środa, 8 lutego 2012

Holizm, czyli o słabościach "filozofii analitycznej"

Pozwoliłem sobie dziś na nieco luźniejszy wpis - wpis metaprzedmiotowy, metafilozoficzny (bo filozofia jest taką nietypową dziedziną, która za swój przedmiot może obrać również samą siebie, tworząc refleksyjne koło... żywiołem filozofii jest bowiem immanencja, nie ma żadnego na zewnątrz, z którego mogłaby ona mówić o samej sobie... ale też o świecie... filozofia jest zawsze zaangażowana w to, o czym myśli... Ale czyż to co piszę już nie jest zaangażowane?).


O TYM, CO JASNE I KLAROWNE
Aby uniknąć pewnych nieporozumień zaznaczam, że nawiązuję do pewnego, grubymi nićmi szytego, podziału: na filozofię kontynentalną oraz anglosaską. Ta pierwsza jako grzebiąca się w spekulacjach dotyczących wielu, różnorodnych kwestii i ta druga, gdzie praca polega na skupieniu się na pewnym konkretnym problemie. Ta pierwsza metaforyczna, literacka, dokonująca nadinterpretacji teorii naukowych, często politycznie zaangażowana i ta druga, spokojna, opanowana, dokonująca chłodnych analiz, przede wszystkim językowych, mocno przywiązana do zasad logiki formalnej. Podział jest o tyle "naciągany", że i na kontynencie znajdą się specjaliści i wśród anglosasów systemowcy. I u tych pierwszych filozofowie języka oraz logiki i u tych drugich "literaci", czy działacze społeczni. Są również punkty styku, komunikacji pomiędzy tymi nurtami. Ale pewne schematy na tyle się zakorzeniły na naszym lokalnym gruncie, że odwoływanie się do nich pozwala na łatwiejsze przekazanie pewnych treści.
Chcę uderzyć tzw. filozofię analityczną właśnie z uwagi na jej skłonność do specjalizacji i analiz klasyfikujących.

Przyjrzyjmy się typowej książce napisanej przez "analityka" (np. pewne rozdziały w pozycji "Świadomość i pamięć. Uzasadnienie dualizmu antropologicznego" Stanisława Judyckiego). Jest poświęcona konkretnemu, wąskiemu (mniej lub bardziej) problemowi. Pojawiają się tam również rozdziały zawierające omówienie stanowisk - co do danej kwestii - innych filozofów. Ten był subiektywistą, a ten obiektywistą, ten dualistą, a ten monistą, ten idealistą, a ten realistą. Niby wszystko okay. Jasne, klarowne, a przy okazji dobre dla studenta.
Jeśli jednak przyjrzymy się jednemu z tekstów źródłowych, należących do filozoficznej "klasyki", to dostrzeżemy, że pojęcia, wprowadzane przez danego myśliciela, zazębiają się, odsyłają jedne do drugich i dopiero w takim "splocie" uzyskują swój sens. I bardzo często jest to sens odległy od tego, jaki kryje się za naszym codziennym (a nawet "codziennym-filozoficznym") użyciem tych samych słów. Doskonałym przykładem jest tu Kantowskie pojęcie przyrody jako ogółu zjawisk danych w naoczności. Zjawisko powstaje przez "przepuszczenie" wrażeń zmysłowych przez aprioryczne formy naoczności (czas i przestrzeń) i kategorie intelektu. Czasu i przestrzeni nie należy rozumieć metafizycznie, lecz transcendentalnie. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej... I jakąż łatkę tu przypiąć?
Kant jest dziś na tyle przyswojony, że zdążyło się już wymyślić łatkę nową (np. idealizm transcendentalny), ale wystarczy spojrzeć na pierwsze spory wokół "Krytyki czystego rozumu". Większość z nich wynikała z tego jednego: "jasnych" i "klarownych" klasyfikacji.

Nie chodzi o to, że takie "etykietki" są złe w ogóle. Są przydatne na poziomie dydaktycznym (chociaż należałoby je, po szybkim przyswojeniu, równie szybko zapomnieć) oraz gdy pragnie się coś szybko, skrótowo zakomunikować. Gdy jednak stają się częścią metody filozofowania, wówczas objawiają się ich "plugawe moce".
Pisze się pracę z zakresu filozofii umysłu: szuka się u innych autorów tego, co powiedzieli na temat ciała, umysłu/duszy, wzajemnej relacji pomiędzy tymi dwoma, wolnej woli, tożsamości itp. Pomija się zaś kwestie nie związane bezpośrednio z tematem, np. etykę czy estetykę. Złożone analizy ontologiczne i epistemologiczne sprowadza się do haseł: monizm, racjonalizm, determinizm. Co się za tym wszystkim kryje? Wiara w uniwersalność i niezależność pojęć (np. że wolna wola u Kartezjusza, Spinozy, Leibniza, Kanta, Hegla, Schopenhauera znaczy dokładnie to samo, niezależnie od niuansów danego systemu).
Przykład z Kantem pokazuje coś dokładnie odwrotnego. Podobnie zresztą rzetelniejsza lektura Spinozy: to ani nie wolna wola, ani nie determinizm, ale przekroczenie tego podziału, "trzecia droga" - nie dostrzeże się tego bez uwzględnienia całej specyfiki systemu, bez uwzględnienia całości.

Oto mój pierwszy zarzut do filozofii analitycznej: poprzez wpisane w nią ukierunkowanie na wąski problem pomija się całą specyfikę.
Można tu widzieć "wniosek z..." lub "potwierdzenie" antysubstancjalizmu, o którym pisałem. Jeśli to miejsce (czyli system relacji) wyznacza "istotę" obiektu, który je zajmuje, wówczas pojęcie nie ma żadnej uniwersalnej, aczasowej istoty, ale jego sens i znaczenie wyznacza całość systemu filozoficznego, w którym się pojawia.
Nie oznacza to oczywiście, że kiedy Spinoza pisze o wolnej woli to ma na myśli "chleb", a kiedy pisze o niej Kant to ma na myśli "dzień dobry", tzn. że chodzi o dwie totalnie odrębne rzeczy. Nie twierdzę nic takiego - nie popadajmy w absurd! Chodzi mi o to, że takie pojęcia nie mają wspólnego "twardego rdzenia", ale jednak występuje pomiędzy nimi "rodzinne podobieństwo". Różnią się "odcieniami", ale te odcienie jednak mają ogromne znaczenie. Poza tym, "ostatecznie", w toku "ewolucji" filozofii, może dochodzić do pewnych silnych przemieszczeń, wystarczy porównać analizę tego co mentalne: klasycznie mówiło się o "duszy", dziś mówi się o "umyśle". 


O ZIEMI, KTÓRĄ PRZEMIERZAMY
Nie na zazębianiu pojęć, kończy się spór holizmu ze specjalizacją. Każde badanie konkretnego, wąskiego zagadnienia filozoficznego pozostaje w takim stosunku do pewnego "holistycznego systemu", w jakim pozostaje nauka do filozofii w ogóle. Nauka pomija namysł nad swoimi podstawami: bada życie biologiczne, ale nie pyta "co to jest życie?", albo "jak możliwe jest życie?", bada energię, ale nie pyta "co to jest energia?". A jeśli już pyta, to wchodzi właśnie na teren filozofii (na ogół nieświadomie i nieporadnie).
Ale ta krytyka nauki, od czasów Husserla, jest znana większości filozofów. Ci sami jednak ludzie często nie dostrzegają, że popełniają analogiczny błąd: pomijają namysł nad swoimi podstawami. Zajmując się (na sposób "analityczny") wyłącznie estetyką, albo wyłącznie filozofią umysłu, albo wyłącznie filozofią społeczną, albo wyłącznie etyką, albo wyłącznie ontologią, albo wyłącznie filozofią języka, etc., albo - na przemian, dla urozmaicenia - kilkoma z nich, pomijamy namysł nad głębszym tłem, nad założeniami - nad tym, co określam jako "holistyczny system", ale nie jest to najlepsza nazwa.
Nie chodzi tu o ontologię, jako filozofię pierwszą, ani - przyjmując Kartezjańską krytykę - o epistemologię. Chodzi raczej o pewną całość, pierwotną wobec swoich części, tzn. nie dającą się sprowadzić do ich sumy.

Badając jakieś wąskie zagadnienie, np. z zakresu bioetyki, przyjmuję - nieświadomie - już jakieś założenia z zakresu ontologii, epistemologii, aksjologii, metodologii (w możliwie szerokim rozumieniu tych terminów). Założenia, których nie badam, bo nie zdaję sobie sprawy z ich istnienia. Oczywiście integralnym elementem filozofii jest spór, dialog (który mogę wieść nawet z samym sobą), w wyniku którego wyłaniają się kolejne wątpliwości, które da się rozwiązać jedynie schodząc na "głębszy" poziom i odpowiadając na bardziej podstawowe pytania: właśnie te z zakresu ontologii, epistemologii, aksjologii, metodologii. Ale czy badam te zagadnienia? Moim zdaniem nie (nie robi tego filozofia nastawiona na specjalizację). Jedynie dostrzegam je. Ale nie uświadamiam sobie ich funkcji, tego, że są założeniami właśnie. Przeciwnie: traktuję je jako wnioski. Najpierw mówię, że np. aborcja jest czymś złym, a potem "wnioskuję", że to dlatego, że już w zarodku istnieje dusza, nawet jeśli nie w pełni, to in potentia, że z duszą wiąże się osoba, zatem w zarodku istnieje in potentia osoba, a do osoby przynależy godność, której nie można jej odebrać. Ale nie pytam już o prawomocność samego rozróżnienia na in potentia i in actu, nie pytam o to dlaczego godność osoby jest wartością. Zapytany powołuję się najwyżej na oczywistość zdrowego rozsądku ("A ty byś chciał, żeby ktoś nie szanował twojej godności?", albo "Bez uznania godności za wartość co nas powstrzymuje od wysłania kogoś do komory gazowej?"). A jeśli już ktoś nam naprawdę nie daje spokoju z pytaniami i wymaga od nas uzasadnienia w kontekście jakiejś większej całości, po raz kolejny wychodzi nam platonizm, tomizm, czy kantyzm i jesteśmy z siebie zadowoleni: wielkie nazwisko za nas poświadcza.

Przeciw temu "nawołuję" do namysłu, który zajmuje się badaniem tych najgłębszych "założeń", "podstaw", namysłu systemowego (ale nie koniecznie na zasadzie średniowiecznych i wczesnonowożytnych systemów metafizycznych, chodziłoby mi raczej o system otwarty, z wpisaną weń zasadą przeobrażania i uwzględniania nowej porcji wiedzy) i holistycznego. I nie da się tego wszystkiego sprowadzić do ontologii czy pokartezjańskiej epistemologii, gdyż zawsze pozostają równie pierwotne pytania o wartość i cel, o wolę: czemu buduję taką, a nie inną ontologię? jakiemu społeczeństwu ona służy? jaki system chcę usprawiedliwić? czemu wyżej stawiam świadomość niż nieświadomość? czy moje "fenomenologiczne oko" jest poza światem czy w jego wnętrzu? czy kategorie naoczności (wywodzące się pierwotnie ze wzroku) są lepsze do opisu świata niż inne? jaką jakość ma moja wola?

Takie podejście wymaga od filozofa wiedzy o szerokim zasięgu. Zdarzyło mi się usłyszeć kiedyś od kolegi ze studiów: [parafrazując] "po co miałbym zajmować się sztuką awangardową? nie interesuje mnie estetyka... może i jest ważną dziedziną filozofii, ale najpierw powinniśmy dobrze przysiąść nad ontologią i epistemologią". Ale cóż po latach pracy nad systemem ontologicznym, gdy okazuje się, że nie jest on w stanie później wyjaśnić ontologicznej (sic!) struktury współczesnego dzieła sztuki? Filozof ma to "niewdzięczne" zadanie, że powinien znać się na wszystkim. Na sztuce, nauce, historii, polityce, społeczeństwie, psychologii, etc. (przy czym np. znać się na sztuce, nie oznacza wyłącznie znać jej teorię, oznacza również obcować z nią, znać się na społeczeństwie to również współ-żyć i współ-działać z ludźmi, znać się na polityce to również partycypować w życiu publicznym). Zdaję sobie sprawę, że dziś jest to zadanie niewykonalne, że ilość informacji, ilość wiedzy zgromadzonej przez ludzkość jest tak duża, że jeden człowiek nie jest jej w stanie opanować. Ale to nie usprawiedliwia specjalizacji, zamknięcia się w jednym, dwóch, trzech wąskich zagadnieniach. Beznadziejność położenia nie usprawiedliwia naszej bierności.


O MEZALIANSIE POZNANIA Z MNIEMANIEM
Filozofia analityczna ma skłonność do opierania się na zdrowym rozsądku, na potocznych oczywistościach. Czerpie z nich i zarazem je usprawiedliwia. Nie chodzi już o proste "Słońce krąży dookoła Ziemi" czy "mam całkowicie wolną wolę". Nasz zdrowy rozsądek przyswoił dziś wiele z odkryć nauki (zarówno fizyki, jak i psychologii czy socjologii), czasem nawet filozofii. Ale nauka i nawet filozofia wciąż pełne są zdrowego rozsądku i mniemań. "Co (w intencji: Kto?) było przyczyną Wielkiego Wybuchu? Przecież musi istnieć jakaś pierwsza przyczyna?", "Jeśli Wszechświat się rozszerza, to w czym się rozszerza?", "Może i istnieje wiele społecznych i biologicznych, nieświadomych determinant, ale przecież musi być jakaś wolna wola - bo czemu bym mówił, to, co właśnie mówię? - i musi być jakieś >>ja<< - bo kto by teraz mówił? i kto by rozumiał to co mówię? Przecież czuję, że jestem >>ja<<, czuję, że mam wolną wolę, że - chociaż odrobinę - sam o sobie decyduję."

Wbrew temu wszystkiemu pewne filozofie miały odwagę odróżniać episteme (wiedzę) od doxa (mniemań) i przyznawać wyższą rangę tej pierwszej, nawet jeśli nie była w zgodzie z tą drugą. Nawet jeśli miała zapłacić za to niepewnością i hipotetycznością oraz narazić się na pewną śmieszność ze strony nie-filozofów.
Wyprowadzane z "holistycznego systemu" wnioski często są obce wobec naszego codziennego spojrzenia na świat, wobec przyjmowanego przez nas światopoglądu, wobec sądów naszych bliźnich. Dla wielu był to zarzut wobec takich filozofów jak Heidegger, Foucault, a przede wszystkim Hegel (ale być może również Hume czy Spinoza). Ale nie raz przyjęcie tego "nierozsądnego" punktu widzenia okazywało się płodniejsze, pozwalało więcej wyjaśnić. Owe systemy nie były przecież tworzone na podstawie snów i marzeń autora, ale były próbą odpowiedzi na konkretne problemy. Choćby Hegel: jako jeden z pierwszych trafił on na fenomen historii, "dziania się dziejów" i próbował wyjaśnić jak on jest możliwy. Albo Heidegger, który próbował dać wyraz naszemu praktycznemu zanurzeniu w świat codziennej egzystencji.

Filozofia, która nie ryzykuje niezgodności ze zdrowym rozsądkiem, ostatecznie staje się bezpłodna: uzasadnia to, co wpierw bezmyślnie przyjęła. Stawia światopogląd przed "holistycznym systemem", zamiast postąpić na odwrót. Ostatecznie okazuje się filozofią status quo.


O WNIOSKACH, KTÓRE POCHOPNIE WYCIĄGAMY
Czy to wszystko oznacza, że mamy zrezygnować z analizy na rzecz kosmicznych syntez? Zrezygnować z konkretnych problemów i szczegółowych zagadnień, by rzucić się w wir systemu? Zrezygnować ze zdrowego rozsądku i dać się pochłonąć chaosowi spekulacji?
Nie, nic z tych rzeczy. Chodzi tylko i wyłącznie o "uczciwość" ze "samym sobą" i "ciężką pracę". O to, by wiedzieć jaki cel mają analizy i jak poprawnie je przeprowadzać - co pominąć można, a czego nie. O to, by nie dać się ogłupić pozornym i powszechnie przyjmowanym "oczywistościom" i głosowi "autorytetów".

Nie chcę również zupełnie odbierać wartości "specjalizacji". Filozof "systemowy" nie jest w stanie sam przeprowadzić wszystkich koniecznych badań i musi polegać na wiedzy dostarczonej przez specjalistów: nie tylko przyrodników, psychologów i historyków, ale również filozofów-specjalistów (co, z drugiej strony, nie oznacza ślepej wiary w te informacje). Również ktoś, kto zajmował się tylko jakimś wąskim zagadnieniem, może doprowadzić do odkrycia, które każe jemu, albo innemu filozofowi, zacząć pracę nad pewnym nowym systemem. Ponadto ujęcie holistyczne nie powinno być zupełnie oderwane od wyników osiągniętych przez nauki i filozofie szczegółowe - nie chodzi o radykalne cięcie pomiędzy wielkim systemem, a wszystkimi innymi dziedzinami, ale raczej o wzajemne potwierdzanie, inspirowanie, przeformułowywanie.

Chodzi o to, by odróżnić pozycję specjalisty i "systemowca". Chociaż są oni zależni, to ich zadania nie są równorzędne. Specjalizacja nie może być celem samym w sobie, ale musi ona służyć ujęciu całościowemu (to ostatnie ma natomiast służyć jako podpora, "uspójnienie" badaniom szczegółowym). Naukowiec czy filozof "specjalista" musi sobie również zdawać sprawę z tego, że zawsze nieświadomie działa na jakimś systemie i dlatego, albo powinien zająć się jego badaniem i "budową", albo powinien skorzystać z tego, który skonstruował ktoś inny - i to raczej nie z tego zgodnego z prywatnym światopoglądem i intuicjami, ale tego, który próbuje zmierzyć się z nowymi problemami. Raczej Hegel niż Platon, gdyż uwzględnia problem historycznych przemian. Raczej Heidegger niż (przynajmniej wczesny) Husserl, gdyż uwzględnia bycie-w-świecie. Ale ostatecznie: raczej samodzielność niż jakikolwiek autorytet.



Na zakończenie chciałbym podzielić się z wami pewną historyjką. To tylko anegdotka, ale mam nadzieję, że da wam do myślenia, tak jak i mi dała.
Byłem już po kilku wykładach na temat Heideggera, po lekturze kilku jego tekstów i właśnie skończyłem czytać "Bycie i czas". Któregoś dnia zaczepiłem na korytarzu jednego z wykładowców i zapytałem go: "Doktorze, jak to w końcu jest z tym >>Byciem i czasem<<? Heidegger przyjmuje tam stanowisko subiektywistyczne czy obiektywistyczne?". W odpowiedzi usłyszałem: "Panie Czarku, niech pan wreszcie skończy myśleć kategoriami ze >>Wstępu do filozofii<< Stępnia."

25 komentarzy:

  1. Hej!

    To mój pierwszy komentarz, zatem - cześć wszystkim. :] Jedziemy!

    1.

    Rozumiem, że wołasz o jakąś "nową, pluralistyczną metafizykę". W rozumieniu metafizyki, jako dociekań o istocie, przyczynach, pierwszych zasadach, całości rzeczywistości itd.

    Słusznie! Moim zdaniem filozofia tkwi w jakimś strachu przed metafizyką. Że nie warto może jej dotykać, bo to zbyt odważne, ponad siły itd. "Lepiej zmontujmy jakiś interesujący poznawczo eksperyment myślowy." xP

    Ja jestem zdecydowanie systemowy czy dogamtyczny. Lubię systemy, bo tylko one oferują odpowiedzi na pytania, które są n a p r a w d ę interesujące. To, że są też beznadziejnie trudne, to inna sprawa.

    2.

    Chcę obronić naukę. A w zasadzie - współczesną fizykę. Jestem nią zafascynowany. Odrzuciła małostkowość, jaka dominowała w niej jeszcze 20-30 lat temu. I teraz nie boi się pytać i stawiać hipotez fundamentalnych: o przyczynę wielkiego wybuchu, o to, czym jest życie, jako nieożywione staje się ożywione itd. Może miałem po prostu szczęście i trafiłem na sensownych fizyków, ale to, co słucham, to czysta metafizyka. A co jeszcze lepsza - co jakiś czas pojawiają się eksperymenty, które uzasadniają najbardziej szalone hipotezy! ;]

    3.

    Nigdy nie rozumiałem tego prymatu "postulatu zdrowego rozsądku". Co jeśli rzeczywistość, którą opisujemy nie jest racjonalna? Jeśli jest strukturalnie irracjonalna, nie-ludzka w najgłębszym rozumieniu tego słowa? Przykładając do świata przedstawionego człowieka, otrzymujemy, moim zdaniem kolejny antropomorfizm ontologiczny. Jeśli rzeczywistość jest sprzeczna z zasadą niesprzeczności - trudno, tak jest. :]

    4.

    Przemawia do mnie, tymczasem, postulat formalnej poprawności argumentacji. To też mój ukłon w stronę analitycznej - klarowność (i sensowność) wywodu jest ważna.

    OdpowiedzUsuń
  2. A witam, witam ;)

    Ad 1. Wolę bardziej neutralne określenie: ontologia.

