sobota, 3 grudnia 2011

2. Bathory - "mit założycielski"

Wahałem się, czy zamieścić ten wpis. Te analizy są jeszcze bardzo robocze, ktoś może nawet rzeknie: bardzo naciągane. Ale czyż nie jest to jednym z mechanizmów tego bloga? Ukazywać myśl w jej dzianiu się, myśl jako proces? Czyż nie po to jest opcja komentowania, żeby zapoznać się z waszym zdaniem? Zatem... spróbujmy!


Jak napisałem w teoretycznej części notki o Beksińskim: dzieło sztuki jest komponowane z uwagi na pewien ożywiający je problem. W przypadku Beksińskiego, Gigera czy Stelarca jest nim ciało: kwestia przekraczania granic cielesności.
Ten wpis chciałbym poświęcić black i viking metalowi (przede wszystkim temu ostatniemu, przede wszystkim skandynawskiemu). Problemem, jaki ożywia te gatunki muzyczne jest coś, co można by nazwać "mitem założycielskim": kwestia fundamentów naszej cywilizacji. Muzyka ta uderza w konformistyczny, zniewalający jednostkę kolektywizm naszej cywilizacji oraz jej oddalenie się od natury - obie te rzeczy łączy przede wszystkim z chrześcijaństwem.
Black przyjmuje postawę przede wszystkim krytyczną, negatywną, de(kon)strukcyjną. (Nie będę się tu nim zajmował - więcej na ten temat znajdziecie w moim artykule, który ukarze się w "Estetyce i Krytyce", a który następnie postaram się zamieścić, do pobrania, na tym blogu.)
Inaczej jest w przypadku viking metalu - tam zadanie jest pozytywne, konstruktywne. Sprzeciw wobec zastanego porządku nie jest wyrażany przez jego krytykę, ale poprzez ukazywanie innych możliwości życiowych. Inspiracje czerpane są z okresu pogańskiego, przedchrześcijańskiego, czyli poprzedzającego naszą cywilizację w jej aktualnej formie.

Szwedzki zespół "Bathory" jest tu najlepszym przykładem. Jest tak z kilku powodów. Przede wszystkim to dzięki niemu narodził się viking metal. Narodził się i kształtował w wyniku pewnej ewolucji i to ona, a zwłaszcza jej ostatni etap, są dla mnie istotne. Pierwsze wydane przez zespół płyty były black metalowe, później, wraz z płytą "Blood Fire Death", pojawiła się nowa jakość: viking metal. Ale ten ostatni wciąż ewoluował, co pokazują dwie ostatnie płyty, zatytułowane "Nordland". Na pierwszej z nich chciałbym się skupić.
Viking metal swój sprzeciw wobec fundamentów naszej cywilizacji wyraża zazwyczaj przez ukazywanie alternatywnego, "pogańskiego" życia. Utwory opowiadają o epickich bitwach, braterstwie, morskich wyprawach, albo pobudzają mitotwórczą wyobraźnię, by ukazać od wewnątrz "przedchrześcijańską" codzienność. Takiej tematyce poświęcona jest druga płyta "Nordland" oraz niektóre utwory z pierwszej - przede wszystkim "Broken Sword" i "Great Hall Awaits A Fallen Brother".
W tym wpisie chciałbym jednak zająć się przewodnią tematyką pierwszej płyty. Nie jest nią projekt "społeczny", ale szerszy, czy też głębszy: kulturowy, cywilizacyjny, czy wręcz: ontologiczny. O ile wcześniejsze, viking metalowe, płyty funkcjonowały jeszcze w oparciu o dualizm - podział na świat ludzki, ziemski i nadprzyrodzony, boski, o tyle "Preludium" do pierwszej płyty "Nordland" można by określić jako takie zejście z Walhalli na ziemię, które jednocześnie przebóstwia tę ostatnią. Następuje zerwanie z Transcendensem i "pogrążenie" w immanencji. To już nie Odyn galopujący na swym ośmionogim koniu ponad Północą, przyglądający się wszystkiemu z góry, z zewnątrz ("Blood Fire Death"), ale świat ukazany od wewnątrz. Cały ten nastrój podkreśla "pomruk", "zaśpiew" chóru. Przypomnijmy: chór ma grecki rodowód; był nieodłącznym składnikiem wszelkich rytuałów religijnych ale i tragedii. Być może już dla Greków był tym, co splata Niebo i Ziemię.
Kolejny utwór, tytułowy "Nordland", to percept - nie z lotu ptaka, nie z daleka, ale z grzbietu rumaka, z bliska, w zasięgu ręki - krainy, którą przyjdzie nam poznać, czy też raczej: zamieszkać (być-w-niej). Postępuje tu nadal proces rozpoczęty w preludium: świat, otoczenie staje się "boskie" (co należy rozumieć, oczywiście, po grecku, a nie po chrześcijańsku). Wszystko "kwitnie", rośnie, rozwija się. Życie wybucha z całą swą mocą. (Oto esencja heavy metalu - ten gigantyczny ładunek energii jaki wzbudza w odbiorcy.) Ziemia wzbija się ku niebu. Ale nie jest to bezsilne wyciąganie rąk-wieżyc gotyckich katedr. Niebo również postępuje ku ziemi. Oboje, niegdyś rozdzieleni, łączą się ponownie. Splatają. Bowiem nie jest to jakieś zestawienie zewnętrznych wobec siebie bytów ale ich "scalenie" w jeden. Ten temat podejmuje również utwór z drugiej płyty - "Flash of the Silverhammer".
Następne utwory opowiadają o człowieku, który zamieszkuje (choć bynajmniej nie "zadomawia") tę krainę - nadal jednak w oparciu o omówiony wcześniej element. "Vinterblot" to opowieść o tym jak istota ludzka włącza się w tę relację pomiędzy ziemią i niebem (a raczej: jak wplata się w ziemio-niebo, w świętą "doczesność", "boską" zmysłowość). Nie jest to jednak spokojna koegzystencja. Wymaga ona krwawych ofiar. Ta krew jest "deszczem" dla świętego drzewa, jesionu, Yggdrasila, który łączy niebo i ziemię. Oto przesłanie: za rozłam, którego dokonano, należy zapłacić krwią. Trzeba spełnić obrządek.
Czy to oznacza poddaństwo? Bynajmniej. Widać tu tę samą hardość co wśród pięknych greków. To, że bogów się czci nie oznacza, że nie można z nimi zadrzeć. Choć ofiara ma być krwawa, nie przelejemy naszej krwi; poświęcimy to co słabsze od nas: psy, bydło, konie i niewolników. To samo pokazuje "Dragon's Breath" - zmaganie z przeważającymi siłami tego, co nieludzkie (i tyleż ze świata bogów, co świata natury), które kończy się (niemożliwym, chciało by się rzec) zwycięstwem. Tak oto człowiek, poganin, wiking, heros staje "ponad" swoimi bogami. "Gods in the shy". Krzyk wokalisty wyraża tu tyleż wiktorię, co kolosalny ciężar całego przedsięwzięcia.
Piąty utwór na płycie, nastrojowa ballada "Ring of Gold", powraca do wcześniejszego tematu. Jeszcze raz podnosi kwestię podziału i zjednoczenia nieba i ziemi. Rozbicie ukazane jest jako fakt zastany - co można zinterpretować jako naszą obecną świadomość kulturową - człowiek zaś jest tym, który ma doprowadzić do ponownej "unii". W warstwie wokalnej ten sens ukazany jest za pomocą dwóch sposobów wykonywania zwrotek. Pierwsza i trzecia, "przyjmujące" podział śpiewane są w normalny sposób, druga i czwarta zaś - "nawołujące" do zespolenia - w ten sposób, że ostatnie słowa nieparzystych wersów nikną w tle, "zagłuszane" przez pierwsze słowa wersów parzystych.
Unia nieba z ziemią - być może za słabo to dotąd dawałem do zrozumienia - oznacza unię nieba z przyrodą. Chrześcijaństwo zawsze występowało przeciw naturze, przeciw sferze zmysłów, czyniło ziemie poddaną sobie, wyrąbywało lasy, by zrobić miejsce dla swej zimnej i martwej świątyni.
Ci wikingowie, poganie - w których świat "przenosi" nas "Nordland" - również mają swoich bogów, którym nie tylko sprzeciwiają się, ale i oddają cześć. Gdzie znajdują się ich świątynie? Musimy najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie: czym jest świątynia? Heidegger powiada: Śmiertelni żyją na Ziemi, pod Niebem jako siedzibą Bogów. Świątynia jest tym miejscem, które jednoczy tę Czwórnię Świata. Ale jest również dziełem sztuki. Wedle Heideggerowskiej koncepcji sztuki, dzieło sztuki wyprowadza w nieskrytość świat. W "Źródle dzieła sztuki" Heidegger analizuje grecką świątynię. Zacytuję pewne fragmenty tego tekstu:


