czwartek, 15 grudnia 2011

Zarys etyki immanentnej

Zacznijmy od pewnej, pseudo-Heideggerowskiej zabawy słowem, źródłosłowem, etymologią. Nie po to, żeby popisać się znajomością starożytnej greki - bo jej nie znam -, ale po to, by wprawić pewien termin w ruch, tchnąć w niego nowe życie i nowe znaczenie. Chodzi mi o słowo "etyka", pochodzące od greckiego ἠθικός (moralny, etyczny), które pochodzi od ἦθος (charakter; zwyczaj; mieszkanie; ojczyzna). W naszym języku odczuwamy różnicę pomiędzy moralnością (która przywodzi na myśl obyczaj i ogół społeczeństwa) i etosem (który przywodzi na myśl rycerzy i sztywny zbiór zasad). Na wykroczenie wobec moralności możemy często przymknąć oko, ale nieprzestrzeganie etosu zdaje się już czymś poważnym. Obyczaje są czymś zastanym, pośród czego wyrastamy, czymś niezależnym od nas, zaś etos jest czymś, co się świadomie i dobrowolnie przyjmuje. Grecki ἦθος odsyła do mieszkania, ojczyzny... Jaka jest ta nasza (nas - nowych filozofów) dzisiejsza ojczyzna? Jakie terytorium zajmujemy? Nie jest to już Niebo, Królestwo Transcendencji, ale Ziemia - Wielki Step albo Morze Immanencji. Powody, dla których postępujemy tak, a nie inaczej nie pochodzą już z zewnątrz - z kamiennych tablic, z tradycji, od ludzi wokół czy ze względu na obowiązek -, ale z naszego wnętrza.


W którymś miejscu Deleuze pisze o Nietzschem pewną rzecz - nie wiem na ile będzie to mój pomysł, na ile Deleuze'a (co z resztą dobrze wkomponowuje się w sposób, jaki uprawiał on "historię" filozofii). Należy przeformułować imperatyw kategoryczny Kanta: nie sprawdzaj czy twoja maksyma (twoje chcenie) może być prawem moralnym, sprawdź czy chciałbyś wiecznego powrotu tego, czego chcesz, czy twoje chcenie ma stopień najwyższy, jest chceniem do potęgi "n-tej". Czy jeżeli zrobisz to, czego chcesz, zawsze i w każdej sytuacji, z dumą przyznasz: "zrobiłem to, bo tego chciałem!" ? Czy będziesz afirmował, to chcenie, po dniach, miesiącach, latach? Czy nawet jeśli zmieni się rząd, zmieni się społeczeństwo, zmienisz się ty sam, chciałbyś tego jeszcze raz, zrobiłbyś to jeszcze raz? Gdyby całość wszechświata miała nieskończoną liczbę razy powracać - za każdym razem taka sama w każdym calu: czy chciałbyś tego? by to chcenie i ten czyn powtarzały się w nieskończoność? Czy też przy pierwszej nadarzającej się okazji wyprzesz się tego czynu - pomyślisz: źle zrobiłem, albo: to grzech chcieć czegoś takiego, to podłe, to nikczemne. Czy będzie "gryzło cię sumienie" z powodu tego czynu? A może nie udźwignąłbyś ciężaru "odpowiedzialności" nieskończonego powracania tego, co zrobiłeś i pragnienia, które za tym stało?
Nie chodzi tu o wyparcie się (lub potwierdzenie) czynu przed innymi, ale - tylko i wyłącznie - o wyparcie się (lub potwierdzenie) przed samym sobą. A przede wszystkim: nie chodzi tu o żadną moralną ocenę. Nie jest tak, że do potęgi "n-tej" można chcieć tylko tego, co dobre, a to, co złe nie przechodzi tego testu. Przeciwnie: zarówno tego, co wedle aktualnie panującej moralności, nazywa się dobrym, jak i tego, co nazywa się złym, można pragnąć w stopniu najwyższym, pragnąć aby powtarzało się w nieskończoność.

Ale nie na tym się kończy. (I pamiętajcie: jestem holistą, jeśli coś piszę, to uważam, że sens ma tylko jako całość, we współgraniu wszystkich elementów i krytykowanie jednego z nich, bez powiązania go z całością, mija się z celem.) Należy wprowadzić teraz pewne nietzscheańskie "równanie": (prawdziwe) chcenie = tworzenie. Za Deleuzem i Guattarim z "Kapitalizmu i schizofrenii": pragnienie jest aktywne, "produktywne", rewolucyjne (w znaczeniu: pragnienia "nowego", "innego"). A dokładniej: chcenie, aby przez etykę immanentną było "oceniane" pozytywnie, musi być chceniem twórczym. Wyjaśnię to na przykładzie.
Jakiś czas temu gdzieś usłyszałem lub wyczytałem, że popularną praktyką wśród chińskich naukowców jest popełnianie plagiatów. I pomyślałem sobie tak: czy ja popełniłbym plagiat? Gdybym miał 100% pewności, że nikt się nigdy nie dowie, że popełniłem plagiat, a dzięki temu plagiatowi zdobyłbym potrzebne punkty - do kolejnego stopnia naukowego - i jakieś pieniądze, to czy bym go popełnił? I odpowiedziałem sobie: nie. Ale nie dlatego, że to grzech (kradzież), albo, że nie mógłbym z tego uczynić prawa moralnego, albo, że byłoby to nieużyteczne społecznie itp. Jedynym powodem jest to, że zajmuję się nauką (filozofią) ponieważ tego chcę i chcę być twórczy, chcę wnieść jakiś wkład od siebie - nie dla punktów, tytułów, pieniędzy, czy społeczeństwa, ale wyłącznie dla samego siebie. Zajmuję się tym bo chcę, bo mnie to "interesuje" i nie obchodzą mnie żadne zewnętrzne czynniki.
Wracając do języka nietzscheańskiego należałoby takie chcenie nazwać aktywnym, chcenie "chińskich naukowców" zaś - reaktywnym.

Przekonujemy się tym samym, że etyka immanentna jest etyką nietzscheańską. Chcenie możemy afirmować lub negować, ono samo może zaś być aktywne lub reaktywne.
Jest to etyka immanentna, ponieważ liczy się wyłącznie to co "w naszym wnętrzu", nie zaś jakieś zewnętrzne nakazy, przykazania, normy. To twoja sprawa, czego chcesz i co robisz. Liczy się wyłącznie czy afirmujesz to i czy jest to aktywne, twórcze. Jest immanentna również dlatego, że nie jest moralnością, w której wyrosłeś i którą ci narzucono, ale "etosem", który sam, dobrowolnie przyjąłeś, którego chcesz (i nie ma w tym żadnego obowiązku).

63 komentarze:

  1. Temat ciekawy i już śpiesze z komentarzamiJ Na początek będzie troche starych problemów, ale może któryś z nas odkryje u drugiego coś nowego. Potem takie małe przykłady życiowe.

    1. Chodzi o relację między moralności i etosem – jak ona się kształtuje? Piszesz, że moralność jest tym co zastane, co nie jest zależne od nas – rozumiem, że chodzi ci o tradycję. To sugerowałoby również łączenie przez ciebie tego pojęcia z obyczajem i ogółem społeczeństwa. Zaś etyka to zasady postępowania, które są dobrowolnie i świadomie przyjmowane. Czy dopuszczasz możliwość, w której moralność staje się etosem? Czyli na drodze rozważań i samodzielnych decyzji dochodzę do wniosku – bo w końcu zrozumiałem – że treści stojące u podstawy obyczajów naszego społeczeństwa są prawdziwe i przyjmuję je już nie tylko jako coś zewnętrznego, ale jako swoje. Tu oczywiście jest problem czym jest obyczaj i tradycja. Ja nie ograniczam tego słowa do stawiania szopek na święta, przebierania się za Mikołaja, ale rozumiem przez to światopogląd podzielany przez ogół społeczeństwa. Czy moralność oparta na tak rozumianej tradycji może się stać etosem, czy też trzeba odrzucić wszystko to co zastane i niezależne, aby móc mówić o etosie? Wiem, że to problem, o którym często dyskutowaliśmy, ale jestem ciekaw co odpowiesz.
    Pytam, bo za tym stoi – też już stary – problem tego w jaki sposób rozpoznać etos. Czy po tym, że ktoś ma inne zasady aniżeli reszta – czyli odróżnia się od swego otocznia? Czy też – co jest trudniej stwierdzalne – przyjął swoje zasady na podstawie własnych rozważań i decyzji, co jednak nie wyklucza możliwości zgodności przekonań jego z ogólnie podzielanymi. Za tym zaś stoi jeszcze bardziej podstawowa kwestia, która dotyczy filozofii Nietzschego – czy Nietzsche ma w ogóle narzędzie, które pozwala na krytykowanie decyzji innych co do treści? Co do formy to oczywiście tak – chodzi o to abyś się zdecyował tak abyś był gotowy na wieczny powrót tego na co się decydujesz. Ale co jeśli ktoś przyjmuje – w efekcie takiego zdecydowania – zasady inne aniżeli Nietzsche np. etos chrześcijański. Za tym zaś stoi historycznie starszy problem obecny w tradycji protestanckiej – po czym poznać, że Bóg wybrał kogoś do zbawienia? – to co zewnętrzne jest bez znaczenia, nawet nie chodzi o rezultaty czynów, bo ostatecznie liczy się tylko wiara w Boga (sola fide), zaś Kant potem powie, że liczy się tylko dobra wola tj. motywy stojące u podstawy czynu. Ostatecznie tylko ty siebie znasz i możesz osądzić – no i Bóg jeśli istnieje. W efekcie ograniczając możliwość bycia krytykowanym przez innych (bo liczy się tylko wnętrze - nie ma kryterium transcendentnego do jednostki, które mogłoby być przedmiotem poznania nie tylko jej, ale także innych), odbiera się sobie także możliwość oceniania innych. Może to i dobrze – „nie sądzcie abyście nie zostali osądzeni”. Ale wtedy jeśli Nietzsche krytykuje inne filozofie i religie np. chrześcijaństwo tzn. że ma dodatkowe kryterium prócz wymogu podejmowania decyzji ze względu na chenie do n-tej. Jakie to kryterium, i jak uzasadnia jego przyjęcie?

    OdpowiedzUsuń
  2. 2. Teraz przykład, który nawiązuje do poprzedniego punktu. Piszesz dalej o tym, że w tym chceniu do n-tej nie chodzi o ocenę moralną, i że to chcenie nie powinno być ograniczane przez wymogi dobra i zła. Oraz, że nie chodzi w ogóle o brani podczas decyzji pod uwagę opinni innych – chodzi o wyparcie czy potwierdzenie czynu tylko przed sobą. Czy nie obawiasz się, że tego typu założenie może prowadzić do przypadków takich jaki miał miejsce niedawno w Norwegii. Anders Brevik w samotności – niezależnie od opinni inych, wbrew socjaldemokratycznej i multikulturalnej większości swego kraju, podjął decyzję o zabiciu kilkudziesięciu osób. Nie był to amok, albo impuls, bo przygotowania wymagały od niego przemyślenia całości, załatwienia zaopatrzenia ... Nie chce dalej pisać o tym, że jego celem jest doprowadzenie do konserwatywnej rewolucji w Europie i obudzenie świadomości białego człowieka. Podobne cele mieli na początku XX wieku faszyści (którzy podobno zachwycali się Nietzschem) w kilku krajach Europy – rewolucję mającą na celu odrzucenie zgniłej demokracji i wzmocnienie etosu w społeczeństwie. Ale zostawmy tego typu przykłady. Chodzi o to, czy może - prócz pozytywów na jakie zwraca Nietzsche, istnieje w jego filozofii pewne zagrożenie.
    Po części się z tobą zgodzę – podejmując decyzję należy polegać na sobie, i być świadomym tego, ze to ja wybrałem, bo tak chciałem. I zgoda – nie należy zwalać na innych odpowiedzialności za własne czyny. Oraz szukać ukrycia w ramionach ojczyzny czy kościoła, po to tylko aby zrzucić przynajmniej część odpowiedzialności z siebie. Tym samym nie należy szukać kłamliwych usprawiedliwień – owszem to ja wybrałem, ale ktoś mi tak powiedział i to jego wina itd..
    Ale widzisz mi się wydaje, że są dwa rodzaje powodów dla, których ludzie nie robią tego czego powinni. Może być tak, że nie robią tego, bo nie widzą o tym, że powinni to zrobić albo jak powinni to zrobić – brakuje im wiedzy, prawdy. Albo też wiedzą bardzo dobrze co i jak powinni zrobić, ale brakuje im motywacji – są tchórzami albo leniami. Problemem nie-działania może być brak rozumu (poznania) albo brak woli. I teraz przesyłanie Nietzschego, moim zdaniem, dotyczy tych drugich, którzy wiedzą co trzeba zrobić, ale ich wola jest za słaba do podjęcia właściwej decyzji – uciekają od niej w pół decyzje – w których zamiast albo-albo jest jakiś kompromis. Dla tych ludzi dążenie do nowej wiedzy, do nowego poznania jest kolejną formą ucieczki – dają sobie dodatkowy czas aby tylko nie podjąć decyzji, uciec od niej. Albo też znajdują w agnostycyzmie i scpetycyzmie usprawiedliwienie dla swego braku woli np. naprawdę wiedzą co powinni zrobić, ale usprawiedliwiają się w ten sposób, że np. „no niby wiedziałem, że trzeba było wtedy od razu zaregować, ale czy to naprawdę pewne. Przecież nie wiedziałem dokładnie jaka jest sytuacja, nie wiedziałem wszystkiego, nie mogłem przewidzieć do końca konsekwencji” itd..
    Ale w przypadku innych osób problemem nie jest brak woli, ale brak wiedzy. Po prostu nie wiedzą jak się zachować w danym miejscu, czy sytuacji, bo jeszcze nigdy się w takiej sytuacji nie znaleźli. Mogą oni pochodzić np. z innej klasy społecznej lub grupy etnicznej aniżeli większość. Tym samym nowe środowisko, sytuacje, zachowania innych są dla nich nieprzejżyste. Oni aby podejmować decyzje rozmyślnie – a nie na chybił, trafił – potrzebują najpierw wiedzy, rozeznania w tym co nowe. Dla nich rady Nitezschego brzmią jak autorytarne – decyduj się, w końcu – podczas gdy oni nie wiedzą na co. Podczas gdy dla pierwszych brak wiedzy to tylko ucieczka od decyzji, w przypadku drugich brak wiedzy jest obiektywny. Oni nie wiedzą na co się zdecydować. Wydaje mi się, że ten podział trzeba mieć na uwadze, aby nie doszło w życiu jakiegoś narodu, albo w życiu osoby do rewolucji nihilizmu – „musimy się zdecydowac, bo musimy, ale czemu ostatecznie na to to nie wiadomo – po prostu tak chcemy”.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może jest więc tak, że nasza kondycja antropologiczna i epistemologiczna jest taka, że często się mylimy. Dlatego zanim podejmę decyzję powininem porozmawiać z osobami bliskimi, zasięgnąć wiedzy fachowców z danej dziedziny, sprawdzić to co twierdzą w ramach możliwości. W efekcie unikam zagrożenia - które moim zdaniem jest obecne na gruncie założeń radykalnie indywidualistycznej filozofii Nietzschego - prowadzenia swego życia w świecie fantazji, ukształtowanym tylko przez siebie samego. W świecie wartości, które nie są czymś zastanym, czy odkrytym, ale zostały wykute przeze mnie. Jak np. u Brevika, który otoczył się obrazami krzyżowców, Sobieskiego i sam myślał, że w ten sposób walczy o wyższą sprawę. Nie jesteśmy wszystko wiedzący i często błądzimy (chrześcijaństwo określa tę naszą sytuację poznawczą jako efekt grzechu pierworodnego), dlatego zreflektowanie się w innym, przejżenie się w innym, jest dobrym narzędziem dążenia do prawdy. Własnie sprawa polega na tym, że nie liczy się tylko zdecydowanie, ale także prawda. A na drodze do niej potrzebujemy innych.

    OdpowiedzUsuń
  4. 3. Rozwijając ten wątek potrzebowania innych. Czy nigdy ci się nie zdarzyło być w sytuacji, w której nie wiedziałeś jak się zachować np. byłeś w nowym miejscu albo nowej sytuacji, i wtedy po prostu wzorowałeś się na osobach wokół, dla których to w czym uczestniczysz nie jest niczym nowym. Podobnie czy nigdy nie byłeś w sytuacji, w której ktoś – nie mówie ktokolwiek – ale ktoś bliski – rodzic, przyjaciel – ciebie upomniał, poprawił, zwrócił ci uwagę. A ty z ociąganiem, ale w końcu przyznałeś mu rację – niekoniecznie przyznając się do tego przed tą osobą:)? Ciągnąc ten wątek można by zapytać – jaka jest rola Innego w „filozofii, która mówi Ja”? Czy nie jest może tak, iż w życiu każdego istnieją bliscy – osoby, którym ufamy i którym słowom możemy zawierzyć? Czy opozycja albo ja albo inni, nie jest fałszywa? Pomiędzy mną, a kimś całkowicie innym istnieją stoponie pośrednie – różne formy bliskości i znajomości, a tym samym różne stopnie zaufania i zawierzenia. A to, że musimy w różnym stopniu zawierzać innym jest – moim zdaniem oczywistym.

    Weźmy chociażby skrajny przykład, który zawsze się pokazuje jako radykalnie przeciwny wierze tj. naukę. Zgodzisz się z pewnością, że ewolucja jest prawdziwa. Ale na podsatwie to jakich obserwacji czy eksperymentów przyjmujesz ją jako prawdziwą? Ile skamieniałości w swoim życiu udało ci się przebadać, aby stwierdzić prawdziwość tej teorii? Nikt z nas nie jest w stanie sprawdzić prawdziwości wszystkich tez naukowych, a mimo to wiele z nich przyjmujemy, bo mamy zaufanie do naukowców. Ale może inny przykład - bardziej radykalny. Na którymś roku studiowania filozofii, i wzrastającego do otaczającego świata sceptycyzmu – zapytałem sam siebie, czy ja w ogóle wiem czy istnieje Australia? Uczono mnie na lekcjach geografii o niej, czytałem o jej odkrywcach, o zwierzętach i tubylcach ją zamieszkujących. Ale nigdy tam nie byłem. Może obrazy globu ziemskiego, które od dziecka są nam pokazywane zostały sfabrykowane. A tak naprawdę to wszyscy jesteśmy umysłami zamkniętymi w kufrach u jakiegoś szalonego naukowca na strychu – jak to jest w jednym z opowiadań Stanisława Lema. Gdzie jest granica dla uzasadnionego sceptycyzmu? Czy rzeczywiście wszystkiego muszę „dotknąć” aby uznać to za prawdziwe? I do jakiej sytuacji życiowej może prowadzić tego typu założenie epistemologiczne? – patrz Brevik. Może więc Nietzsche ma rację w przypadku podejmowania decyzji i brania odpowiedzialności. Ale w sferze poznania i dochodzenia do prawdy "filozofię, która mówi ja" trzeba by pogłębić o "filozifię, która mówi ty" (nie my - masa itd., ale ty - co zakłada bezpośrednią relację).

    Są jeszcze inne kwestie, do których sie odniosę, w tym kluczowa - Kant a Nietzsche :), ale dziś już nie dam rady. Czekam na odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiadam na bieżąco (tzn. czytam punkt i "na świeżo" go komentuję, potem następny).

    Ad.1) Zacznijmy od tego czy Nietzsche ma jakieś dodatkowe kryterium oceny? Nie wiem, albo: w tym momencie mnie to nie interesuje. Post był "w nietzscheańskim duchu", ale był raczej wywołany długim obcowaniem z myślą Nietzschego, niż z jakimiś konkretnymi jego tekstami.
    Po tej nieco wymijającej odpowiedzi, jeszcze jedna - również wymijająca ;) przygotowuję już drugi wpis rozwijający ten wątek i znajdą się tam pewne sformułowania, które może Ci nieco rozjaśnią tę kwestię. Muszę Cię prosić o cierpliwość w tej sprawie :) Wpis pojawi się w okolicach Nowego Roku.
    Jeśli zaś chodzi o to "po czym poznać?" - absolutnie po niczym, nie interesuje mnie ocena innych. Można zatem uznać, że jest ona dowolna i postawić zarzut relatywizmu. Ale nie o taki relatywizm mi chodzi - chodzi mi wyłącznie podkreślenie tego, że jest to zasada postępowania DLA NAS SAMYCH i od nas samych zależy czy ją przyjmiemy (albo, ujmując to nieco inaczej: od tego, czy jesteśmy w stanie, czy jesteśmy dość "silni" by ją przyjąć - ten wątek też rozwinę w kolejnym poście).