    Co do istoty, pierwszych przyczyn itp. - rozumiem o co Ci chodzi i zgadzam się, ale z pewnymi zastrzeżeniami: istota jako zmienna, czasowa (istoczenie), a nie jak u Platona: wieczna i niezmienna; przyczyny... jeśli rozumieć jako jakieś fundamentalne "zasady" to tak, ale jeśli dosłownie - nie: patrz krytyka Hume'a i Kantowskie zastąpienie pytania o przyczyny pytaniem o warunki możliwości.

    Ad 2. Pisałem w tekście, że gdy nauka stawia takie problemy i próbuje na nie odpowiedzieć często staje się - nieświadomie - filozofią. Oczywiście trzeba odróżnić metody obu tych dziedzin (tzn. można zajmować się tymi problemami naukowo).

    Ad 3. Deleuze - tak jak przedstawia go Herer w swojej "monografii" - jest właśnie tym, który (za Foucaultem) próbuje usunąć antropomorfizm z ontologii. Będę u was na blogu o tym pisał pewnie ;) więc na razie nie rozwijam tematu (chyba, że zajdzie potrzeba).

    Ciekawostka co do zasady niesprzeczności: bodajże już Arystoteles wykazał, że nie da się jej uzasadnić i należy ją przyjąć wyłącznie ze względów pragmatycznych (komplikowałoby to sprawy sądowe, gdyby ktoś mógł być i nie być zarazem na miejscu zbrodni ;) )/

    Ad 4. Jasność i klarowność wywodu jest ważna, zgodzę się. Ale...
    Czemu Kant, czemu Hegel, czemu Husserl, czemu Heidegger pisali w tak nieprzystępny sposób, który nie jednemu sen spędził z powiek (w przeciwieństwie do analityków)? Myślę, że dlatego, że wkraczali do "dziewiczej puszczy" i pierwsze kroki, które czynili, nie mogły być łatwiej (a przynajmniej: dużo łatwiej) postawione.

    A co do formalnej poprawności. Tu warto przywołać Heideggera: z punktu widzenia logiki formalnej jego metoda - koło hermeneutyczne - jest niepoprawna: jest błędnym kołem. Ale jednak argumentacja (i samo stosowanie metody) przekonują mnie. Podobnie fenomenologiczny opis: czasem daleko mu do formalnej poprawności, a jednak mówi o świecie coś ważnego, czego bardziej formalnie poprawnie nie dałoby się powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. I dalej. :]

    Ad.1.
    Jasne. Metafizykę można rozumieć jako ontologię (nawet zaprzeczającą wszystkiemu, co meta- i transcendentne), ale można też, właśnie, rozumieć, jako coś, co przekracza fizykę, jest nadnaturalne. Rozumiem, że w kontekście nazwy bloga, "ontologia" jest bezpieczniejszym terminem. :]

    Reszta zastrzeżeń - spoko, choć dla mnie "istota" sprowadza się do prostego (prostego?) "jak jest naprawdę?". To, czy "naprawdę" jest dynamiczne czy zamrożone w czasie - to już uszczegółowienia.

    Ad.2.
    Tutaj właśnie jawi się Twoje rozróżnienie na naukę i filozofię. Filozofia nie jest nauką? Czym zatem jest? Tylko, proszę, szerzej niż tautologiczne "filozofia jest filozofią". x] Możesz mnie odesłać do jakiegoś wpisu, o ile to poruszałeś wcześniej.

    Ad.3.
    Przez te ciągłe odniesienia do Deleuze'a - już prawie kupiłem "Anty-Edypa". Niezły PR. x]

    Arystoteles wprowadza logicznie zasadę niesprzeczności (choć sam pomysł jest, zdaje się, eleacki). Ale jej nie uzasadnia. Atakuje przeciwników, sprowadzając argumentację do poziomu praktyki życia: "że nie jest tym samym iść i nie iść do Megary" (nazwa miasta to jego żarcik, rzecz jasna ;).

    Ad.4.
    "Na dwoje babka wróżyła." Może postulowali wielość interpretacji, może uważali, że mętny styl daje im nieśmiertelność ideową (jak Heraklitowi), a może uważali, że lepiej tak oddawać rzeczywistość.

    Co do formalności poprawnej - jasne. Ale z drugiej strony - gdy ja np. czytam Heideggera to staram się, może błędnie, przeanalizować, co on chce mi powiedzieć. A to jest już praca zgodnie z prawidłami rozumu. Nie czytam go, jak, nie wiem, "Księgi godzin" Rilkego. Może błędnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ad 1. Rozumiem o co chodzi, zgadzam się :) Ale wolałem dopowiedzieć pewne rzeczy. Masz rację: żeby było "bezpieczniej" ;)

    Ad 2. Od razu mówię, że jakiś czas temu odszedłem od nauki i aktualnie mam braki (nie o same "gazetowe informacje" mi chodzi, co raczej o naukowy sposób myślenia, patrzenia na świat, metodologię etc.).

    Z uwagi na to pozwolę sobie na udzielenie Ci odpowiedzi poprzez analogię. Zamiast nauki weźmy sztukę. Sztuka również potrafi powiedzieć coś o świecie i o człowieku, wyrazić jakieś "prawdy" - i to nie tylko tak bliska filozofii literatura, ale również sztuki plastyczne (patrz: moja analiza obrazów Beksińskiego) czy muzyka (patrz: mój wpis o Bathory). Sztuka operuje dźwiękiem, barwą, emocją, czy słowem by uzyskać efekt. Filozofia natomiast operuje pojęciami - mówi coś o świecie poprzez tworzenie pojęć i wzajemne ich wiązanie (system ;) ).

    Podobnie jest z nauką. Też może wypowiedzieć jakieś "prawdy" o świecie i człowieku, ale używa innych metod.

    Ad 3. To nie PR, to sympatia ;) poza tym: tam gdzie nie myślę samodzielnie lubię zaznaczyć z kogo czerpię inspiracje (lub poglądy).

    A "Anty-Edyp" niestety jeszcze nie wyszedł po polsku, na razie po trochu męczę się z wydaniem angielskim (francuskiego nie znam, niestety). Ale jeśli chcesz przeczytać coś Deleuze'a to możesz zacząć od krótszych rzeczy ("Anty-Edyp" to jednak kobyła ;) ) - książki "Nietzsche i filozofia" i artykułu "Po czym rozpoznać strukturalizm?" (znajduje się w zbiorze "Drogi współczesnej filozofii" red. Marek J. Siemek).

    Ad 4. Ach! Nie lubię jak się takie rzeczy gada (o ile sam autor ich nie deklarował lub naprawdę ciężko inaczej uzasadnić jego styl). Myślę, że większość Filozofów (wielkie F) nie używa takich chwytów :P Powiedziałbym raczej, że to sama materia, którą się zajmują (rzeczywistość) wymusza na nich komplikację tekstu.
    Z resztą: chcę to nieco uzasadnić powyższym wpisem: jeśli pojęcia nie są samodzielnymi bytami, ale wchodzą w złożoną sieć relacji, to często ciężko o klarowność, zwłaszcza w długim tekście.

    Co do twojego czytania Heideggera. Może trochę co innego mamy na myśli i stąd spór. Bo kiedy mówisz o formalnej poprawności to przypomina mi się jak kiedyś jakiś filozof (chyba Carnap) wziął na warsztat tekst Heideggera "Czym jest metafizyka?" i wykazał, że ten tekst zawiera dużo (chyba ok. 120) błędów logicznych. Ale ja jakoś nie uważam teko tekstu za bzdurny, bezsensowny, nie warty uwagi czy wyjątkowo niejasny.
    Jeśli mówiąc, że analizujesz teksty Heideggera masz na myśli to, że usiłujesz je zrozumieć poprzez wydobycie ważnych pojęć i śledzenie związków między nimi, to ja to jak najbardziej popieram :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. Podzielam tęsknotę holistyczną. Nie podzielam kurczowego trzymania się trudnych( a więc mądrych :)prac uznanych filozofów jako fundamentów refleksji .
    Z prostego powodu , kończy się narzucone przez empirystów przeświadczenie o braku racjonalności filozofii,a naukowe badania dla samego opisu rzeczywistości,skutkujące wąskimi specjalizacjami - nie satysfakcjonują , bo człowiek to nie wyłącznie obserwator ale przede wszystkim - istota szukająca sensu swej egzystencji.
    Rozwój nauki i filozofii to nie tylko wypracowanie nowych definicji i zdobycie faktow , co stworzenie nowej perspektywy dla ujęcia tego co zastane w tych dziedzinach.Łączenie nauki i filozofii - czyli powrot w czas dalece miniony. A rola filozofii nie może polegać li tylko i wyłącznie na byciu macierzą metodologiczną.
    Wspólczesne filozoficzne tło fizyki cząstek elementarnych to właśnie owa pożądana wspólpraca , czyli refleksja o pozamaterialnych uwarunkowaniach praw fizykalnych.