"Budowla otacza postać Boga i w tym skryciu pozwala jej wychynąć przez otwartą salę kolumnową w świętą sferę. Poprzez  świątynię wyistacza się w świątyni Bóg. [...] To właśnie dzieło-świątynia spaja dopiero i skupia zarazem wokół siebie jedność tych kolein i związków, w których narodziny i śmierć, nieszczęście i szczęście, zwycięstwo i klęska, przetrwanie i rozpad przybierają dla istoty ludzkiej postać udzielonego jej losu. [...] Jawnie stojąc, budowla spoczywa na skalnym gruncie. Owo spoczywanie dzieła wydobywa ze skały niewiadomą jej nieugiętego, a przecież do niczego nie przymuszonego dźwigania. Jawnie stojąc, budowla stawia opór przetaczającej się nad nią burzy i dopiero w ten sposób ukazuje samą burzę w jej potędze. [...] Stanowcze wypiętrzenie uwidacznia niewidoczną przestrzeń powietrza. Niezłomność dzieła opiera się falom morskiego przypływu i swoim spokojem pozwala przejawić się jego wzbieraniu. Drzewo i trawa, orzeł i byk, wąż i świerszcz wchodzą najpierw w podjętą przez siebie postać i w ten sposób wychodzą na jaw jako to, czym są."


Przez ten pryzmat interpretuję "Foreverdark Woods". Miejscem kultu, miejscem, w którym ujawnia się sacrum, gdzie spotyka się Czwórnia Świata nie jest kamienna świątynia, lecz las. Ogromny, żywy, niezależny od człowieka - istniejący na długo przed nim i wciąż trwający po nim. Drzewa, których korzenie drążą ziemię pełną kości przodków, których korony pną się ku słońcu. Gdzieś pośród nich święty Yggdrasil. To wśród tych mroków człowiek spotyka się z tym co nieludzkie, a więc - w pewnym sensie - niecodzienne, niezwyczajne, nie należące do profanum. Jego "modlitwą" nie są wypowiadane na kolanach słowa, ale wielkie bitwy, które tu stacza (lub krwawe ofiary, które składa - vinterblot). Ale jest to również miejsce jego kontaktu z przodkami, to tu, pośród tego półmroku, rodzą się legendy opowiadające o czynach jego ojców i dziadków. Tu też ukazuje się świat zwierząt.
"Mother Earth Father Thunder" ukazuje człowieka jako połączenie pierwiastków ziemskich i niebiańskich, boskich.
Pierwszą płytę kończy "wizja" kołysanego przez fale statku. Roztacza się tu atmosfera spokoju, jakiegoś odetchnięcia po trudach (trudach podróży do tych ziem?), może otuchy. Potwierdza to sam tytuł - "Heimfard". Słowo to oznacza mniej więcej to samo co niemieckie "zurück" (z powrotem) albo "zu Hause" (w domu).


"The vinterblot, a reawakening, hail Nordland"



1 komentarz:

  1. Hej! :)
    Czy można skontaktować się z Tobą mailownie ? Bardzo podoba mi się jak piszesz, wysuwasz ciekawe przemyślenia. Ten świeży powiew przydałby mi się do mojej pracy. Jeśli masz czas, proszę odezwij się ( guess_0@poczta.fm)
    Ave!
    Anett.

    OdpowiedzUsuń