    Jeśli chodzi o pierwszy wątek: "czy moralność może stać się etosem?" Na pewno można afirmować chcenie wynikające z takiej moralności. Ale wskazuję na dwa aspekty, drugim jest twórczość. I w tym wypadku zależy co rozumiemy przez moralność. Jeśli wskazuję na jej związek z obyczajem i tradycją to chcę przez to powiedzieć, że moim zdaniem moralność odsyła do pewnego "idealnego porządku", tzn. takiego, który raz osiągnięty, nie wymaga żadnych dalszych zmian, żadnego poprawiania, ulepszania. Twórczość natomiast rozumiem jako permanentną "zmianę". I o tyle moralność nie może być etosem. Jeśli jednak uważasz, że może istnieć moralność postulująca nieustanną zmianę, to - być może - mogłaby ona być etosem.
    Ale chcę tu wskazać również na coś jeszcze: etyka immanentna nie ma być uniwersalistyczna (moje twórcze chcenie, które afirmuje, nie musi się pokrywać z twoim, nie musi być z nim zgodne). To oczywiście tylko pewna robocza hipoteza: wiem, że tu właśnie może pojawić się zarzut relatywizmu, a ja raczej chciałbym przemyśleć możliwość jakiejś "trzeciej drogi"(na pomoc przychodzi mi tu Nietzscheańskie pojęcie "perspektywizmu").

    OdpowiedzUsuń
  6. Ad.2) Tak, spodziewałem się tego zarzutu. [Przy okazji: cieszę się, że opisałeś czyn Brevika jako racjonalny, bardzo nie podoba mi się próba zrobienia z niego wariata - co nie oznacza, że popieram to, co zrobił.]
    Najpierw się trochę obronię: ten mój wpis, to na razie tylko zarys, nie wszystko jest przemyślane, nie wszystko, co już przemyślane mogłem w nim zawrzeć - miej to na względzie. Ale jestem wdzięczny za takie pytania, wskazują one miejsca, które muszę dopracować.
    Dalej: mogę przywołać Kierkegaarda: twierdził on, że etyka, w jakiej znajdziemy się po "skoku" będzie przerażająca z punktu widzenia aktualnej moralności.
    Z drugiej strony mogę argumentować w ten sposób: tego, co zrobili faszyści nie uważam za twórcze, za AKTYWNE, a jedynie za REAKTYWNE i o tyle nie przechodzi to "testu" etyki immanentnej. [A co do Nietzschego i faszystów - jak zwykle takie zestawienia wynikają tylko z jednego: z niedoczytania, z opierania się na mniemaniach i opiniach, albo opracowaniach. Proponuję zajrzeć np. do "Poza Dobrem i Złem" - Nietzsche wyraźnie wskazywał tam, że Żydzi są rasą, od której Europa powinna się uczyć i powinna im raczej pozwolić się osiąść na tych ziemiach i w nie "wintegrować", niż przyjmować postawę antysemicką.]
    Będę o tym pisał w kolejnym poście, ale podkreślę to już tu: u Nietzschego są 2 zasady podziału: afirmatywne-negatywne oraz aktywne-reaktywne. Jeśli potrzebujesz takich kategorii: aktywność może czasem wymagać wiedzy, rozeznania.
    Albo ujmując to nieco inaczej (i w kontekście twojego przykładu z "obcym w danym środowisku"): twórcze i afirmatywne działanie nie musi być nagłe, natychmiastowe - może składać się z oczekiwania lub wielu małych kroczków. Mówisz o bezpłodnym czekaniu w nieskończoność w obawie przed decyzją - tak, z tym walczy etyka immanentna. Ale to nie jedyny rodzaj oczekiwania.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ad.3) Pozwolę sobie w tym punkcie wszystko sprowadzić do jednego wątku: prawda. I odpowiem za Deleuzem z "Nietzsche i filozofia"(bo to, co napisał, dało mi do myślenia): przeciwieństwem Prawdy nie jest Błąd, Fałsz, ale Banał i Niegodziwość. Jasne, może tak naprawdę nie ma Australii, a świat wygląda inaczej, niż sobie wyobrażamy (Lem, "Matrix", "Truman Show") - ale to są tylko błędy poznawcze. W etyce immanentnej nie chodzi o decyzje typu: "pojadę do Australii", a tu się okazuje, że nie ma żadnej Australii, że miałem fałszywą wiedzę. Chodzi raczej o... hmm... nie mogę znaleźć dobrego określenia, więc nazwę to "decyzjami egzystencjalnymi": chodzi o decyzje egzystencjalne. Podając nieco prostackie przykłady: jak powinienem żyć? czym się kierować? jakie cele realizować? itp. Tutaj tym, co "szkodliwe", co przeciwstawne Prawdzie jest Banał (Heideggerowskie Się: żyj tak jak wszyscy: pracuj, płać podatki, załóż rodzinę BO TAK TRZEBA, BO WSZYSCY TAK ROBIĄ, bo "co ludzie powiedzą?", bo nie wypada inaczej...) i Niegodziwość (Państwo o Ciebie dba, więc musisz mu się odwdzięczyć, płacić podatki, postępować zgodnie z prawem itp. - podaję to jako przykład niegodziwości, bo chodzi mi o takie sytuacje, w których pewni ludzie, pewne grupy czy instytucje, wykorzystują innych ludzi i wmawiają im przy tym, że to, co jest jest dobre, że tak powinno być... Jak mogę tak mówić, żyjąc w Europie dobrobytu, kiedy ludzie w Afryce umierają z głodu? Mogę z dwóch powodów: a) zawsze się mówi "może jest u nas źle, ale to najlepszy z możliwych systemów", albo "zobacz tam, tam jest gorzej", albo "za moich czasów to było ciężko, a ty smarkaczu masz za dobrze i ci się w głowie poprzewracało" - to wszystko to tylko mechanizmy reprodukcji aktualnego systemu... zawsze może być lepiej, tylko trzeba podjąć pewien wysiłek, a pewne uprzywilejowane grupy muszą z czegoś zrezygnować, ale nie chcą tego zrobić, b) wspomniana Afryka: mogę powtórzyć to samo, co przed chwilą: pewni ludzie nie chcą podjąć wysiłku i wyrzec się pewnej korzyści na rzecz innych ludzi... Np. dla USA dyktatury na Bliskim Wschodzie były wygodne, o tyle, o ile niedrogo sprzedawały ropę - po co z nimi walczyć i wyzwolić poddanych, skoro u nas ceny benzyny pójdą w górę?).
    Przeciwieństwem prawdy jest naukowiec z opowiadania Lema, a nie fałszywa informacja na temat istnienia Australii.

    Wiem, że nie poruszyłem kwestii Innego. Unikam jej, bo to trudna kwestia. Na pewno Inny może mieć różne "funkcje": może być przeszkodą, środkiem lub miejscem spoczynku (PDZ, 273).
    Ale nie wiem jak wskazać tu jakąś pozytywną relację, o którą pytasz: ja-ty jako wspólnicy (nie mówię, że jej nie ma, tylko, że nie wiem). Mogę za to powiedzieć tak: dwóch aktywnych i afirmatywnych ludzi może być wrogami i może działać w ten sposób, że wchodzą sobie w drogę, zamiast pomagać - i to nie wyklucza ich "dostojności". Reaktywni i negatywni mogą zaś sobie pomagać.

    OdpowiedzUsuń
  8. 1. Czy w twórczości chodzi tylko o zmiany, czy też o coś innego - o zmiany pewnego rodzaju. Piszesz o ulepszaniu i poprawianiu. Czy każda zmiana jest twórcza, czy też tylko taka, które ulepsza i poprawia? Jeśli to drugie, to co i dlaczego wymaga ulepszania i poprawiania?

    OdpowiedzUsuń
  9. 2. Na jakiej podstawie określasz działanie faszystów jako reaktywne, a nie aktywne? O tym czy oni decydowali się w sposób jaki opisujesz tj. decydowanie do n-tej - tego nie możesz wiedzieć. Pytanie czy byli twórczy w tym co robili. Na pewno wprowadzili coś nowego - dokonali zmiany w stosunku do tego co było.
    Czy to co zrobił Brevik - pomijając jako decydowanie się do n-tej - oceniasz jako aktywne czy reaktywne i dlaczego?
    (musze jakoś z ciebie wydusić te dodatkowe kryteria jakimi się posługujesz ty czy Nietzsche, które ostatecznie pozwolą na ocenianie innych. Jeśli ich nie ma to znaczy, że nie możesz nic powiedzieć na temat aktywności czy reaktywności faszystów czy Brevika)

    OdpowiedzUsuń
  10. 2.1. Inną jest sprawą, że uciekasz od dostrzeżenia istoty zagrożenia filozofii Nietzschego - radykalnego indywidualizmu. Odpowiedzialność jest tylko moja, ale droga do prawdy jest wspólna. Zaś Nietzsche mówi - tak jak go rozumiem - o indywidualizacji zarówno odpowiedzialności jak i drogi do prawdy. To się wiaże oczywiście z problemem Innego, od którego stale uciekasz, a który moim zdaniem jest kluczowy. Pamiętasz Fromma - problemem człowieka jest rozwiązanie relacji ja - inni. Jak być z innymi, ale jednocześnie być sobą. Zaś Nietzsche prowadzi podmiot na skraj schizofrenii, w której żyje on w sferze swoich wyobrażeń i fantazji. Trzeba innego aby się w nim odbić, zreflektować się i czasem przyznać do błędu.

    Może jednak dla ciebie to nie problem, bo może to właśnie ty jesteś wybrańcem bogów. Co jednak jeśli się mylisz?

    OdpowiedzUsuń
  11. O ile cie dobrze rozumiem, to - krytykując mój przykład z Australią - chodzi ci o to, ze prawdzie nie zagrażają błedy poznawcze. A jakie zagrażają jeśli nie poznawcze? Może błędy, które nie dotyczą poznania, ale woli? (tutaj odwołuje się do podanej wcześniej przeze mnie opozycji - pogłębiania poznania albo wzmocnienia woli - ale może chodzi o coś innego)

    Nie rozumiem za bardzo tej różnicy pomiędzy fałszem a banałem i niegodziwością. Te wszystkie sytuacje, które opisujesz - tak się robi, tak trzeba, co inni powiedzą itd. to przecież kłamstwa, które stały się powszednim banałem albo wyrafinowane kłamstwa, które służą wyzyskiwaniu innych. Nie chce negować od razu tego co piszesz, ale szczerze nie rozumiem tego do końca.

    Można zamiast używać słowa prawda na przeciwstawienie w stosunku do niegodziwości i banału użyć słowa dostojność?

    W każdym razie jeśli przeciwieństwem prawdy(dostojności) nie jest fałsz, ale niegodziwość i banał, to czy istnieją prawdy dostojne, ale fałszywe? Czy odpowiadając sobie na istotne egzystencjalne pytania warto opierać się na czymś fałszywym?

    Wyjaśnij proszę:) Ogólnie wydaje mi się, ze postulujesz tutaj prymat dostojności (dobra) nad prawdą. Bardzo platońskie - podoba mi się.

    OdpowiedzUsuń
  12. Odpowiem zbiorczo, bo 1. i 2. sprowadzają się do wspólnej kwestii.

    Najpierw jeszcze raz podkreślam: są dwa podziały: afirmatywny-negatywny, aktywny-reaktywny, inaczej: afirmatywny nie równa się aktywny.

    Co do twórczości. Wracam do kwestii, którą poruszyłem w komentarzach do notki o Beksińskim: nowość dotyczy sfery zjawisk, pola empirycznego, a twórczość, aktywność dotyczy pola transcendentalnego. Może i faszyści wprowadzili coś nowego, ale "stały za tym" siły reaktywne. System autorytarny blokuje lub ogranicza praktycznie całą sferę ludzkiej witalności. Każda (empiryczna) nowość, jaką wprowadza, ma funkcję pasożytniczą: przekształcać ludzką spontaniczność na energię podtrzymującą system.

    To co pisałem o faszyzmie dotyczy tak naprawdę (w większym lub mniejszym stopniu) każdego (przynajmniej nam znanego) społeczeństwa: ludzką aktywność ukierunkowywać tak, by zwracała się przeciw sobie samej i podtrzymywała istniejące stosunki społeczne.

    Nie potrzeba tu żadnego dodatkowego kryterium, tylko musisz dobrze zrozumieć aktywność, twórczość. Wiąż ją nie z nowością, ale z witalnością.

    Spójrz na to tak: np. Żydzi byli jakąś siłą, jeśli faszyści byliby naprawdę silnym, witalnym "bytem" zdołaliby zawrzeć przymierze z tą nacją lub wintegrować ją we własne mechanizmy i wykorzystać jej potencjał do własnych celów. Ale byli słabi i dlatego jedyne, co mogli zrobić, to wyniszczać Żydów, którzy - w stosunku do nich - byli pewną siłą. Tak samo Brevik: niezdolny do takiej aktywności, która przekształciłaby potencjał młodych socjalistów (bo to do nich strzelał) tak, by podjęli problemy, które on dostrzegał, mógł jedynie "odjąć" im siłę.

    OdpowiedzUsuń
  13. 2.1 i następne jutro, bo muszę lecieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Cieszę się, że nazwałeś mnie wybrańcem bogów, a nie Boga - nietzscheanizm jest wyraźnym politeizmem.

    A tak bardziej serio: znamy się długo i wiem, że to był żart, ale skoro pozwoliłeś sobie na niego, to ja pozwolę sobie go wykorzystać. Zobacz: tak właśnie działają siły reaktywne: kpina, cynizm, odbieranie wiary w siebie, podważenie wartości.

    W indywidualizmie tej etyki, czy elitaryzmie (za którym, jak wiesz, się opowiadam) nie chodzi o bycie bożym wybrańcem, czy wręcz Bogiem, albo jakimś "nadczłowiekiem" a la Kim Dzong Il. Chodzi raczej o wskazanie różnicy pomiędzy ludźmi. Nietzsche nie mówił o "Dostojnym", tylko o "dostojnych" (o grupie, o wielu).
    Wiem, że pojawia się tu zagrożenie skrajnego indywidualizmu, ale pewne historyczne przykłady - jak rycerze czy samurajowie - pozwalają mieć nadzieję, że można tej groźbie zażegnać. Obie te grupy cechowało indywidualne podejście do honoru, do pewnego stopnia do etosu, a mimo tego ich członkowie "trzymali się razem". Nie jednoczyła ich żadna uniwersalna prawda, ani wspólny interes, ani strach, tylko szacunek do siebie nawzajem. Była to pewna "wspólnota w dumie". [Wiem, że trochę idealizuję, że pomijam wiele czynników, ale chcę coś zobrazować, chcę wskazać pewną możliwość.]

    Przypomnij sobie Kantowskie pytanie dotyczące etyki. Brzmi ono: "Co powinienem czynić?". Etyka immanentna (jako, właśnie, etyka) próbuje na to pytanie odpowiedzieć. " - Co powinienem robić?" "- To co chcesz. Tylko zastanów się, czy potrafisz chcieć [=tworzyć, być aktywnym] i czy jesteś zdolny akceptować to chcenie?"
    Czym innym jest moralność, która pyta o to w jaki sposób oceniać czyny innych. To spojrzenie z boku. Nie "co powinienem robić?", ale "co on powinien robić?, za którym kryje się "...żebym ja miał z tego korzyść".

    Jeszcze jedno. Jeśli chcesz używać słów Nietzschego w dyskusji z Nietzscheanizmem, to sięgaj do stojących za tymi słowami pojęć. Dostojny nie równa się Dobry.
    Tak najprościej: istnieje opozycja Dostojny (Szlachetny) - Niegodziwy (Lichy). W ramach tego drugiego członu (Niegodziwy, Lichy) funkcjonuje kolejna opozycja: Dobry - Zły. Zajrzyj do "Z genealogii moralności" i rozdziału "Co jest dostojne?" w "Poza Dobrem i Złem".

    OdpowiedzUsuń
  15. A teraz w kwestii prawdy.

    Rozumiem, że indywidualizm (czy nawet elitaryzm) może wzbudzać tu wątpliwości. "Wybronię" się w ten sposób: wskazałem na "prawdę egzystencjalną" i tu mogę powiedzieć: tak, to co jest moją prawdą (wzmaga we mnie siły witalne, aktywność, afirmatywność, moje cele i środki, wartości) nie musi być twoją prawdą.
    A co z Prawdą, prawdą w ogóle? Nie wiem: to nie wpis z epistemologii (czy ontologii) tylko z etyki. Wiem, że ta kwestia wymaga przemyślenia, ale nie mogę zająć się wszystkim na raz (chociaż przypominam: perspektywizm - postaram się w styczniu wyjaśnić co rozumiem przez to pojęcie).

    A co do Fałszu i Banału oraz Niegodziwości. W kwestii Fałszu Deleuze pisze coś takiego (nie mam pod ręką książki, więc przytaczam z głowy): "Witaj Sokratesie" na widok Protagorasa mówi głupiec albo osoba niedowidząca - to błąd poznawczy, który można skorygować i nie zagraża on Prawdzie jako takiej.
    Prawdzie przeciwstawia się, zagraża Banał i Niegodziwość.
    Banał niekoniecznie jest fałszem, może też być prawdą. Na przykład: "Jan Paweł II był wielkim człowiekiem" - może i był, ale "Banał" zabrania nam o to pytać, mówi: "to oczywiste", "wszyscy to wiedzą", albo (w innych sytuacjach) "każdy tak robi" - oto znaki zakazu dla Myślenia (tak, wiążę Myślenie z Prawdą).

    Podobnie Niegodziwość. Może być celowo podtrzymywanym fałszem, ale może też składać się z pewnych prawd, np. "Demokracja jest najgorszym systemem, ale nic lepszego nie wymyślono" - prawda? Prawda. Ale za tą prawdą coś się kryje: zakaz myślenia o innych, możliwych ustrojach [choćby ta cała krytyka utopistycznego myślenia, jaka pojawiła się po II wojnie światowej].
    Niegodziwość oznacza pewne ukierunkowanie myślenia. Kolejny przykład: Kant za rękę z Nauką: "nie będziesz uprawiał filozofii przyrody". Filozofia może być tylko służką nauki, a jeśli filozof spróbuje coś powiedzieć o teoriach naukowych na pewno powie głupoty.

    Banał i Niegodziwość mówią: nie myśl. I dlatego są większym wrogiem prawdy niż fałsz.

    OdpowiedzUsuń
  16. 1. To spróbuje to jakoś poskładać do kupy. Są dwa kryteria - afirmowanie i aktywność. Afirmowanie to wewnętrzne chcenie do n-tej tego czego się czyni. Ono jest dane tylko osobie, która dokonuje czynu. Sam to pisałeś> "Jeśli zaś chodzi o to "po czym poznać?" - absolutnie po niczym, nie interesuje mnie ocena innych.". Jeśli by tylko to kryterium miało obowiązywać to nie możemy - i tu masz rację - być oceniani przez innych, ale też innych nie możemy oceniać. No bo raczej nie masz dostępu do świadomości nazistów czy Brevika. Inny zawsze jest nam dany pośrednio. Podsumowując - kryterium afirmowania każdy może stosować tylko do siebie.

    Teraz jest drugie kryterium - aktywność. I tutaj twierdzisz, że pewne grupy czy osoby nie spełniają tego kryterium tj. są reaktywne. Musisz to stwierdzić na podstawie tego w jaki sposób one ci się jawią, jak ich doświadczasz. Są to systemy autorytarne, które blokują ludzką witalność i przekształcają ją w energię, która podtrzymuje system. Czyli jest drugie kryterium, które można zbadać empirycznie - stopień w jakim państwo, struktura społeczna ingeruje w życie jednostek. Jeśli ktoś ingeruje w życie innych to jest reaktywny, a kto pozwala im być jest aktywny - dobrze zrozumiałem?

    OdpowiedzUsuń
  17. 2. Co do podziałów na dostojny-lichy i dobry-zly, oczywiście są one mi znane. Z tym odowłaniem do Platona chodziło mi o formalne podobieństwo, a nie materialne tj. przedłożenie sfery praktycznej (w rozumieniu Kanta - tutaj moze być dobro lub dostojeństwo) ponad sferę teoretyczną tj. poznanie. Już mnie tak nie ustawiaj po kątach:)

    Wiesz ta kpina i cynizm to tak w duchu agustyński-protestanckim - aby kogoś przekonać trzeba odowłać sie do jego woli, a nie rozumu:) Ale jakby pójść tą drogą to nie mielibyśmy o czym rozmawiać. Bo skończyło by się na tym, że obaj mamy różne koncepcje kondycji człowieka - ja bardziej negatywną niż ty, i wsio - możemy nawzajem się z siebie kpić. Przypuszczam, że w twoich tekstach też sie znajdą takie zabiegi:)

    Słusznie odróżniasz obok etyki indywidualistycznej etykę międzyosobową (nazywasz ją moralnoscią), która zakłada "spojrzenie z boku" - owszem zakłada uwzględnienie w swoich decyzjach woli i poznania innych. Ale nie chodzi tutaj o to - jak podajesz w swoim przykładzie - żebym to ja mógł oceniać innych i "prowadzić ich" ze względu na swoje korzyści. Chodzi o to, aby to inni mogli poprawić, skorygować, upomnieć mnie - bo nie jestem wszystkowiedzący.

    Mi się wydaje, że jeżeli chodzi o moją odpowiedzialność i moją wolę to rację ma Nietzche - tylko ja naprawdę mogę siebie ocenić i osądzić (jeśli nie ma Boga). Jeśli chodzi o osądzanie innych to też radykalny indywidualizm ma rację - nie mamy możliwości osądzania innych. Ale człowiek to nie jest tylko wola, i w jego wnętrzu rzeczy nie dzieją się od tak z niczego i bezwolnie. Człowiek posiada także swój rozum oraz możliwości poznawania, rozważania. W tym zakresie powinienem zasięgnąć opinni innych, a także samemu spróbować im pomóc w trudnych dylematach. Nie jest tak, że każdy z nas jest nieskończenie inny, każdy ma tylko swoją historię, i tylko swoją prawdę. Wszyscy jesteśmy ludźmi i wiele nas łączy - chociażby to, że kiedyś umrzemy. Nasze losy się przeplatają, uczestniczmy we wspólnych wydarzeniach. Także borykamy się z całą masą podobnych problemów - nikt nie jest samotną wyspą w ich rozwiązywaniu.

    To odnośnie zasięgania wiedzy u innych. Ale wydaje mi się, że w pewnych sytuacjach powinniśmy się liczyć z wolą innych. A to dlatego, ze nasze czyny nie wydarzają się w próżni, ale ich konsekwencje dotyczą także innych. Tak poza tym to chyba jedyna droga, aby uchronić się przed zagrożeniem, które określasz jako reaktywne tj. systemem autorytarnym. Spytajmy najpierw ludzi co oni sami myślą, o tym co chcemy im zgotować. Dialog to jedyna możliwość aby nasze czyny nie stały się zagrożeniem dla wolności innego. Chyba, ze żyjesz na bezludnej wyspie (sorki za kpinę:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobry przykład z tymi rycerzami - podziałał na mnie:) Ale czy naprawdę wiemy jak to było z nimi naprawdę. Ile okolicznych dziewek rodziło dzieci swoich "panów"? A co z eksploatacją reszty społeczeństwa? Trzeba by było dobrze przemyśleć tą romantyczną wizję. Ale może warto - można by wykrzesać ideę tego typu arystokracji honoru i poszukać we wspołczesności jej przejawów.

    OdpowiedzUsuń
  19. Banał i niegodziwość to nie - tak jak ciebie rozumiem - wrogowie prawdy, ale wrogowie dążenia do niej. Załóżmy, że już odrzuciliśmy tę sferę oczywistości "Się" tj. sferę banału i niegodziwości - przebiliśmy się przez tą skorupę. To jak teraz będziemy prowadzili dyskusję? No chyba w oparciu o przeciwstawienie prawda - fałsz? - czy nie? No chyba, że cały czas bedzie się argumentowało - tobie tylko się wydaje, że to co mówisz jest prawdziwe (nie-fałszywe), ale tak naprawde to w innej formie mówisz banały (czyli to co podzielane bezmyślnie przez większość - co tak naprawdę może być prawdziwe (nie-fałszywe)).

    Tak sie zastanawim czy u podsatwy tego podziału na prawda - banał nie stoi resentyment - wszystko co jest powszechnie uważane jako dobre i słuszne trzeba negować. I to jest podstawowa wartość - negacja tego co podzielane powszechnie. Przyjmuje się tutaj ukryte założenie, że większość zawsze się myli. Czyli jak dojść do prawdy? - proste - trzeba zanegować to co twierdzi większość. Na to wskazują takie pojęcia jak: prawda przeciwstawiana banałowi, dażenie do zmiany tego co zastane, twórczość. Nie zastanawiaj się nad tym co już masz, zostaw to i dąż do czegoś innego. Nie szukaj potwierdzenia i rady w innych. Uciekaj ze świata, który cię otacza - dokąd... - w tylko twoją indywidualną sferę fantazji, do której nikt inny nie ma dojścia tylko ty. Witaj schizofrenio.
    (nie obrażaj się za kpinę. Ja stosuję metodę Nietzschego na nietzscheaniście - bije młotem aby sprawdzić jak mocny jest twój stop:)
    Czy naprawdę prawdziwy banał jest gorszy od fałszywej "dostojności"? Polski, szary katolik czy też protestancki templariusz Brevik? :)

    Chyba obaj wiemy, że alternatywa jest fałszywa - lub banalna - jak to woli:) Będzie jakiś kompromis - spotkamy się gdzieś w środku? Co z innymi i wiedzą, którą nam przynoszą? Co z odpowiedzialnością w stosunku do nich i wspólnoty, zaufaniem do bliskich, zawierzeniu im? - wystarczy chociaż na małe kółko filozoficzne nie prowadzone w stylu autorytarnym?:P

    OdpowiedzUsuń
  20. Ad. 1) Kryteria są dwa, masz rację. Dobrze oceniasz pierwsze (afirmacja). Co do drugiego (aktywność) - chciałbym się z tobą zgodzić. Fajnie by było mieć takie zewnętrzne, uniwersalne kryterium, żeby oceniać postępowanie innych. I przyznaję: często tak używam aktywności.
    Ale jeśli miałbym być bardziej ortodoksyjnym Nietzscheanistą (he he... czyż to nie wewnętrzna sprzeczność?) to powiedziałbym tak (i może kiedyś powiem): oceny są czysto indywidualne, kryteria są wewnętrzne: to ja (ja, jako siła, wola) nazywam coś reaktywnym czy negatywnym, Inny może to samo ocenić jako aktywne. Tyle, że to prowadzi do relatywizmu.
    Chciałbym jakoś uniknąć obu członów tej alternatywy (uniwersalne - relatywne), ale to jeszcze zadanie przede mną. Teraz nie jestem w stanie, przyznaję się.

    Co do reaktywności i ingerowania w życie innych. Nie, to nie jest tożsame. Można ingerować w życie innych i być aktywnym, vide sztuka, którą przywoływałem wcześniej: jeśli wymusza na tobie stawanie-się (używając terminów Nietzschego: pobudza witalność), nawet jeśli tego nie chcesz, to jest aktywna, a nie reaktywna. W reaktywności chodzi o blokowanie witalności innych, o pasożytowanie na ich energii. Mówiąc nieco ogólniej (ale i upraszczająco): reaktywność to celowe czynienie innych reaktywnymi [dotyczy to oczywiście omawianego przypadku, bo reaktywność to też niezdolność do twórczości, do aktywności, umiejętność działania jedynie w odpowiedzi na inne działanie, a nie działania spontanicznego].

    OdpowiedzUsuń
  21. Ad. 2) To mój blog, muszę się trochę poszarogęsić ;)

    W tym punkcie wracają ponownie pewne kwestie, na które nie potrafię Ci odpowiedzieć. Odniosę się zatem tylko do ostatniego akapitu: dialogu.

    Jasne, że dialog jest potrzebny, że trzeba nieustannie "negocjować", że trzeba dokonywać "fuzji horyzontów", aby lepiej rozumieć siebie, innego i świat [znowu: choćby sztuka].

    Ale z drugiej strony trzeba być uważnym. Jeśli wejdziesz w dialog z "siłami" reaktywnymi to ich celem nie będzie wspólna "fuzja horyzontów", wzajemne zrozumienie się, ale odebranie ci woli do działania, podważenie twojej afirmatywności i aktywności.
    Trzeba mieć również na uwadze to, że czasem trzeba nie oglądać się na innych, nawet jeśli czynimy im krzywdę.

    OdpowiedzUsuń
  22. W kwestii rycerzy: zaznaczyłem, że to uproszczony, wyidealizowany przykład. Mam tego świadomość. Chciałem tylko coś zobrazować, wyrazić pewną nadzieję.
    Ale mogę też bronić tego przykładu: nie każdy kto był uważany, czy uważał się za rycerza,był nim.
    Mogę też powiedzieć tak: nie patrz z pozycji kamerdynera. Kamerdyner mówi: "jaki tam z niego wielki człowiek był, skoro mu nogi śmierdziały?" Nie wszystko liczy się tak samo. Miej też na uwadze to, że możesz nasze obecne oceny i wartości przykładać do kultury, która miała inne (np. "branie" okolicznych dziewek nie było postrzegane jako coś negatywnego - nie mówię, że tak rzeczywiście było, tylko podaję przykład). "Dzisiejsi rycerze" mogą już wyznawać inne zasady.

    OdpowiedzUsuń
  23. Opór wobec banału a resentyment.

    Nie, nie i jeszcze raz nie ;) Niezgoda na banał nie jest "sprzeciwem dla samego sprzeciwu", ultra-nonkonformizmem, byciem zawsze na opak, pogonią za nowością (przypominam: nowość dotyczy sfery empirycznej a nie transcendentalnej). W niezgodzie na banał chodzi o myślenie. Nie o to, żeby twierdzić przeciwnie niż ogół, tylko o to, żeby nie bać się pytać, o to, żeby nie bać się myśleć. Może rzeczywiście ogół ma rację, ale to nie oznacza, że nie można tego sprawdzić. Może ogół rzeczywiście ma rację, ale to nie oznacza, że nie można zapytać czy ją ma - jeśli ma w istocie, to niech poda argumenty. (Wracając do mojego przykładu z JP II. Większość ludzi, którzy twierdzą, że to był wielki, dobry i mądry człowiek nie przeczytało żadnego jego, a jeśli ich zapytasz, czy JP II rzeczywiście był taki wspaniały, to nie podadzą ci argumentów, za tym, że był, tylko będą chcieli ci wybić zęby.)
    Jeśli permanentny sceptycyzm nazywasz schizofrenią to powiem: tak, bądźmy schizofrenikami! Filozofia (o ile faktycznie jest filozofią) jest schizofrenią.

    A co do kółka filozoficznego. Czy nie o to właśnie chodzi? Żeby każdy miał inne, własne zdanie i bronił go? (Przez bronił rozumiem: argumentował.) Żeby ostatecznie nie było wzajemnego "zaufania" (cudzysłów, jak i wszystkie inne, nie bez powodu), zawierzenia? Czy nie chodzi o stan permanentnej wojny między członkami koła?
    Ale ta wojna nie przeszkadza szanować się nawzajem, nie przeszkadza być wspólnotą w dumie i wspólnotą w myśleniu!

    OdpowiedzUsuń
  24. Dobra, to może po tych wstępnych rozważaniach przejdźmy do istotniejszych spraw, tj. do relacji pomiędzy etyką Kanta a propozycją Nietzschego. Tekst poniższy to taki pierwszy kamyczek, aby rozpocząć wymianę myśli, bo temat nie łatwy moim zdaniem. A od kilku miesięcy brakuje tej bazy dialogicznej w postaci wspólnych powrotów ze szkoły tramwajem :), więc coś luźniejszego na początek.

    1. Nie chce tutaj twierdzić, że Kant i Nietzsche mówią to samo, ale zanim przejdziemy do wykazania różnic i ich analizy, trzeba być świadomym podobieństw. Wydaje mi się, że można wskazać na przynajmniej dwa główne takie podobieństwa.

    1.1. Po pierwsze, gdy umiejscowi się filozofie ich obu w szerszym kontekście historycznym i zbada podstawowe ich założenia, to okaże się, iż „grają w tej samej drużynie”:) Co nie oznacza, że twierdzą to samo, ale dużo ich łączy. W przypadku obu etyka ma charakter:
    a) indywidualistyczny (przytoczony przez ciebie cytat na początku jest prawdziwy w odniesieniu do etyki ich obu - „Powody, dla których postępujemy tak, a nie inaczej nie pochodzą już z zewnątrz - z kamiennych tablic, z tradycji, od ludzi wokół czy ze względu na obowiązek -, ale z naszego wnętrza. ” - obowiązek u Kanta nie jest czymś zewnętrznym – tylko samodzielnie na siebie nałożonym. Także troche sztucznie kreujesz alternatywy:)
    b) woluntarystyczny (Kanta twierdzenie, iż nie ma niczego dobrego w świecie poza dobrą wolą, u Nietzschego to oczywiste – teoria woli mocy.). Tym samym dla obu w ocenie moralnej istotne są motywy działania, a nie konsekwencje.
    Obie filozofie zdecydowanie występowały przeciwko toriom, które źródła powinności szukały w zewnętrznych bytach, istotach (Bóg, naród, platoński świat idei), a nie w samym indywiduum. Oraz teorii konsekwencjonalistycznych, w których ocen moralnych dokonywałoby się na podstawie skutków przeprowadzonych działań (utylitaryzm, teorie, dla których głównym celem działań moralnych jest własne oraz innych szczęście). W przypadku obu etyka ma charakter indywidualistyczny i antykonsekwencjonalistyczny.

    1.2. Po drugie, wydaje mi się, że w myśli obu mamy do czynienia z podwójną strukturą chcenia podmiotowego. Nietzsche nie mówi – rób co chcesz, ale podobnie jak Kant – każe się zastanowić przed przeprowadzeniem czynu, nad tym czy należy go dokonać czy też nie. Obaj wprowadzają tutaj określone kryterium, którym należy się posłużyć. U Kant to imperatyw kategoryczny – sprawdzenie czy chciałoby się, aby maksyma działąnia stała się jednoczęśnie powszechnie obowiązującym prawem – czyli aby każdy, w dowolnej sytuacji – także gdy będzie działał w stosunku do mnie, mógł posłużyć się tą samą zasadą, którą ja się teraz posłużę. Czyli czy zgadzam się na to, aby być np. zdradzonym gdy teraz chce dopuścić się zdrady. Podobnie jak Kant, także Nietzsche każe się zapytać – czy naprawdę chciałbyś swego czynu. Mówi o innym kryterium – o którym za chwilę. Ale u obu występuje podwójna struktura chcenia. Istnieje chcenie pierwszego poziomu – strach, litość, zazdrość, gniew, chuć..., które jednak nie przechodzi bezpośrednio w czyn, ale zostaje zapośredniczone przez chcenie drugiego poziomu (meta-chcenie), które afirmuje lub neguje chcenie z niższego poziomu, ze względu na zgodność lub jej brak z wprowadzonym kryterium.

    OdpowiedzUsuń
  25. Przechodząc do różnic. Obaj w swoim kryterium odnoszą się do pewnego rodzaju powtarzalności chcenia prowadzącego do czynu. U Kanta twój czyn ma być dokonany tak, abyś chciał tego by każda inna racjonalna osoba w podobnej do twojej sytuacji – posłużyła się tą samą zasadą. Masz naprawdę chcieć tego czynu, czyli masz szczerze się zgodzić na to, iż chcenie twojego czynu zostanie powtórzone, w wielu innych przypadkach – także takich, w których to ciebie mogą trafić negatywne konsekwencje. Tym samym dokonując wyboru, nie decydujesz tylko o swoim pojedynczym czynie. Decydujesz jednocześnie o swoich przyszłych czynach, czyli - zgadzasz się na to, że następnym razem, nawet gdy okoliczności nie będą tak sprzyjajace jak teraz znów posłużysz się tą maksymą. Ale decydujesz także o tym jak powinni działać inni ludzie. Nie w tym sensie, że chcesz im narzucić swoją wolę, albo ich krytykować jeśli tego nie będą robili, ale zgadzasz się na to, że wszystkich obowiązują w takim samym stopniu te same zasady. Zaprzeczenie kryterium kantowskiego polega na dokonaniu czynu poprzez „wyjątkowe” uchylenie się tu i teraz od przyjętych zasad. Czyli wiem i chciałbym aby wszyscy dotrzymywali obietnic, ale tu i teraz jestem za leniwy, albo za tchórzliwy aby tego dokonać. Dlaczego miałbym przejmować się tym co będzie jutro, dlaczego miałbym być wierny swoim zasadom? Bezpośrednim zaprzeczeniem kantowskiego kryterium nie jest myślenie: zachowam się egoistycznie, bo dlaczego niby mam się przejmować tym co powiedzą inni, albo tym co mi zrobią. Owszem to także jest odrzucane przez Kanta, ale powiedzenie tyle to za mało. To by oznaczało, że u Kanta chodzi o przejmowanie się zewnętrzną siłą jaką mogą odziaływać na nas inni, zaś sam obowiązek jest czymś zewnętrznym. Naprawdę kantystą jest ktoś taki jak np. James von Moltke, który z wierności dla przymowanych zasad będzie się sprzeciwał nazistowskiej większości państwa, w którym żyje, ostatecznie godząc się na na poniesienie kary śmierci. Kantysta to nie konformista. Odrzucenie kryterium Kanta, oznacza kilka rzeczy:
    - odrzucenie wierności przyjętym przez siebie podstawowym zasadom etycznym
    - odrzucenie egalitaryzmu – zasady, iż wszyscy jesteśmy odpowiedzialni wobec tego samego prawa
    - odrzucenie zasady traktowania człowieczeństwa jako celu samego w sobie, tj. to co robię innemu, robię faktyczni samemu sobie.
    Które z tych zasad odrzuca Nietzsche?

    OdpowiedzUsuń
  26. U Nietzschego powtarzalność czynu dotyczy czegoś innego. Nie dotyczy ani moich czynów, których dokonam w przyszłości podczas tego życia, ani zgody na to, aby inni podzielali moje maksymy i chcenie. Tym samym nie ma tutaj ani brania pod uwagę bycia konsekwentnym w przyszłości – nie biorę mojego obecnego chcenia i czynu, jako miary dla siebie w przyszłości. Nie ma także traktowania siebie i innych jako równych wobec jednego prawa. Nie wszystkich obowiązują w tym samym stopniu te same zasady – ja jako jednostka wyjątkowa, mogę w tych okolicznościach podjąć taką decyzję, ale ona nie jest wyrazem mojej zgody, na taką a nie inną formę uniwersalnej idei człowieczeństwa. Tutaj wychodzi elitaryzm Nietzschego – to pisze bez oceniania, po prostu stwierdzam fakt. Jeśli ktoś nie liczy się z opinią i wolą innych, no to traktuje siebie nie na równi z nimi. To dopuszcza także możliwość nie traktowania innych jako celi samych w sobie (jesteśmy już poza dobrem i złem). Nie mówie, ze to źle - możliwe, że miłość człowieka przyszłego wymaga tego. Narazie chce sie przypatrzeć o co tu chodzi.

    Tym samym co innego jest przedmiotem chcenia u obu myślicieli. Kant chce zgody podmiotu na powszechnie - mnie i innych - obowiązujące prawodawstwo, Nietzsche chce zgody na czyn, który byłby dokonywany nieskończenie wiele razy. Dokonując swego czynu zaakceptuj możliwość nieskończonego powrotu twego czynu. W kolejnych wszechświatach, kiedy ponownie się narodzisz i staniesz przed tym samym wyborem – ze względu na determinizm – ponownie zostanie dokonany dokładnie ten sam czyn, którego teraz się dopuszczasz. Czy zgadzasz się na to aby twój czyn był nieskończenie wiele razy powtarzany?

    Jak wyglądałoby zaprzeczenie kryterium nietzscheańskiego? Byłaby to wewnętrzna niezgoda na to aby dokonany czyn został powtarzany w nieskończoność. Czyli następnym razem, gdy miałbym możliwość jego dokonania to może wybrałbym inaczej – podpuszczam taką możliwość. Ale co takiego miałoby zmienić moją wolę w tym zakresie? Czyżbym nie był absolutnie pewny swego chcenia? Czyżbym dokonywał deycyzji tylko tymaczasowej, tylko na próbę. Jeżeli jestem pewny i naprawdę chcę, to „tak” znaczy „tak”, a „nie” znaczy „nie”. Nie ma pomiędzy, nie ma – „może”. Ale, dlaczego miałbym się przejmować jaki będzie mój czyn (czy to w ogóle będzie mój czyn, czy tylko identycznej ze mną istoty?) w innych wszechświatach, nawet jeżeli są one nieskończone co do ilości? Mój czyn jest tylko jednym z wielu, dziś mi się nie uda, to może jutro pójdzie mi lepiej. Przecież nie muszę podejmować decyzji dziś, przecież nie muszę być tak wymagający w stosunku do siebie, taki konsekwentny. Czy muszę być aż tak odważny dziś, dlaczego miałbym się tak poświęcić? Zrehabilituję się w przyszłości, odpokutuję grzech, poprawię się, naprawie negatywne konsekwencje. Jutro, byle nie tu i teraz.

    OdpowiedzUsuń
  27. O ile kryterium u Kanta odsyła nas do czegoś co przekracza podmiot w wymiarze horyzontalnym – przestrzennym (inne podmioty) i czasowym (ja i i inni w przyszłości), o tyle Nietzsche odsyła nas bezpośrednio poza czas i przestrzeń – wertykalnie wprost do nieskończoności. Dochodzi tutaj do pewnej absolutyzacji teraźniejszości – mój czyn jest jednocześnie nieskończoną ilością czynów, jest nieskończonością. Jest on wyrwany z połączeń strukturalnych w jakie mógłby wchodzić z otaczającą rzeczywistością. Owszem dla Kanta dobra jest tylko wola – liczą się motywy działającego, ale jego maksyma ma być zgodna z powszechnie obowiązującym prawem. Co to znaczy? Że podmiot powinien uwzględnić jak świat będzie wyglądał w przyszłości, jeśli nie tylko on ale także inni będą działali tak jak on. Na co innego ma wyrazić szczerą zgodę podmiot u Kanta, aniżeli u Nietzschego.
    Poza zgodą na dokonanie danego czynu, istnieje moim zdaniem w obu przypadkach, sfera wyobrażeniowa, w której dokonuje się „rozwinięcie” czynu zgodnie z kryterium podanym przez myśliciela. Masz sobie wyobrazić – całość społeczeństwa działająca tak jak ty – ty jesteś prawodawcą w tym społeczeństwie, który traktuje siebie i innych na równi. Co ma sobie wyobrazić podmiot u Nietzschego? Siebie i swój czyn powielonych w nieskończoność, zawsze takich samych. Ze względu na determinizm nic nie będzie w stanie odmienić tego co się wydarzyło. Mój czyn jest jak niezmienny kryształ w sferze pozaczasowej, jak piękna i niezmienna idea, której nic nie zdoła poruszyć.

    Przyjęcie kryterium Kanta oznacza zgodę na to aby chcieć działać konsekwentnie (w przyszłości przestrzegać swoich zasad), zgodnie z zasadami obowiązującymi wszystkich, oraz traktowanie siebie jak i innych jako celów samych w sobie. Co oznacza przyjęcie kryterium Nietzschego? Szczerze to dalej nie wiem – moje opisy miały służyć ukazaniu moich prób zbliżenia się do odpowiedzi. Ale mam uczucie, że daleko nie uszedłem. Cała moja wątpliwość dotyczy tego, iż u Niezschego – tak mi się wydaje – istnieje tylko przynaglenie do tego aby podjać decyzję – no zdecyduj się w końcu i zrób to w porządku, tak aby „tak” znaczyło „tak”. Ale nic poza tym – całą resztę każdy z nas musi sobie indywidualnie dopowiedzieć. Co dodatkowo przedstawia kryterium Nietzschego prócz wzmożenia zdecydowania do n-tej? Czy mówi także na co warto się zdecydować? Czy ocenia tylko formę decyzji, czy także treść?

    OdpowiedzUsuń
  28. Poruszyłeś dużo wątków, nie wiem od czego zacząć. Widzę, że wiele kwestii może nieco rozjaśnić (a przynajmniej: rozwinąć) kolejny wpis, który przygotowuję (na dobrą sprawę przygotowuję go już od dawna, ale chcę zachować pewną regularność "publikacji"). Nie mam teraz za bardzo warunków, żeby go dokończyć i wrzucić - zrobię to, jak tylko wrócę do siebie.
    Ale "uchylając rąbka tajemnicy" ;) - w kolejnym tekście chcę podkreślić element ego, że nie chodzi tu tylko o poddawanie swojego chcenia "testowi", ale też o to, że nie każdy jest w stanie ten test przejść. Przez ten pryzmat trzeba rozumieć np. kwestię konsekwencji działania. (Oczywiście to wszystko jest "w toku", więc nie spodziewaj się, że wyjaśnię wszystkie kwestie - ale cieszę się, że wskazujesz różne słabości, czy niejasności).

    Zacznijmy od kwestii podobieństw między Kantem i Nietzschem. Masz rację - są i to spore. Z jednej strony masz również rację, kiedy twierdzisz, że kreuję sztuczne alternatywy. Rysując coś grubymi krechami łatwiej pokazać pewne kwestie. Myślę, że myśl Nietzschego jest dosyć silnie zakorzeniona w transcendentalizmie, a znowuż Kant zbliża się do immanencji. Z drugiej strony: są również różnice, sam wskazałeś na kilka. Chciałbym napomknąć o jeszcze jednej. Deleuze i Guattari w "Co to jest filozofia?" wskazują pewien proces przechodzenia filozofii od Transcendencji do Immanencji. Głównym przedstawicielem tej pierwszej jest oczywiście Platon, tej ostatniej - D&G nie wskazali by na siebie, ale chodzi o nich. Ale również o Nietzschego, częściowo o Spinozę. Kim jest w ocenie Deleuze'a Kant? Tym, który odkrywa pole transcendentalne i o tyle dokonuje olbrzymiego kroku w filozofii, pole transcendentalne - tak jak je później reinterpretuje Deleuze - jest żywiołem immanencji. Ale Kant nie doprowadza procesu, który rozpoczął, do końca. Ulega jeszcze pewnym złudzeniom, podporządkowuje jeszcze immanencję pewnej transcendencji (nie przytoczę szczegółów tych rozważań, bo nie mam pod ręką książki). Ujmując to trochę inaczej: Deleuze twierdzi, że tym, który zabija Boga jest Kant, a nie Nietzsche. Mógłbyś zatem argumentować, że to Kant usuwa Transcendens. Ale, z drugiej strony, Heidegger w jednym ze swoich tekstów pokazuje, że Nietzschemu chodzi o coś więcej: nie tylko usunięcie Boga, ale również miejsca po Bogu. To jest dopiero całkowity gest usunięcia Transcendencji.

    Przyznam, że nie pamiętam dobrze "Krytyki rozumu praktycznego" - nie na tyle, żeby odpowiedzieć sobie na następujące pytanie: skoro Kantowska etyka to etyka wewnętrznego obowiązku, to po co mu Bóg, po co nadzieja na nagrodę po śmierci, nieśmiertelna dusza? Wydaje mi się, że są tam jednak pewne pozostałości opierania swojego postępowania na tym, co zewnętrzne - jakiś "tablicach praw".

    Czy Kant jest faktycznie indywidualistyczny? Jego etyka broni się np. przed uzasadnieniem samobójstwa (nie możesz uczynić z tej maksymy prawa). Ale ja to rozumiem tak: przyjmijmy, że jesteś jakimś pesymistycznym egzystencjalistą i dochodzisz do wniosku, że wszystko jest pozbawione sensu, zwłaszcza życie. Czy nie możesz wówczas chcieć swego samobójstwa jako powszechnego prawa, obowiązku? (I nie traktujesz tu innych tylko jako środek, ale też jako cel.)
    Kant by się bronił. Ale przy pomocy czego? Wydaje mi się, że przy pomocy jakiś zewnętrznych kryteriów.

    OdpowiedzUsuń
  29. Teraz odnośnie wiecznego powrotu. Deleuze czy Heidegger interpretują tę koncepcję ontologicznie - i dobrze. Taki wymiar przybiera w części późnych tekstów. (I może nawet poprawna jest tu ta "pokrętna" interpretacja Deleuze'a, że nie powraca To Samo ale Różnica, że wieczny powrót to wieczna zmiana.)
    Ale pierwsze wzmianki o tej koncepcji (bodajże: końcówka "Wiedzy Radosnej"), chociaż sugeruje wizję ontologiczną (deterministyczne koło Tego Samego), ma jednak - moim zdaniem - wymiar etyczny, "psychologiczny". Nie chodzi o przekonanie, że wszystko to, co się dzieje, powróci identycznie takie samo, tylko o wyobrażenie sobie takiej możliwości. To tylko "eksperyment myślowy". Jego celem jest sprawdzenie, czy jest się zdolnym do afirmacji. We wspomnianym paragrafie WR Nietzsche zapytuje samego siebie, czy byłby zdolny afirmować całość bytu, całość życia, gdyby "mały, podły człowiek" (znienawidzony przez niego) również miał w nieskończoność powracać. I odpowiada: tak - dopiero wówczas afirmacja jest faktyczna i całkowita. (Zauważmy: nie wyklucza to "zwalczania" człowieka lichego.)
    Tak samo, moim zdaniem, trzeba spojrzeć na każdy swój czyn - nie masz przyjmować, że będzie on wiecznie powracał jako Tożsamy (ontologia Nietzschego, czy Deleuze'a, sugeruje coś dokładnie przeciwnego), tylko sprawdzić, czy gdyby miał, to nadal byś go chciał. Ale to tylko skrajna forma czegoś, co opisałem w inny sposób: czy chciałbyś danego czynu znając jego konsekwencje? (Chodzi o takie mówienie: "Gdybym wiedział, jak to się skończy, nie zrobiłbym tego" <- jestem przeciwko czemuś takiemu.)

    Ostatnia kwestia: czy ocenia tylko formę, czy również treść decyzji. Mógłbym wskazywać na aktywność, twórczość - na pewno bliżej jej treści decyzji, niż samej afirmacji. Ale zdaję sobie sprawę, że nadal jest to częściowo abstrakcyjne kryterium (chociaż: jakie by miało ono być w filozofii?). Ale trzeba zwrócić uwagę na kwestię tworzenia wartości przez nadczłowieka: nie ma się on w tym kierować niczym, poza swoim wnętrzem (a tym co najbardziej wewnętrzne, najbardziej immanentne jest życie, witalność, wola mocy).

    OdpowiedzUsuń
  30. Odnośnie twego przykładu z chińskimi naukowcami. Chciałem się dawno do tego odnieść, ale ciągle było coś innego. Konstruujesz go tak, że nie ma rzeczywistego napięcia - nie ma tutaj dylematu. Czy mam dopuścić się oszustwa - podłożenie plagiatu, nawet jeśli nikt się nie dowie, i otrzymać pieniądze i punkty naukowe, czy też nie przedkładać plagiatu, co spowoduje, że narazie nie otrzymam pieniędzy i punktów? Jeśli ktoś obecnie nie potrzebuje ani pieniędzy ani punktów naukowych, to co to za dylemat? Pomyśl raczej o sytuacji, w której najbliższa ci osoba jest śmiertelnie chora, a tobie są potrzebne pieniądze na jej operacje. Albo o sytuacji, w której wiesz, że za niedługo będziesz się dostawał na doktorat, gdzie jest bardzo duża konkurencja, każde punkty się liczą. Może się zdażyć tak, że np. zabraknie ci podczas rekrutacji 0,5 punkta aby się dostać. Czy w takiej sytuacji także nie dopuściłbyś się oszustwa? To pozwoli ci sie dostać na studia. A tam już będziesz mógł się poświęcić swojej twórczości. To właśnie dokonanie oszustwa bardziej będzie służyło twojej twórczości - nie będziesz musiał podejmować prac nie związanych z filozofią. Tylko małe ustępstwo sumienia z szarą rzeczywistością na początek, a potem już będziesz mógł być wierny swojemu etosowi. Co ty na to?

    OdpowiedzUsuń
  31. "A co do kółka filozoficznego. Czy nie o to właśnie chodzi? Żeby każdy miał inne, własne zdanie i bronił go? (Przez bronił rozumiem: argumentował.) Żeby ostatecznie nie było wzajemnego "zaufania" (cudzysłów, jak i wszystkie inne, nie bez powodu), zawierzenia? Czy nie chodzi o stan permanentnej wojny między członkami koła?" Kółko filozoficzne jest dobre dla powiedzmy max 10 osób. Jak twoim zdaniem miałoby wyglądać takie kółko w przypadku miasta takiej wielkości jak np. Gdańsk. Nie mowiąc już o poziomie kraju, albo całej Europy. Dialog ze wszystkimi nie jest możliwy. Dlatego mamy demokracje reprezentatywną, a nie bezpośrednią. To wybrane przez nas osoby dyskutują w naszym imieniu. Ale we wspólnocie trzeba podejmować decyzje. Nie jest możliwy dialog aż do stanu, w którym wszyscy się zgodzą. To zbyt długo by trwało, i uniemożliwiłoby podjęcie decyzji. Tutaj dostrzegam w twoim rozumowaniu symptom "szlacheckiego" przywiązania do liberum veto. Musicie mnie przekonać, a jeśli nie będe przekonany to sie nie zogdze. Wiesz - wszystko fajnie jak siedziemy sobie i dyskutujemy o problemach mniej lub bardziej teoretycznych. Ale życie to nie teoria. Tutaj nie wszyscy mogą rozmawiać, a sama rozmowa nie kończąc się powszechną zogodą, musi uzasadnić wspólną decyzję. Dlatego aby nawzajem sobie nie skakać do gardeł trzeba innych więzi między ludźmi. Doły społeczeństwa muszą ufać swoim reprezentantom. Opozycja nie moze zrywać nici wspólnotowych mimo, że władza podjęła inną decyzję niż ona by sobie życzyła. Problemem jest jak podejmować wspólne decyzje. Tutaj przykład kółka filozoficznego jest bardzo ubogi i daleki praktyce życiowej.

    OdpowiedzUsuń
  32. Tak odnośnie jeszcze tego kryterium, które pozwala jakgdyby "wyłuskać" prawdziwe chcenie. Kant mówi o tym, aby wyrazić zgodę na powszechne obowiązywanie maksymy, Nietzsche o zgodzie na wieczny powrót swego chcenia. Przypomina mi się jeszcze jedna forma dochodzenie do prawdziwego chcenia. Pisali o niej np. Dostojewski, ale też u Pascala można by znaleść takie wątki. Chodzi o memento mori - kiedyś umrzesz, więc przestań żyć na niby, ale zacznij żyć prawdziwie. Wydaje mi się, że także Heidegger ze swoim byciem ku śmierci, i projektowaniem się w oparciu o świadomość swojej skończoności, lokowałby się tutaj. Dostojewski, który sam przeżył prawie doprowadzoną do końca swoją egzekucję, pisał, że nic tak nie pomaga przy podjęciu prawdziwej decyzji, aniżeli wizja bycia powieszonym następnego poranka. Skoro już nie mam nic do stracenia, to czego mam sie bać - Śmierć to moja Pani. Ale czy to nie jest wyzwolenie fałszywe, które na miejscu strachu przed bólem czy innymi, stawia strach przed śmiercią? Umrę, więc po co się mam przjmować tym co do tej pory sprawiało mi takie problemy. Tym samym tym co powoduje człowiekiem jest nadal coś zewnętrznego - strach przed własnym końcem. Inną odpowiedź, wydaje mi się, daje Luter. Odpowiadając na pytanie co by zrobiłby gdyby dowiedział się, że jutro będzie koniec świata, odpowiedział - zasadził drzewo. To jest obraz człowieka, który ciągle żyje w zgodzie ze sobą. Który nie musi ukrywać swego wnętrza przed światem zewnętrznym i dopiero w wyniku - jakiegoś wielkiego wydarzenia - się wyzwoli. To człowiek już zintegrowany, pełny. Tym co nim powoduje nie jest strach przed śmiercią - jego Panem jest coś potężniejszego niż śmierć. Czyż Niezsche nie przedstawia podobnej wizji? Nie chodzi o strach przed innymi (co naginając mocno tezy Kanta można by mu zarzucić), nie chodzi też o strach przed własną śmiercią. Ale skąd wtedy ta siła w człowieku, która pozwala mu się wyzwolić od lęku przed opinią innych, przed karą z ich strony, nawet przed cierpieniem cielesnym i własną śmiercią? Czy człowiek sam jest w stanie znaleźć w sobie taką moc i sam sie wyzwolić, czy potrzebuje łaski? Czy może on być rzeczywiście autnomiczny, samodzielny i niezależnie od zewnętrznych pobudek podejmować prawdziwe decyzję? Czy też zawsze musi albo przed czymś uciekać (strach) albo do czegoś dążyć, zostać przez kogoś uznanym (miłość)? Radykalna immanencja czy radykalna transcendencja? Jaka jest różnica między nimi? Czym naprawdę jest Czarku twoja immanencja, skoro utożsamiasz ją z polem transcendentalnym? Czy to ja się wyzwalam sam, czy też siły poza mną mnie wyzwalają? A jeśli one to jaki stosunek mnie z nimi łączy - strachu, czy zaufania?

    OdpowiedzUsuń
  33. Co do twojej rozbudowanej wersji z plagiatem: trzeba mieć na względzie różne czynniki, różny charakter różnych osób i to co jest ich wartością (bo to jednak etyka indywidualistyczna) - wiadomo.

    Ale powiem tak, powiem za siebie: moja duma by mi na to nie pozwoliła (na plagiat).



    Druga kwestia: przykład kółka i polityki. Trzeba tu uwzględnić dwie kwestie.
    1. Np. co mnie, jako mieszkańca Iławy obchodzi to, czy w Lublinie przy ulicy X postawią biurowiec, zrobią park, czy plac zabaw (zakładając, że nie odwiedzam często Lublina)? Albo inaczej: co mieszkańców Lublina obchodzi moje zdanie? Ogólniej: masz rację, że taka dyskusja na skalę globalną nie jest możliwa, ale też - na pewnym poziomie (!) - nie jest konieczna. Możliwa i potrzebna za to jest lokalnie. Ujmując to jednym słowem: partycypacja. Jako mieszkaniec Iławy nie powinienem się wtrącać do Lublina ale powinienem mieć już pełne prawo, na równych zasadach z innymi, mieć wpływ na to jak będzie wyglądało moje miasto/moja dzielnica/moja ulica (zależnie od rodzaju sprawy). Z drugiej strony jeśli jakaś kwestia mnie nie interesuje, jest mi obojętna to przecież nie muszę brać udziału w takiej dyskusji. Fajnym przykładem czegoś takiego jest to, co niedawno zrobiła Krytyka Polityczna w Gdańsku - zorganizowała warsztaty, na których mieszkańcy miasta wspólnie z przedstawicielami władz stworzyli projekt zagospodarowania pewnego terenu we Wrzeszczu. (Opis znajdziesz na stronie KP)
    2. Jeśli chodzi o problemy bardziej globalne i bardziej ogólne. IDEAŁEM BYĆ MOŻE byłaby jakaś oddzielna klasa/"kasta" ludzi rządzących, którzy nie byli by wybierani ale dzieciństwa hodowani (!) do tej roli. Chodzi o takich, którzy zajmowaliby się polityką nie ze względu na korzyści materialne i przywileje społeczne, ale dlatego, że swoją twórczą, afirmatywną aktywność realizowaliby w tej dziedzinie właśnie (nie chodzi tu o zamkniętą kastę, do której nie można by wejść). I to oni dyskutowali by między sobą. Ale to ideał, a w każdym razie coś, co wymagałoby dużych nakładów pracy. W obecnej, demokratycznej rzeczywistości rozwiązaniem, które wydaje mi się dobre, byłoby połączenie (podkreślam: połączenie - te elementy muszą wystąpić razem, inaczej efekt będzie przeciwny) a) jednomandatowych okręgów wyborczych oraz b) zwiększania świadomości politycznej obywateli. Plus zmiana sposobu prowadzenia kampanii wyborczej. Chodzi mi o taką sytuację, w której jakaś lokalna społeczność miałaby okazję spotkać się z każdym z kandydatów, podyskutować- potem wybierałaby jednego, konkretnego, a on by ją reprezentował, ale z możliwością odwołania go (poprzez lokalnie zorganizowane "anty-wybory") jeśli by postępował przeciwnie do swoich obietnic. Przy tym ważne byłyby spotkania z obywatelami i wysłuchiwanie ich konkretnego głosu już w czasie trwania kadencji.

