światopoglądu) jest krokiem w tył (przed Hume'a), a nie w przód (za Kanta, Heideggera czy innego Deleuze'a). Przykładowo: niepoprawne jest krytykowanie hermeneutyki poprzez odwoływanie się do tez biologii, gdyż obie te dziedziny sytuują się na zupełnie innych poziomach (co znowuż nie oznacza, że myślenie filozoficzne nie może czerpać inspiracji z biologii - albo chemii czy fizyki - i potwierdzać swych rozważań odwołaniem do faktów naukowych).

Chciałbym od razu rozwiać pewną wątpliwość jaka może się nasunąć. Chodzi o owe "obiektywne" fakty, o których wspominałem. To, że transcendentaliści obchodzą się z nimi nieco po macoszemu, nie wynika z dosłownego potraktowania słów, które miał podobno wypowiedzieć Hegel: "tym gorzej dla faktów!". Chodzi o coś zupełnie innego. Same owe "obiektywne" fakty są czymś zawsze już zależnym od warunków możliwości. Fakt nie jest czymś, co wyjaśnia, ale czymś, co dopiero należy wyjaśnić (jak możliwy jest ten czy inny fakt?). Takie postępowanie odbywa się zawsze w ramach pewnej teorii (albo tzw. zdrowego rozsądku - potocznego, przednaukowego podejścia do świata), czyli na gruncie pewnych warunków możliwości (nawet jeśli dana teoria/zdrowy rozsądek nie uświadamiają sobie ich istnienia), a to znaczy, że już jest jakąś "interpretacją". Jak już wcześniej wspominałem: fakty sytuują się na innym poziomie niż warunki możliwości.
Z drugiej strony nie oznacza to, że wystarczy zadeklarować: "Jestem transcendentalistą, odwołuję się do warunków możliwości!" by uprawomocnić dowolną bzdurę i zanegować dowolny fakt. Nie oznacza to też, że wszystkie (tzn. w całej swej różnorodności) filozofie transcendentalne są sobie równoważne. Istnieje grupa "wyznaczników", za pomocą których można wskazywać na siłę lub słabość danej teorii. Zanim wymienię jakieś przykładowe chciałbym zwrócić uwagę na pewną rzecz, która jest istotna dla zrozumienia transcendentalizmu: każda z tych koncepcji ma status hipotezy (o czym pisał już sam Kant), a nie dogmatu. Wróćmy jednak do owych "wyznaczników". Jednym z nich z pewnością jest umiejętność wyjaśniania faktów: im więcej faktów potrafi wyjaśnić dana teoria, tym lepsza (lepszą hipotezą) jest od pozostałych. Co za tym idzie: na jej korzyść liczy się, jeśli potrafi wytłumaczyć rozmaitość zjawisk, np. nie tylko z dziedziny estetyki lub tylko z epistemologii lub tylko z teorii społeczeństwa, ale zarówno z estetyki, epistemologii i teorii społeczeństwa (systemowość jest bardziej wartościowa niż specjalizacja). Po drugie: ważna wydaje się również kwestia przewidywania nowych faktów: teoria tylko wyjaśniająca jest gorsza od tej, która zarówno wyjaśnia jak i trafnie prognozuje. Po trzecie: filozofia nigdy nie zajmowała się tylko poznawaniem, ale również rozważaniami dotyczącymi tego jak powinno się żyć. Toteż koncepcja posiadająca również element praktyczno-etyczny jest lepsza od czysto teoretycznej (ciekawą kwestią jest, który z tych "składników" jest ważniejszy). Po czwarte: wydaje mi się, że ta koncepcja, która w większym stopniu uwolniła się od mniemań (sądów potocznych, zdroworozsądkowych, doxa), na rzecz abstrakcyjnych konstrukcji teoretycznych, jest bardziej wartościowa.
Zapewne da się wskazać jeszcze inne "wyznaczniki", być może również niektóre wskazałem błędnie. Nie chodziło mi jednak o poprawne wyliczenie, co o samą kwestię wartościowania, preferowania tej a nie innej koncepcji.


Na koniec drobna dygresja. W słynnym 125 aforyzmie "Wiedzy radosnej" Nietzsche, ustami szaleńca, ogłasza śmierć Boga. Deleuze powiada, że tym kto zabił Boga jest Kant. Czyż nie ma racji?
Dopóki wyjaśnianie faktów odbywało się przez odniesienie do innych faktów, tzn. dopóki odwoływano się do związku przyczynowo-skutkowego, pozostawano w obrębie alternatywny: albo przyjmie się regres w nieskończoność (każdy fakt jest skutkiem innego faktu, który jest jego przyczyną), co uważano za błąd, albo przyjmie się istnienie pierwszej przyczyny (faktu, który nie jest skutkiem żadnego innego faktu, którego nie poprzedza żaden inny fakt, a który poprzedza wszystkie inne fakty, który jest przyczyną innych faktów), którą uważano za tożsamą z Bogiem. W momencie przejścia do wyjaśniania transcendentalnego taka pierwsza przyczyna okazuje się niekonieczna, da się wyjaśnić istnienie świata nieskończonego (bez początku i bez końca), nie będącego dziełem stworzenia, nie potrzebującego stworzyciela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz