środa, 28 grudnia 2011

Etyka hierarchiczna

I. KONSEKWENCJA
Wyciągnijmy pewną konsekwencję z etyki immanentnej. Wyobraźmy sobie, że każdy ją przyjmuje i postanawia zgodnie z nią żyć (lub inaczej: pokażmy, kto nie jest w stanie jej zaakceptować). Dochodzi tu do dwóch selekcji.
Po pierwsze: "odrzuceni" zostają wszyscy ludzie niezdolni tworzyć (to słowo nie oznacza ani przetwarzania, kopiowania, ani mechanicznego produkowania, ani bezmyślnej pogoni za nowością, nonkonformizmu wyrastającego ze zwykłej woli zaprzeczania). Każda jednostka, której egzystencja ogranicza się wyłącznie do podtrzymywania swojej wegetacji, pasożytowania na innych, odbierania innym sił i petryfikowania zastanego porządku ujawnia swój brak wartości - brak wewnętrznej mocy, brak "zdolności" do "prawdziwego" chcenia.
Po drugie: "sprawdzian" wiecznego powrotu. Jeśli nawet jesteś w stanie tworzyć, ale nie jesteś w stanie afirmować swojego chcenia, po przyjęciu immanentnej etyki czeka cię nieskończona bierność. Za każdym razem, kiedy będziesz podejmował jakieś zadanie i zastanowisz się, czy chcesz go do potęgi "n-tej" (a nie jesteś do tego zdolny), czeka cię wahanie i - ostatecznie - rezygnacja. Jakość twojej siły jest "kiepska" - negatywna, a nie afirmatywna.


Tym samym okazuje się, że etyka immanentna jest etyką hierarchiczną - wprowadza do świata różnicę, nierówność. Nie jest to jakiś sztywny, dziedziczny system kastowy. A co najważniejsze: zasada podziału jest wewnętrzna (immanentna), a nie zewnętrzna (transcendentna). Nie decyduje ani urodzenie, ani jakiś objawiony, teologiczny porządek, ani grubość portfela, ani siła fizyczna, ani uznanie innych ludzi.
Chociaż Immanencja oznacza płaski świat: świat bez Transcendensu, z usuniętym nie tylko Bogiem, ale i miejscem po Bogu - to zarazem nie jest to świat demokracji, świat równości. Jak napisałem w innym miejscu: nomada rozumie Hierarchię.



II. CZTERY TYPY
Przedstawione w pierwszej części wpisu selekcje mogą sugerować istnienie trzech typów: reatywnego, aktywnego-afirmatywnego i aktywnego-negatywnego. Jednak tak naprawdę (co, mam nadzieję, sugeruje wpis "Zarys etyki immanentnej") pierwszy z powyższych dzieli się również na dwa: afirmatywny i negatywny. W sumie dostajemy cztery ogólne typy (wśród których mogą jeszcze zachodzić pewne podziały, ze względu na dodatkowe czynniki - podam kilka przykładów, ale nie będę zbytnio rozwijał tego wątku):
  • afirmatywny-aktywny - jest to typ zdolny samemu (z własnego "wnętrza") wyznaczać sobie cele, tworzyć wartości i je realizować, działać zgodnie z nimi. Tu zaliczają się Nietzscheańscy: członek rasy panów, człowiek dostojny, nadczłowiek.
  • afirmatywny-reaktywny - jest to typ zdolny realizować pewne cele i wartości, działać, "samodzielnie" podejmować wysiłek, jednakże jest nie-twórczy, dba on o zachowanie status quo lub przynajmniej swoje cele i wartości bierze z zewnątrz. Ponieważ twórczość i aktywność wiążą się z życiem, nie-twórczość, reaktywność odsyłają do negowania życia, odbierania mu wartości. Zaliczyłbym tu ascetę, kapłana i nihilistę "czynnego".
  • negatywny-aktywny - chce twórczo działać, pragnie "nowości", "rewolucji", "nonkonformizmu", kreacji, ale nie przechodzi "sprawdzianu chcenia do potęgi n-tej", przez co ostatecznie pozostaje "bierny". Zaliczyłbym tu człowieka z "nieczystym sumieniem" i człowieka "bezsilnego".
  • negatywny-reaktywny - nie chce działać, nie chce nic zmieniać, ostatecznie nie chce już niczego: jest dobrze tak jak jest, niech tak zostanie. To Nietzscheański bierny nihilista, "ostatni człowiek" - współczesny cynik, "liberalna ironistka".
U Deleuze'a - w "Nietzsche i filozofia" - pojawia się bardzo podobny podział i omówienie, z wynikami zebranymi w tabelkę. Istnieje jednak pewna różnica pomiędzy moim i jego podziałem. Deleuze sprowadza wszystko do dwóch typów: afirmatywnego, w którym umieszcza to, co ja w typie pierwszym oraz negatywnego, w którym umieszcza trzy pozostałe. Chociaż wydobywa on dzięki temu pewne, istotne elementy koncepcji Nietzschego, to myślę, że równocześnie zapoznaje inne (a wynika to, być może, z tego, że rozważania Deleuze'a prowadzone są z pozycji, z perspektywy, jednego z tych typów).

Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną kwestię. To nie podział wyłącznie typów ludzkich, ale typów sił. Może tyczyć się on różnych kwestii, np. społeczeństw. Do pierwszego typu być może należałoby zaliczyć te społeczności (a raczej: tylko jedną z ich klas), w ich wczesnych etapach, które powstały poprzez najazd silnych barbarzyńców na ludy osiadłe. Drugi to teokracje, czy państwa średniowiecznej Europy. Trzeci - może państwa oparte na buddyzmie, albo zachodnie demokracje po II wojnie światowej. Czwarty - współczesna, neoliberalna demokracja.
Wszystko to są oczywiście pewne "typy idealne", a raczej: powyższe przyporządkowanie było grubymi nićmi szyte. Chciałem nim zasugerować pewne analogie, ale przede wszystkim pokazać pewną "naiwność" takiego podziału. Ukazanie typów i jakości sił w bycie społecznym wydobywa coś, co mogłoby pozostać ukryte w przypadku mówienia o człowieku. Wiara w duszę, w podmiot, w ja sprawia, że uznajemy pewną prostotę: albo jesteś tym, albo innym typem sił (to właśnie ta, wspomniana przed chwilą, naiwność). Nie zaryzykujemy jednak takiej prostoty mówiąc o społeczeństwie: przecież we współczesnej, neoliberalnej demokracji nie każdy jest "ironistką", a w średniowieczu nie każdy był kapłanem czy ascetą.
W rzeczy samej! Chodzi o to, że każdy byt składa się z wielu takich typów sił, które są w nieustannym konflikcie. Ale też zawsze jedna z tych sił staje się dominująca i podporządkowuje sobie pozostałe - dlatego pewnych ludzi czy pewne społeczeństwa można zaliczyć do tego, a nie innego typu.
Jako przykład posłuży mi typ negatywny-aktywny. Pomyślmy najpierw o jego genealogii: skąd on się bierze? Wyjdźmy od Nietzscheańskiej hipotezy "stanu pierwotnego": ludzie dzielą się na aktywnych Panów i reaktywnych Niewolników. Niewolnik jest zbyt słaby, by przeciwstawić się panu, dlatego zemstę, której pragnie, przenosi poza świat - w świat fantazji, czy wreszcie w religijny zaświat. Wreszcie dochodzi do buntu niewolników: wyłania się Kapłan - czyli ten, który jest zbyt słaby by przeciwstawić się sile Pana i dlatego, by wygrać, musi mu ją odebrać: staje się "siewcą zarazy", czyni wolę chorą, aktywne siły zwraca przeciwko nim samym i czyni je reaktywnymi, osłabia życie. Tutaj wyłania się cała Nietzscheańska krytyka judeo-chrześcijaństwa: grzech pierworodny, jako teza, że człowiek z urodzenia jest zły i musi się podporządkować czemuś zewnętrznemu wobec siebie, że nie może działać sam z siebie, ale zgodnie z tym co nakazują "tablice", sumienie - jako "wewnętrzny kapłan", instancja kontrolująca czyny, itd. Kapłan (siły afirmatywne-reaktywne: zdolne działać, jednak działające zawsze w oparciu o to co zewnętrzne i przeciwko temu, co "samowolne") podważa wartość Pana i czyni z niego Nieczyste Sumienie. Człowiek o "nieczystym sumieniu" jest tym, który jest zdolny do twórczego działania i pragnie twórczego działania, ale nigdy nie będzie go w stanie podjąć, ponieważ nie afirmuje swojego chcenia. Jego sumienie zawsze pyta go: "czy to na pewno dobre?", "czy na pewno tego chcesz?", "czy to na pewno aktywne? a może to w istocie jest reaktywne, może to co uważasz za rewolucyjne tylko podtrzymuje status quo?". Ostatecznie nie podejmie on żadnego aktywnego działania, z obawy o to, że postąpi źle. By nie ryzykować będzie wolał działać tak, by nie naruszać wolności innych, przyjmując powszechną równość. Będzie marzył o "Napoleonach", ale wszędzie będzie widział co najwyżej "Hitlerów". Będzie kochał człowieka przyszłego, wyższego, nadczłowieka, ale nigdzie go nie dostrzeże, nikomu nie przyzna tego miana.
Tak właśnie widzę stan zachodnich demokracji po XX-wiecznych totalitaryzmach: zmiana może być tylko zmianą na gorsze, przyjęcie jakiejkolwiek nierówności, wyznaczanie ludziom celu doprowadzi nas znowu do obozów koncentracyjnych. W takim społeczeństwie istnieją oczywiście trzy pozostałe typy. Negatywny-reaktywny będzie akceptowany, ponieważ jest niegroźny - nie chce zmian, rewolucji, nie grozi zatem totalitaryzmem. Aktywny-reaktywny jest akceptowany o tyle, o ile swoją aktywność podporządkowuje wartościom demokratycznym: walczy o prawa człowieka tam, gdzie są one łamane. Jeśli jednak aktywny-reaktywny wyznaje "stare wartości", jest konserwatywno-narodowo-religijny, o tyle jest nadzwyczaj groźny - jest fanatyzmem, jest homofobią, jest rasizmem, sprzeciwia się emancypacji kobiet, multikulturalizmowi (chętnie wskażemy muzułmanów, ale i na naszym, chrześcijańskim podwórku, znajdziemy dziś jeszcze różnych "rydzyków"). Podobnie ambiwalentny jest stosunek takiego społeczeństwa do człowieka afirmatywnego-aktywnego: będzie nadzieją, będzie tym, na którego z utęsknieniem się czeka, ale zarazem nigdy mu się nie zaufa. Każdego afirmatywnego-aktywnego będzie podejrzewało się o bycie afirmatywnym-reaktywnym (w wersji "fanatycznej") i w związku z tym będzie się go zatruwało nieczystym sumieniem by doprowadzić go do stanu negatywnego-aktywnego, czyli: demokraty. Każdy, kto zna swoją wartość, kto dobrze o sobie myśli, będzie od teraz podejrzany.

Co istotne: żaden z tych typów nie będzie ukazywał siebie w złym świetle, mówiąc inaczej: zawsze będzie ukazywał siebie jako najlepszy z możliwych. Średniowieczny feudalizm będzie siebie uzasadniał mówiąc o ustanowionym przez Boga porządku. Społeczeństwo negatywne-aktywne powie: "może i demokracja jest zła, ale lepszego systemu nie wymyślono". 



III. HIERARCHIA
Wróćmy jeszcze do kwestii hierarchii: w oparciu o dwie zasady podziału dosyć łatwo wskazać najbardziej i najmniej wartościowy (dla etyki immanentnej) typ - są to, odpowiednio, afirmatywny-aktywny i negatywny-reaktywny. Co jednak z dwoma środkowymi typami, jakie "pozycje" im przyznać? Przyznaję, że jest to dla mnie problem, że wciąż się waham. Sprawa nie jest błaha, gdyż to, jakiej udzieli się odpowiedzi, wiąże się z tym, jaką kondycję człowieka się przyjmie.
Dla przykładu Deleuze [!!! przyznaję, że opieram się tu na książkach Herera oraz Tormey'a i Townshenda, ponieważ jestem dopiero w trakcie lektury "Kapitalizmu i schizofrenii"] lepiej by ocenił typ negatywny-aktywny. Uznaje on, że każdy człowiek z "istoty", z "natury" jest aktywny, a dopiero pod wpływem społeczeństwa, które blokuje jego naturalną witalność, staje się reaktywny. O tyle likwidując (ew. zmieniając) maszynę społeczną, uwolnimy ludzi od działających nań mechanizmów, które czynią ich reaktywnymi. Przez pryzmat tej teorii typ negatywny-aktywny, po zlikwidowaniu maszyny społecznej, na powrót stałby się afirmatywnym-aktywnym. Rozpoczęty przez Kapłanów proces (osłabianie woli) zostałby odwrócony. Typ negatywny-aktywny jest zatem bliski afirmatywnemu-aktywnemu, natomiast typ afirmatywny-reaktywny jest sługą (ale zarazem i ofiarą) maszyny społecznej, i o tyle jest "wrogi" Deleuze'owi. [To uzasadniałoby, tak myślę, tabelkę z "Nietzsche i filozofia".]
Z drugiej jednak strony, przyjrzyjmy się temu, co pisał Nietzsche: niejednokrotnie wskazywał on na pewną wartość kapłana, ascety, aktywnego nihilisty - mówił nawet, że są oni maskami, jakie musiał przywdziewać filozof (i o tyle, sam nimi był). Tę ambiwalencję widać w Zaratustrze: choć u Nietzschego jest on tym, który zapowiada nadejście nadczłowieka, to jako postać historyczna jest on przecież tym, który wprowadził monoteizm owocujący ostatecznie chrześcijaństwem. Również ten smutek, za "człowiekiem wyższym" (który, w dużej mierze, klasyfikuje się jako negatywny-aktywny), ta sugestia braku nadziei dla niego... Do tego jeszcze to, co pisał - biorąc to od Nietzschego z resztą - Deleuze o "przyśpieszaniu procesów" [i o tyle: albo odczytania Herera i innych są błędne, albo Deleuze "sam siebie nie zrozumiał"!] - procesów nie należy zatrzymywać, nie należy ich zawracać, ale przyśpieszać by doprowadzić je do ich ostatecznej konsekwencji. Na końcu procesu, jakim jest Nieczyste Sumienie (ten, którego wola została zarażona, który obawia się chcieć) jest Ostatni Człowiek (ten, którego wola umarła, ten, który niczego już nie chce). Natomiast w wypadku typu afirmatywnego-reaktywnego jest tak, że Kapłan (ten, który chce uśmiercić wszystkich aktywnych) przeradza się w Nihilistę Czynnego (tego, który chce uśmiercić cały świat), a ten... Nietzsche pisze, że lepiej "chcieć nic" niż "nic już nie chcieć"... Chociaż Nihilista Czynny chce Nicości, to jednak wciąż jeszcze chce, wciąż jest zdolny do chcenia i o tyle może przerodzić się w typ afirmatywny-aktywny. Tak przynajmniej to rozumiem: od tego, który chciałby być twórczy, chciałby działać, ale nie jest w stanie, lepszy jest ten, który nie chce być twórczy, ale wciąż chce, jest zdolny chcieć, działać. Lepszy jest zbuntowany niewolnik, niż pan, który dał się zniewolić (czy też: lepszy jest owoc pierwszego z tych procesów). W związku z tym wyżej należałoby umieścić typ afirmatywny-reaktywny (i tak zrobiłem w początkowym wyliczeniu).
Za poglądami Deleuze'a kryje się, tak by wynikało z tych rozważań, uznanie człowieka za "dobrego" (a dokładniej: aktywnego, twórczego, witalnego) z natury. Co wynika z tego, za czym ja się opowiadam? Czy - tak jak w judeo-chrześcijaństwie - człowiek zły (tam: grzeszny) z natury? Nie. Raczej człowiek z natury różny, nie-równy. Nazywam to różnicą antropologiczną (termin ten pojawia się również u Böhmego, ale kryje się za nim zupełnie inne pojęcie). 



IV. UWAGA KOŃCOWA
Chociaż etyka immanentna wskazuje na różne typy ludzkie, to jej zadaniem nie jest ustalenie, kto należy do jakiego, by w ten sposób stworzyć odpowiednie społeczeństwo - np. "wyłowić" tych, którzy będą dobrymi politykami.
Ocena zależy zawsze od tego Kto (jaka siła, jaka wola) jej dokonuje i nie może tu być mowy o jakimś "obiektywizmie", o jakimś transcendentnym miejscu, do którego można by dotrzeć i stamtąd stawiać diagnozy. To, że ktoś powie "jestem dostojny, działam z immanentnych pobudek", a potem zrobi coś, czemu przyklaśnie ogół nic nie znaczy.
Etyka immanentna ma być wyłącznie testem dla Ciebie samego, twoją prywatną sprawą, etosem, który przyjmujesz wyłącznie, jeśli chcesz (a raczej: jeśli jesteś w stanie). To coś indywidualnego, tak jak indywidualny był dla pewnych grup honor. Chociaż jest to coś dla każdego, nie jest to coś dla wszystkich.

Z drugiej strony - również ci, którzy nie przejdą "testu" twórczości i chcenia do potęgi "n-tej" muszą działać, jakoś działają... Być może potrzeba różnych "moralności" dla różnych typów, np. protestanckiej etyki pracy dla typu negatywnego-aktywnego, który nie potrafi działać sam z siebie, którego do działania trzeba przymusić.

    53 komentarze:

    1. Zanim przejdziemy do hierarchii, to troche jeszcze o immanencji. Rozpocznijmy przekornie. Twoja propozycja wcale nie jest etyką immanentną. Zakładam, że jej istotą jest to zdanie: "Powody, dla których postępujemy tak, a nie inaczej nie pochodzą już z zewnątrz - z kamiennych tablic, z tradycji, od ludzi wokół czy ze względu na obowiązek -, ale z naszego wnętrza." Istnieje inne stanowisko, które jest bardziej immanentne, twoje zaś wikła się jeszcze w idee, które odnoszą do czegoś poza wnętrzem człowieka.

      Jestem rozsądnym hedonistą, i to moje stanowisko jest prawdziwym immanentyzmem. Któż z nas nie chciałby doznawać przyjemności? I to właśnie przyjemność jest najwyższym dobrem, do niej należy w życiu dążyć. Reszta - idee platońskie, życie po śmierci, obowiązek, wartości obiektywne, idea wiecznego powrotu - to tylko wyobrażeniowe konstrukty, które mają więzić to co w każdym człowieku jest najbardziej indywidualne - jego ciało - oraz najbrdziej wewnętrzne - pragnienie przyjemności. Pojęcia przyjemności i immanencji odsyłają nawzajem do siebie. Przyjemność powinna być:
      - bardziej moja aniżeli innych tj. nie odsyłać do uwzględniania tego co poza mną np. przyjemności innych, do której i tak nie mam dostępu - co z niej mam, i jak ją uwzględniać podczas podejmowania decyzji. Owszem czasem trzeba liczyć się z wolą innych - jest ich więcej, są silniejsi, albo zwyczajnie przydają się - mają niedostępną mi wiedzę i umiejętności - dobrze być miłym dla osób, które są obok, bo to się opłaca.
      - cielesna - ostatecznie wszystko sprowadza się do reakcji cielesnych. Owszem istnieją przyjemności wyrafinowane - wyjście do teatru, kontakt z dobrą literaturą - nie wykluczam takich form przyjmności. Ale ostatecznie jak to się ma do błogości jaką się odczuwa leżąc w letnim słońcu na polanie?
      - bardziej teraźniejsza, aniżeli odraczana w przyszłość. Owszem czasem trzeba zażyć gorzkie lekarstwo, przygotować się na egzamin, zaoszczędzić trochę pieniędzy, aby w przyszłości dalej lub bardziej cieszyć się życiem. Ale należy uważać aby nie paść ofiarą imaginacji, bo dziś odczuwana przyjemność jest zawsze pewniejsza, aniżeli ta, która może nas spotkać w przyszłości.
      Przyjemność jest wartością samą w sobie i powinna ona być w miarę możliwości moja, cielesna i teraźniejsza. Tym samym rozsądny hedonizm jest prawdziwą etyką immanencji. Odrzuca nie tylko stanowiska teologiczne - idea Boga, kantowskie - idea powszechnego prawa, zasada traktowania innych jako celu, utylitarystyczne - maksymalizacji szczęścia innych, a także nietzscheańskie, bo odrzuca:

      OdpowiedzUsuń
    2. 1. ideę wiecznego powrotu chcenia. Dlaczego miałbym sam siebie pytać podczas podejmowania decyzji czy chciałbym nieskończonego powrotu swego czynu? Czasem trzeba iść na kompromis z rzeczywistością i innymi. Czasem, aby nie narazić się na karę, przyganę, nieprzyjemności trzeba skłamać, ukraść, złamać dane słowo. Po co kłaść sobie na barki taki ciężar w postaci odpowiedzialności do n-tej? Czyż nie lepiej kierować się na obecną tu i teraz własną przyjemność?
      2. dlaczego miałbym dążyć do zmiany, do twórczości? Przecież to co obecnie funkcjonuje działa i jest sprawdzone. Demokracja działa - nie mamy wojen, większość ma zabezpieczone podstawowe potrzeby. Zaś obszary ubóstwa ciągle się zmniejszają - już niedługo także w Chinach zawita demokracja. Dlaczego wyrywać się w imię jakiś abstrakcyjnych idei i na siłę coś wymyślać? Z tym dążeniem do nowości wiąże się brak zgody na to co zastane - no bo z jakiej innej przyczyny ktoś miałby dążyć do zmiany? Ja zaś jestem zadowolony z tego co mam. Nie jest tego aż tak dużo, nie jestem idealny - a któż nim jest - ale to co mam mi wystarcza i czuje się ze sobą dobrze. Po co w takiej sytuacji wybierać się w nieznane rejony, i dalekie twórcze przygody? To co jest jest dobre - po co transcendować?
      3. Dlaczego nie miałbym pasożytować na innych i odbierać im sił życiowych? Niektórzy lubią przecież grać rolę ofiary, lubią się poświęcać, lubią jak się im kładzie krzyż na plecy - wtedy mogą coś nieść, a ich życie ma sens. Ja mam potrzeby, czasem jest grymaśny - inni mogą zaspokoić moje pragnienia. Czasem trzeba trochę im ponarzekać, czasem przynaglić, czasem wmówić coś nieprawdziwego - ale ostatecznie liczy się przecież to co immanentne - moja własna, dostępna tu i teraz przyjemność. Pole transcendentalne, wieczny powrót, rycerze, arystokracja i smokobójcy to dobre dla frajerów. Dziewic zrobił dobry krok - w stronę immanencji, ale czas porzucić resztki fałszywych wyobrażeń i wejść do ziemi obiecanej - wyrafinowanego hedonizmu.

      OdpowiedzUsuń
    3. Teraz inna sprawa. Nie rozumiem pierwszego punktu twego tekstu (Konsekwencja), a dokładniej tego w jaki sposób założenia etyki immanetnej (dwa kryteria: aktywności (zdolność tworzenia) i afirmacji (zdolność chcenia nieskończonego powrotu swego chcenia)) miałaby prowadzić do etyki hierarchicznej, która wprowadza nierówność - dzieli ludzi, a zasadą podziału jest spełnianie tych dwóch kryteriów etyki immenetnej. Czyli w skrócie - etyka wprowadza pewne normy, nie wszyscy je spełniają. W wyniku tego dochodzi do podziału ludzi na tych, którzy je spełniają i tych którzy nie robią tego - ukształtowania hierarchii. Ale wniosek jakby zbyt szybki, albo nie jest odkrywczy - moim zdaniem. Każda etyka wprowadza jakieś normy np. etyka chrześcijańska - zasadę miłości bliżniego. Ale są osoby, które są egositami, kłamią, nie dotrzymują obietnic, pasożytują na innych, gardzą innymi. Także tutaj istnieja ludzie, którzy spełniają normę i którzy tego nie czynią. Czy z tego wynika, że etyka chrześcijańska jest takżę hierarchiczna? Jeśli tak to wtedy każda etyka taką jest. Na czym polega wyjątkowość etyki immanetnej? Ale może nie chodzi tobie - podając dwa kryteria etyki immanetnej - o dwie zasady powinności, ale są one opisem tego co jest. Tym samym ci "odrzuceni" to nie ci, którzy nie spełniają dwóch kryteriów, ale ci, którzy nie są w ogóle zdolni do ich spełnienia. Tym samym podział nie dotyczy rezultatów czynów, ale tego co w osobach już zastane - możliwości działania, predyspozycji. Ale wtedy to w ogóle nie jest etyka - tylko opis. Jeśli by to miała być etyka hierarchiczna to podział musiałby dotyczyć nie opisu, ale powinności - wtedy pewne osoby miałyby pewne powinności (bycia twórczymi i afirmatywnymi), a inne nie. Co to znaczy, że etyka jest (nietrywialnie) hierarchiczna?

      OdpowiedzUsuń
    4. Cóż mogę odpowiedzieć na ten hedonizm...? Tylko jedno: mylisz przyczynę, ze skutkiem... Tym, co najbardziej immanentne jest życie = wola mocy. Kiedy powiększam swą moc odczuwam przyjemność. Przyjemność jest tu tylko skutkiem, efektem.
      Jeśli za wartość uznasz efekt, a nie "przyczynę", to hedonizm jest "usprawiedliwiony" i "masz rację". Ten sam błąd popełniasz mówiąc o ciele. Opisujesz cielesność na poziomie zjawisk, czyli na takim, jak ją ujmuje twoja świadomość i twoje zmysły, a nie na poziomie transcendentalnym - gdzie, znowu, "rządzi" wola mocy. Jeśli przyjmiesz w etyce tę ostatnią, to już otrzymujesz całkiem inne "zasady postępowania", np. "Dekalogi" Kieślowskiego (zwłaszcza środkowe, ostatnie już są nieco inne "z ducha") są bardzo trudnymi filmami, wywołującymi raczej ból, rozpacz i zwątpienie niż przyjemność (rozumianą hedonistycznie). Ale jeśli jesteś na tyle silną jednostką by i ten ból przyswoić, by dzięki temu bólowi, rozpaczy, beznadziei powiększyć swoją moc, a nie ją osłabić, to będziesz odczuwał dzięki tym filmom właśnie przyjemność (rozumianą nietzscheańsko).

      OdpowiedzUsuń
    5. Ad. 1) Takie wątpliwości mogły pojawić się po pierwszym wpisie, ale powyższy - mam nadzieję - je rozwiewa? "Po co mam na siebie brać taki ciężar?" "Po nic, nie musisz tego robić." W tym wpisie staram się pokazać, że nie chodzi o żadne "po co", tylko o to, kto jest w stanie, albo: co oznacza to, że ktoś przyjmuje etykę immanentną. A co oznacza? To jaki typ siły reprezentuje. Powiedziałbym nawet: jeśli serio pyta się "po co?" to już zachodzi tu podejrzenie, że nie jest się w stanie.
      Ad. 2) Jak wyżej.
      Mogę dodać tylko tyle, że wynika to z przyjętej zasady ontologicznej (wola mocy): życie jest nieustannym i nieteleologicznym rozwojem, stawaniem-się, "bezsensownym" trwonieniem (ekonomia nadmiaru Bataille'a). Dążenie do twórczości nie wynika z jakiś świadomych wyborów i powodów, ale z "natury", z tego, że (immanentnie) jestem witalnością, życiem, rozwojem, ewolucją twórczą.
      Przez pryzmat różnicy antropologicznej powinienem powiedzieć: tworzy ten, kto jest zdolny, tworzy bo CHCE. Nie tworzy ten, który nie jest do tego zdolny lub którego wola (chcenie) została osłabiona.
      Ad. 3) Jak wyżej.

      Twoje pytania uświadomiły mi jednak pewną kwestię. Etyka immanentna/hierarchiczna nie jest typową moralnością, klasycznie rozumianą etyką. Jest czymś na pograniczu etologii, teorii typów "psychologicznych" (a raczej: antropologicznych). Przykładowo: afirmatywny-aktywny postępuje według etyki immanentnej, negatywny-aktywny według protestanckiej etyki pracy i obowiązku, afirmatywny-reaktywny według dekalogu, a negatywny-reaktywny jest hedonistą nihilistą.
      Ale uważam, że jednak nie jest czystą etologią. Etyką immanentną pragnę doprowadzić do końca pewien proces - ten, który zaczął Nietzsche/Zaratustra. Chcę wyzwolić potencjał tych ludzi, którzy mają szansę stać się w pełni afirmatywni i aktywni.

      OdpowiedzUsuń
    6. Co do twojego ostatniego wpisu: mogłem go przeczytać od razu. Zauważyłeś tam to samo, co ja przed chwilą: w etyce hierarchicznej nie pojawia się powinność, ale opis.
      Odpowiedziałem na to - przypadkowo - powyżej. To bardziej etologia niż tradycyjnie rozumiana etyka.

      Chociaż, z drugiej strony, jaka była pierwsza etyka - czyli Sokratejska? Czy było tam jakieś faktyczne "powinieneś"? Wydaje mi się, że nie - bo Sokrates nie odwoływał się do woli, a jedynie do wiedzy. Zły nie jest ten, kto nie spełnia jakiegoś powinieneś, tylko ten, kto ma braki w wiedzy. Jedyne "powinieneś" o jakim można tu mówić, nie jest powinnością moralną, tak jak to dziś rozumiemy, ale "zobowiązaniem" do poszerzenia swojej wiedzy.

      Etyka immanentna nie ma żadnego "powinieneś", wyraźnie rezygnuję z powinności. Jest nawet gorsza od etyki Sokratejskiej, bo przyjmując typ sił za element ontologiczny może sugerować niemożliwość jakiejkolwiek zmiany - i jest wówczas czystą teorią typów.

      To ważne spostrzeżenie i będę to musiał dokładniej przemyśleć. Ale spróbuję się obronić już teraz. Po pierwsze: to co pisałem wyżej - celem tego tekstu jest doprowadzić do ostatecznych konsekwencji pewne procesy i o tyle nie jest to koncepcja czysto opisowa.
      Po drugie: ontologia Deleuze'a, którą się inspiruję, przyjmuje nieustanne stawanie-się, i o tyle: możliwość "zmiany". Typ sił jakim jest dany człowiek mógłby ulec zmianie - ale wymagałoby to zapewne zmian społecznych. Etyka immanentna nabiera tu wymiaru politycznego. (Wówczas być może należałoby uznać, że różnica antropologiczna nie jest raz na zawsze ustalona. Ale, na dobrą sprawę, nie zbudowałem jeszcze tego pojęcia do końca, więc nie ma sensu tego roztrząsać.)

      To, co nazwałem etyką immanentną byłoby zatem czymś na pograniczu etyki, etosu, etologii i polityki (rozumianej jako aktywny udział w życiu publicznym, a nie tak, jak to dziś rozumiemy).

      OdpowiedzUsuń
    7. Wycofałeś się, ale mimo to spróbuje pociągnąć temat. Piszesz, że nie chodzi o uzasadnienie "po co?", ale o ukazanie kto jest, a kto nie jest w stanie sprostać danym wymogom. Sam przyznajesz, że to już nie jest w ogóle etyka. Tylko co wtedy z tymi kryteriami mamy począć? Ktoś inny może powiedzieć, że skoro masz taką wolę ukształtowaną np. przez wychowanie, że nie chodzisz to Kościoła, to zły z ciebie człowiek i pójdziesz do piekła. No i co z tego? zapytasz. Ja pytam o to samo. No ok, rozumiem że Nitzsche ceni sobie aktywność i afirmowanie. So what? Jak uzasdnia to, iż powinno się być aktywnym i afirmować. Bo jeśli to tylko opis, no to jedyne co pozostaje to np. wstydzić się tego, że nie jest się aktywnym i afirmującym. Cóż można z tym począć?

      Piszesz, że jeśli ktoś pyta "po co?" to znaczy, że nie spełnia kryteriów. To odrzucenie epistemologii na rzecz metafizyki. Nietzsche po prostu wie jak jest. Mam nadzieje, że w rzeczywistości w jego pismach rzecz ma sie inaczej i da się jednak pokazać uzasadnienie dlaczego Nietzsche ma rację. Skupmy się i nie uciekajmy do "łatwej" metafizyki.

      Nie wydaje mi się abym mylił przyczynę i skutek. Wprowadzasz tutaj dziwne pojęcie woli mocy, które jestem ciekaw jak się jawi w świdomości - a to jest potrzebne, jeśli chcemy mówić o etyce, czyli o podejmowaniu słusznych decyzji. Decydując mogę np. wziać pod uwagę, czy to na co się decyduję da mi większą przyjemność. Jak mam brać pod uwagę podczas decydowania możliwość zwiększenia mojej woli mocy? Nie jest tak, że ona po prostu jest albo jej nie ma - sam piszesz, że ta twoja "etyka" to opis. Jaka jest rola woli mocy podczas podejmowania decyzji? Jak można poznać w jaki sposób zwiększyć wolę mocy - po to aby później się na tą możliwość zdecydować?

      OdpowiedzUsuń
    8. Dalej uważam, że twoja koncepcja jest mniej "immanentna" niż wyrafinowany hedonizm i odsyła do czegoś transcendetnego - tym czymś jest pojęcie woli mocy. Co to ma być? Jak to nam ma być dane? Tylko nie pisz, że to po prostu coś nam najbardziej wewnętrznego - prawdziwe Ja? Ależ to samo powie ci każdy teolog - człowiek na dnie swojej duszy odkrywa Prawdę tj. Boga. Na nowo wprowadzasz pojęcia metafizyczne, które odsyłają poza to co bezpośrednio dane w doświadczeniu, świadomości. To bardzo dobrze widać na twoim przykładzie filmu Kieślowskiego - w pewnych odcinkach mimo braku bezpośredniego odczucia przyjemności, a nawet wystąpienia przykrości i bólu, powinno się to znieść aby później odczuć nietzscheańską przyjemność. Nie jeden teolog mógłby powiedzieć - wytrzymaj teraz jeszcze troche - nie rozumiesz narazie dlaczego to da ci szczęście (zbawienie), ale zrozumiesz później (np. po śmierci). Dlaczego mam dalej oglądać dany film skoro nie daje on mi tego o co naprawdę chodzi - o odczuwaną tu i teraz przyjemność? Tworzysz jakiś dziwny konstrukt - wola mocy, wyobrażeniowe chcenie powrotu swego chcenia - po to tylko aby zniewolić chcenie bezpośredniej i natychmiastowej przyjemności.

      Może Nietzsche tak konstruuje swój test chcenia do n-tej, iż po jego przeprowadzeniu człowiek poznaje w jaki sposób może maksymalizować swoją wolę mocy. Ale nadal pozostaje pytanie - dlaczego miałbym się nim posłużyć tj. tym kryterium. Dlaczego ograniczyć odczuwaną przyjemność, dla wyobrażniowych konstruktów? Dla jakiej wartości miałoby to prganienie zostać ograniczone?

      O Sokratesie następnym razem.

      OdpowiedzUsuń
    9. Do Sokratesa. W swej istocie etyki Sokratesa i Nietzschego się różnią. Dla Sokratesa nie istnieje problem złej woli, masz rację pisząć "Zły nie jest ten, kto nie spełnia jakiegoś powinieneś, tylko ten, kto ma braki w wiedzy." Jeśli człowiek naprawdę wie co trzeba czynić, to także to czyni. Nie ma możliwości aby wiedzieć, i nie robić to co słuszne. Ale przecież dla Nietzschego problemem nie jest poznanie, czy prawda - sam pisałeś, że odwoływanie się do "dalszych poszukiwań" to tylko tanie wytłumaczenie tych, którzy chcą odroczyć decyzję. Dla Nietzschego istotą problemu jest wola, która wie, ale nie chce się zdecydować.

      W swojej ostatniej odpowiedzi na moje komentarze dokonałeś dwóch zasadniczych zmian - posłużyłeś się tajemniczym pojęciem woli mocy, oraz przyznałeś, że nie chodzi o etykę, ale o opis. Czy Nietzschemu chodzi o to aby "w końcu się zdecydować" - o problem woli (tak jak do tej pory cie rozumiałem), czy też tak jak Sokratesowi - o poszerzanie swej wiedzy?

      OdpowiedzUsuń
    10. Nie uznaj tego za wycofanie... Po prostu zauważyłem (czy też raczej: wspólnie zauważyliśmy - ja, dzięki twoim pytaniom) problem i muszę go przemyśleć.
      Starałem się już na tym etapie (tego co już przemyślałem, a nie dopiero muszę) wskazać na to, że nie jest to tylko opis.

      Jeśli wola mocy Ci nie odpowiada wyjdźmy od prostszego (a jednak związanego z tamtym) pojęcia - od witalności, życia.
      Czy powiesz, że (hedonistyczna) przyjemność jest czymś bardziej wewnętrznym niż samo życie? Nie wydaje mi się... Jeśli nie jesteś żywy, nie ma mowy o żadnej przyjemności czy przykrości. Życie - tak jak je tu rozumiem - to aktywność, twórczość (po trosze Bergsonowska ewolucja twórcza), a także "zdrowie", czyli samoafirmacja życia. Zaprzeczeniem tego może być: a) życie "chore", czyli nieakceptujące siebie, dążące do śmierci oraz b) życie słabe, niezdolne do twórczości, aktywności, a jedynie do obrony przed zagrożeniami - czyli reaktywne.

      Tak rozumiane życie jest wartością jedyną, albo raczej: podstawową, źródłową, ew. zasadą dla innych wartości. Życie przeciwko chorobie i nicości. Ponadto jest czymś immanentnym człowiekowi - nie przychodzi z zewnątrz, nie jest czymś, co do człowieka się dołącza, czymś zewnętrznym wobec człowieka, ale - w pewnym sensie - jest samym człowiekiem.

      Nadal twierdzę, że przyjemność jest - w stosunku do życia - czymś zewnętrznym, że jest tylko efektem. Przyjemność to poczucie podtrzymywania życia, przykrość to poczucie osłabiania życia.

      Co do "Dekalogów":
      Pojęcie woli mocy moim zdaniem zostało wprowadzone po to, aby uniknąć naszych potocznych mniemań dotyczących tego, czym jest życie ORAZ po to, aby ukazać, że chodzi o pewną ogólniejszą, ontologiczną (tzn. dotyczącą nie tylko człowieka) zasadę. Jedną z kwestii, jaka kryje się w pojęciu "woli mocy" jest rozumienie życia jako nieustannego dążenia do "wzrostu".
      Przykład filmów Kieślowskiego nie ma sugerować żadnego odwlekania przyjemności - miał za zadanie pomóc odróżnić przyjemność i wole mocy. Te filmy mogą wywoływać jakiś EMPIRYCZNY ból, cierpienie, poczucie beznadziei, ale jeśli życie jest wystarczająco silne jest w stanie "przyswoić" te uczucia i "wzrosnąć" dzięki nim. Wówczas to co jest powierzchownie cierpieniem, na głębszym poziomie będzie przyjemnością (przyjemnością wynikającym ze wzmocnienia życia). Nie chodzi tu o odwleczenie, o to, że ta druga przyjemność będzie później - raczej są one w tym samym czasie [przyjmując, że czas na poziomie empirycznym i transcendentalnym ma taką samą naturę].

      OdpowiedzUsuń
    11. Wydaje mi się, że mylisz immanencję, świadomość, z naszymi mniemaniami, z tym co nasza świadomość uznaje za wewnętrzne i najbliższe.
      Przyjmuję tu rozróżnienie na poziom transcendentalny i empiryczny - tylko nie w Kantowskim rozumieniu wyłącznie epistemologicznym, ale Heideggerowskim, a przede wszystkim Deleuziańskim rozumieniu ontologicznym. Poziom transcendentalny to poziom warunków możliwości, racji dostatecznych (Leibniz) istnienia zjawisk/"bytów". I to on jest Immanencją. Najbardziej wewnętrzne nie jest w tobie to, co o sobie mniemasz, co jawi się w twojej świadomości, ale ty jako "rzecz sama w sobie", Ty faktyczny. A cóż jest bardziej przynależne tobie, co jest bardziej tobą niż życie (lub, jeśli wolisz idealizm: wola)?

      Dlatego mówiłem, że mylisz przyczynę ze skutkiem, mylisz poziom transcendentalny ("przyczyny") z poziomem empirycznym ("skutek"). Przyjemność rozumiem tylko jako skutek czegoś bardziej "pierwotnego".

      Jeśli trzymać się jakiejś powinności to byłoby nią właśnie to: "dbaj o zdrowie", tzn. żyj, podtrzymuj życie, rozwijaj swoje życie, wzmacniaj swoje życie, uważaj na to, co je osłabia, degeneruje.

      W tych dwóch tekstach o etyce pomieszałem porządek opisu z porządkiem "powinności" - przyznaję! Będę miał to na uwadze pracując nad tym zagadnieniem i postaram się nie popełnić ponownie tego samego błędu. Na usprawiedliwienie dodam, że to pomieszanie MOŻE wynika z samej "natury rzeczy", może świat bytów i świat wartości ("jest" i "powinno") nie są aż tak daleko od siebie...

      OdpowiedzUsuń
    12. Co do kwestii tego by "w końcu się zdecydować"... Źle zrobiłem, że nie skomentowałem tego za pierwszym razem.
      Przyjąłeś taką interpretację (być może to wynik pewnej naszej dawnej rozmowy w tramwaju) i to trochę mogło zagmatwać sprawę.
      Z jednej strony masz rację: jest w tym pewne zawołanie "zdecyduj się wreszcie!". Ale nie do tego się ograniczam, nie to stanowi o istocie, o całości.
      Jeśli ograniczysz to tylko do tej kwestii, to ustawisz się w pewnym konkretnym miejscu: będziesz zwracał się ku negatywnemu-aktywnemu, czyli temu, który chciałby działać, ale nie może. To on jest tym, który nie może się zdecydować i którego trzeba do tego "zachęcić". W moim projekcie chodzi o coś bardziej ogólnego - o wszystkie cztery typy.
      Przyznaję: wiele problemów wynika tu z pomieszania etyki z etologią. Moja wina!
      Spróbuję teraz zasugerować o co chodziło właśnie ze strony etycznej:
      Nie tylko o nakłonienie "niezdecydowanego" do działania [tu tak naprawdę rozpatrujesz tylko jedno z dwóch kryteriów] ale również na pokazaniu czym jest "dobre" działanie: aktywnością, twórczością, "rewolucją", "rozwojem". I w tym aspekcie chcę dotrzeć do typu reaktywnego (w obu odmianach: afirmatywnej i negatywnej).

      Nie chodzi zatem wyłącznie o "zdecyduj się..." (powiedzmy, że to dotyczy "woli"), ale również o "...tworzyć" ("mylisz się co do przyjętych w życiu wartości - to nie pieniądz i władza się liczy, ale rozwój" - powiedzmy, że dotyczy to "wiedzy").



      Jeśli przyjmiemy, że ludzie nie mogą się zmieniać (hierarchia, podział są stałe, statyczne) to cały ten mój tekst rzeczywiście jest czystym opisem [i przyznaję: miejscami tak wygląda]. Ale jeżeli ludzie mogą się zmieniać, to będzie tu już bliżej do etyki ("powinieneś" działać i to działać twórczo).

      Uciekam jednak przed takimi słowami jak "powinieneś" by usunąć aspekt moralny, moralizatorski: działaj twórczo bo... Bóg tak chciał, bo to użyteczne społecznie, bo masz taki obowiązek, bo to dobre itp. Chcę raczej wydobyć immanencję tego "powinieneś". Dlatego ta etyka zlewa się z opisem i ontologią ORAZ polityką! Nie przegap tego wątku! Jest tu coś z politycznego projektu "powszechnego" wyzwalania aktywności i afirmacji.

      OdpowiedzUsuń
    13. W pierwszej serii komentarzy zapytałeś: co decyduje, że etyka jest (nietrywialnie) hierarchiczna?"

      Nie odpowiedziałem nie z uwagi na jakieś "olewactwo" czy zapomnienie, ale... przyznam szczerze... zabiłeś mi ćwieka tym pytaniem. Muszę to sobie przemyśleć dokładnie.



      Spróbuję jednak wskazać kilka "tropów".

      Po pierwsze: w wypadku etyk takich jak chrześcijańska ludzie, którzy nie przestrzegają ustanowionych norm uznani są za niemoralnych, grzesznych, złych, ew. o słabej woli lub niskiej wiedzy, co trzeba naprawić. Norma jest punktem granicznym: albo jesteś po jednej, albo po drugiej stronie, ale ona zawsze obowiązuje, to ona określa kim jesteś. Jeśli nie działasz według Normy to działasz nie-normatywnie, "chaotycznie", Norma jest jedna.
      Wniosek "antropologiczny" jaki próbuję wyciągnąć z etyki immanentnej jest taki, że ludzie nie zdolni do przestrzegania jej "zasad" nie są niemoralni, źli, skazani na nie-normatywność, "chaotyczność". Po prostu plasują się na innym "poziomie" i w związku z tym "przysługuje" im inna Norma - np. typ twórczy ale bojący się działać nie jest niemoralny bo nie przechodzi "testu" wiecznego powrotu, ale przysługuje mu inna etyka - protestancka etyka pracy i obowiązku. Dopiero w jej ramach może być "dobry" lub "zły" (przestrzegający norm lub ich nieprzestrzegający).

      Po drugie: główny problem wynika z... z innego, mojego problemu, który można by sprowadzić do pytania: czy różnica antropologiczna jest czymś pochodzącym z "natury" czy z "kultury"? czy ujawni się zawsze, czy też możliwe jest takie społeczeństwo, które by ją usuwało? (Chociaż zapewne wiele odpowiedzi by się wyłoniło dzięki przezwyciężeniu dualizmu natury i kultury - ale to nie miejsce na takie rozważania.)
      W tym kontekście nie zgodzę się, że etyka chrześcijańska w ogóle jest hierarchiczna, bo wskazuje tylko empiryczną różnicę między ludźmi. Co innego już protestancka wersja tej etyki, gdzie pojawia się predestynacja: tam różnica należy raczej do porządku bytu, a na poziomie zjawisk ujawnia się tylko wtórnie.
      W tym momencie powiedziałbym, że etyka nietrywialnie hierarchiczna to taka, która mówi o "wrodzonej" niemożności przezwyciężenia swojej kondycji (tego czy się przestrzega normy czy nie), a nie taka, gdzie "z urodzenia" jesteśmy tacy sami, a tylko inne czynniki - np. wychowanie - wpłynęły na to, czy przestrzegamy norm czy nie (a wówczas można to poprawić przez "wychowanie", "nawrócenie", "resocjalizację").
      ALE... chciałbym pójść jeszcze dalej... Chciałbym nie popadać w predestynację, wprowadzić pewien dynamizm i możliwość zmiany, a mimo tego pozostać przy różnicy (bo obie te intuicje wydają mi się trafne).

      Hierarchia nie jest Normą. Hierarchia nie jest tworzona przez normę, ani przez wiele norm ("im większą liczbę zasad stosujesz w życiu, tym wyżej jesteś" - nie o to chodzi).

      Zdaję sobie sprawę, że nie rozwiewam wszystkich wątpliwości... ale to tylko zarys, przyczynek... Twoje pytania zaś pomagają mi go rozwinąć.

      OdpowiedzUsuń
    14. Pytania>
      a) Wiem, ze częściowo odpowiedziałeś na poniższą kwestię, ale zataczam drugie koło hermeneutyczne:) Jaki jest stosunek pomiędzy twoim pojęciem życia, a pragnieniem przyjemności? "Nadal twierdzę, że przyjemność jest - w stosunku do życia - czymś zewnętrznym, że jest tylko efektem. Przyjemność to poczucie podtrzymywania życia, przykrość to poczucie osłabiania życia." Nie chodzi mi o samą przyjemnosć, ale o jej pragnienie - a to jest wewnętrzne. Pytanie tylko (a.1)czy życie - w twoim rozumieniu - pokrywa się z pragnieniem własnej, terażniejszej, cielesnej przyjemności? W innym miejscu piszesz opisując wolę mocy, że wzrastanie nie wyklucza cierpienia i bólu (odnośnie np. Kieślowskiego). Ale w oparciu o co mam podjąć decyzję - z jednej strony jest moje pragnienie przyjemności, z drugiej - aktywność i afirmacja - które nie wykluczają cierpienia i bólu. Czy odczuwana przyjemnosć jest zawsze przejawem podtrzymywania życia (życia a nie wegetacji), a przykrość to przejaw negacji życia. (a.2)Czy istnieje wola mocy, która w swoim "bezinteresownym" trwonieniu może chcieć bólu i cierpienia? Inny cytat z twojego tekstu: "Wówczas to co jest powierzchownie cierpieniem, na głębszym poziomie będzie przyjemnością". (a.3) Czyli można rozróżnić przyjemność powierzchowną i głęboką \ prawdziwą - przyjemnosć niższą i wyższą? Jak można to zrobić? Na pewno nie każda przyjemność jest tą przyjemnoscią wyższego poziomu? Ale jej brak - przykrość, wcale nie musi być zwiastunem owej wyższego poziomu przyjemności. Jak je odróżnić - tak aby z jednej strony nie popaść w płytki hedonizm, a z drugiej w ascetyzm i negowanie życia?

      OdpowiedzUsuń
    15. b) Czym jest życie? Używasz przynajmniej trzech głównych pojęć> wola mocy, twórczość i aktywność. Ostatnia oznacza zdecydoanie się do n-tej i dla mnie niesie najwięcej treści. Twórczości przyjźe się później. Wola mocy jest najbardziej niejasna, bo to pojęcie z zakresu metafizyki a nie epistemologii. Dlatego moze byłoby warto przeprowadzić "fenomelogię woli mocy" - tj. odpowiedzieć na pytanie (b.1)w jaki spsób wola mocy jawi się w świadomości? Jakie myśli, uczucia, pragnienia, wyobrażenia towarzyszą chwilom oddziaływania na podmiot woli mocy. Tak aby uniknąć sytuacji, w której ktoś myśli, ze działa zgodnie z wolą mocy i jest mega pewny, że chce tego, i że to jest twórcze, a potem kończy na norymberskiej ławie oskarżonych. Inna kwestia, która prowadzi jednak w tym samym kierunku. Piszesz, że wola mocy to dążenie do wzrastania, które - co bardzo ciekawe - nie wyklucza cierpienia i bólu. (b.2)Co jest kryterium tego wzrastania? - czy każdy po prostu sam ocenia czy udało mu się zwiększyć swoją wolę mocy czy nie? Czy też można podać jakieś obiektywne kryteria? Czy chodzi o panowanie nad innymi? Chyba nie, bo na początku tekstu piszesz, że nie chodzi właśnie o pasożytowaniu na innych i odbieraniu im sił ((b.3)czy inni o których mowa to wszyscy, czy tylko wybrani - moi koledzy z kółka filozoficznego?:)). Czy w takim razie wola mocy polega na dodawaniu innym sił? To także motyw, który rzuca światło na relacje jakie łączą nadczłowieka z innymi osobami(b.4).Bardzo podoba mi się także metafora "bezsensownego" trwonienia - może ona by tutaj pomogła.

      c) "Najbardziej wewnętrzne nie jest w tobie to, co o sobie mniemasz, co jawi się w twojej świadomości, ale ty jako "rzecz sama w sobie", Ty faktyczny. A cóż jest bardziej przynależne tobie, co jest bardziej tobą niż życie (lub, jeśli wolisz idealizm: wola)?" Jaki użytek można zrobić z tego pojęcia mnie jako rzeczy samej w sobie skoro nie jest ono dane świadomości? Jak jest różnica pomiędzy wola - życiem a świadomością? Czyżbyś zakładał nieświadomą wolę? Jeśli ona jest niepoznawalna, to wtedy nie można o niej nic powiedzieć. Może jest poznawalna w inny - nie bezpośredni sposób. Ogólnie wraca pytanie - jak poznać wolę mocy. A jeśli nie można, to czy jedyną alternatywą nie jest zrezygnowanie ze świadomej refleksji, rozumu i poddanie się zewnętrznym siłom? Może jest jakaś możliwość mediacji - wola mocy jakoś się przejawia i można nawet racjonalnie o niej dyskutować. Bo jeśli nie to tracimy czas :)

      OdpowiedzUsuń
    16. Drobne uwagi:
      a) zauważ, że sam zwracasz uwagę - opisując radykalnie indywidualistyczną etykę - na brak zaufania pomiędzy ludźmi jako problem - uniemożliwia on uznanie w praktyce ideału ektywno-afirmatywnego. "Podobnie ambiwalentny jest stosunek takiego społeczeństwa do człowieka afirmatywnego-aktywnego: będzie nadzieją, będzie tym, na którego z utęsknieniem się czeka, ale zarazem nigdy mu się nie zaufa". Czemuż to mu się nie zaufa? Moze dlatego, ze każdy uważa, że tylko sobie należy ufać? Bo nie ma żadnych zewnętrznych kodeksów, tradycji i obowiązków - każdy ma się kierować tylko swoim wnętrzem? Każdy ma być odpowiedzialny przed sobą. Jak mogę być odpowiedzialny przed innym - przecież to zrzeknięcie sie swojej odpowiedzialności! Albo ja albo inni - czyżby fałszywa alternatywa? A jeśli nie to po co to ubolewanie nad brakiem zaufania innych?

      b) Z jednej strony piszesz:"Etyka immanentna ma być wyłącznie testem dla Ciebie samego, twoją prywatną sprawą, etosem, który przyjmujesz wyłącznie, jeśli chcesz (a raczej: jeśli jesteś w stanie).", a potem podkreślasz, ze istotna jest w etyce hierarchicznej kwestia polityki. Polityka to dbanie o dobro wspólne - dialog, wspólne reguły, instytucje. Jak chcesz przejść z tej etyki, która tylko mnie obowiązuje do działania razem z innymi? Żeby podkreślić bardziej napięcie obecne tutaj> jak ze skrajnego subiektywizmu chcesz przejsć do porozumienia z innymi i konstytuowania wspólnie rzeczywistosci obiektywnej? Tutaj wraca także kwestia tego - co ta etyka mówi o innych, skoro każdy odnosi ją tylko do siebie. Jak w ogóle jest możliwe na gruncie tej etyki twierdzenie, że teokracja to typ rekatyno-afirmatywny, a system Y to typ ... . Albo odnoszę tą etykę tylko do siebie, bo kryterium jest czysto subiektywne, albo mogę odnieść jej zasady do innych i wygłaszać sądy na temat etycznej kondycji innych ludzi i systemów, które tworzyli.

      OdpowiedzUsuń
    17. c) wyjaśnij mi dlaczego robisz takie przyporządkowanie> "negatywny-aktywny według protestanckiej etyki pracy i obowiązku, afirmatywny-reaktywny według dekalogu". Pierwszy to ten, który wie co jest twórcze, ale ma za mało mocy. Mi się nie wydaje aby to było problemem protestantów - czy pastor Paweł, albo Tony z Holandii mają - według ciebie - głębokie wątpliwości czy to co robią jest słuszne? - ich problem może dotyczyć raczej np. z punktu widznenia nietzscheanisty, kwestii poznania, i tego, że błędnie rozpoznają to co warto naprawdę realizować. Zaś drugi typ - to ten, który chce ale przyjął błędne wartości - to nie może być (moim zdaniem) ktoś kto żyje wg dekalogu (zakładam, ze chodzi tutaj o skrót odnoszący się do zewnętrznego kodeksu norm). Typ afirmatywno-reaktywny to taki, który zinternalizował wartości, to są jego wartości i nie są one czymś zewnętrznym. Zaś człowiek przyjmujący wartości z zewnątrz musi ciągle żyć w rozdarciu pomiędzy tym czego sam chce i czego wymagają od niego inni. Moim zdaniem typem afirmatywno-reaktynym jest "idealny" protestant, zaś typem negatywno-aktywnym człowiek, który żyje pod nadzorem zewnętrznego kodeksu. Czy może coś pomieszałem?

      OdpowiedzUsuń
    18. Ad. a) zapomnij o przyjemności ;) tzn. chodzi mi o to, że nie pisałem o niej, żeby ukazać jakiś inny (transcendentalno-nietzscheański) rodzaj hedonizmu, tylko, żeby skrytykować hedonizm i hedonistyczne odczytywanie tego co piszę.
      Ale spróbuję odpowiedzieć na twoje pytania.
      Przede wszystkim pisząc o przyjemności wynikającej z podtrzymywania życia dokonałem pewnego uproszczenia. Uprościłem do typu afirmatywnego-aktywnego (a życie rozumiałem po nietzscheańsku: jako wolę mocy), bo mówiłem z pozycji etyki immanentnej.
      Rozważając tę sprawę nieco ogólniej należało by powiedzieć: tak, może istnieć "bardzo wewnętrzne" pragnienie przyjemności, cielesnej i teraźniejszej. Ale przypisałbym je innym typom niż wspomniany przed chwilą. Mam na myśli te przypadki, gdzie życie (to immanentne, wola mocy) jest słabe i chore: jako najbardziej wewnętrzna pojawia się potrzeba, pragnienie podtrzymania swojej egzystencji, prostych, teraźniejszych przyjemności, które nie wymagają wysiłku, unikania cierpienia. Tu przyjemność "głębsza" i "powierzchowna" zlewają się. Możliwy jest również przypadek - typ Ascety (afirmatywny-reaktywny) - gdzie "głębsza" przyjemność wiąże się właśnie z "powierzchownym" bólem: negowanie swojej cielesności, swoich instynktownych potrzeb, naturalnych pragnień. I ontologicznie ten Asceta też jest wolą mocy - dlatego może istnieć taka wola mocy, która chce bólu.
      Wola mocy może stać się nihilistyczna lub dekadencka.
      Kiedy na początku tego komentarza napisałem "zapomnij o przyjemności" chodziło mi o to, że dla typu afirmatywnego-aktywnego "powierzchowne" ból czy przyjemność nie mają znaczenia, liczy się tylko "rozwijanie" swojej witalności. Ani ascetyzm ani hedonizm - "obojętność" w tej kwestii.

      Jeśli chodzi o rozróżnianie przyjemności "powierzchownej" i "głębokiej" - w pewnym sensie nie jest ono możliwe. Tzn. jest rozróżnieniem tylko teoretycznym (pomiędzy tym co empiryczne i tym, co transcendentalne) - nasza świadomość dotyczy wyłącznie przyjemności "powierzchniowej" (i ew. faktu posiadania wiedzy o istnieniu pewnego teoretycznego rozróżnienia) - poziom "głęboki", jako transcendentalny, nie może stać się "zwykłym" przedmiotem naszej świadomości. Możemy być jednak świadomi naszej postawy względem przyjemności: czy pragniemy jej? czy pragniemy cierpienia? czy i jedno i drugie jest nam obojętne? (pragniemy w znaczeniu potocznym: do czego dążymy, jaki jest nasz cel).

      OdpowiedzUsuń
    19. Ad. b)nie wiem, czy to literówka, czy źle mnie zrozumiałeś... jeśli już używam jakichś 3 głównych pojęć, to byłyby to raczej: wola mocy, twórczość=aktywność, afirmacja... A chcenie do potęgi "n-tej" to afirmacja.


      Fenomenologia woli mocy... He he... To trochę jak kwadratura koła :D Sprzeczne, niemożliwe... Wola mocy jako taka nie może ukazać się oku świadomości. Przecież Ci, do których się odwołuję - Nietzsche i Deleuze - to nurt krytykujący nowożytne wychodzenie od podmiotu, epistemologii, fenomenologię (pamiętaj: nie oznacza to, że cofają się przed Kartezjusza, raczej idą o krok dalej). Masz tu całą długą tradycję takiej krytyki: Marks, Nietzsche, Freud, Heidegger, frankfurtczycy, strukturalizm, poststrukturalizm... Nie da się tego wszystkiego wyjaśnić w tym miejscu, dlatego muszę ograniczyć się do rzucania pewnymi hasłami.
      To, że wola mocy jako taka nie może stać się przedmiotem świadomości, nie oznacza, że jest zaraz złudą, iluzją, wymysłem, że popadamy w relatywizm i postmodernizm: Bóg umarł to wszystko wolno i wróci Stalin [jak pragnęli nam wmówić niektórzy wykładowcy].
      Po pierwsze: Heidegger. Krytykując (fenomenologiczny) ogląd wprowadza (hermeneutyczne) rozumienie. To, że wola mocy nie może ukazać się w świadomości nie oznacza, że nie możemy zrozumieć czym jest, jak funkcjonuje itp.
      Po drugie: symptomatologia. Przykładem niech będzie psychoanaliza. W naszej świadomości występuje coś: sen. Ale nie potrafimy dla tego czegoś znaleźć (jasnych i spójnych) wyjaśnień pozostając na gruncie świadomości, "fenomenologii". Dlatego wprowadzamy coś takiego jak nieświadomość i to tam "umieszczamy" warunki tego fenomenu, jakim jest sen. Chociaż nieświadomość (z definicji) jest niedostępna świadomości (podobnie jak wola mocy, czy u Deleuze'a: Chaos, pole transcendentalne), to jednak jakoś działa, a działając, funkcjonując wytwarza jakieś efekty. Te efekty są już nam dostępne. Znamy je z codziennego życia. Ale badacz może potraktować te efekty jako symptomy i próbować dotrzeć (nie "oglądem", ale np. rozumieniem) do tego, co je wytworzyło.
      Po trzecie: metafora. Chociaż to się wpisuje w symptomatologię, w symptom. Całe te współczesne badania nad metaforą (hermeneutyka, czy dekonstrukcja) to nie zabawa w całkowitą dowolność interpretacji (jak chcieliby niektórzy z naszych wykładowców). Ja to rozumiem w ten sposób: skoro świadomości mogą ukazywać się tylko symptomy, a jednak badacz próbuje dotrzeć na "głębszy" poziom "rzeczy samej w sobie", to jeśli chce mówić on o tym ostatnim, to jest zmuszony posługiwać się "opisem" "niebezpośrednim". O tym co niedostępne naszemu zwyczajnemu oglądowi mówi on za pomocą tego, co znane, ale łącząc to w "dziwne zbitki" - czyli: metafory. To jej jedne zadanie, ale ma jeszcze inne. To, co znajduje się na poziomie "głębokim" chociaż jest jednolite, to jest czymś "różnorodnym", "gęstym" [ta metafora nie pojawia się tu przez złośliwość ;) chodziło by o coś "złożonego", ale słowo "złożony" jest złe, bo to co "gęste", "różnorodne" może tak naprawdę być czymś prostym - tzn. nierozkładalnym na czynniki], jest pewną "wielością", do której nie da się wysłowić w zwykły sposób. I tu z pomocą przychodzi metafora, bo w jednym wyrażeniu pozwala zebrać wielość znaczeń. Nie DOWOLNOŚĆ ale WIELOŚĆ (czy też: naszej świadomości wydaje się, że to wielość).

      Nie można wprowadzić fenomenologii woli mocy. Można najwyżej symptomatologię: na podstawie pojawiających się w świecie empirycznym zjawisk (symptomów) opisać to, co znajduje się na poziomie transcendentalnym. Pewnie byś tu teraz tego oczekiwał... Ale to bardzo "obszerne badanie" - to nie kilka zdań z Nietzschego, ale kilkadziesiąt stron jego tekstów.

      Być może, w związku z powyższym, zechcesz zapytać o inną kwestię: o pewność, o Prawdę (prawdę absolutną). Mam nadzieję, że ta niebezpośrednia odpowiedź Ci wystarczy: Kant całe swoje rozważania nazwał hipotezą.

      OdpowiedzUsuń
    20. Ad. b.1) Z powyższego domyślasz się zapewne, że nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Dodam tylko: wola mocy jest podstawową zasadą ontologiczną, czyli wszystko jest jej symptomem, wszystko co w świadomości, wszystkie działania, to jej przejaw.
      Ale ta wola mocy może być np. słaba, chora - dekadencka lub nihilistyczna. Pewne zamieszanie wywołało zapewne to, że raz posługuję się wolą mocy w znaczeniu ogólnej zasady ontologicznej, a raz w znaczeniu zdrowej, silnej woli mocy. Wybacz - taka maniera po lekturach Nietzschego (brak oddzielnych pojęć).
      Z dalszej części pytania wynika, że chodzi Ci o to drugie użycie: zdrowa i silna wola mocy.
      Ale w twoim pytaniu wraca problem obiektywnego, zewnętrznego oceniania - nie ma w etyce immanentnej na to miejsca. Możesz prowadzić jakąś symptomatologię swoich czynów, ale to zawsze będą hipotezy. To nie świat pewności, ale ryzyka.

      Ad. b.2, b.3, b.4) Nie chodzi o panowanie nad innymi, ale nie wyklucza to panowania nad innymi. U Witkacego w "Niemytych duszach" jest taka antropologiczna przypowiastka (pewnie więcej w tym marzeń niż faktów). Witkiewicz opisuje tam, jak to niegdyś wyglądały społeczeństwa: w prymitywnych plemionach istniała przeciętna masa, ale od czasu do czasu pojawiał się wyjątkowy osobnik, który ich przewyższał - ponieważ ich przerastał zdobywał nad nimi władzę, którą następnie wykorzystywał do tego by zmusić ich do rozwoju, do wejścia na wyższy poziom, na ten, na którym on sam się znajduje. Fajne nie?
      Ale to bardzo idealistyczna opowiastka. I chociaż zrobiła na mnie wrażenie, to dziś śmierdzi mi trochę jakimś utylitaryzmem.
      Nie wiem czy afirmacja i aktywność zawsze są takim Witkiewiczowskim typem wyższym... ale mogą nim być.
      Z drugiej strony: nie każde panowanie nad innymi (które nie jest takim wywyższaniem innych jak u Witkacego) musi być pasożytowaniem - może być np. pewną obojętnością na nich.
      A nawet zostając przy "marzeniach" Witkacego: takie wynoszenie innych na wyższy poziom nie musi być czymś a) celowym [w Kantowskim sensie: zawsze zarazem jako cel], np. malarz, który maluje z samej wewnętrznej potrzeby, przy okazji może rozwijać innych; b) przyjemnym dla tych, których wywyższa, a nawet: ocenianym przez nich jako takie - proces, który ich wywyższa mogą oni uważać za bolesny, niechciany, ograniczający, wrogi, np. (opieram się tu na idealistycznym wyobrażeniu o mądrym, wartościowym szkolnictwie - nie na tym, co znamy z życia) dziecko może odbierać edukacje jako coś nieprzyjemnego, nie chcieć jej, opierać się jej, negować ją... ale dzięki tej edukacji staje się kimś lepszym, wyższym typem, doskonalszym (nawet jeśli, gdy już się takim stanie, nadal będzie źle oceniać edukację).

      OdpowiedzUsuń
    21. Ad. c) odpowiedziałem w ad. b) :)

      W kwestii drobnych uwag:
      Ad. a)źle zrozumiałeś kontekst cytatu, który przywołałeś. Ten cytat nie tyczy się relacji pomiędzy typami afirmatywnymi-aktywnymi, ale stosunku typu negatywnego-aktywnego do afirmatywnego-aktywnego: człowiek z "nieczystym sumieniem" będzie pragnął nadczłowieka, ale w każdym nadczłowieku będzie widział Hitlera albo Brevicka.
      Jeden przedstawiciel typu afirmatywnego-aktywnego może zaufać innemu - ale to zaufanie nie wywodzi się z tradycji, obowiązków, kodeksów, tylko z szacunku, z dumy ("jeśli ja coś obiecam, to dotrzymam słowa, tego chce moja duma... on jest taki sam jak ja, zatem i jego duma każe mu dotrzymać słowa").

      Ad. b) Kwestia polityki może tu mieć dwa oblicza - zależnie jakie założenie antropologiczne przyjmiemy. Jeśli ludzie są z natury afirmatywni-aktywni, a to maszyna społeczna czyni ich negatywnymi lub reaktywnymi, to w etyce immanentnej zawiera się postulat "rewolucji" i "wyzwalania". Jak go uzasadnić? Jeśli jestem indywidualistą to po co pomagać innym? Skoro życie chce więcej życia, to należy też wzmacniać życie w innych, by powiększać jego całkowitą pulę. Nawet jeśli wówczas powstanie globalny "konflikt" (Deleuze i Guattari powiedzieliby tu raczej: globalna negocjacja), to będzie on służył życiu (silne życie będzie wolało walczyć raczej z innym silnym, niż ze słabym i chorym).
      Jeśli jednak przyjmiemy, że różnica antropologiczna, nierówność między ludźmi jest czymś "naturalnym" wówczas etyka immanentna stanie się polityką - ale nie polityką dialogu i porozumienia, tylko procedurą antydemokratyczną. Ewentualne instytucje będą miały tutaj za zadanie "odseparowywać" słabych i silnych w ich prawach (przywilejach). Ew. porozumienie może być tylko tymczasowym sojuszem silnych w celu obalenia rządów słabych.