    OdpowiedzUsuń
  34. Pytasz: Czy ja się wyzwalam, czy te siły z pola transcendentalnego mnie wyzwalają?
    Widzisz... problemem jest tu być może odmienność naszych wizji podmiotu. Co jest - związanego ze mną - w polu transcendentalnym? Moja "natura": cielesność, "zwierzęce" instynkty, pragnienia, potrzeby - większość nieświadomego, a jednak powodującego mną. I to właśnie jestem ja: cała afektywna "cielesność", na której świadomość się "nadbudowuje". (Ale już nie jest mną ta część nieświadomości, którą skonstruowało reaktywne - zakładając, że możliwe jest inne - społeczeństwo. Nie oznacza to znowuż totalnego odrzucenia kultury jak u Rousseau.)
    Ty chyba optujesz raczej za podmiotem w pełni świadomym i transparentnym. Ja to tylko świadome, racjonalne pragnienia.

    I teraz to by szło tak: łaska czy moc? No widzisz, znowu problem z przyjętymi założeniami antropologicznymi: jeśli z "natury" istnieje "różnica antropologiczna" to raczej moc. Jeśli Z natury wszyscy jesteśmy aktywni to moc lub pomoc innych. Może ogólniej uda się to ująć w ten sposób: zależnie od społeczności w jakiej żyjemy. Jeśli maszyna społeczna nie tamuje naszej wrodzonej witalności to praktycznie nie ma sensu mówić o wyzwalaniu - każdy jest wyzwolony. W przypadku "represjonującego" społeczeństwa to kwestia pomocy "zablokowanym" przez wolnych. W przypadku absolutnego totalitaryzmu - "przypadek", "błąd w Matrixie".

    Luter przeszedł test wiecznego powrotu, jest afirmatywny (ale reaktywny!) i nie trzeba go uwalniać.
    Pomysł Heideggera (trwoga) wiąże się zaś właśnie z tym "błędem w Matrixie" - gdy maszyna społeczna jest wyjątkowo silna pozostaje tylko liczyć na przypadek, w którym pewne czynniki podważą naszą wiarę w to, co dotąd przyjmowaliśmy (albo trzeba mieć wyjątkową moc).

    OdpowiedzUsuń
  35. Co do polityki. Przedstawiasz teraz stanowisko, które odbiega od tego w jaki sposób na początku cie rozumiałem. Pisałeś, ze ideałem jest kółko filozoficzne, w którym wszyscy sie sprzeczają, dyskutują, a zaufanie nie jest potrzebne - mają być dowody. No jasne, że na pewnym poziomie - lokalnym - demokracja bezpośrednia jest możliwa. Ale to bardzo ograniczony obszar. Istnieją sprawy, które są dyskutowane na wyższych szczeblach, gdzie decyzje są podejmowane przez osoby wyznaczone w naszym imieniu - i tutaj bezpośrednia dyskusja jest niemożliwa.
    Ten twój ideał klasy ludzi specjalnie wyhodowanych aby rządzić, nie spełnia ideału kółka filozoficznego. Przecież tylko oni będą dyskutowali, a co z resztą społeczeństwa? Reszta będzie musiała zaufać tej elicie, że ich dobrze prowadzą. Problem zaufania nadal istnieje. Nie można wszystkiego ze wszystkimi przedyskutować. Każdy ma swoje poletko, a decyzje podejmowane w ramach niego, wpływają na innych. Jesteśmy w sieci relacji. Owszem można dokonywać selekcji i powiedzieć, że co mnie tam obchodzi temat X - on nie dotyczy mojej egzystencji. Ale jest tyle dziedzin, które dotyczą naszego życia - fizyka, ekonomia, matematyka, psychologia, socjologia, filozofia. Nie można być kompetentnym we wszystkim. Zaś takie ciągłe pytanie - człowieczka z dołu - odnośnie np. ekonomii - a dlaczego prawo popytu i podaży niby ma obowiązywać. Wytłumaczcie mi, bo ja inaczej sie nie zgadzam na obowiązywanie systemu kapitalistycznego (taki a la szlachcic XXI wieku, z liberum veto na ustach). Należy się spierać w dziedzinach, o których ma się pojęcie. W sprawach, w których się go nie ma jak najbardziej należy pytać, stawiać sugestie, inspirować do zmian. Ale gdy chodzi o podejmowanie decyzji, to powinny to robić osoby posiadające wiedzę - elita intelektualna.

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie chodzi o jakąś elitę rządzącą. Może popadam tu w technokrację, ale chodzi raczej o coś takiego jak w nauce: nikt Ci nie zabrania pisać artykułów z fizyki, ale jeśli nie jesteś "wyhodowanym" fizykiem, to porządne czasopisma naukowe cię nie wydrukują i nikt nie da Ci miliardów na budowę jakiegoś urządzenia badawczego. [W tym słówku wyhodowany ma się zawierać to, że nie musisz mieć tytułów naukowych, możesz się tym zajmować "hobbystycznie", byle byś był dobry, spełniał pewne "wymogi" naukowości.]
    To, że nie ma to być elita (chociaż ja tam do elit nic nie mam) zawierałoby się też w tym, że mieli by dbać o całość społeczeństwa i jego pewną formę (witalną, aktywną), a nie o własny interes/


    ALE ALE.... może wiele kłopotów w tej części dyskusji bierze się z tego, że nastąpił za szybki i za duży skok z etyki do polityki. Może odpowiadając Ci na pytania o politykę korzystam z innych moich intuicji i przemyśleń, którym jeszcze nie poświęcałem dużo uwagi i których nie uzgodniłem jeszcze z tą Etyką Immanentną. Może dlatego w tych kwestiach brzmię raz tak, raz inaczej.

    Może ta "technokratyczna" propozycja, gdy ją dokładnie przemyślę, okaże się niezgodna z etyką immanentną i będzie musiała ulec odrzuceniu lub reinterpretacji.
    Przyznam, że z jednej strony pociąga mnie pewien rodzaj elitaryzmu - demokracja jest mi wstrętna.
    Z drugiej jednak strony atrakcyjny wydaje mi się jakiś, na poły komunistyczny (w kwestii własności prywatnej) rodzaj niedużych osad, gdzie każdy z każdym by się znał i mógłby partycypować. Tylko problem w tym, że dziś stoimy w obliczu globalnych problemów, jak choćby ocieplenie,ekologia w ogóle (nie wspominając o tym, że inne państwa mogą mieć inne społeczeństwa itd.) i potrzeba czegoś ponad lokalne "organizmy".

    OdpowiedzUsuń
  37. Postanowiłem dołączyć się do dyskusji, po części odchodząc od jej aktualnego kierunku. Podczas jej trwania wyłoniło się pytanie "po co działać według etyki immanentnej? Jaki ma to sens i zastosowanie? Co zyskamy stosując ją?". Miało być jedno, a napisałem trzy; po prostu w moim mniemaniu są one tym samym lecz nieco w innej formie. W ramach "wejścia" do dyskusji chciałbym umieścić etykę immanentną w kontekście pewnych rozważań Bataille'a. Myślę, że wzbogaci to coś nie coś dyskusję.
       Bataille w swojej książce "Część przeklęta" proponuje pewien opis ruchu energii. Wszystko z czym się na co dzień stykami jest jej "zagęszczeniem" (my sami oczywiście też), chwilowym zmagazynowaniem. Istnienia absorbują energię w ilości większej niż jej potrzeba na podtrzymanie ich przy życiu (stąd wzrost, ruch ciała itp.). Inaczej mówiąc są one obdarzone pewnym jej nadmiarem. Ostatecznie proces magazynowania ma swój kres; nie ma opcji kumulowania, a potem akumulowania w nieskończoność. Momentem krytycznym nadmiaru jest jego roztrwonienie, czyli inaczej mówiąc bezproduktywne wyzwolenie energii.
      W obrębie opisanego procesu Bataille ukazuje dwa porządki: rzeczy i intymności. Pierwszy z nich wiąże się z pojęciami produkcji, zysku i użyteczności. Funkcjonuje tutaj rozumowanie mówiące, że coś ma wartość o ile umożliwia zysk. Drugi z porządków odnosi się do pojęcia chwały ściśle wiązanej z bezproduktywnością. 
      Wracając do teorii nadmiaru. Jego akumulacja ma sens tylko ze względu na cel, któremu przyświeca. Nadmiar ze względu na siebie samego jest go pozbawiony. Zdaniem Bataille'a kapitalizm jest realizacją takiego porządku. Posiadany kapitał wykorzystywany jest do pozyskania zysku czyli pomnożenia akumulowanej energii. W jego obrębie nie występuje prawdziwe działania, jedynie gromadzenie, czyli to co ma dopiero umożliwić właściwe działanie. Akumulacja może być celem ze względu na samą siebie, ale jest to czyn pozbawiony płodności – nietwórczy i bezwartościowy. Kapitalizm jest bez-płodny (" Zachowania użyteczne nie mają same w sobie wartości" - produkcja, składowanie,  zachowanie dóbr). 
      W przypadku porządku intymności nadmiar umożliwia trwonienie, którego efektem jest chwała. Działanie ma tutaj wartość ze względu na nie samo. Dobra są gromadzone tylko po to by bezwstydnie je roztrwonić ku bezproduktywnej chwale roztrwaniającego. Jednym z takich aktów jest tworzenie. "Zachowania chwalebne wnoszą do życia światło, czynią je cennym"; "ostatecznym sensem życia jest jego chwała". Można powiedzieć, że w takim porządku życie ma sens ze względu na nie samo.
    Myślę, że etyka immanentną jest wyrazem porządku intymności, tak jak kapitalizm porządku rzeczy. Jej sens wyraża się w bezproduktywnej chwale, której wyrazem jest żywioł tworzenia , a ostateczne znaczenie kryje zwrot "afirmacja życia". W takiej sytuacji pytanie „co możemy zyskać stosując ją?” jest chybione.

    OdpowiedzUsuń
  38. Zgadzam się, że w etyce immanentnej nie chodzi o użyteczność - jest ona zdecydowanie antyutylitarystyczna. Nie chodzi w niej również o żaden zysk, o tyle można ją przeciwstawić nawet etyce chrześcijańskiej, jeśli zinterpretujemy ją w ten sposób, że za dobre uczynki czeka nas zysk, w postaci zbawienia, miejsca w niebie.

    Wydaje mi się, że gdy Adam pytał "po co...?" mogło chodzić mu o coś innego: o to w czym etyka immanentna jest lepsza od innych, czemu powinienem wybrać właśnie ją, a nie jakąś inną, która również nie jest nastawiona na zysk - np. (mógłby Adam powiedzieć) Kantowską etykę obowiązku. W obowiązku, w imperatywie kategorycznym również nie ma żadnej mowy o zysku (chociaż... jeśli tak, to czy całe te rozważania o nieśmiertelnej duszy i Bogu jako postulatach rozumu praktycznego nie powinny w nas budzić podejrzenia, że jednak o jakiś zysk lub stratę tam chodzi?). Innym przykładem może być eudajmonizm - tam również nie odczuwa się ("kapitalistycznego") nastawienia na zysk, na użyteczność.
    Pytanie: w czym etyka immanentna jest lepsza od tamtych?

    Druga kwestia to kwestia bezproduktywnego trwonienia. Jest tu coś na rzeczy, ale z drugiej strony nie wiem, czy zgodziłbym się z Bataillem w pełni. Np. o ile dobrze pamiętam oceniał on pozytywnie, jako właśnie bezproduktywne trwonienie, palenie tytoniu. Ja raczej nie widzę miejsca na takie coś w (radykalnej) immanentnej etyce. Tzn. w tej etyce PONIEKĄD nie chodzi o takie drobne, codzienne wybory, jak picie, palenie, czy to co zjem na obiad; są to kwestie dla niej PONIEKĄD obojętne. Ale myślę, że ten przykład z tytoniem coś pokazuje - coś, z czym się nie mogę zgodzić. To, co chcę ukazać wartościowe, poprzez etykę immanentną, to m.in. tworzenie. Tworzenie nie dla użyteczności, nie dla zysku i o tyle bezproduktywne, ale jednak tworzenie. W paleniu nie widzę niczego twórczego.
    Ba, nawet to tworzenie ma pewne swoje "po co...?", istnieje pewien wymóg wobec tego tworzenia, "cel" dla niego: wyzwalać siły aktywne, wyzwalać stawanie-się, zwalczać/podporządkowywać siły reaktywne.
    Najlepiej mi to wyjaśnić na przykładzie sztuki. Artysta tworzy dzieło nie dla zysku, czy dla jakiejś użyteczności, tworzy je po prostu bo chce, tworzy je z nadmiaru, jakim jest... Ale dobre dzieło to takie, które samo jest nadmiarem, i które przekazuje część tego nadmiaru obserwatorowi, takie, które wyzwala w odbiorcy stawanie-się-aktywnym. Wiadomo, "musi" powstać ileś dzieł kiepskich, ileś nieudanych, które są próbami, eksperymentami i które również są ważne dla twórcy, których twórca również chciał... ale "celem" jest "napędzanie" życia, czyli stworzenie "witalnego" dzieła sztuki, wyzwalającego w odbiorcy witalność, aby następnie on tę witalność przekazał dalej.

    BTW, coś tam słyszałem o tej teorii Bataille'a, ale nie wiedziałem, że bezproduktywne trwonienie wiąże z chwałą. Dobre :)

    OdpowiedzUsuń
  39. W porządku; przyjmijmy pytanie tak jak je postawiłeś: w czym etyka immanentna jest lepsza od innych? czemu powinienem wybrać właśnie ją? Pozwolę sobie nie co przeistoczyć pierwszy człon pytania, tworząc taki jego wariant: w czym tkwi różnica etyki immanentnej? Wrócę do kwestii zysku; rozumiem go jako osiągnięcie czegoś poprzez określone działanie (tak jak pokazałeś to na przykładzie etyki chrześcijańskiej). Zysk jest działaniem ze względu na coś, pozostaje tylko środkiem do celu (Bataille pokazuje, że kapitalizm jest pusty, wypaczony, ponieważ zysk ustanowił celem. Osiąganie nadmiaru stało się samo w sobie celem. Przestało być przygotowaniem do właściwego działania). Myślę, że etyka kantowska i eudajmonizm są właśnie zorientowane na zysk - działają ze względu na coś. Wiem, imperatyw kategoryczny, kantowski obowiązek, ale... Kant pokazuje jak ma postępować jednostka, ale czy czyni tak ze względu na nią samą?Wydaje mi się, że nie. Czyni tak ponieważ poprzez takie działanie tworzy lepszą społeczność. Działa globalnie, ze względu na zysk dla ogółu. Jednostka staje się środkiem do osiągnięcia lepszej społeczności. W eudajmonizmie, postępując zgodnie z jego zasadą, stajemy się lepszym obywatelem po to by społeczność polis stawała się lepsza. Jednostka w etyce kantowskiej nie ma sensu, racji bytu bez społeczeństwa. Wydaje mi się, że tak samo jest w przypadku eudajmonizmu. W obydwu przypadkach jednostka jest wartościowa ze względu na społeczność, nie ze względu na samą siebie.
    Etyka immanentna również skupia się na jednostce, ale czyni z niej cel. Jest pozbawiona zysku. Działania jednostki nastawione są na bezproduktywną chwałę, jak powiedziałeś "napędzanie" życia. Oczywiście taka jednostka może czynić społeczność, w której żyje, lepszą, ale jest to rodzaj skutku ubocznego, nie zaś cel.
    W etyce immanentnej jednostka "afirmująca życie" jest wartością. Nie jest tak, że staje się nią ze względu na coś np. społeczeństwo. Można powiedzieć, że w etyce immanentnej to jednostka "afirmatywna-aktywna" nadaje sens społeczeństwu. W tym właśnie wyraża się esencja bezproduktywnej chwały, owy immanentny charakter.
    Teraz kwesta bezproduktywnego trwonienia. Cieszę się, że przyzwałeś bataillowski przykład palenia tytoniu :) Zacznę od tego, że trwonienie nie jest wyborem, tylko przymusem. To co tak naprawdę zależy od nas to to w jaki sposób go dokonamy.
    Przykład tytoniu był przywoływany przez Batailla w konkretnym celu. Ukazać, że współcześnie zatraciliśmy świadomość trwonienia, jego konieczność. Palenie tytoniu w pewien sposób odnosi się do sytuacji święta (rytuał trwonienia), nie jest nią jednak, ponieważ nie ma określonego czasu i miejsca i nie jest obchodzone przez wszystkich członków społeczności. Palenie papierosa odbywa się odruchowo, jako nawyk - Bataille tym przykładem stara się pokazać, że trwonimy nie mając świadomości tego. Trwonienie przestało być świadomym aktem. Mam nadzieję, że w miarę jasno to ukazałem. Jak coś pytaj?
    Palenie nie jest tutaj rozumiane jako coś twórczego, a jedynie objaw trwonienia. Należy pamiętać, że tworzenie jest jednym z wielu sposobów trwonieni tak jak wojna, czy stosunek seksualny.
    Tworzenie, jako bezproduktywne, jest wyjściem po za porządek rzeczy, w stronę porządku intymności; to właśnie czyni je chwalebnym. Dzieło twórcy jest wyrazem jego wysiłku, roztrwonionego nadmiaru. Przydaje mu chwały jako wyczyn.
    Co do drugiego członu pytania: dlaczego powinienem wybrać właśnie ją? Trzeba by dodać: a kto pyta? Wtedy odpowiedzią jest Twoja notka "Etyka hierarchiczna" :)

    ps Ostatni akapit, wizja sztuki jako "napędzającej" życie, pozytywnie i zdrowo :)

    OdpowiedzUsuń
  40. - Kto tam?
    - A kto pyta? (jaki typ siły? jaka wola?)
    ;)


    A tak już na poważnie...

    Dzięki za wyjaśnienie przykładu z tytoniem :) znałem go tylko z drugiej ręki. Właśnie chodzi mi o to, żeby "pozbywanie" się nadmiaru naszej witalności było rozwijaniem tej witalności dalej, tzn. by było twórcze.
    O dziwo widzę pewne formalne podobieństwo pomiędzy tym, co ja proponuję i kapitalizmem. Kapitalizm: zysk, żeby rodził zysk, żeby rodził zysk... bez celu... pusty zysk... A ja mówię: życie ma rodzić życie, żeby to ponownie rodziło życie... żadnego (zewnętrznego) celu (poza: życiem).

    Co do Kantyzmu to piłeczkę powinien odbić Ci Adam ;) to jego działka... Ja też mam podejrzenia, że jeśli weźmiemy wszystko co powiedział Kant w tej kwestii (czyli nie tylko imperatyw, ale też postulaty praktycznego rozumu) to jednak nam wyjdzie oczekiwanie nagrody za bycie dobrym.