      Ad. c) Chodziło mi o to: nawet jeśli ktoś ma wątpliwości co do swojego chcenia (test "wiecznego powrotu") to i tak zawsze musi działać [chyba, że jest jakimś katatonikiem, albo ma siłę naprawdę bliską zeru i jedynie wegetuje jak warzywo]. To taki raczej logiczny niż faktyczny/chronologiczny opis tego co zachodzi: ktoś, kto jest typem innym niż aktywny-afirmatywny nie przejdzie "testu" chcenia do potęgi "n-tej". Po tym jak "pierwszy raz" (cudzysłów z powodu "logiczności" a nie "chronologiczności" tego opisu) jej nie przeszedł musiał przyjąć jakąś inną etykę, jako odpowiedź na pytanie "co powinienem robić?" (bo to, że się coś robi, nie oznacza, że się jest aktywnym i afirmatywnym), by wydobyć się z tej nieprzyjemnej sytuacji jaka by go czekała: wiecznych wątpliwości, wiecznego niezdecydowania.
      Kapłana nie rozumiem jako "tego, który chce, ale przyjął błędne wartości", ale jako "tego, który nie jest w stanie sam tworzyć (wartości), nie jest w stanie być witalny, ale jest w stanie działać (i działa: przeciw witalności)". Dlatego to u mnie typ afirmatywno-reaktywny (ten który działa, ale według zasad, które nie pochodzą z jego aktywności, ale powstały jako jego reakcja na coś innego).
      Typ negatywno-aktywny, "protestancki" rozumiem jako tego, który jest zdolny podjąć akcje, a nie tylko reagować, ale jej nie podejmuje, bo nie jest w stanie zaakceptować jej wiecznego powrotu (nie ufa sobie: "a może chcę źle? może jestem reaktywny?"). Ponieważ jednak potrzebuje działać (bo jest istotą żywą) "postanawia", że będzie działał z powszechnego (wówczas odsuwa ryzyko "dyktatury" jednostki) obowiązku (który wydaje się czymś wewnętrznym): boi się tworzyć, więc będzie pracował. A to jak dobrze będzie pracował (działał) pokaże jaki jest dobry ("aktywny").
      Przyznaję, że może to trochę nie jasne. Sam miałem problem z rozróżnieniem tych dwóch typów. Są w nich pewne duże podobieństwa. Granice (w gruncie rzeczy: żadna z tych granic) nie są precyzyjne. Ostatecznie jednak taki podział wydawał mi się odpowiedni do przyjętych "kategorii".

      OdpowiedzUsuń
    22. 1. "W tym momencie powiedziałbym, że etyka nietrywialnie hierarchiczna to taka, która mówi o "wrodzonej" niemożności przezwyciężenia swojej kondycji ... ALE... chciałbym pójść jeszcze dalej... Chciałbym nie popadać w predestynację, wprowadzić pewien dynamizm i możliwość zmiany, a mimo tego pozostać przy różnicy (bo obie te intuicje wydają mi się trafne)." Jak mieć ciastko (predestynację) i zjeść je jednocześnie:) Także protestantyzm zachowuje oba te elementy - predestynację i możliwość zmiany. Z jednej strony - na poziomie ontologicznym - występuje tutaj predestynacja, tj. Bóg wybrał jednych i potępił drugich. Ale - o czym pisze Luter - z faktu, iż Bóg tylko niektórym udziela łaski nie wynika, że tylko na nich spoczywa powinność czynienia dobra. Dobro zobowiązany jest każdy czynić, bo jest tak, że ta ontologiczna predestynacja - nie przejawia się na poziomie empirycznym. Nie wiadomo tak naprawdę kogo Bóg wybrał - droga do Niego wiedzie przez wnętrze człowieka, a nie przez pośrednictwo instytucji, uczestnictwo w obrzędach, dokonywanie dobrych uczynków - czyli "to co widać". Tylko w twoim wnętrzu - w relacji do Boga - sam możesz rozpoznać czy jesteś potępiony, czy nie. Nikt inny nie może tego stwierdzić. Jeśli wierzysz to znaczy, że jesteś zbawiony (sola fide). Protestanckie pytanie o to skąd wiadomo czy Bóg mnie wybrał, można postawić także w przypadku Nietzschego - jak mogę się upewnić, że moja wola mocy jest aktywna i afirmatywna? No wiem - niby hermeneutyka, o tym za chwilę:)

      OdpowiedzUsuń
    23. 2. "Hierarchia nie jest Normą" - wyjaśnij, bo to brzmi bardzo nieintuicyjnie historycznie rzecz ujmując. Wystarczy przywołać normy niepraktycznego ubioru wśród wżyszych sfer, aby odróżnić się od ludu. Albo zakaz wchodzenia w legalne związki małżeńskie z osobami z dołów społecznych. To były normy, które obowiązywały i sankcjonowały hierachię społeczną. Jeśli odróżniasz hierachię od normy - czyli powinności, to wydaje mi się, ze zakładasz, że hierarchia odpowiada stanowi natury, zaś norma to coś sztucznego co ogranicza (normuje) stan natury. Ale wtedy dlaczego np. szlachta, jeśli miałaby być z natury elitą, musiała się obwarowywać przpisami, zasadmi i obyczajami, które chroniły jej status? Wygląda jakby szlachecka elitarność sama była czymś sztucznym. Może jednak jest tak, iż istnieją hierarchie, które opierają się na normie elitarności - wtedy one same są czymś sztucznie konstruowanym, oraz takie, które nie potrzebują normy elitarności. Może chodzi ci o te drugie, które dla swojego funkcjonowania nie potrzebują sztucznych podpór. Czy takiej hierarchii norma elitarna tylko nie jest potrzebna, czy może jednocześnie przeszkadza jej? Wydaje się - znów historycznie patrząc - na systemy kastowe średniowiecza, szlachtę polską, albo (tutaj już bardzo radykalnie) - faszyzm i komunizm (w obu istniały elity rządzące) - pokazać, iż norma elitarna prowadzi do degeneracji ducha. Ludzie się przyzwyczajają, że z natury im się coś należy, co innym nie jest dane. Nie muszą więc się starać, dążyć do rozwoju, napięcie woli u nich słabnie. Dlatego wydaje mi się, że norma elitarna nie tylko nie pomaga, ale nawet przeszkadza naturalnej hierarchii. Jeśli tak by się rzecz miała, to nie rozumiem jakie uzasadnienie w ramach filozofii Nietzschego przyjmujesz dla takich pomysłów: "Jeśli jednak przyjmiemy, że różnica antropologiczna, nierówność między ludźmi jest czymś "naturalnym" wówczas etyka immanentna stanie się polityką - ale nie polityką dialogu i porozumienia, tylko procedurą antydemokratyczną. Ewentualne instytucje będą miały tutaj za zadanie "odseparowywać" słabych i silnych w ich prawach (przywilejach)." Jeśli hierarchia jest czymś naturalnym, to nie potrzebuje przecież sztucznych podpór - albo? Więc nie chodzi już nawet o problem jak zobiektywizowac kryteria woli mocy (jeśli etyka immanetna jest indywidualistyczna - każdy sam siebie ocenia - to błędna obiektywizacja grozi niebezpieczeństwem, w którym ludzie będą udawali, że są aktywni i afirmatywni (będzie to możliwe, bo będą zewnętrzne kryteria, więc można je zachowywać, a wewnętrznie kierować sie chęcią przynależenia do elity po prostu, a nie nietzscheańskimi pobudkami)) ,po to aby ustalic kto należy do elity, ale o to, że osoby posiadające wolę mocy nie muszą sztucznie być przypisywani do elitarnej grupy, oni już do niej należą. Bo siebie wewnętrznie jako elitę uznają. Ale nawet w oczach innych - tak mi sie wydaje - takie osoby znajdą uznanie. Jeżeli ktoś posiada większy poziom godności i honoru, to może być zwykłym mechanikiem, a ludzie będą go szanowali i liczyli się z jego zdaniem - nie potrzebuje do tego orderów ani tytułów.

      OdpowiedzUsuń
    24. Taki byłby moim zdaniem stosunek naturalnej hierarchii do normy elitarnej. Ale można zapytać czy zagraża jej moze norma egalitarna - przypisywanie zewnętrznie wszystkim statusu równości. Nie wydaje mi się aby tak było. O co nam chodzi w przypdku normy - są to zasady, które normują życie społeczne - dostęp do zasobów, instytucji, zdobywania wiedzy, wolności słowa, praw wyborczych, równe dla wszysktich prawa zrzeszania się. Egalitaryzm w tym zakresie oznacza zagwaratnwanie wszystkim równych możliwości tutaj. Także taka norma nie zagraża naturalnej hierachii. Człowiek bardziej aktywny, twórczy i chcący działać będzie szybciej awansował, będzie w większym stopniu korzystał z wolności słowa, oraz aktywniej zrzeszał się z innymi. Problem polega na tym, że nie wiemy kto dysponuje jaką wolą mocy - to wynika z radykalnie indywidualistycznych założeń etyki immanetnej, w której każdy sam siebie ocenia. I jeśli wola mocy nie jest obiektywizowalna (raczej o to trudno, bo daje się ona poznać tylko jednostece i to nawet nie bezpośrednio (fenomenologia woli mocy jest niemożliwa), ale hermeneutycznie) - to raczej ciężko będzie nam się kiedykolwiek dowiedzieć - kto prócz nas dysponował lub nie wolą mocy. Dlatego aby uniknąć błędu lepiej zagwarantować wszystkim takie same możliwości. No chyba, że założymy, że istnieje jakaś dobra metafora, która pozwala wyłuskać tych z wolą mocy. Ale nawet jeśli by taka istniała, to czy nie jest raczej tak, że kto sztucznie, specjalnie, świadomie się wywyższa, to zostanie poniżony? Zaś kto z natury jest istotą wyższą - to nawet jeśli ludzie bedą go obgadywać, oskarżać, to nie zmieni faktu, że w duchu będą go podziwiać.

      OdpowiedzUsuń
    25. 3. "Czy - tak jak w judeo-chrześcijaństwie - człowiek zły (tam: grzeszny) z natury? Nie. Raczej człowiek z natury różny, nie-równy. Nazywam to różnicą antropologiczną". Protestanckie korzenie Nietzschego są oczywiste. Także tutaj zahaczę aby to ukazać. Istnieją dwie istotne w protestantyzmie tezy - o grzechu pierworodnym i predestynacji. Pierwsza mówi o tym, że każdy rodzi się obciążony winą, czymś co nie pozwala mu być w pełni samodzielnym. Przyjęcie tezy o grzechu pierworodnym oznacza przyjęcie zasady, iż człowiek nie jest zdolny samodzielnie poznać prawdy i dobra - wewnętrzna kondycja zawsze będzie go "ściągać" w kierunku fałszu i zła. Aby mógł do niej dotrzeć potrzebne mu jest objawienie - łaska albo pomoc innego. O tym kto go dostępuje mówi teza o predestynacji. Bóg wybiera sobie komu łaski udzieli, a komu nie. Tym samym ludzie dzielą sie na zabawionych i potępionych. W protestantyzmie przyjmuje się powszechność grzechu pierworodnego przy narodzinach - wszyscy są tutaj równi sobie - w równy sposób winni. Zaś samo pojawienie się łaski jest czymś późniejszym - dopiero później dochodzi do ukształtowania się różnicy pomiędzy zbawionymi i potępionymi. Ale rozdzielenie tych dwóch płaszczyzn wynika z przyjęcia ludzkiej perspektywy. Bóg z kolei wiedział już przy urodzeniu danej osoby, a nawet przed nim, czy ta zostanie zbawiona. Wtedy postrzeganie równości wszystkich ludzi przy urodzeniu jest efektem naszej niewiedzy. W rzeczywistośći już przy urodzeniu wiadomo kto będzie, a kto nie będzie zbawiony. Tym samym przyjmowanie obu tez - o grzechu pierworodnym i predestynacji - byłoby uzasadnione tylko z punktu widzenia nas ludzi. Bóg wybrał sobie jednych, nie wybierając innych. Zaś teza o powszechności grzechu pierworodnego to nasze ludzkie założenie, że Bóg nie wybrał jeszcze nikogo, ale dopiero sobie wybierze. Ale on już dawno wybrał. Prawdą jest predestynacja - różnica i podział między ludźmi. Ale nasza ludzka perspektywa powoduje, że musimy przyjąć tezę o grzechu pierworodnym - bo nie wiemy kto został wybrany. Wszystko w tym samym stopniu są ograniczeni w swoim poznaniu prawdy i dobra. Zaś osoby wybrane, już same znajdą w sobie siły do tego aby się ujawnić i działać. Nie przyjęcie tezy o grzechu pierworodnym oznaczałoby, że każdy może sam poznać prawdę i dobra - jego kondycja mu na to teraz pozwala. Jednocześnie nie potrzebuje pomocy tych, którym dano objawienie - nie potrzebuje elity.

      OdpowiedzUsuń
    26. Istnieją więc dwie tezy.
      1. o grzechu pierworodnym. Odrzucenie tej tezy oznacza indywidualizm - każdy sam poznaje prawdę, dobro. Jej przyjęcie to uzależnienie jednostki w jakimś stopniu od Innego - Boga, społeczeństwa, bliskich, ludzi z objawieniem.
      2. o predesytancji - tutaj prosto - albo różnica (elita i masa, zbawieni i potępieni) albo równość.
      Protestantyzm - w swej klasycznej wersji - przyjmuje predestynację i tezę o grzechu pierworodnym. Co jest logiczne - ludzie się różnią, ale zakładamy, że nikt nie może poznać prawdy i dobra. Dopiero wybitne jednostki mogą to uczynić - wybrane przez Boga, które ujawniają się w sposób naturalny (nie sztuczna norma - urodzenie, bogactwo) i które mogą poprawdzić resztę. Jakie jest stanowisko Nietzschego tutaj? Co do predestynacji to rzecz prosta, ale mam wątpliwości czy przyjmuje on tezę o grzechu pierworodnym czy nie. Bo z jednej strony wiadomo - tylko ja znam swoją prawde, nie potrzebuję prowadzenia innych, a nawet ono by mi zagrażało - czyniło mnie reaktywnym. Do tego - śmierć Boga, radykalna immanencja, należy samemu podejmować decyzje. Ale z drugiej skąd ten jego sceptycyzm co do poznawczych zdolności człowieka - ogląd i fenomenolgia nie dochodzą do prawdy, ale potrzeba metafor i hermeneutyki. Rozum i język zawsze kłamią, nie ma faktów a tylko interpretacje. Skąd jego niechęć do zaufania innemu, skąd pogarda dla mas? To raczej sugerowałoby, że ma negatywny obraz kondycji człowieka. Może jest tak, iz łączy tezę o predestynacji i grzechu pierworodnym, ale znajduje jednocześnie inne drogi - aniżeli w chrześcijaństwie - do uzyskania objawienia. Nie poprzez zawierzenie Innemu, wiarę, oddanie, ale - właśnie przez co? - jak poznać wolę mocy? Jak przebić się przez sferę kłamliwej świadomości i dyskursu społeczeństwa, który się w nas zinternalizował? Czemu może zaufać człowiek na gruncie teorii Nietzschego, jeśli nie moze własnej świadomości, ani innemu człowiekowi? - nieświadomości?

      OdpowiedzUsuń
    27. 4.1. Rozumiem, że istnieją dwa pojęcia woli mocy. Wola mocy - jako pojęcie opisowe - która może być chora, słaba, chcieć bólu, nihilistyczna, aktywna lub afirmatywna. Oraz pojęcie wartościujące - prawdziwa wola mocy, która odnosi się tylko do woli aktywnej i afirmatywnej, do tej która - chce naprawdę i jest twórcza. Wartościując mówi się tutaj, że powinno się być aktywnym i afirmatywnym.

      4.2. Rozróżnię tutaj teraz dwa pojęcia immanencji - właściwie to dokonam tego za tobą:"Najbardziej wewnętrzne nie jest w tobie to, co o sobie mniemasz, co jawi się w twojej świadomości, ale ty jako "rzecz sama w sobie", Ty faktyczny." Tą rzeczą samą w sobie, która jest mną, ale wykracza poza moją świadomość nazywać będę immanencją metafizyczną. Zaś immanencją epistemologiczną określiłbym po prostu moją świadomość - to co wiem, na co znajduje uzasadnienie, co jest mi znane, bliskie, także moje wrażenia, pragnienia, nadzieje... Tym samym imm. epistemologiczna odnosi się to tego co pewne - jasne i wyraźne. Jeśli imm. metafizyczna wykracza poza sferę świadomości, to znaczy, że odnosi do tego co nie jest dla mnie pewne i oczywiste, no bo nie jest dla mnie czymś znanym. Musi to coś jawić się jako coś obcego i zewnętrznego z punktu widzenia imm. epistemologicznej. Z tego nie wynika jeszcze, że w rzeczywistości pojecie immanencji metafizycznej jest błędne. Może być tak, że to co w rzeczywistości jest moje - jest mi wewnętrzne, nie jest jako takie przeze mnie rozpoznawane. Np. wypieram się pewnych emocji i pragnień, i traktuje je jako obce nie-ja. Wtedy może jednak w podziale na te dwa rodzaje immanencji nie chodzi o to czy coś jest dane w świadomości czy nie, ale o to czy coś co jest dane w świadomości uznaję prawidłowo jako część siebie, albo ujmuję to jako coś obcego (pytanie czy słusznie czy nie).Powidziałbym jednak, że imm. epistemologiczna jest bardziej oczywistą immanencją - chodzi o to co w świadomości uznaję jako ja.

      OdpowiedzUsuń
    28. 4.3. O ile opisowe pojęcie woli mocy (odpowiedź na pytanie jaka wola mocy istnieje u tej osoby / w tym społeczeństwie) może odnosić się zarówno do immanencji metafizycznej (poznajemy ją jak piszesz dzięki hermeneutyce i symptomatologii) jak i po prostu do świadomości (fenomenologiczny opis siebie). Ale kiedy pytamy o to w jaki sposób działać, to chodzi nam - moim zdaniem - wyłącznie o imm. epistemologiczną. Bo jakie znaczenie w procesie podejmowania decyzji może mieć dla nas to co poza świadomością, albo np. uczucia czy powody, które uznajemy za obce. Owszem wcześniej na drodze namysłu nad tym co poza np. analizą snów, hermeneutycznym odczytaniu kontekstu naszej kultury..., możemy nabyć nowej wiedzy, która odegra ważną rolę w podejmowanej teraz decyzji. Ale to wydarzyło się wcześniej, zaś kiedy podejmujemy samą decyzję to liczy sie tylko to co dane tu i teraz. Jak moglibyśmy zrobić w ogóle podczas podejmowania decyzji użytek z tego co nieświadome. Jeśli - jak piszesz - nasze mniemania i świadomość, to zawsze efekt woli mocy - no to obecne moje powody, uzasadnienia i myśli są także jej efektem. Wtedy decyzja czy spalić kościół, czy leżeć cały dzień krzyżem przed ołtarzem - to będzie efekt woli mocy. Sam także piszesz, że w etyce immanentnej chodzi o to co świadomie i dobrowolnie wybieramy, o powody dla których postępujemy tak, a nie inaczej. Czyli nie jest tak, że rzeczy się dzieją - decyzje same sie dokonują. Ale u podstawy naszych czynów istnieją powody. Zauważ także, że podane przez ciebie na początku analizowanego tekstu dwa kryteria - afirmacji i aktywności - także odsyłają do świadomości. Afirmacja dotyczy decyzji na to, że chce się nieskończonego powrotu swego czynu. Zaś aktywnosć to m.in. tworzenie samemu wartości, wyznaczenie samemu sobie celów. Jak dokonując testu woli mocy - według tych dwóch kryterii - uwzględnić nieświodome siły, albo to co nie traktujemy jako cześć siebie? Czyż to w ogóle nie przeczyłoby radykalnej autonomii jaką przyjmuje Nietzche tj. oparcia tylko na tym co wewnętrzne? Pytanie własnie czym podczas podejmowania decyzji jest to co wewnętrzne? Albo świadomie podejmuję decyzje (także w oparciu o wiedzę zdbobytą wcześniej dzięki hermeneutyce czy symptomatologii), czy też oddaję sie we władnie obcym siłom.

      OdpowiedzUsuń
    29. 4.4.Może się tutaj w ogóle niepotrzebnie gimnastykuję, no bo piszesz, że w etyce imm. nie chodzi w ogole o powinność, ale o opis. Ale opisywać to można czyny przeszłe, już dokonane, które mogą być przedmiotem naszej myśli. Zaś kiedy dokonuję czynu, podejmuję decyzję to w czym pomoże mi metafizyka, ze swoim - jeśli moja wola mocy jest aktywna i afirmatywna to spełnię dwa kryteria testu, a jeśli nie to nie. Co to ma do rzeczy teraz? Chodzi o spełnienie testu lub nie. Dopiero po czynie mogę analizować czy przeszedłem test czy nie, i na bazie tego stwierdzić jaka jest moja wola mocy.

      OdpowiedzUsuń
    30. 4.5. Wydaje mi się ważnym podkreślenie końcówki punktu 4.4. - przez to jak został przeprowadzony mój czyn poznaję swoją wolę mocy. Nie wiem czy się z tym zgodzisz. To także byłoby pośrednie poznanie sfery transcendentalnej przez to co dane w empirycznej sferze. Przez analizę po czynie - głównie tego czy dokonałem czynu w sposób afirmatywny (czy naprawdę go chciałem) i aktywny (czy nie dokonałem go ze względu na coś zewnętrznego), ale także okoliczności czynu, motywacji, skutków, kontekstu kulturowego, własnych snów - mogę stwierdzić - jeśli jestem na tyle silny aby być szczerym sam ze sobą - jaka jest moja wola mocy.

      OdpowiedzUsuń
    31. Wybacz, że tak długo zwlekałem z odpowiedzią. Ale najpierw byłem w podróży, a potem się rozchorowałem i jakoś nie miałem sił siedzieć przed kompem.

      Najpierw kwestia kwestia hermeneutyki, metafor itp. To miały być tylko przykłady tego, że można prowadzić komunikację między świadomością a nieświadomym - inne proponuje hermeneutyka inne poststrukturalizm. I nie chodzi o tworzenie pięknych metafor, tylko o tworzenie takich metafor, które pozwolą nam "dosięgnąć" do tego co w normalny sposób niedostępne świadomości. Metafory nie mają wywoływać u nas prymitywnej satysfakcji estetycznej, ale mają nam pomagać zrozumieć coś, mają nam pomagać dokonać fuzji horyzontów.

      Teraz kwestia rozpoznawania tego ca afirmatywne i aktywne (kogo "wybrał Bóg"). Czasem dając się porwać ciągom twoich rozumowań odchodziłem za bardzo od mojego pierwotnego zamysłu i być może sugerowałem pewne inne treści. Ale ta intuicja, jaka mną kierowała od początku jest taka, że nie ma żadnego ostatecznego sposobu dotarcia do wielkiej absolutnej Prawdy (bo w gruncie rzeczy to się kryje w pytaniu o to "kto jest....?"). Przeszkody (przeszkoda nie oznacza tu całkowitej bariery ale trudność) są po części natury epistemicznej: wola mocy nie przynależy do poziomu świadomości. Po części natury ontologicznej: przyszłość nie jest raz na zawsze ustalona i niezmienna, nie da się jej zatem przewidzieć. A tworzenie - "oczywiście" - przynależy do dziedziny przyszłości. Główny "problem" jest jednak natury... hmm... "aksjologicznej"... "My" nie "chcemy" znać odpowiedzi, odpowiedź taka nie ma dla nas wartości. Etyka immanentna przynależy do świata hipotezy i eksperymentu. Cóż to za tworzenie jeśli z góry wiesz, jaki będzie jego efekt? Cóż to za afirmacja swoich działań jeśli z góry będziesz wiedział, że "dobrze robisz"? To już nie szczęście dzięki pewności, ale szczęście dzięki niepewności!

      OdpowiedzUsuń
    32. Ad. 2)
      a) Hierarchia a Norma. To jest zagadnienie, które zajmuje mnie już od kilku (3-4?) lat. I gdy już wpadnę na jakąś "genialną" odpowiedź, to chwilę później widzę morze nowych problemów przed sobą.
      Ale na potrzeby tej dyskusji myślę, że na razie wystarczy, jeśli powiem jedną rzecz. Rozumiem Normę statycznie a Hierarchię dynamicznie. Takie elity, jakie przywołałeś (wraz z ich sposobami odgradzania się od innych) nie są moimi elitami, elitami o jakie mi chodzi. Właśnie dlatego, że funkcjonują w oparciu o Normę. Norma jak u Foucaulta: pewien określony wymóg: jeśli go spełniasz, należysz do nas, jeśli nie spełniasz, jesteś wykluczony. I tu się zaczyna cały ten lament nad "gorszymi": przestępcami, szaleńcami, homoseksualistami, kobietami itd., którzy nie spełniają norm.
      Ale moim zdaniem Norma wyklucza nie tylko tych, którzy do niej nie dostają, ale także tych, którzy ją przekraczają: wyklucza lepszych.
      Alternatywą ma być Hierarchia: "system" bez norm, które musisz spełniać. System dynamiczny, system nieustannego rozwoju, nieustannego przekraczania: "dalej", "wyżej", "lepiej". Jednym słowem: Poza. Tak jakby nieustanne tworzenie coraz to nowych "norm", po to, by je natychmiast przekroczyć. Nieustanne stawanie-się. Ale słowo "hierarchia" nie pojawia się tu bez powodu - nie chodzi o dowolne stawanie-się, każde tak samo wartościowe, każde równe, ale o to, że jedne stawania-się (jedni stający-się) są lepsze (lepsi) od innych.
      To rozwiązuje też, tak myślę, kwestię zdegenerowanych elit: tu nie ma żadnego bezpiecznego "jestem lepszy" - musisz to cały czas "pokazywać", albo "odpadasz" (chociaż ani o pokazywanie, ani o jakiś wyścig szczurów tu nie chodzi - "pokazuje", tworzy ten kto tego pragnie i tak długo jak tego pragnie i tylko wyłącznie dla własnego pragnienia, a nie dla zaprezentowania się przed innymi).

      b) Kwestia polityczności etyki immanentnej i egalitaryzmu.
      Przez aspekt polityczny rozumiem to, że trzeba działać na rzecz takiego "ustroju", który by nie blokował potencjału jednostek lepszych (czyli zastąpić Normę Hierarchią).
      Sprytnie opisałeś normę egalitarną, ale ja uważam ją za groźną. Może nie na wszystkich poziomach, np. nic nie mam do powszechnej i darmowej edukacji (chociaż nie w jej obecnej formie - czyli "na odpieprz"). Ale już powszechna możliwość udziału w wyborach, w których każdy głos jest tak samo ważny jest zagrożeniem dla afirmacji i aktywności: demokracja, w której przeważają liberalne ironistki nie będzie chciała podjąć żadnego wysiłku, żadnego dążenia, wybierze nie tę partię, która przyrzeknie im osiągnięcie wyższego stopnia "człowieczeństwa" za cenę zaangażowania i poświęcenia, lecz tę, która obieca jej "chleba i igrzysk".

      OdpowiedzUsuń
    33. Ad. 3) Po pierwsze: jeśli pokazanie, że u Nietzschego jest coś podobnego do protestantyzmu ma być zarzutem, to... dla mnie to nie jest żaden zarzut. Już raczej pochwała: nie krytykował protestantyzmu tak jak niektórzy nasi wykładowcy Heideggera - czyli nie znając go, ale wprost przeciwnie: znał go doskonale i przepracował (zamiast głupawo odrzucać). Ale zauważ też, że te same wątki u Nietzschego i w protestantyzmie uzyskują zupełnie inny sens (szerzej o tym przy okazji wpisu o perspektywizmie).

      Po drugie: grzechu pierworodnego u Nietzschego na pewno nie ma. Tym bardziej jako powszechnego.
      Ogólnie w tym punkcie (3) ponownie stawiasz problem, który sam podkreśliłem i który się już przewijał: nie wiem jeszcze za czym się opowiedzieć: niezmiennością natury ludzkiej (na poziomie: aktywny/reaktywny, afirmatywny/negatywny) czy jej zmiennością.
      Ale zadajesz też pytania, na które dziś ci odpowiedziałem: po co ufać Innemu? Po to, żeby poznać Prawdę, mieć pewność. Ale "my" nie pragniemy pewności.

      OdpowiedzUsuń
    34. Ad. 4) Mając na uwadze pewne XX-wieczne spostrzeżenia nazwijmy tę pierwszą immanencją ontologiczną, a nie metafizyczną (żarcik ;) ).

      Może rzeczywiście immanencja epistemologiczna jest bardziej oczywista. Ale "my" właśnie sprzeciwiamy się oczywistościom. Może wprowadzę tu pewne rozróżnienie, które rozjaśni wiele kwestii. Pole transcendentalne, "nieświadomość", immanencja metafizyczna (ontologiczna) przynależą do episteme. Sfera empiryczna, "świadomość", immanencja epistemologiczna to "oczywistości", powszechne mniemania, zdrowy rozsądek - jednym słowem: doxa.
      Jesteśmy przeciw oczywistościom, bo oczywiste jest to, że Słońce wschodzi, że krąży wokół Ziemi. Episteme mówi nam jednak, że to Ziemia krąży wokół Słońca. (Wybacz tak prostacki przykład.)

      Kiedy podejmuję decyzję nie chodzi tylko o wiedzę, jako czysto świadomościową wiedzę (choćby nawet była to wiedza-episteme, a nie wiedza-doxa). Chodzi o to, żeby otworzyć się na pewne "rzeczy". Poddać się nastrojowi, dać opanować emocji, nie negować swojej cielesności. Nie zajmowałem się tym jakoś specjalnie od strony teoretycznej - na pewno znajdziesz o tym wiele, w dosyć prostej formie w antropologii pragmatycznej Bohmego, przewijało się to nieustannie również u Nietzschego, Deleuze'a, Foucaulta.
      Jakiś element świadomości tu występuje: "wiem, jestem świadom, że powinienem poddać się nastrojowi", ale to co się potem stanie nie jest już dziedziną świadomości - to niepewność, eksperyment z efektem, który świadomość próbuje tylko nieudolnie zracjonalizować.

      Chociaż Bohme wskazuje również na inny aspekt takiego "uświadamiania" sobie "nieświadomego". Np. reklamy działają na naszą nieświadomość emocjami i nastrojami - musimy to sobie uświadomić i nauczyć się nie poddawać pewnym emocjom i nastrojom.

      OdpowiedzUsuń
    35. 1. "Etyka immanentna przynależy do świata hipotezy i eksperymentu." Moge tak jak Kant krytykował empiryzm. Rozumiem, że chodzi ci o to, że nie ma jakiś stałych zasad, które poznajemy apriorii i które wyznaczają to jak mamy działać. Każdy sam ustala sobie na zasadzie hipotezy to jak będzie działał. Czyn przeprowadzony zgodnie z hipotetyczną (dowolnie wymyśloną) zasadą jest eksperymentem. Ale, już po eksperymencie w świetle czego dokonujemy jego oceny? W świetle jakich zasad czy wiedzy? Skąd wiemy, że eksperyment się powiódł lub nie, a nasza hipoteza była słuszna lub nie? Musi być jakiś aprioryczny punkt wyjścia. To co pozwala nam oceniać doświadczenie, nie może pochodzić z niego. Uczucie, instynkt, idee platońskie, nasze aprioryczne wyposażenie, wola mocy? Cokolwiek, ale aby eksperymentowanie miało sens musi istnieć kryterium poprawności. Nie chodzi mi o pewność - wypracowanie zasad według, których nalezy postępować, na każdą sytuację gotowych i o bycie pewnym, że zgodnie z nimi się postąpi. Pytanie dotyczy twojego stosunku do dwóch kryteriów etyki immanentnej - aktywności i afirmacji - czy jesteś ich pewny, czy tutaj też męczy cię ciągła niepewność i musisz eksperymentować? Bo jeśli tak to może zaryzykuj raz etykę chrześcijańską:) A jeśli nie to nie wszystko jest eksperymentem i czegoś pewnym trzeba być.

      OdpowiedzUsuń
    36. Widzisz, Kant to sobie żył w przekonaniu, że fizyka Newtonowska jest jedyna słuszna. Ale my jesteśmy już jej dwóch dużych krytykach (Einstein i fizyka kwantowa) i spodziewamy się kolejnej krytyki tychże. To, na co się powołujesz, chociaż prosto zarysowane, jest tak naprawdę skomplikowaną sprawą. Trzeba by sięgnąć do filozofii nauki Bachelarda, może do przynależnych do różnych epok episteme, jakie ukazuje Foucault, może do innych filozofów nauki. Eksperyment to o wiele bardziej skomplikowane zjawisko, niż się Kantowi zdawało i jeszcze nam dziś zdaje.

      Rozważ sobie taki przykład: naukowiec przygotowuje eksperyment, którego wyniku mniej więcej się spodziewa. Robi to bardziej dla potwierdzenia teorii i uzupełnienia jej o drobne czynniki, niż dla odkrycia nowości. Ale nagle eksperyment daje tak nieoczekiwany wynik, tak totalnie odległy od wszystkiego, co znane, że naukowiec popada w szok. Powtarza go kilkanaście razy, daje innym naukowcom do powtórzenia - za każdym razem to samo. Cała dotychczasowa teoria naukowa leży, leży totalnie. Trzeba stworzyć zupełnie nową teorię. Ale jaką? I o co chcesz teraz oceniać ten eksperyment, w oparciu o jakie kryterium? O jakie a priori? Można by powiedzieć: paradoksalne a priori "nowości". Jeśli chcesz jakiegoś aprioryzmu w etyce immanentnej to tylko taki, "paradoksalny". (Dodam tylko, że ta "nowość" to wąska, prosta kategoria, mi chodziłoby o coś szerszego, gdzie nowość miesza się z witalnością... i czymś jeszcze może.) Nauka się już pogodziła, że stawia tylko hipotezy. Czas, żeby filozofia też się z tym pogodziła (myślę, że Kant to trochę rozumiał, ale kantyści - nie koniecznie).

      Ale ale... Nie oznacza to, że działamy w zupełnej próżni, że tworzymy ex nihilo. Działamy oczywiście w oparciu o empirię i tradycję. Np. tworząc nową teorię, wyjaśniającą tak przełomowe odkrycie, jakie wykazał eksperyment, będziemy czerpać z tradycji, z istniejących teorii, z różnych obserwacji i narzędzi, ale będziemy czerpać krytycznie. Nie odrzucimy totalnie wszystkiego jednym ruchem ręki, ale powoli to przepracujemy, nadając nowe sensy pewnym pojęciom, inne usuwając, jeszcze inne wprowadzając. I wszystko to tylko po to, żeby za jakiś czas zrobić kolejny eksperyment, który sprawi, że znowu będziemy wszystko przepracowywać...



      Powiem tak: etyka immanentna też jest pewną hipotezą... pewną perspektywą... Tym samym chcę Cię odesłać do wpisu o perspektywizmie, a dokładniej do jego końcówki: mimo wielości perspektyw wierzę, że istnieje między nimi hierarchia.
      Mówisz: zaryzykuj raz etykę chrześcijańską. Czemu uważasz, że jej nie wypróbowałem? Może niektórzy są w takiej sytuacji, ale nie ja: ja się wychowałem w częściowo chrześcijańskiej rodzinie i prawie całkowicie chrześcijańskim otoczeniu i żyłem wg takich zasad. Ja nie od razu byłem nietzscheanistą Adaś... Tak samo jak sam Nietzsche...
      W zeszycie, w którym robię notatki na temat koncepcji Hierarchii, dawno temu zapisałem sobie taką oto myśl: "Kto zarzuca antychrześcijanizmowi [a la Nietzsche], że zawiera elementy chrześcijańskie, ten nic nie zrozumiał z idei Hierarchii, z interpretującej natury woli mocy." Przecież Nietzsche to nie jest powrót do przedchrześcijańskiego świata, wynikający z tego, że nie ma się pojęcia o chrześcijaństwie. Wprost przeciwnie: potrzeba doskonałej znajomości chrześcijaństwa, doskonałego rozumienia, by je "zdekonstruować", "przepracować" i pójść dalej. Antychrześcijańizm to nie krok w tył, ale krok w przód. Krok kogoś, kto zna, rozumie chrześcijaństwo (może częścią tego rozumienia było życie wg tych zasad, ale nie każdy do rozumienia potrzebuje "wykonania").

      OdpowiedzUsuń
    37. Chyba się nie zrozumieliśmy, ale to moja wina. Zbyt ogólnie i za szybko napisałem poprzedni komentarz. Problem dotyczy kwestii bardziej podstawowej. Wynika z faktu, iż mówimy o etyce a nie nauce. W nauce tezy można łatwo weryfikować, bo odnoszą się one do rzeczywistości. Empirycznie można stwierdzić czy przy danych warunkach początkowych otrzymuje się określone efekty. Weryfikacja odbywa się po prostu poprzez użyteczność. Mamy teorię -> wystrzelamy satelity w kosmos -> a one robią to co zamierzyliśmy. Czyli nasza myśl została potwierdzona przez rzeczywistosć. To co mi "nie pasowało" to przeniesienie pojęcia z obszaru nauki - eksperyment - do sfery etyki. Problem w tym - w odniesieniu do jakiej rzeczywistości chcesz weryfikować swoje hipotezy i eksperymenty etyczne? W przypadku nauki tym co - jakby wyprzedza eksperyment i potwierdza go lub nie - jest sama rzeczywistość (satelita leci, albo się rozbija przy starcie). W oparciu o co jednak weryfikować hipotezy etyczne? Takie unaukowanie etyki i eksperymentowanie może nas doprowadzić jedynie do twierdzeń hipotetycznych - jeśli X to Y (takie mamy w nauce - związki przyczynowo-skutkowe). Ale nadal pozostaje pytanie - dlaczego Y jest wartościowe?

      Oczywiście eksperymentowanie nie jest absolutnie wykluczone - ale już zawsze w ramach jakiegoś danego Y. Możemy założyć, że wartością dla nas jest autonomia jednostki i równość społeczna. Robimy eksperyment - system komunistyczny. No trochę nie wyszło - utworzyła się zgrzybiała elita, ludzi za nic zamyka się we więzieniu. Czyli przyjęliśmy złe X, które nie doprowadziło do Y. Ale jak eksperymentować ze samym Y?

      Y jest tym co wartościowe samo w sobie - to odpowiedź, która już nie wymaga dalszych pytań i odpowiedzi. I w tym kontekście jeszcze raz: Pytanie dotyczy twojego stosunku do dwóch kryteriów etyki immanentnej - aktywności i afirmacji - czy jesteś ich pewny, czy tutaj też męczy cię ciągła niepewność i musisz eksperymentować? Sorki, za zamieszanie:)

      Moja wypowiedź może sugerować, że raz przyjęte Y nie może ulec zmianie. Może - religia nazywa coś takiego objawieniem - pojawienie się radykalnie nowych treści - rewolucja. Ale eksperyment naukowy to - że tak powiem "za mały krok" w porównaniu z obajwieniem - zakłada, że jest coś w oparciu o co się weryfikuje zmianę. Chyba żeby rozumieć to eksperymentowanie etyczne jako prowokowanie losu. Ryzykuje, specjalnie podejmuje trudne zadania, rezygnuje z tego co mi znane i bliskie na rzecz nowości - ale po to aby objawiło mi się nowe Y. To całkowicie zmienia postać rzeczy. Nie chodzi o coś takiego ja w eksperymentowaniu naukowym - o proces, w którym hipotezy mogę odrzucać, weryfikować, porównywać itd.. Ta nowa, radyklna zmiana nie jest czymś co się dokonuje we mnie w sposób świaodmy i wolny. Nie jest tak, że mam wpływ na przebieg i ukonstytuowanie się takiej zmiany. To coś co przychodzi z zewnątrz, ogarnia mnie i na nowo funduje moją tożsamość.

      OdpowiedzUsuń
    38. Nie wiem co odpowiedzieć. Nie wiem, czy da się odpowiedzieć na takie pytanie.
      Mógłbym coś przebąkiwać o "pracy" na materiale dostarczonym przez "tradycję", ale to za mało.
      Można by też próbować stworzyć jaką paralelę pomiędzy tym, co nazywasz "objawieniem" (radykalna nowość) a ewolucją twórczą. Ale też wydaje się to trochę "słabe".



      Jeśli zechcesz mi pomóc z tym zagadnieniem, to "odbiję piłeczkę", w celu wyrobienia sobie jakiejś wizji. Zapytałbym: na jakiej podstawie przyjmujesz objawienie? Ale tu może pojawić się pewne koło: wierzę w to, co mi ukazało objawienie, bo wierzę, że miałem objawienie... Jeśli dasz radę, to spróbuj się z tym uporać. Jeśli nie to zostawmy objawienie, a zajmijmy się Rozumem: na jakiej podstawie przyjmujesz Rozum?

      OdpowiedzUsuń
    39. "na jakiej podstawie przyjmujesz objawienie?" To pytanie nie ma w ogóle znaczenia. Objawienie to radykalna nowość, która funduje naszą tożsamość, określa podstawy naszej egzystencji. Bardziej odpowiednim słowem od objawienia będzie chyba nawrócenie - zwrot, który na nowo ustanawia nasza podmiotowość, poczucie sensu. Nie ma odpowiedzi na pytanie o podstawy przyjęcia objawienia, czy nawrócenia. To po prostu się dokonuje, wydarza się. Eksperymentowanie byłoby - w obszarze etyki - prowokowanie tego co zastane i rzeczywistości (po prostu ryzykowanie) aby szybciej odrzucić to co na powierzchni i nieautentyczne (fałszywe i słabe hipotezy) i osiągnąć nową i lepszą hipotezę (nowy fundament - coś stałego. Nie mówie, ze niezminnego na całe życie, ale coś co tak się będzie jawić przez jakiś czas przynajmniej.) Nawrócenie nie jest czymś zewnętrznym co do nas przychodzi i co możemy rozpatrzyć i możemy się do tego odnieść (dlatego pisałem o tym, ze nie chodzi o coś świadomego i wolnego - jak hipotezy, które można porównywać). Chodzi o przemianę naszego życia, u ustalenie się nowych zasad, na których życie będzie się opierało.

      Jesli to nie pomogło, to napisz jak ty widzisz tą możliwość eksperymentowania w etyce. Problem polega na tym, że w nauce eksperymentuje się z jakimś materiałem, przedmiotem zewnętrznym do nas. A w etyce chodzi o eksperymentowanie samym sobą. Dlatego pisze o nawróceniu (nowej hipotezie, która się potwierdziła. Ale hipoteza i potwierdzenie należy rozumieć inaczej niż w nauce)

      OdpowiedzUsuń
    40. Nie wiem, czy problemem dla naszego dialogu nie jest obcość kategorii, jakimi się posługujemy... np. ja "nigdy" bym nie posłużył się pojęciem objawienia.

      Może należałoby tu mówić o eksperymencie jako nieustannym prowokowaniu "materialistycznego objawienia".
      Mówisz, że objawienie, nawrócenie po prostu wydarza się. Kategoria wydarzania, od Heideggera (a może już od Nietzschego), stała się dla filozofii współczesnej (kontynentalnej) bardzo ważną kategorią. Eksperyment miałby na celu "wywoływanie", "prowokowanie" wydarzania się.
      Słowo "prowokowanie" jest tu o tyle trafniejsze, że nie ma mowy o żadnej pewności, o żadnym kontrolowanym procesie, o oczekiwanym wyniku.

      Mówisz o ustanawianiu podmiotowości na nowo (przez objawienie, nawrócenie). Należałoby zbadać pod tym kontem koncepcje ewolucji twórczej Bergsona. Intuicyjnie wydaje mi się, że nowość, która się pojawia, w wyniku ewolucji twórczej, "przemienia" podmiot, ustanawia go na nowo.
      Koncepcja Bergsona jest trochę "paradoksalna": z jednej strony jest tam wyraźne zanurzenie w tradycji (nie ma u niego creatio ex nihilo), ale z drugiej strony jest miejsce na radykalną nowość (tego, co powstaje, nie da się wywieść z tego co było, nie ma tu determinizmu).
      Tak trochę wyobrażam sobie eksperyment, nawet w życiu, w etyce. Bazuję na przeszłości, ale prowokuję radykalną nowość, która przemieni mnie w sposób, jakiego się nie spodziewam.
      Czy egzystencjalne hipotezy, egzystencjalne eksperymenty da się ocenić? Jeśli już to po fakcie. I chyba da się je tylko interpretować (czyli hipotezy opisywać za pomocą innych hipotez). Chociaż można próbować do tego podejść z hermeneutycznego punktu widzenia: jeśli dzięki eksperymentowi egzystencjalnemu dokonałem fuzji mojego dotychczasowego horyzontu, z jakimś innym horyzontem, wówczas jest to postęp, jeśli zawężyłem mój dotychczasowy horyzont, to jest to regres.
      A może dopiero gdy umrę ktoś inny będzie w stanie ocenić mój egzystencjalny eksperyment. Ale czy to, że ja sam go nie ocenię "z zewnątrz", ma mnie powstrzymywać od tego, żeby być "wewnątrz niego", czyli go dokonać?

      OdpowiedzUsuń
    41. 1. Widze, że sie lubisz czasem czepiać słówek Czaruś:) Owszem używam czasem pojęć z zakresu religii, ale używam ich neutralnie. Ponieważ punktem odniesienie jest dla mnie zawsze to jak zjawisko jawi się świaodmości, tj. w perspektywie epistemologicznej. Tym samym objawienie rozumiem jako nową treść naszej świadomości, która nie pochodzi ani z doświadczenia zmysłowego ani nie jest efektem naszych świadomych rozważań. Taka "Eureka", o której ty też gdzieś pisałeś. Jej źródłem nie musi być osobowy Absolut, ale no. nieświadomość. Takie neutralne ujęcie pojęć religijnych jest dobrym narzędziem krytyki. Często przeciwnicy religii krytykują ją za objawienie, przesądy, nieracjonalność itd. nie dostrzegając, że to co przed chwilą usunęli wprowadzają z drugiej strony:) Ale potem wycofałem się z użycia tego słowa i słusznie, bo widze, że ono jest błędne dla tego problemu, który ukazuje. Nawrócenie, albo zwrot (die Kehre) - to odpowiednie słowa.

      2. Twój opis "wydarzania" przyjmuję - jako czegoś co nie może być kontrolowane. Można je ryzykowanie prowokować, ale tak naprawdę samemu sie nie wie czy nie wywołuje się wilka z lasu:) Założenie jest tylko takie, iż zamiast siedzieć w miejscu lepiej się ruszać.

      Dla ścisłości jednak bym powiedział, że tam jest jakiś oczekiwany wynik. W sensie formalnym chodzi o autentyczność - odrzucenie tego co sztuczne, co udawane, powierzchowne - i dotarcie do "źródła". Nie wiadomo czym to coś będzie w swojej treści - może skończe jak Brevik, ale ryzykuje. Cel jest, ale formalny.

      OdpowiedzUsuń
    42. 3. No właśnie tu jest istota problemu. Jak oceniać wyniki takich eksperymentów egzystencjalnych. W nauce to proste - jest hipoteza i przedmiot - obie poza podmiotem badającym. Ale tutaj po postawieniu hipotezy i dokonaniu eksperymentu, nie ma się poza-eksperymentalnego punktu widzenia aby ocenić wynik. Pragnąłbym z ostrością postawić raz jeszcze pytanie: "Skąd wiemy, że eksperyment się powiódł lub nie, a nasza hipoteza była słuszna lub nie?" Trzeba by sie chyba było bliżej przyjżeć całości, tj. pojęciom: hipoteza egzystencjalna -> prowokowanie -> wydarzenie/zwrot -> weryfikacja(?).

      Punktem pierwszym byłoby postawienie hipotezy. W ogólności można - tak mi się wydaje - mówić o dwóch rodzajach stawianiu hipotez egzystencjalnych, z których dla naszego prowokowania i nawrócenia istotny jest tylko drugi rodzaj. Pierwszy typ dotyczyłby hipotezy materialnej (z określonym celem) np. powinienem zostać nauczycielem na uczelni. W tym przypadku mam wyznaczony cel, który jest określony co do swej treści - wiem jaką dyscypliną chciałbym się zająć, wiem na czym polega praca akademicka - praca nad publikacjami, wyjazdy konferencyjne, praca ze studentami. To czego nie wiem dotyczy mojej woli (i nie tylko, bo także moich predyspozycji. Ale jeśli ktoś bardzo lubi podkreślać wolność ludzką, to może twierdzić, że chcieć to móc:) tj. tego czy dam sobię radę podczas realizacji tego planu. Drugi typ z kolei dotyczy hipotezy formalnej tj. przypadku kiedy nie mamy jeszcze celu zdefiniowanego co do treści. Możemy mówić tylko o celu formalnym - chcę swoje życie przeżyć autentycznie. Obecna jednak sytuacja mi nie odpowiada. Nie wiem jednak co robić. Moge więc - sprowokować rzczywistość do tego, aby sama mi opowiedziała:) Muszę się zdecydować na przygodę. Mogę np. wyjechać na pół roku - prawie bez grosza przy duszy - do Argentyny. Dlaczego tam? - bo nigdy tam nie byłem. Co tam będe robił?, z czego żył?, gdzie zamieszkam? - to się okaże. Czego chcę się w ten sposób nauczyć, czego dowiedzieć? - tego jeszcze nie wiem - los pokaże. Może uświadomie sobie jak cudowne jest moje życie w Polsce i jak wiele łączyło mnie z bliskimi czego nie dostrzegałem. Może zechce zostać na kilka lat wiecej pomóc Argentyńczykom. Może uświadomie sobie, iż tak naprawdę to Polska i Argentyna się nie różnią za bardzo - tu i tam są wykluczeni, którym nalezy pomoc. Może się zakocham. Może zostane zgwałcony przez Latynosów, wróce i postawnowie założyć prawicowy związek ochrony dóbr ojczyzny przez latynosami. Dużo tych może, a co z tego wyjdzie - sie okaże.

      OdpowiedzUsuń
    43. Różnica pomiędzy tymi dwoma typami dotyczy kwestii - Czy już wiem co chcę robić i jestem gotów zaryzykować i spróbować to uczynić, albo też nie wiem co chciałbym robić i jestem gotów by zaryzykować i się tego dowiedzieć.

      Nas intereuje drugi przykład - z prowokowaniem rzeczywistości do tego aby nam coś objawiła o nas samych. Czegoś o czym "zostając w domu sie nie dowiemy" (tutaj cudzysłów, bo prowkowanie nie musi oczywiście oznaczać podróżowania. To może dotyczyć zmian w obrębie bliskich relacji, albo zmiany zawodu). Prowokujemy i w końcu dochodzi do wydarzenia - dzieje sie coś co zmienia nasze dotychczasowe życie. Czeka nasz dużo zmian, rzeczywistość może być przez jakiś czas niezrozumiała, albo przeciwnie - wszystko będzie jasne i wyrażne jak nigdy przedtem. Ostatecznie jednak - pół roku w Argentynie się skończyło i nadszedł czas podsumowań. Skąd wiem, że eksperyment się udał, że dowiedziałem się czegoś nowego o sobie, że doszło do - większego lub mniejszego - zwrotu w moim życiu. Moim zdaniem stąd, iż teraz nie myśle już kategoriami drugiego typu (prowokowanie aby szukać), ale pierwszego tj. prowokowanie aby sprawdzić czy dam radę zrealizować to na co się nawróciłem. Tym samym - jak piszę w moim tekście na temat paradoksu działania i poznania - szukanie owszem jest potrzebne gdy nasza obecna sytucja nam nie odpowiada (w skrócie nie wiemy co robić), ale ostatecznie jest środkiem (chociaż tymczasowo może być ujmowane jako cel sam w sobie) do nowej integracji swego życia tj. postawienia jasnych celów i ich realizacji. Albo inaczej rzecz ujmując - jeśli po eksperymencie od razu wybieram się na kolejny eksperyment, to znaczy, ze ten pierwszy sie nie powiódł. Dlaczego? - bo nie przybliżył mnie do bardziej autentycznej postawy, która umożliwia świadome i zdecydowane realizowanie swoich planów.