    OdpowiedzUsuń
  41. 1. Do "ochiochi". Czarek tutaj prawidłowo mnie wybronił. Nigdzie nie użyłem słów: zastosowanie czy zysk (raz tylko wyzysk:). I nigdzie nie zadałem pytania "po co?" w kontekście zasad etyki immanetnej. Trzeba uważać z tą hermeneutyką podejrzeń:). W moich pytaniach chodziło mi o ukazanie uzasadnienia - tego dlaczego należy posłużyć się zasadami jakie proponuje Nietzsche. Wymóg podania uzasadnienia jest konieczny aby zrozumieć samą teorię. Nawet w twoim przykładzie Battailea dajesz jakąś teorie - wszystko jest zagęszczęniem energii, która się magazynuje, itd..
    Poza tym - też nie jestem wilbicielem kapitalizmu - ale trzeba mu przyznać, iż produktywny to jest bardzo (nie twierdze, że twórczy). Błedem wydaje mi się, nie przyznawanie wartości temu co on wytwarza. Pomyślmy o tym z jaką łatwością możemy kupić komputer, założyć połączenie do internetu w jeden dzień i dyskutować o filozofii na pierwszym lepszym blogu:) A to wszystko tanio dzięki konkurencji rynkowej. Dla przeciwagi wystarczy sobie wspomnieć kolejki za komuny. Jeśli chodzi o samą wartość tego co użyteczne. Max Scheler w swojej pięciostopniowej skali wartości przyznawał także temu co utylitarne odpowiednie miejsce w hierarchii. Odrzucanie tego co zmysłowe, a także użyteczne pachnie resentymentem. Już nie bądźmy takimi ascetami :)

    2. Odnośnie samej koncepcji Battaile'a. Piszesz, że> "Zacznę od tego, że trwonienie nie jest wyborem, tylko przymusem. To co tak naprawdę zależy od nas to to w jaki sposób go dokonamy." Jeżeli tak stawiasz sprawę, no to właściwie nie mówimy w ogóle o etyce. Etyka dotyczy odpowiedzi na pytanie - co powinienem czynić. Zakłada ono, że ma się wpływ na to co się czyni - można podjąć co do tego decyzję. Jeśli nie można podjąć decyzji - trwonić albo nie - to nie mam tutaj etyki, tj. nie mówimy o powinnościach. To jak z łaską w koncepcji predestynacji - Bóg udzieli ci jej albo nie, to on zdecyduje czy zostaniesz zbawiony czy potępiony. Chodzi o to, ze za bardzo nie wiadomo co zrobić z takim przymusem trwonienia niezależnym od naszych świadomych decyzji. Albo jest albo go nie ma, wydarza się - i tyle. To po prostu opis, a etyka dotyczy powinności - tego na co świadomie mogę się zdecydować, dotyczy reguł, którymi nalezy się kierować.

    OdpowiedzUsuń
  42. 3. Mimo to temat Battaile'a ciekawy. Mam nadzieję, że kiedyś sam sięgnę do jego książek.
    Na początek chodziłoby mi o relację pojęć trwonienia i twórczości. O ile dobrze zrozumiałem to:
    Po pierwsze, tylko trwonienie (nie akumulacja) może być twórcze. Ale Bach podobno tworzył swoje dzieła także na zamówienie - za pieniądze. Michał Anioł także malował i rzeźbił za pieniądze. Czy oni obaj byli nietwórczy przez to? Z całą pewnością aby tworzyć musieli zadbać o to aby ich ciało było najedzone, wyspane, a smutki dnia codziennego (zakupy, sprzątanie) nie zawracało im głowy (akumulować energię). Może więc twórczość nie musi z konieczności wykluczać akumulacji. Jak pomyśle o tych początkowych kapitalistach, którzy tułali grosze, wyrzekali sie uciech, oszczędzali i inwestowali - no dobra aby zarobić - ale przy okazji tworzyli masę nowych miejsc pracy, umożliwiali szybszy rozwój nauki i rozpowszechnianie jej wytworów. Czy to nie było twórcze w swoich skutkach długotrwałych?
    Weźmy kapitalistę, który dązy do akumulacji przez kilka lat, ale tylko po to aby za 10 lat wszystko roztrwonić na sztukę i biedne i zdolne dzieci. Czy nie jest tak, że samo roztrwanianie potrzebuje przynajmniej tymczasowej akumulacji. Musi się energia zebrać, aby potem się rozproszyć. Czy wtedy nie jest tak, że trownienie i akumulacja to dwie strony tego samego procesu - tworzenia? Zaś pisanie, że tylko trwonienie jest twórcze, to tak jakby powiedzieć że roślina rośnie tylko dzięki swoim kwiatom. Owszem kwiat to cel jej rozwoju, ale bez korzeni, łodyg i liści nie mógłby zaistnieć.

    Ale można też w inną stronę. Czy nie może być nietwórczego roztrwaniania? Ktoś gromadzi swoje dobra - pieniądze, dzieła sztuki, ksiażki, rękopisy. Bardzo się przywiązał do nich, podziwiał swoje skarby. Ale pewnego dnia postanowił pozbyć się swego skąpstwa i dążenia do akumulacji dóbr. Postanowił wszystko spalić - nie przyszło mu to łatwo. Czy to jest twórczy akt?

    OdpowiedzUsuń
  43. 4. "Ostatecznym sensem życia jest jego chwała". Można powiedzieć, że w takim porządku życie ma sens ze względu na nie samo." Czy życie mas sens ze względu na siebie samo, czy ze względu na chwałę jaką przynosi? I co to za chwała, bo pachnie strasznie uznaniem ze strony innych - a to raczej nie w duchu Nietzschego, bo dosyć utylitarne tj. w ocenie czynu brane są pod uwagę skutki a nie motywy czynu. Czym jest chwała, i jak stwierdzić, że dany czyn jest godny chwały?

    5. "Myślę, że etyka kantowska i eudajmonizm są właśnie zorientowane na zysk - działają ze względu na coś." Nie jestem przekonany do tego, iż działanie ze względu na coś musi być równowazne ze działaniem zorientowanym na zysk. Podczas IIWŚ różni ludzie ukrywali Żydów - owszem często liczono na zysk - ale nie wydaje mi się aby zawsze tak było. Czy - nie mówie chrześcijanie, bo wiem co zaraz powiecie ze swoją hermeneutyką podejrzeń - ale ateiści - czy mogli oni nie ze względu na zysk pomagać Żydom? Jeśli tak, to ich działalność na pewno była świadoma, bo musiała zostać zaplanowana, musiała uwzględnić dużo czynników, a jednocześnie nie przypomina roztrwonienia - w sensie jednorazowego zużytkowania swego nadmiaru. No chyba, że może być roztrwanianie długotrwałe (to byłoby dziwne, bo nadmiar musi się kiedyś skończyć). Ale nawet jeśli jest roztrwanianie długotrwałe, to nadal mój przykład pokazuje, że działania obrónców Żydów były świadomie podejmowane. Czy można świadomie podejmować decyzję o poświęceniu się - roztrwonieniu siebie? Nie rozumiem dlaczego działanie ze względu na coś z konieczności powoduje, że tym czymś jest zysk?

    OdpowiedzUsuń
  44. 6. "Kant pokazuje jak ma postępować jednostka, ale czy czyni tak ze względu na nią samą?" Dalej piszesz, że u Kanta nie działa jednostka ze względu na siebie, ale ze względu na dobro ogołu. Nie rozumiem w jaki sposób jest to zarzut z punktu widzenia "etyki" Battaile'a. U Kanta człowiek nie działa tylko ze względu na własne dobro, ale także ze względu na dobro wszystkich - poświęca się, rezygnuje z części siebie. Sam to piszesz. W pewien sposób postępując tak jednostka roztrwania siebie. Wydaje mi się, iż roztrwanianie nie może być działaniem ze względu na moje dobro, a także nie ze względu na moją chwałę. Cóż to za roztrwanianie siebie, które za cel przyjmuje dobro tego, który się roztrwania. Roztrwanianie zakłada zgodę na samozatracenie, na zniknięcie - jest ryzykiem dla tego co sie ma i czym się jest. Tego intuicje dostrzegam u Kanta - rozpłynięcie się w tym co powszechne, idealizm transcendentalny jako negacja metafizyki z jej absolutnym punktem widzenia (nie jestem absolutem muszę się liczyć z innymi). Pisze o intuicjach, bo rozwinięte zostaną one dopiero u Hegla.
    Tak samo nie rozumiem tego zarzutu - "Jednostka staje się środkiem do osiągnięcia lepszej społeczności." Nie chodzi o jakąś tam jednostkę, bo etyka dotyczy pierwszosobowego punktu widzenia. To ja sam zagadzam się na stanie się środkiem do lepszej społeczności. Rezygnuje z tego co moje.

    7. "Etyka immanentna również skupia się na jednostce, ale czyni z niej cel. Jest pozbawiona zysku. " A chwała? - bezproduktywna, to nie znaczy bezwartościowa. Dlaczego czynienie społeczności, w ktorej się żyje lepszą nie może być celem, ale tylko skutkiem ubocznym? Jako nauczyciel po zajęciach aktywnie się angażuje i prowadzę z młodzieżą kółko filozoficzne. Robię to aby wyrośli z nich dobrzy, bardziej świadomi i krytyczni obywatele. Co w tym nie tak?

    OdpowiedzUsuń
  45. 8. Czarek, co do twojej "utylitarnej" interpretacji chrześcijaństwa. Owszem jest dużo chrześcijan, którzy nie czytają Biblii i myślą, że dobry chrześcijanin to ten, który chodzi do Kościoła i chce znaleść się w niebie. W prawdziwym chrześcijaństwie chodzi zaś - moim zdaniem - o wewnętrzną wolność, zaufanie do rzeczywistosci i ofiarę z siebie. Chrześcijaństwo - szczególnie w wersji protestanckiej (a z tej wyrastają Kant i Nietzsche) - jest na wskroś antyutylitarne. Przez analogie - na pewno też jest dużo nietzschenistów, którzy ograniczają sie do frazesów - Bóg umarł więc wszystko wolno, Jezus był lichy, hodowla nadludzi a Żydów to do.... Ale chyba się zgodzisz, że to niekoniecznie prawdziwy nietzscheanizm. Nietzsche był synem pastora, wychowywał się w środowisku protestanckim, dyskutował z teologami. Co współcześni nietzscheaniści wiedzą o swoim - niby największym - wrogu tj. Kościele? Trzeba dobrze poznać swego wroga, aby rozpoznać go w sobie i zwalczyć.
    Stawiając kropkę nad i - chrześcijanin działa z miłości do Boga - na nic nie liczy. Jeśli by liczył to by nie kochał - utraciłby swoją właściwą motywację. Zaś życie po śmierci to skutek uboczny - jak np. dobro społeczne podczas roztrwaniania się u Battaile'a. U Kanta w momencie podejmowania czynu, w akcie motywacji idee Boga i duszy nieśmiertelnej nie mają znaczenia. Liczy się tylko obowiązek - działanie w zgodzie ze swoją wolą, czyli tym co przechodzi test imperatywu kategorycznego.

    OdpowiedzUsuń
  46. Ad.1) Nie chcę zaczynać sporu o kapitalizm, ale wiesz... dosyć frywolnie argumentujesz :D dlatego pozwolę sobie na krótką uwagę. Dziwi mnie, że tak lekką ręką odrzuciłeś całą krytykę kapitalizmu; tak, jakbyś jej nie znał... Też się cieszę, że mam komputer, internet i dzięki temu sposób na kontakt z wami. Ale przecież to nie jest cały kapitalizm. Kapitalizm to również sztuczne zawyżanie cen, bardzo potężny i bardzo ważny mechanizm reklamy, czyli produkowania pragnienia, produkowanie rzeczy zbędnych i tworzenie na nie rynków zbytu, wyzysk (mam na myśli przenoszenie produkcji do krajów takich jak Chiny, gdzie nie ma demokracji, nie ma mowy o prawach człowieka, dzięki czemu można korzystać z taniej siły roboczej) itp. Ja nie neguję tego co zmysłowe, ale to nie oznacza, że muszę afirmować gówno, tylko dlatego, żeby nie być oskarżonym o resentyment :P

    Ad. 2) Co w takim razie z protestancką etyką pracy - jest tam predestynacja, czy jednak jest jakieś "powinieneś"?

    Ad. 3) Tu się powinien bronić raczej ochiochi niż ja, ale na tyle na ile go zrozumiałem mogę wskazać na dwie rzeczy.
    a) krytykując kapitalizm ochiochi/Bataille odnosi się nie do samego zarabiania pieniędzy tylko do logiki kapitalizmu (wewnętrznego mechanizmu tego, co nazywamy kapitalizmem). A ten jest nie taki: gromadź, gromadź, będziesz mógł potem spożytkować to na coś dobrego. Tylko taki: gromadź tak, byś mógł więcej gromadzić, by następnie więcej gromadzić, by następnie więcej gromadzić... Nie ma tu żadnego celu poza gromadzeniem, tzn. pomnażaniem kapitału. Logika kapitalizmu nie dopuszcza do siebie możliwości późniejszego wydania na coś (choćby najbardziej ambitny cel) - dlatego ironicznym obrazem hapitalisty jest Harpagon a nie sarmacki szlachcic (który też gromadzi, ale po to, by potem roztrwonić).
    b) Mój przykład z tytoniem miał pokazać, że trwonienie może być również nietwórcze.

    Ad. 4) Znowu pytanie do ochiochi. Też mi to zalatywało społecznym uznaniem.

    Ad. 5) a) Może chodziło mu o to, o co mi: że u Kanta nie kończy się na imperatywie kategorycznym, ale jest też nadzieja na nagrodę po śmierci, za dobre uczynki, która praktycznie uzasadnia nieśmiertelną duszę i Boga.
    b) Sugerujesz, że trwonienie musi się kiedyś kończyć. Trzeba zapytać by fizyków: czy energia może się kiedyś wyczerpać? Trwonienie, wolę mocy, można (na początek, dla uproszczenia) ująć podobnie do energii w fizyce.
    Trwonienie może się "skończyć" najwyżej o tyle, że umrę i już JA nie będę trwonił. Ale "energia", którą byłem przejdzie dalej i tam będzie działać (w wersji wulgarnie naturalistycznej: moje ciało zeżrą robaki, które dzięki temu urosną i będą żyły, które potem zje ptak, ptaka kot itd.).
    c) Żydzi. Myślę, że nie popadnę w sprzeczność, a nawet "koherentnie" rozwinę moją teorię, jeśli powiem: można dokonać tego samego czynu z zupełnie innych pobudek. Jedni ukryją Żydów dla kasy, drudzy za darmo. Ale tych drugich da się dalej podzielić: tych, którzy ukryją, ze względu na chrześcijańską miłość do bliźniego i tych.... No właśnie... Może to być ateizm humanistyczny i wówczas pragniemy zadbać o drugiego człowieka (przypomina to chrześcijaństwo, ale myślę, że nie raz już sugerowałem związki pomiędzy ateizmem a religią). Pytanie, którego nie zadałeś, ale do którego, być może, dążyłeś jest takie: czy nietzscheanista może ukryć Żyda za darmo? Nie wdając się w szczegóły: tak, w celu ochrony witalności, aktywności (przed reaktywnym, z definicji, totalitaryzmem).

    A czy można się świadomie poświęcić, roztrwonić? Odpowiedziałbym krótko: tak. Ale może nie do końca zrozumiałem to pytanie, może nie dostrzegłem trudności jaka w nim tkwi. Jeśli tak, to poproszę o wyjaśnienie :)

    OdpowiedzUsuń
  47. Ad 6) Znowu pytanie do ochiochi, bo pytasz w kontekście Batailleowskiego roztrwaniania.

    Jeśli jednak przenieść to na grunt etyki immanentnej można zapytać: jak afirmacja i aktywność mają się do społeczeństwa/państwa? Sugerowałem ten problem we wpisie o etyce hierarchicznej. Istnieje kila możliwości. Np. Deleuze z Guattarim zdają się sugerować, że maszyna społeczna ZAWSZE jest reaktywna - wówczas typ afirmatywny-aktywny (dalej jako: a.-a.) będzie przeciwnikiem państwa, "anarchistą". Możliwe również, że da się przekształcić społeczeństwo tak, by "produkowało" afirmację i aktywność, wówczas a.-a. będzie działał na rzecz takiego społeczeństwa (nazwałbym to: komunistyczną wersją etyki immanentnej, do pewnego stopnia reprezentują ją Negri i Hardt). Opcja trzecia: nie da się pozytywnie znieść "różnicy antropologicznej", tzn. wszystkich uczynić a.-a., ale da się stworzyć społeczeństwo, które nie będzie występowało przeciw jednostkom a.-a. - wówczas typ a.-a. opowie się za elitaryzmem (może mieć on postać Schopenhauerowską: społeczeństwo nie powinno ingerować w życie geniusza; może mieć też postać Nietzscheańską: społeczeństwo powinno służyć "nadczłowiekowi", który stoi ponad prawem).

    Ad. 7) Powraca tu problem z punktu 4, więc znowu ochiochi musi odpowiedzieć. Mógłbym coś zasugerować, ale chcę zobaczyć, co on powie :)

    Ad. 8) Sprytne. Zaszczepianie elitaryzmu na chrześcijaństwie (które ponoć chce być egalitarne). Droga Erazma czy Kierkegaarda. Nawet mi się podoba Kierkegaard z tym jego podziałem na religijność A i B, ze skokiem w wiarę. Karol po lekturze "Albo albo" powiedział, że to takie pierwociny nietzscheanizmu. Ba: przecież nawet Nietzsche w "Antychryście" ciepło wypowiadał się o Chrystusie (a chrześcijaństwo ukazał nie jako religię Chrystusa, ale Pawła). Jeśli chcesz przenieść dyskusję na ten poziom, to wkraczamy też w nietzscheańską domenę krytyki chrześcijaństwa: już nie interesuje nas kwestia zysku, tylko witalności - odbieranie wewnętrznej wartości światu i życiu doczesnemu, poprzez czynienie ich wartościowymi wyłącznie o tyle, o ile prowadzą do Boga, Bóg chrześcijański jako Bóg chorych, jako narzędzie przeciw jednostkom lepszym itd.

    Ale poza twoim skłaniającym się ku religii (a może jednak skłanianym przez coś zewnętrznego) agnostycyzmem [wybacz to ad personam, chociaż uderzam w "osobisty ton", to nie robię tego złośliwie, moim celem nie jest cyniczna kpina], jest jednak jeszcze inne spojrzenie na chrześcijaństwo, reprezentował je swego czasu Karol - nie wiem jak teraz -, pewnie Szutta też by się pod nim podpisał. Chodzi o takie, gdzie mówi się o tym, że ci prości, niestudiujący Biblii ludzie też wierzą, może prościej, może na swój sposób, ale to też ma dużą wartość itd. Skoro ważniejszy jest imperatyw to po co Kant by wciskał te fragmenty o których wspomniałem (po śmierci nagroda za dobre uczynki)? Najwyraźniej też się "przejmował" takimi ludźmi (chociaż pamiętam pewną naszą rozmowę, w której sugerowałeś, że powody tego "przejmowania" się wynikają z nie-egalitarnego spojrzenia na człowieka).

    OdpowiedzUsuń
  48. Ciekawie wyszło z komentarzami :) Przyznam się, że od kilku dni starałem się zabrać za "odbicie piłeczki", wypowiedź Dziewica, formalne podobieństwo etyki immanentnej i kapitalizmu. Z kilku względów nie wyrobiłem się z tym, ale nie czas na usprawiedliwianie się.
    Adamie, postaram się odpowiedzieć na postawione przez Ciebie kwestie i pytania, zarzuty. Część z nich poruszył już Dziewic, ja dopowiem resztę lub skoryguję te momenty, które w jakiś sposób widzę nieco inaczej.