      OdpowiedzUsuń
    44. Ad 1. Naprawdę nie było moją intencją (przynajmniej tym razem) czepiać się, wybacz jeśli tak to odebrałeś. Po prostu termin "objawienie" nasunął mi skojarzenie z ingerencją jakiegoś podmiotowego transcendensu. Ale już rozumiem o co "kamą".

      Ad 2. Kurcze... nie wiem czy mówienie o autentyczności to dobry trop. Nie jestem w stanie tego uzasadnić, ale intuicja podpowiada mi, że chodziłoby tu już o coś innego niż autentyczną egzystencję. Bo musiało by już istnieć jakieś autentyczne "ja", do którego należałoby dotrzeć - a wówczas znika ryzyko, znika eksperyment. Ale co by to miało być? Nie wiem... Nic konstruktywnego nie napiszę - tylko nie chciałem, żebyś pomyślał, że olałem twoją uwagę.

      Ad 3. a) Jeśli już koniecznie chcesz tak stawiać sprawę: musi być jakieś poza, jakieś "na zewnątrz" by dokonać oceny, to mogę posłużyć się "prostym" wybiegiem, jaki mi podsunęła Husserlowska fenomenologia wewnętrznej świadomości czasu: w pewnym sensie "dziś" jest "na zewnątrz" wobec "wczoraj". Tzn. aktualna sytuacja w jakiej jestem pozwala mi na ocenę tego, co było wcześniej (aktualność oraz wcześniej nie koniecznie oznaczają punktową chwilę-teraz, raczej chodziłoby mi o pewien "dłuższy odcinek czasu" - trochę to wyjaśnię za chwilę). Przy takim podejściu do tej kwestii dany eksperyment byłbym w stanie ocenić dopiero... hmm... chyba po zakończeniu następnego... Tzn. w gdy już ukonstytuuje się moja nowa podmiotowość jestem w stanie ocenić poprzednią.

      Ale jeśli dobrze przemyślimy to, co właśnie opisałem, to dochodzimy do punktu, który mnie interesuje, a którego "konsekwentne przedłużanie" każe mi zamazać wyjściowy podział na wewnątrz i zewnątrz. Myślę o perspektywizmie. Ostatecznie jestem w stanie ocenić eksperyment (czy to naukowy czy egzystencjalny) tylko z obecnej perspektywy, z jakiej patrzę na świat. Czyli nigdy nie będzie to ocena "absolutnie obiektywna". Zawsze jesteśmy zaangażowani w świat i zawsze oceniamy zaangażowani.

      OdpowiedzUsuń
    45. Ad 3. b) Twoje rozróżnienie na hipotezę materialną i formalną jest intuicyjnie trafne. Ale nie odpowiada mi sam sposób, w jaki konstruujesz przykłady. Wydaje mi się, że mylisz egzystencjalny eksperyment (poziom ontologiczny/transcendentalny) z przygodą (poziom empiryczny). "Mogę np. wyjechać na pół roku - prawie bez grosza przy duszy - do Argentyny." Przy odrobinie talentu literackiego masz szansę skończyć jak Gombrowicz ;) A tak serio... Czy eksperyment egzystencjalny to jest "pół roku"? Nie, nie sądzę. Już lepiej pasowałby tu twój przykład z hipotezy materialnej: zostać nauczycielem na uczelni. Chodzi mi o to, że wynikiem eksperymentu ma być ukonstytuowanie się "nowej" podmiotowości, a to wymaga jednak pewnego czasu. Jak pisałem wcześniej: nie chodzi o punktowe chwile, ale o pewne "trwania". Kiedy zostajesz wykładowcą na uczelni (ale oczywiście: afirmatywnie i aktywnie) to eksperyment nie kończy się po pierwszym wykładzie czy semestrze... chodzi o to, żeby przygotowywać się rzetelnie do zajęć, o to, żeby prowadzić badania naukowe... starać się przekazać studentom "witalność" (tzn. i wiedzę i zainteresowanie nią), starać się być twórczym (a nie wyłącznie odtwórczym, przetwórczym) w swoich badaniach itd. A to wymaga czasu... choćby nabycia pewnej bazy wiedzy z jednej strony i umiejętności mówcy z drugiej.
      Cały czas (w komentarzach, chyba głównie tych na twoim blogu) starałem się podkreślać, że twórczość (a więc i pewne egzystencjalne eksperymentowanie na sobie) może się wiązać z długotrwałymi czynnościami, jak np. wychowanie dzieci: kiedy wychowując starasz się być afirmatywny i aktywny, musisz się m.in. otworzyć na witalność swoich potomków/podopiecznych, a więc nie możesz całkowicie ich kontrolować, musisz zaakceptować ich spontaniczność i wówczas nie wiesz co cię czeka. I tu potrzeba czasu... nie tygodnia czy miesiąca wychowywania, ale kilkunastu miesięcy, kilkunastu lat, zapewne co najmniej kilkoro różnych wychowanków.
      Ale z drugiej strony chodzi o to, żeby cały czas być "gotowym" na "objawienie", "nawrócenie", tzn. opuszczenie dotychczasowej drogi i wkroczenie na inną.

      Nie oznacza to oczywiście, że eksperymentem egzystencjalnym nie może być wyjazd w ciemno do Argentyny. Może być. Tylko przykłady wydały mi się zbyt tendencyjne i zaciemniające, dlatego tak się rozpisałem wyżej. W tym przykładzie z Argentyną za bardzo podkreślałeś empiryczne przygody: docenię to co miałem, albo zajmę się wykluczonymi tam, a nie w ojczyźnie, albo się zakocham, albo mnie ktoś zgwałci... Nie o to chodzi... Ale raczej o to, co "ontologicznie" (raczej egzystencjalnie niż egzystencyjnie) może mi dać ten wyjazd. Czy jestem na tyle silny by otworzyć się na zupełnie nowe możliwości jakie oferuje mi ta sytuacja, czy jestem słaby i takie ciężkie warunki sprawią, że zamknę się w "ja", którym już jestem, bo to będzie jedyna stała, jedyny punkt oparcia, jedyny pewnik.

      Nie chcę również wykluczyć "niespodziewanych Eurek", takich momentalnych. Wyszedłem rano do pracy na uczelni, by dalej konstytuować moją nową podmiotowość, a tu nagle przytrafiło mi się coś, co tak silnie się na mnie odbiło, że musiałem zmienić moje dotychczasowe życie. Takie sytuacje też dopuszczam. Tyle, że - moim zdaniem - nowa podmiotowość potrzebuje czasu na ukonstytuowanie się i nie ma mowy o tym, żebym ją zmieniał co dwa dni, w wyniku jakichś wypadków. Może czasem to będzie gwałtowna zmiana po miesiącu i potem po trzech. Ale czasem to może być jedna zmiana w życiu, którą dopiero potomni ocenią.
      Myślę, że rolę takich "eurek" może pełnić m.in. sztuka - niektóre filmy czy książki, a może nawet obrazy czy utwory muzyczne mogą "otworzyć nam oczy" (a raczej: egzystencję) na rzeczy, z których dotąd nie zdawaliśmy sobie sprawy, a które - jeśli odważymy się je uznać - przemienią nasze dotychczasowe życie.

      OdpowiedzUsuń
    46. Pytałeś jeszcze, czy po tej hipotezie formalnej nie przychodzi czas na materialną. Myślę, że to co napisałem pokazuje, że trzeba zatrzeć (przynajmniej częściowo) to wstępne, intuicyjne rozróżnienie. Eksperymentując trzeba od razu nastawić się na wytrwanie, wierność. Ale z drugiej strony cały czas trzeba być otwartym na możliwość "eureki", "przewartościowania"... I - chyba - dokonywać ich, jeśli już nasza nowa podmiotowość się ukonstytuowała. "Ideałem" (nie wiem, czy możliwym do realizacji), pewnym "celem" byłby może podmiot absolutnie otwarty, zdolny nieustannie się przebudowywać, nieustannie dokonywać "fuzji horyzontów".

      OdpowiedzUsuń
    47. ad.2. Mówisz, ze autentyczność tutaj intuicyjnie ci nie pasuje, bo może wykluczać ryzyko. Ale nie rozumiem w jaki sposób. Bo przed eksperymentem pojęciem autentyczności posługujemy się tylko formalnie. Co do treści dopuszczam - tak jak pisałem - że skończe jak Brevik. Dopiero po mówimy o autetnczynym Ja, a nie przed.

      Ale może obawiasz się tego, że znalezienie autentyczności spowoduje zamknięcie się podmiotu na możliwość kolejnych eksperymentów, ponieważ wszystko będzie on już znajdował w sobie. Pytanie czy autentyczność zagraża w jakiś sposób otwartości? A nawet jeśli to> po co szukać kiedy już się znalazło? Czy warto cały czas szukać i nigdy nie znaleść?

      OdpowiedzUsuń
    48. ad. 3. Zgadzam się z tym co piszesz na temat mojego argentyńskiego przykładu - to powierzchowana przygoda. Zgodze sie, że eksperymentowanie dokonuje się przez długi okres czasu. Ale problem polega na tym, że mi stawianie hipotez formalnych kojarzy się właśnie z czasem "niskiego stopnia wierności", dużego stopnia zmian - płynności i powierzchowności w sferze tego co widoczne (zmiana miejsca zmieszkania itd., co nie oznacza, że efektem tego nie mogą być głębokie zmiany).

      Rozpatrzmy jeszcze raz sprawę. Piszesz, że przyjmujesz podział na hipotezę formalną i materialną, ale nie jestem przekonany, że dobrze się rozumiemy. W hipotezie formalnej się zakłada, że nie wiem czego chcę i próbuję. Materialna to - wiem czego chcę, ale nie wiem czy dam radę i próbuję. (Pragnę zwrócić uwagę, że zakładam tutaj, iż oba rodzaje eksperymentowania zakładają jakiś brak - poznania lub woli. Co ty na to?)Zauważ, że tylko w tej pierwszej zakłada się dojście do ukonstytuowania nowej podmiotowości - nawrócenia, zwrotu. W drugiej chodzi o umocnienie się obecnej podmiotowści. Tutaj się nie nawracasz, co najwyżej umacniasz się w wierze:)

      Jeżeli przykład nauczyciela akdemickiego miałby obrazowac hipotezę formalną, to zauważ, że celem wtedy nie jest sprawdzenie siebe w roli nauczyciela, ale próbowanie bycia nauczycielem, aby sprowokować rzeczywistość do udzielania nam istotnych egzystencjalnie odpowiedzi. Bycie nauczycielem to wtedy tylko środek do celu. Mi cięzko tego typu przykład nauczyciela (charakteryzujący się długotrwałą konsekwencją w działaniu) przyjąć jako przykład hipotezy formalnej. Wydaje mi się bowiem, iż brak pewności co do tego, iż naprawdę chce się danej rzeczy będzie skutkował rozproszeniem sił, demotywacją i ostatecznie rezygnacją. Czyli jeśli ktoś nie wie czy chce być nauczycielem, a robi to aby tylko spróbować, to przy pierwszych lepszych konfliktach i problemach zrezygnuje.

      OdpowiedzUsuń
    49. Czy podmiot absolutnie otwarty to taki, który jest wierny sobie, a jednocześnie przekracza to co w sobie znajduje - jest zdolny do transcendowania samego siebie? Z jednej strony jest w stanie polegać na tym co w sobie znajduje i konsekwentnie na podstawie tego działać, ale z drugiej zawsze jest zdolny to zakwestionować i przebudować w wyniku nowego "objawienia". Zaostrzając jednak opozycję - z jednej strony opiera sie tylko na sobie, z drugiej tylko na rzeczywistości. Nawet będąc na zewnątrz jest u siebie.

      Ale czy on jest w stanie naprawdę wątpić w to co znajduje u siebie? Nie wydaje mi się, aby było to możliwe. Wydaje mi się, że każda zmiana musiałaby się w nim dokonywać jak gdyby od środka tj. byłaby natychmiastowym nawróceniem. Jeśli by tak nie było to musiałby on przynajmniej przez jakiś czas zakwestionować samego siebie na rzecz tego co zewnętrzne. To by znaczyło, że nie jest już u siebie i nie pokłada już wierności w to co jego - fuzja horyzontów i otwarcie wymaga zawsze pewnej formy alienacji - nie bycia u siebie, zakwestionowania siebie?

      OdpowiedzUsuń
    50. Może wróćmy do początku. Do etyki immanentnej.

      [Pomijam tu kwestię aktywności/reaktywności. Zakładam, że obiektem rozważań jest człowiek aktywny.] Nie masz ufać wiedzy, nie masz ufać innym, nie masz ufać jakiemuś Bogu. Ale masz sobie odpowiedzieć na pytanie: "czego chcę do potęgi n-tej?", "czy jest we mnie takie chcenie, którego nigdy się nie zaprę, którego nigdy nie będę żałował, niezależnie od tego, co się wydarzy?" - i za tym chceniem masz podążać. Oto jedyna "pewność", jaką dopuszcza proponowana przeze mnie etyka/etos.
      Ale czy w istocie jest to pewność? Pisałem, że tym, co w człowieku chce, jest wola mocy, która jest czymś nieświadomym (ale jest tym, co najbardziej immanentne, czyli... jest człowiekiem samym). Pewność może natomiast dotyczyć wyłącznie czegoś, co prezentujesz sobie naocznie w świadomości. Czyli nie możesz być absolutnie, ostatecznie pewien swojego chcenia (do potęgi n-tej). Czyli tak naprawdę podejmujesz ryzyko.
      Co daje to ryzyko? Albo inaczej: dlaczego warto przyjąć etykę immanentną, a nie np. chrześcijańską? Żeby sprawdzić jakim typem człowieka się jest. Czy jest się zdolnym (czyli: na tyle silnym, pełnym, zdrowym) by afirmować swój wybór, swoją decyzję, swoje chcenie? Czy po wyjeździe do Argentyny, gdzie zostanę zgwałcony, będę żałował, że podjąłem taką decyzję? Czy po zostaniu wykładowcą nie będę żałował, że nie podróżuję po świecie?

      Jednocześnie uważam, że konsekwencją przyjęcia takiej etyki, w pewnych przypadkach będzie wybranie tego co najmniej ryzykowne [chcę tylko przetrwać, tylko egzystować, utraty tego najbardziej się boję, więc zrobię wszystko, by to ochronić... nie odważę się realizować marzeń, bo może się nie udać i będę nieszczęśliwy... jednocześnie nie mogę patrzeć na szczęście innych, bo przypomina mi ono o mojej małości, dlatego muszę i ich uczynić nieszczęśliwymi: słabymi, chorymi, zdolnymi tylko egzystować - to mieszanka obu typów reaktywnych, Cynika i Kapłana, na razie ich nie rozdzielam], a w pewnych popadnięcie w absolutną bierność [chcę działać, chcę tworzyć, chcę żyć, a nie tylko egzystować... ale jak? jak?! co jeśli wybiorę źle? co jeśli zrobię coś złego? co jeśli zostanę Hitlerem albo Brevikiem? - to typ negatywny-aktywny, "Nieczyste Sumienie"]. Te trzy typy muszą w konsekwencji przyjąć inną etykę działania, albo zginą, niezdolni do spełnienia wymogów etyki (etosu) immanentnej, która mówi: żyj, a to znaczy działaj tak by nieustannie wystawiać swoją siłę i egzystencję na próbę.

      Ale przy tym bronię się przed terminem autentyczność, bo tworzące mnie siły są w nieustannej "walce o władzę" i nie wiem, gdzie się znajdę decydując się na jakieś chcenie. Bo moja podmiotowość konstytuuje się raczej przez czyn, niż przez świadomość. Być może przybierając postawę afirmatywną-aktywną, chcąc czegoś do potęgi n-tej, "polegnę". Pojadę do Argentyny gotowy na przełknięcie wszystkich trudności, ale spotka mnie tam coś, co mnie pogrąży, sprawi, że stanę się reaktywny, wstąpię do prawicowej bojówki itp.

      OdpowiedzUsuń
    51. Szykuję większą odpowiedź. Ale narazie drobne elementy.
      1. "Co daje to ryzyko? Albo inaczej: dlaczego warto przyjąć etykę immanentną, a nie np. chrześcijańską? Żeby sprawdzić jakim typem człowieka się jest." Czy byłoby więc tak, że uzasadnieniem przyjęcia etyki immanetnej jest teza: należy poznać samego siebie? Prawda o sobie samym byłaby tym co stanowi najwyższą wartość w omawianej przez ciebie etyce? Jeśli tak by było to ostatecznie to podejmowanie ryzyka, wola wytrzymująca napięcie w stanie niepewności byłyby środkami prowadzącymi do prawdy o sobie samym, czyli do pewności. Jeśli ktoś mówi, że robi coś aby się sprawdzić, to znaczy, że jeszcze nie wie jaki jest naprawdę i celem jego jest odkrycie tego. Niepewność jako tymczasowy cel, ale ostatecznie to tylko środek. Wytrzymanie niepewnosci po to aby nabrać pewności, iż jest się na tyle silny aby wytrzymać to napięcie.

      OdpowiedzUsuń
    52. Ale zobacz w komentarzu wyżej co piszę o autentyczności. To samo tyczy się "prawdy (o sobie)".

      OdpowiedzUsuń
    53. Powinienem w takim razie napisać "[...], żeby sprawdzić jakim człowiekiem się okażę."

      OdpowiedzUsuń