    Ad. 1) Komentarze do tego wpisu są obszerne. Przyznaję, że w gąszczu wypowiedzi ciężko jest ustalić gdzie i czy formalnie pytanie - "po co? - w ogóle padło. Nie chodziło mi o przypisanie konkretnego autorstwa. Raczej chciałem zasugerować, że można je wywnioskować z przewijających się wypowiedzi. Skoro jednak nie padło, to nie padło. Nie zmienia to faktu, że pokazałem pewien sposób patrzenia na etykę immanentą, poprzez pryzmat "różnicy". Robiąc to nie chciałem wartościować bo i po co, chciałem najzwyczajniej pokazać inną perspektywę. W każdym razie to było moim celem :)
    „Wymóg podania uzasadnienia jest konieczny aby zrozumieć samą teorię” Ja nadali widzę to jako skrytą potrzebę tłumaczenia się, tak to odczuwam. Inaczej mówiąc, trąci mi to potrzebą usprawiedliwiani, którego konieczności nie widzę w wizji przedstawianej przez Dziewica. Można by tutaj postawić pytanie: Dlaczego etyka immanentna miałaby się tłumaczyć/usprawiedliwiać? A może nieco inaczej, czy etyka immanentna musi się tłumaczyć/usprawiedliwiać? Moja odpowiedź brzmi: NIE!. Należałoby natomiast postawić pytanie do kogo jest skierowania? Odpowiedzią jest notatka: Etyka hierarchiczna. Objaśnię to przy okazji kolejnego punktu.
    Jeżeli chodzi o kwestię krytyki kapitalizmu. Oczywiście, zgadzam się, kapitalizm jest produktywny, ale tylko do produkcji się ogranicza. Dziewic dobrze ujął sedno wystosowanej przeze mnie krytyki w odpowiedzi na punkt 3. Gdyby jednak były w związku z tym wątpliwości to czekam na pytania.

    Ad. 2) Na pewno nie mamy tutaj do czynienia z etyką? Myślę, że mamy, choć może nie w takim znaczeniu, jakie na co dzień przypisujemy temu słowu. Tak, trwonienie jest koniecznością, ale to ty wybierasz w jaki sposób się ono dokona. Czyli jednak jest pytanie: co czynić? Nie odnosi się ono do wyboru: trwonić czy nie trwonić, ale do wyboru sposobu trwonienia. Trwonienie to nieustający przepływ energii; nie masz wpływu na "nurt życia", w sensie nie decydujesz czy umrzesz czy też nie. Życie płynie, niezależnie od czego czy ty tego chcesz. Nadajesz mu jedna kierunek, w tym wypadku nie podjęcie decyzji jest również decyzją. Można trwonić na różne sposoby, jest ich wiele: wojna, seks, asceza, tworzenie itp. Pytanie o to co czynić zostało postawione w złym punkcie. Powtórzę jeszcze raz, nie masz wpływu na to czy trwonisz czy nie, my sami jesteśmy efektem trwonienia nadmiaru. Wpływ masz na to w jaki sposób dokona się trwonienie, tu pojawia się kwestia decyzji.
    Nawiąże do ostatniego zdania Twojej wypowiedzi: „To po prostu opis, a etyka dotyczy powinności - tego na co świadomie mogę się zdecydować, dotyczy reguł, którymi należy się kierować”. Jeżeli dobrze pamiętam Dziewic pisał o etyce, ale w sensie takim jak na przykład etos rycerski. Nie jest to wyjaśnienie dlaczego należy postępować tak czy inaczej. Podstawą jest test „chcenia do potęgi entej”. Potem znajdują się opisy ze względu na wynik testu. Nie ma tu wartościowania lepszy gorszy, jedynie opisanie konsekwencji decyzji w postaci określonego „charakteru” i ich hierarchii. Dlatego właśnie we wcześniejszym punkcie zaakcentowałem, że nie ma potrzeby uzasadniania, tłumaczenia się. W moim mniemaniu etyka immanentna jest właśnie opisem, nie jest typową etyką, która poprzez wskazanie powinności wartościuje. W jej przypadku usprawiedliwianie nie ma sensu.

    OdpowiedzUsuń
  49. Ad 3) W poprzednich wpisach popełniłem pewien błąd. Być może zbytnio wyglądały one jak próba tłumaczenia Bataillea z jego własnych wypowiedzi. Jego pomysły są dla mnie pewną inspiracją. To o czym piszę jest już do pewnego momentu przenikaniem się myśli, fuzją. Chciałbym żeby traktowano to jako mój pogląd na wypowiedzi Bataillea, on sam mógłby mieć inne zadanie. Postaram się - w miarę możliwości - rozgraniczać jego myśl własną i moje jej interpretacje.
    Myślę, że Dziewic spójnie wyjaśnił co miałem na myśli mówiąc o krytyce kapitalizmu, podkreślałem to już we wcześniejszym punkcie. Na ten moment zostawię to tak jak jest, chyba że kolejne wyjaśnienia będą konieczne. Czekam na wskazania potencjalnych niejasności. Dodam tylko jedną kwestię: tworzenie jest tylko jednym ze sposobów trwonienia. Nie ma sensu mówić o nietwórczym trwonieniu, chyba że chodzi o wskazanie faktu trwonienia w inny sposób niż przez tworzenie. Także Adam, przykład podany przez Ciebie, na końcu tego punktu, świetnie obrazuje bezproduktywne trwonienia poprzez destrukcję, podobnym aktem są ryty ofiarne. Może jeszcze jedno: tak Adam, masz całkowitą racje, warunkiem trwonienia jest akumulacja nadmiaru. Ja nie potępiam gromadzenia w ogóle. To nie miało by sensu i prowadziło do absurdu. Potępiam natomiast gromadzenie wyrażane zasadą zysku, logikę kapitalizmu, rozumianą tak jak ją przedstawił Dziewic.

    OdpowiedzUsuń
  50. 1. Frywolnie argumentuje, bo sama krytyka kapitalizmu była dość frywolna:) Ale dzieki waszym uwagom zrozumiałem lepiej o co chodzi z tą akumulacją i roztrwanianiem. Ale pozwólcie, że uderzę w inną strunę.
    Od kiedy to nietzschanista ubolewa nad brakiem sprawiedliwości i nie przestrzeganiem praw człowieka?:) Tak sie składa, ze kapitalizm (w swojej początkowej idei) to także odrzucenie państwa opiekuńczego, które daje ludziom bezpieczeństwo, niweluje skutki podejmowanych przez nich decyzji (opieka socjalna, zdrowotna). Nie chce tutaj pisać apoteozy kapitalizmu, ale to bardziej ten system gospodarczy, a nie socjalizm sprzyja indywidualizacji i ponoszeniu ryzyka. Świat socjaldemokracji to świat przewidywalny, dający wiecej pewności. Kapitalizm w swojej radykalnej - libertariańskiej wersji - zmusza to myślenia według schematu albo - albo. Albo zaryzykuje i rzeczywistość ekonomiczna potwierdzi moją jakość, albo skończe wśród masy słabych i nieudaczników.

    2. Mówiłem o tym na seminarium, kiedy miałem wystąpienie o "Bóg nam nic nie jest dłużny" Kołakowskiego. Protestanci są niekonsekwentni. Predestynacja - fakt bycia wybranym - nie objawia się w sferze zmysłowej - to tak jak z wolą mocy - jest to sprawa wewnętrzna każdego człowieka, kryteria są wewnętrzne - relacja między Bogiem i człowiekiem jest indywidualna i pozbawiona zapośredniczeń. Na podstawie tego co człowiek robi, mówi, co osiąga - nie da się stwierdzić faktu wybrania. Dlatego "powinieneś" powinno być :) czysto wewnętrzne. Ale - i tutej chyba protestanci pobłądzili (ostatnio dochodzę do takiego wniosku) - człowiek potrzebuje Innego, potrzebuje uznania z jego strony, a to oznacza dowartościowanie sfery poza-wewnętrznej - tego co widzone, do czego można się wspólnie odnieść. Jednostki potrzebowały jakiegoś sprawdzianu dla - łaski jaką Bóg ich obdarzył. Dlaczego? - bo jednostka nie jest w stanie sama siebie unieść, potrzebuje potwierdzenia ze strony innych ludzi - potrzebuje odbicia się w innym. Sprawdzianem tym stało się to co widoczne, zmysłowe (to ta niekonsekwencja) - powodzenie. Odpowiadając na twoje pytanie - etyka pracy - moim zdaniem - ukształtowała się później aniżeli sama koncepcja predestynacji. To co zostało przeniesiona to zwłaszcza indywidualizm - ale już nie w relcji do niewidzialnego i czysto wewnętrznego Boga, ale do wspólnej dla nas wszystkich rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
  51. 5. b) Wydaje mi się, że trwonienie musi sie kończyć, bo wymaga wcześniejszej akumulacji. Kiedy pewien próg akumulacji zasobów się skończy także trwonienie będzie niemożliwe. Trzeba coś uzbierać, aby potem wydać - z pustego nawet Salomon nie naleje:) Nawet samobójstwo wymaga uśmiercanego ciała. Odnośnie robaków - to trzeba by zapytać kto jest podmiotem trwonienia. Czy ja nadal się będę trwonił w śmierci jaką poniesie robak po zjedzeniu przez ptaka? Nie wydaje mi się.

    a i c)U Kanta liczy się moment podjęcia czynu - tutaj masz działać ze względu tylko na swoją wolę, na powiność, którą rozpoznajesz w sobie. Ale mi nie chodzi o Kanta, ale o samą możliwość podjęcia takiego świadomego czynu - już nie mieszając w to idee Boga i duszy. Nie chodzi o Kanta, ale o coś bardziej ogólnego. Mój argument nie dotyczył też krytyki ateizmu. Wręcz przeciwnie - broniłem możliwości ateizmu, który zakłada możliwość świadomego (a nie tylko przymusowego - impuls trwonienia), długotrwałego (nie chwilowego) i szlachetnego (nie z egoistycznych pobudek) działania. Celem moim było ukazanie, że można działać szlachetnie w sposób świadomy i wolny. Krytykowałem w ten sposób tezę, iż każde działanie ukierunkowane na cel (czyli świadome) musi być nakierowane na zysk.

    Trudność tkwi w takim dylemacie. Co jest źródłem zła w człowieku? Stoik, katolicki teolog powie, że to ciało - zmysły, instynkty. Dlatego potrzeba rozumu aby zapanować nad tym co zmysłowe. Luter zaś by powiedział, że rozum "jest prostytutką, prawdziwą kurwą diabelską, kurwą zeżartą przez świerzb i trąd, którą powinno się zdeptać nogami i zniszczyć ją i jej mądrość." I doda - zbawia tylko łaska. Czytaj: impuls zewnętrzny w stosunku do świadomości, pewna forma przymusu zewnętrznego. I tak narodziła się idea predestynacji wykluczająca wolną wolę:) Można powiedzieć - to rozum jest tym co egoistyczne w człowieku a nie emocje i uczucia. Problem dotyczy tego jak jest w rzeczywistości. Battaille'a interpretacja wraz z utożsamieniem działania ze względu na cel z działaniem ze względu na zysk, sytuuje się po stronie protestanckiej - tylko przymusowe trwonienie jest "czyste" co do motywów (tj. nieegoistyczne). Czyli z własnej woli i dzięki własnemu rozumowi człowiek nie uczni nic szlachetnego, trzeba go przymusić aby coś takiego nastąpiło:) Ja broniłem przeciwnej tezy, iż można działać świadomie i szlachetnie. Kwestia tego jaki poziom zaufania do władz rozumu przyjmiemy.

    OdpowiedzUsuń
  52. 8. Argumentujesz przeciw chrześcijaństwu: "Odbieranie wewnętrznej wartości światu i życiu doczesnemu, poprzez czynienie ich wartościowymi wyłącznie o tyle, o ile prowadzą do Boga, Bóg chrześcijański jako Bóg chorych, jako narzędzie przeciw jednostkom lepszym itd." Nie wiem czy to jest konieczne w chrześcijaństwie. U Dostojewskiego istnieje inna wizja chrześcijaństwa (bardziej immanentna moim zdaniem - jak to w prawosławiu), w której pozwala się rzeczom być takimi jakimi są, nie chce się ich zmieniać i prowadzić do jakiegoś ideału. W której mówi się jednoznaczne "TAK" dla wszystkiego - nawet cierpienia (przyjmuje się je), grzechu (wybacza się go). Ale to oznacza także akceptację ludzkich słabości, lichości - "Nikt cię nie potępił?» A ona odrzekła: «Nikt, Panie!» Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie potępiam." Niekoniecznie w chrześcijaństwie musi chodzić o negację tego co jest, i przymus prowadzenia wszystkiego do ideału.

    Rozumiem, że problem jest taki: jak odnieść się do tego czego nie akceptujemy? Obserwujemy w świecie - nazwę to ogólnie - cierpienie i grzech (albo lichość:). Czy powinno się chcieć zmienić osoby dokonujące takich czynów, a jeśli tak to w jaki sposób? Można powiedzieć, że nie chcemy zmiany - akceptujemy lwa, który rozszarpuje jagnię. Ale ty chyba nie przyjmujesz takiego stanowiska - akceptuejsz to, że lichy wywołuje resentyment u silnego - chce go pozbawic mocy? Wydaje mi się, że chciałbyś to zmienic tj. nie pozwolić lichemu na to, a może nawet lichego przeobrazić w typ a-a.

    Jeśli odpowiemy więc, że chcemy zmiany tzn. że nie akceptujemy tego jaka rzeczywistość jest do tej pory, to można wyróżnić - moim zdaniem - trzy główne metody dokonania takiej zmiany. Albo siła zewnętrzna - przemoc, albo odniesienie sie do świadomości - przekonywanie i dialog, albo oddziaływanie na nieświadomośc - "uwiedzenie", przemienienie kogoś bez udziału jego świadomości - odziaływanie na jego sferę emocji - pobudzenie do działania, do zaufania, do aktywności. Przyjęcie pierwszej wynika z ludzkiego braku cierpliwości. Wybór pomiędzy drugą i trzecią wynika ze stopnia sceptycyzmu jaki pokładamy w ludzki rozum. Czy człowiek może działac racjonalnie, czy jest tylko kłębekiem nieświadomych sił? Zależnie od odpowiedzi można przekonywać albo uwodzić (nie używam tego słowa negatywnie). Ale wszystkie te trzy metody zakładają chęć dążenia do zmiany.

    OdpowiedzUsuń
  53. Albo więc nie chcemy zmiany - mówimy tak dla grzechu / litości / lichości, albo chcemy zmiany. Ale w przypadku nietzscheanizmu oznacza to: "Odbieranie wewnętrznej wartości temu co zastane, poprzez czynienie ich wartościowymi wyłącznie o tyle, o ile prowadzą do Ideału, Ideał aktywności jako Bóg mocnych, jako narzędzie przeciw chrześcijanom itd." Podsumowując - trzeba rozpoznać wroga w sobie samym :) Co do formy mówisz to samo co innym zarzucasz - chcesz ich zmienić. Wprowadzasz tylko inną treść - nie chrześcijański ideał wybaczania i samo-ofiary, ale twórczość.

    Móglbyś się bronić rozróżniając pomiędzy dwoma rodzajami negacji tego co zastane. Pierwsza to negacja tego świata i życia doczesnego (to pojęcie wymagałoby dookreślenia). Druga dotyczyłaby negacji pierwszej negacji. Ale można postawić pytanie - czy rzeczywiście droga do usunięcia pierwszej negacji wiedzie przez kolejną negację. A może chodzi o afirmację także tego czego nieakceptujemy - tak jak u Dostojewskiego. I dopiero to spowoduje usunięcie pierwszej negacji. Tak trochę schodząc na poziom współczesnej polityki, pytanie mozna postawić tak: kto bardziej się przyczynia do wzrostu popularności radia Maryja i konserwatywnego, nietolerancyjnego chrześcijaństwa? - Ruch Palikota - który otwarcie neguje wartości chrześcijańskie, walczy z krzyżem - albo chrześcijański liberalizm - który stara się (w pewnych granicach) znosić konserwatywne wybryki, ale powoli przekonuje nie odrzucając całkowicie drugiej strony? Negacja negacji czy afirmacja? Radykalny podział czy dialog? Potępienie, czy chrystusowe - "I ja ciebie nie potępiam"

    Czy jest możliwe aby człowiek przemienił się tylko w wyniku wybaczenia mu - powiedzenia: nie potępiam cie, akceptuję cie. Albo też trzeba namawiania, przekonywania, nauczania, motywowania? Pierwsza mówi - uważam, że jesteś dobry / aktywny i afirmatywny - jesteś taki już teraz, nie musisz się zmieniać. Druga mówi - musisz się zmienić. Która jest skuteczna? Ale może w pierwszej nie chodzi tylko o założenie, ze człowiek sam w sobie posiada wszystko co potrzebne do bycia dobrym / twórczym i afirmatywnym. Może chodzi o to, że to ja mu to mówię. Dzięki mnie znajduje on potwierdzenie samego siebie - w swej dobroci lub aktywności.

    OdpowiedzUsuń
  54. Do ochiochi.
    1. Nie chodzi o to aby się tłumaczyć, ale aby przekonać osobę, która ma inne zdanie. Moje pytania, które mogły sugerować kwestię tego "po co", były pytaniami kogoś kto nie rozumie, dlatego pyta o podstawy przyjęcia. A nie kogoś, kto już dawano wyrobił sobie zdanie, a teraz tylko chce negować. Oczywiście możesz powiedzieć, że nie będziesz sie tłumaczył, ale tym samym mówisz - nie będe tobie tłumaczył - albo przyjmujesz, albo nie. Kiedy pytam - to prosze czasem o wytłumaczenie jakieś myśli, albo staram się pokazać moje intuicje, które sugerowałyby, iż może być inaczej aniżeli - tutaj - Czarek uważa (wtedy wspólnie rozpatrujemy jak jest), albo też staram sie pokazać, że myśl jest wewnętrznie sprzeczna (dlaczego wtedy należy ją przyjmować?). Także troche jest tak, że stawiam wymogi - zgoda i to może być odbierane jako wymóg tłumaczenia się. Ale cel tego wszystkiego jest słuszny - wyższy poziom zrozumienia tego o czym sie mówi. Przez dialog do prawdy:) "Dlaczego etyka immanentna miałaby się tłumaczyć/usprawiedliwiać?" - aby przekonać nieprzekonanego jeszcze. "czy etyka immanentna musi się tłumaczyć/usprawiedliwiać? " - jeśli zależy jej na dobrym zrozumieniu siebie i samokrytyce to - moim zdaniem - powinna. Piszesz z kolei, iż etyka ta nie musi niczego podobnego czynić, i "Należałoby natomiast postawić pytanie do kogo jest skierowania?" No własnie o to mi chodzi - piszesz, że albo się ją przyjmuje albo nie. Jeśli nie to znaczy, ze nie jest ona do danej osoby skierowana. Tylko problem może polegać na tym, że dana osoba jeszcze nie wie czy przyjmuje czy nie, bo nie rozumie.

    OdpowiedzUsuń
  55. 2. "Tak, trwonienie jest koniecznością, ale to ty wybierasz w jaki sposób się ono dokona." Czyli sie zgadzamy. Trzeba przenieść dysksuję na inny poziom. Dyskusja o etyce nie powinna dotyczyć pytania: trwonić czy nie? - to jest niezależne od nas. Ale tego w jaki sposób pokierować trwonieniem kiedy się pojawi. Czyli dyskutujmy na ten temat - jak roztrwonić swoją energię? I tutaj już chodzi o świadome podejmowanie decyzji - coś na co ma się wpływ. Może to być spełnianie np. obowiązków na rzecz społeczeństwa (kółko filozoficzne dla młodzieży) albo palenie książek. Trownienie może być kierowane ze względu na różne cele, które przyjmujemy w swym życiu, które powstały w wyniku naszego krytycznego namysłu. Moge podjąć świadomą i długotrwałą decyzję o pomocy Żydom.

    Tylko, ze wtedy znika opozycja - którą wydaje mi się, że wcześniej przyjmowałeś - pomiędzy świadomym działaniem ze względu na cele, które zawsze nakierowane jest na zysk, a trownieniem. Nie ma opozycji: zyskowana świadomość albo "czzsta" co do motywacji nieświadomość. Świadomie podejmuje się decyzje o tym jak pokierować tym co do nas dochodzi ze sfery nieświadomej (tych zewnętrznych przymusów). Problem oczywiście się pojawia gdy u danej osoby nie pojawiają sie implusy trwonienia (posługując się językiem chrześcijańskim - brakuje tej osobie łaski). Wtedy sama nic nie zrobi - nie będzie miała czym kierować. Brakuje jej wtedy - odpowiedniego uformowania pola transcendentalnego - nie jest aktywna i twórcza. Tym samym świadomość mimo, że ważna nie, jest samowystarczalna. Czy zgodzimy się?

    Moge się czepiać i powiedzieć, że etos rycerski to nie etyka. Tak samo jak filozfia nie jest zwykłym posiadaniem przekonań. Przekonania posiadają kelnerzy, taksówkarze, słuchacze radia Maryja. Zaś filozof to ktoś to jest w stanie podać argumenty na rzecz przyjmowanych przekonań - jest w stanie je uzasadnić. Tak samo - jak sobie dobrze przypominam pierwsze zajecia z etyki - etyka stara się podawać uzasadnienia dla przyjmowanych twierdzeń z dziedziny moralności. Przekonania etyczne mają chrześcijanie, socjaldemokraci i rycerze, ale etyk jest w stanie je uzasadnić. Problem polega na tym chyba, że łączysz - tak mi się zdaje - dwa obszary w etyce immanentnej. Jeden obszar to samo zaaplikowanie kryteriów aktywności i afirmacji - test do n-tej itd.. Ten jest indywidualny - tylko ty możesz wiedzieć czego naprawdę chcesz. Obszar ten dotyczy podejmowania konkretnych decyzji życiowych. Jednak do tej pory nie dyskutowaliśmy (no może poza przykładami Brevika i nazistów) konkretnych efektów zaaplikowania kryteriów Nietzschego. Ale jest tutaj także meta-poziom - przyjęcia samych kryteriów aktywności i afirmacji. Dlaczego należy je przyjąć, a nie etykę chrześcijańską, imperatyw kategoryczny, wyfafinowany hedonizm czy utylitaryzm? Moje pytania o "usprawiedliwienie" dotycza meta-poziomu. Jakoś mi się wydaje że skłaniacie się - z tym podkreślaniem tego, ze ta etyka to opis - do stwierdzenia, ze niektórzy po prostu ją przyjmują a niektórzy nie. Tylko, że takie stawianie sprawy zabija dyskusję.

    "Nie ma tu wartościowania lepszy gorszy". Jeśli nie no to w ogóle bardzo dziwne posługiwanie się pojęciem etyki. Jeśli już nawet nie chce się dzielić i różnicować, ale wszystkiemu nadaje się taki sam odcień - to taka etyka moim zdaniem jest wyrazem dekadencji i nihilizmu. Nietzsche chciał przecież przewartościować wartości - usunąć resentyment, ascetyzm chrześcijański, negację tego świata. On dzielił i rozbijał - mówił co jest wysokie, a co niskie, co silne a co liche. Nie rozumiem w jaki sposób te wypowiedzi są pozbawione wartościowania.

    OdpowiedzUsuń
  56. 3. Tutaj się zgodze. Raczej daleko mi do uwielbiania systemu kapitalistycznego. Rozumiem już lepiej o co chodzi z akumulacją - jako pewną forma celu samego w sobie - zysk dla kolejnego zysku. To pewna forma kultu pieniądza, ale także - jak mi się wydaje - bezreflekscyności w swym życiu. To nie stawianie pytań - a po co to wszystko, do czego to daży? Może te - niby egoistyczne pytania - po co? - w pewnych wypadkach budzą z egzystencjalnego letargu:) Ale ostatecznie - niestety - to czy pojawi się możliwość trwonienia czy nie, nie zależy od nas.

    OdpowiedzUsuń
  57. Ho ho... aleśmy się zagalopowali ;) Już się plączę trochę w tym wszystkim. Dlatego też nie wszystkimi wątkami się teraz zajmę.

    Ad. 8) To nie ja tak argumentuję, tylko Nietzsche - jego słowa przywołałem, żeby zbytnio się nie rozpisywać.

    Co do metody dokonywania zmian. Mówisz trzy opcje: albo przemoc, albo dialog, albo uwiedzenie. I pewnie marzy Ci się dialog (praca świadomości). Ale ja myślę, że tak "różowo" to nie jest i nadzieja, że będzie to jest dopiero idealizm. Przede wszystkim (rozważmy taki "lewacki" przykład, nietzscheański można sobie przez analogię skonstruować): kiedy ktoś ma lepiej kosztem drugiej osoby, to myślę, że wszelkie dialogi prowadzą tylko do drobnych i nieznaczących ustępstw. Coś tam się zmieni, coś tam poprawi, trochę smyczkę przedłuży ludziom - i już tłuszcza się cieszy i myśli, że wygraliśmy, jak to wspaniale, a wystarczyło tylko pogadać. Ale największe nierówności zostaną i po cichu nadal będą napędzane, póki znowu ludzie się nie kapną i nie zaczną dialogować. Czasem potrzeba przemocy - nie musi to być zaraz gilotynowanie, ale może być strajk, przemarsz itp. A jeśli to nie pomoże... najwyraźniej pora ściąć kilka głów (ja np. nie widzę żadnego miejsca na dialog w Korei Północnej - tam musi polać się partyjna krew). Ale oczywiście brzydko mówię: humaniści, chrześcijanie, lewicowa tolerancja nie pozwoliłyby na przemoc. No i jest jak jest.
    Z drugiej strony mamy głupców. Głupiec to taki ktoś, kto kocha gorąco katującego go ojca pijaka i będzie bronił takiego modelu rodziny. Bo bez rodziny to czeka nas tylko Sodom(i)a i Gomora. Głupiec to ktoś, kto ma źle przez Kapitalizm, ale da się za ten Kapitalizm pokrajać (bo jak nie kapitalizm, to przecież te lewackie świnie - ateiści i pedały, które chcą naszą kochaną ojczyznę sprzedać diabelskiej unii - dojdą do władzy, a na to nie możemy pozwolić...). Głupców nie da się przekonać żadnymi argumentami, żadnym dialogiem... Można ich wybić, ale jeśli brzydzimy się przemocy lub jeśli są nam potrzebni to trzeba ich uwieść.

    Jednego przekonasz słowem, drugiego marchewką, a trzeciego kijem - to brutalne spojrzenie i na pewno niepoprawne politycznie, ale szczere. Inną kwestią jest to kto i do czego tych metod użyje.

    To był przykład "lewacki". W komentarzu niżej (ze względu na ograniczenie liczby znaków) przejdę do nietzscheańskiego, przy okazji odpowiadając na twój "zarzut" dotyczący "rozdźwięku" pomiędzy afirmacją i nawoływaniem do zmiany.

    OdpowiedzUsuń
  58. To dosyć skomplikowana u Nietzschego kwestia. Gdy Zaratustra rozmyśla pierwszy raz nad wiecznym powrotem zapada na ciężką chorobę: "Czy ten mały, podły, lichy człowiek też miałby powracać w nieskończoność? Czy jego też mam afirmować?" Oto największa trudność nietzscheańskiej miłości do życia. Nie przypominam sobie, żeby gdzieś udzielił odpowiedzi wprost, ale ja sobie tak odpowiedziałem: afirmować całe Życie nie oznacza, że należy akceptować to co liche i pozwalać mu istnieć (nie zmieniać go), ponieważ wówczas nie afirmowałbym całego Życia. Czemu? Bo ja też jestem częścią Życia, moje życie jest częścią Życia w ogóle i dlatego je też muszę afirmować. Skoro częścią afirmacji mojego życia jest dbanie o nie, czyli dbanie o zdrowie, czyli walka z chorobą, to również afirmacją Życia w ogóle jest walka z Chorobą w ogóle: a lichy człowiek jest Chorobą Życia. Myślę, że dlatego Deleuze opisuje wieczny powrót jako selekcjonujący. Może się to wydawać trochę dziwaczne, ale na pomoc moim rozmyślaniom przyszła tu pewna koncepcja Dleuze'a i Guattariego, rozwijana przez Hardta i Negriego (co prawda oni rozwijają ją w innym kierunku: komunistycznym, a nie nietzscheańskim). Nie chodzi o to, że trzeba zabijać lichych, czy zmieniać ich - trzeba tylko przyśpieszyć proces, doprowadzić proces do ostatecznej konsekwencji. Chyba domyślasz się jaka jest ostateczna konsekwencja choroby...
    Ale oznacza to również, że trzeba odseparować lichego od dostojnego, żeby ten pierwszy nie zaraził tego drugiego swoją chorobą.
    W gruncie rzeczy wynika z tego, że nie trzeba nikogo zmieniać, trzeba mu tylko pozwolić w pełni być tym, kim jest (Zdrowym lub Chorym - by ograniczyć się do 2 kategorii).
    Ja się tylko zastanawiam czy Chory musi pojawiać się zawsze ("różnica antorpologiczna" jest nieusuwalna), czy da się sprawić, by się nie pojawiał (pozytywnie zatrzeć różnicę antropologiczną).
    Jeszcze raz: jak się to ma do afirmacji Życia (zoe)? Otóż tak, że częścią każdego życia (bios) jest śmierć. Śmierć może brać się ze starości, ze słabości lub z choroby. Śmierć, słabość, starość i choroba są zatem zanurzone w Życiu (zoe) i trzeba je afirmować, a więc: pozwolić umrzeć temu co stare, chore i słabe. Główny zarzut Nietzschego przeciw chrześcijaństwu jest taki, że chrześcijaństwo utrzymuje przy życiu to co słabe, chore i stare, że nie pozwala temu wygasnąć. Nietzsche widzi przyczynę tego w litości.

    Nie ma tu rozdźwięku: nie zmieniasz lichego wpatrując się w jakiś (zewnętrzny) Ideał/Ideę/Boga, tylko przyśpieszasz (wewnętrzny) proces, którym on jest. Nie ma tu ani dwóch negacji, ani jednej, tylko jedna afirmacja: afirmuję to kim jesteś: jeśli jesteś zdrowy, żyj zdrowo, jeśli jesteś chory lub stary umieraj. (Oczywiście chodzi tu przede wszystkim o chorobę woli mocy, a nie ciała - można być np. schorowanym cieleśnie a mieć zdrową wolę mocy.)



    W sumie dobrze, że poruszyłeś ten temat - odświeżyłem sobie powyższe przemyślenia. Może z ich punktu jestem w stanie - bardzo przewrotnie - powiedzieć czemu warto przyjąć etykę immanentną: by doprowadzić swój proces do końca. Żyć zdrowo lub spokojnie wygasnąć (buddyzm jako religia spokojnego wygasania starej rasy).

    OdpowiedzUsuń
  59. No i ja oczywiście też uważam, że u Nietzschego jest wartościowanie (zdrowy i silny jest lepszy od słabego i chorego lub starego, twórczy lepszy od "odtwórczego") - to miała sugerować właśnie etyka hierarchiczna. Chociaż czasem Nietzsche pisze również bardziej neutralnie o woli mocy czy typach ludzkich - zazwyczaj przy analizach bardziej "ontologicznych", wówczas "unika" wartościowania.

    Wiem, że dużo wątków pominąłem, ale mam wrażenie, że w pewnych sprawach trochę za bardzo się zakręciliśmy i może mój powyższy komentarz (o afirmacji) nieco "wyprostuje" dyskusję.
    A co do mojego ubolewania nad brakiem sprawiedliwości i przestrzegania praw człowieka ;) wiesz, przywołałem po prostu najlepiej znaną krytykę Kapitalizmu... A poza tym, może trochę Ci to wyjaśnia mój ostatni mail do Ciebie (ten odnośnie ACTA).

    OdpowiedzUsuń
  60. 1. Twoja wypowiedź na temat - afirmować czy negować? ewoluuje w swej treści - żeby nie powiedzieć, że jest niespójna. Na początku piszesz, że nie zgadzasz sie na istnienie lichego - bo on nie reprezentuje prawdziwego życia ("afirmować całe Życie nie oznacza, że należy akceptować to co liche i pozwalać mu istnieć"). Ale potem piszesz, że nie chodzi ani o zmianę ani tym bardziej zabijanie ale, że jednak pozwala się być lichemu i choremu w jego chorobie - przyśpiesza się ją nawet - czyli afirmuje. Rozumiem to. To coś w stylu - "jeśli chcesz popełnić samobójstwo to tutaj masz naprawdę ostrą brzytwę, a tamtą wyrzuć":) Tutaj nie ma negacji, ale afirmacja - zgoda. Czyli nie chodzi o zmienienie lichego tylko o pozwolenie mu na bycie naprawdę takim jakim jest - chorym.

    Ale widze pewien problem. Etyka immanentna ma dwa kryteria, a tutaj wydaje mi sie zapominasz o drugim - twórczości. A o niej piszesz tak: "Ale dobre dzieło to takie, które samo jest nadmiarem, i które przekazuje część tego nadmiaru obserwatorowi, takie, które wyzwala w odbiorcy stawanie-się-aktywnym." Czyli tym co stanowi o jakości dzieła jest stopień w jakim wpływa na aktywność innych osób. Piszesz o aktywności jako celowi samemu w sobie - inni stają się zdolni do dalszego przekazywania tego co zostało im przekazane. Sama afirmacja - to stało sie dosyć szybko jasne podczas naszej dyskusji - jest czysto wewnętrzna - tutaj chodzi o (w skrócie) "zdecyduj się". To nie wymóg afirmacji jest tym co powoduje, że można pomyśleć, ze chodzi ci o zmianę innego. Ale twórczość - zarażanie aktywnością.

    Możesz powiedzieć, że po prostu artysta tworzy i jednych zaraża swoją aktywnością, a innych nie, a tak naprawdę to mu chodzi tylko o bycie aktywnym, zaś zarażenie to taki skutek uboczny. To bardzo dobry zabieg obronny - analogicznie: każdy wie, że chrześcijanie nie dokonują dobrych uczynków dla życia po śmierci w niebie, ale z miłości do Boga i bliźniego. Ale zamiast uciekać do takich zabiegów warto postarać się o ukazanie tego co naprawdę kieruje człowiekiem.

    Moim zdaniem chęć zmiany innego - chęć tego aby był trochę tak jak my - jest czymś naturalnym. Każdy chce "rozmnożenia" siebie. Można rozmnażać swoje geny poprzez dzieci, można rozmnażac swoje idee poprzez uczniów czy odbiorców sztuki. Każdy z nas chyba ma wizję tego co dobre i chcemy ludziom - w dobrej wierze - ją przekazać, aby także oni poznali to co dobre. Moim zdaniem to objaw samoafirmacji - jeśli uważam coś za dobre to chcę sie tym podzielić. Tutaj jednak wraca problem motywacji - jak odróżnić zarażanie innych wynikające z "samoafirmacji" od zarażania podyktowanego uczynieniem ich takimi jak my, a pośrednio osiągniecie władzy nad nimi? Istnieje tutaj takie niebezpieczeństwo, iż zachowania interpretowane jako aktywność i afirmacja będą przejawem tak naprawdę ukrytej słabości - chęci zawłaszczenia innego.

    Ale wróćmy do początkowego pytania: jak odnosimy sie do tego czego nie akceptujemy? Afirmacja pozwala chorobie być - nawet ją przyśpiesza. Ale aktywność dąży do "samorozmnażania" się - do tego aby inni byli twórczy. Problem powstaje gdy mamy kogoś lichego kto nie chce się otworzyć na "dar" aktywności. Tutaj powstaje oczywiscie pomniejszy problem - kogo to wina - czy artysta jest słaby, za mało twórczy, czy lichy odbiorca. Ale istota problemu dotyczy tego - jak wtedy ma się zachować twórca. Czy nie jest tak, że jeśli myśli o sobie jako temu, który reprezentuje prawdziwe życie tzn. że powienien zakładać, że jego sztuka, jego czyny są w stanie "rozbudzić" aktywność w innym? Co jeśli się tak nie dzieje? Może powiedzieć - troche za mało sie postrałem, musze zmienić koncept i następnym razem się uda. Albo może powiedzieć - to jego wina - on jest lichy, nie chce sie otworzyć na prawdziwą twórczość. W tym momencie się pojawia problem - afirmować lichość (choruj i umieraj) albo nadal pobudzać aktywność. Może są pewne sytuacje, w których ujawnia się wewnętrzne napięcie pomiędzy wymogiem afirmacji i aktywności?

    OdpowiedzUsuń
  61. Ad 1. Niech będzie, że ewoluuje ;)

    Masz rację, pominąłem kwestię aktywności/reaktywności, ale nie chciałem komplikować. Wolałem zaczekać na pytania - poza tym, zawsze druga osoba ma szansę dostrzec więcej ;)

    Ja bym powiedział tak: w tekście o etyce hierarchicznej wyróżniam więcej typów niż dwa Zdrowy-Silny i Słaby-Chory. Oznacza to, że byłyby to jakieś inne kombinacje, np. Zdrowy-Słaby, Silny-Chory. Teraz - aby zachować chociaż resztki spójności ;) - powinienem wybronić się tak: dobra sztuka, to taka, która przekazując swoją witalność pozwala jednemu (któremu?) z tych typów (a może obu? - nie wiem) stać się Zdrowym-Silnym i pomnaża zdrowie i siłę tego, który już jest Zdrowy-Silny. Co z Słabym-Chorym? Może nie ma sensu na siłę kogoś leczyć, na siłę utrzymywać przy zdrowiu? Śmierć jest tak samo potrzebna Życiu (zoe) jak życie (bios). Można najwyżej pozwolić im spokojnie odejść (dobra śmierć) - poprzez tworzenie "nihilistycznej i dekadenckiej" sztuki rezygnacji z życia.

    Mógłbym też spróbować o wiele bardziej akrobatycznej ewolucji: nie jest tak (jak pokazuję we wpisach o etyce hierarchicznej oraz o antysubstancjalizmie i perspektywizmie), że dany człowiek (dany typ ludzki) to tylko jedna siła: ALBO a.-a., ALBO a.-r., ALBO n.-a., ALBO n.-r. (mam nadzieję, że skróty zrozumiałe), ale, że każdy z nas jest złożeniem wielu/wszystkich tych sił, a tylko jedna z nich dominuje i ta określa jego typ. Wówczas sztuka mogłaby mieć za zadanie doprowadzać "procesy do końca" w taki sposób, by uśmiercić te pojedyncze słabości i choroby w człowieku, a wzmocnić wyłącznie siły typy a.-a. i ostatecznie uczynić każdego człowieka afirmatywnym i aktywnym.
    Bardzo "przekombinowane" może się to wydawać, ale myślę, że jest to spójne z tym, co dotąd pisałem.

    Może nawet należałoby to rozbić na dwa poziomy: społecznie - trzeba się pozbyć chorych i słabych jednostek, psychologicznie - trzeba się pozbyć chorych i słabych sił w człowieku. Można wówczas podążyć jedną lub drugą drogą.



    Trochę pomaga mi to rozwiązaniu problemu "różnicy antropologicznej", ale nie usuwa wszystkich wątpliwości. Może nie zawsze psycholog powinien uzdrawiać jednostkę, może czasem lepiej pozwolić jej spokojnie wygasnąć.
    Ale ważniejsza wątpliwość jest taka: czy da się tak zbudować społeczeństwo, by - już po uzdrowieniu wszystkich - z typów a.a. nie rodziły się inne typy? Byłoby "pięknie", ale może jednak zawsze będą rodziły się inne typy, choćby w wyniku przegranej jednej ze stron, gdy dochodzi do konfliktu między dwoma a.-a.?
    Myślę, że ta "piękna idea" może kryć w sobie jeszcze coś z chrześcijańskiej litości.



    Słówko może jeszcze o sztuce. "Dekalogi" Kieślowskiego - niech będzie, że to sztuka Silnych i Zdrowych, niczym grecka tragedia (upraszczając). Jak taka sztuka działa? Kogoś przyprawi o szok i wywoła trwogę, ale dzięki temu wyrwie z Się - powiedzmy, że wówczas chorego/słabego wyrywa z jego kondycji, by stał się silny. Dla kogoś jest to obraz rozpaczy i cierpienia towarzyszących życiu, ale które jest on w stanie afirmować - dość jest na to silny i bogaty. Ale kogoś może doprowadzić do takiego załamania psychicznego, do takiego "doła", że postanowi on ze sobą skończyć, by już więcej nie cierpieć w życiu. Czy wówczas trzeba Kieślowskiego obwiniać, że nie umiał temu ostatniemu typowi ludzkiemu pomóc? A może właśnie pomógł?

    OdpowiedzUsuń
  62. Etyk immanentna to ciekawy projekt, ale czytania na pięć dni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No trochęśmy się rozpisali :D W sumie obaj, z Adamem, zgodnie doszliśmy do wniosku, że trzeba dyskusję na razie zawiesić i się zdystansować do tego ;) gdyby nie to... :D

      Usuń