    Nic nie jest nienaruszalne , wydawałoby się , że idealizmu subiektywnego nie można zweryfikować , zasada nieoznaczoności rzuca jednak kładkę ... albo np. podważanie zasady obiektywności ( m.in. badania Schrodingera) dzięki spostrzeżeniu wpływu obserwatora na sam akt pomiaru układu mikrofizycznego. Nie ma jednoznacznej granicy między obserwatorem a obiektem badającym . Czyli , jesli chcemy byc obiektywni , musimy nawet w nauce uznać " ludzką składową " w produkcie finalnym doświadczeń. Zewnętrzny i wewnętrzny świat człowieka zależą od siebie. Transcendencję pojmujemy zgodnie z naszą budową mózgu , aprioryczne formy naoczności są aposteriori de facto .
    Czas w rownaniach matematyków można wyeliminować albo "zobaczyć" go biegnącym wstecz.
    Filozof bez choćby ogólnej wiedzy z zakresy współczesnej fizyki marnuje czas studiując Arystotelesa ,Kanta , Carnapa ...
    Analogicznie jak astronomowie po przewrocie kopernikańskim przywiazani do dawnej wykładni.
    Historia nauki pokazuje , że teorie najbardziej naruszające " nienaruszalność " są zwycięskie. Ewolucja naukowego rozwoju to de facto historia ustawicznego odchodzenia od reguł uznawanych za jedynie słuszne. Filozofia , aby nie być ziemią jałowych dysput , winna podążać za empirią i tworzyć dla niej perspektywę ucieczki z jaskini półmroku.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam i dziękuję za komentarz :) W o wiele krótszej formie podajesz to, nad czym ja się tyle rozpisywałem ;)

    Kwestie które poruszasz: brak jednoznacznej granicy między obserwatorem (podmiotem) a badanym obiektem (przedmiotem), zależność wnętrza i zewnętrza, uwzględnianie ludzkiej składowej... Zgadzam się z tym wszystkim, ale z uwagi na to trzeba - moim zdaniem - dokonać bardzo ważnego kroku: zrezygnować z tych pojęć, na rzecz innych (a przynajmniej osłabić je, zepchnąć na dalszy plan itp.). Skoro różnica (granica) między podmiotem a przedmiotem zaciera się, to najwyraźniej te pojęcia nie są (już?) adekwatne do opisu rzeczywistości i trzeba wypracować inne. Stąd taka, a nie inna nazwa bloga, stąd teksty o antysubstancjalizmie i perspektywizmie itp.

    Przyznaję, że jeśli chodzi o współczesną fizykę: mam zaległości. Ale planuję je nadrobić! Jeśli możesz - ty lub ktoś inny - polecić mi jakieś dobre lektury, dotyczące tej kwestii, będę wdzięczny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooo ... odpowiedziałeś , miło że po konstatacji formy mego amatorskiego streszczenia .:))

    Hmm... rzeczywistość makro spokojnie może posługiwać się stosowanymi terminami, potrzeba nowych wyrasta z prac wspólczesnej fizyki. Rzeczywistość świata kwantów jest dla języka dziewiczym polem , bo jak nazwać "bytowanie " cząstek elementarnych bez przestrzeni, czasu i rysu indywidualnego??? Czasami czuję się jak fragment programu rozbudowanej gry komputerowej.:)
    Nasz ludzki język się załamuje , sprostać wyzwaniu może formalny , prosty , bez głębokiej struktury - język matematyki , który jest rownież narzędziem pozwalającym ujawnić kwantową " rzeczywistość" , dalece pozostającą poza naszym zdroworozsądkowym pojmowaniem.
    Masz rację , najważniejsze w jaki sposób przełożyć to co ujawnia fizyka na nasz język ? W świecie kwantów nasze zmysły są nieużyteczne , trzeba więc "przyswoić" ten obszar w miarę prawdopodobnie .
    Są tacy co próbują to czynić , uznałam że należy szukać fizyków zajmujacych się popularyzowaniem swojej działki zawodowej , a najlepiej takich co jednocześnie parają się i kosmologią i filozofia .
    Z grupy pierwszej będzie to Paul Davies , a na naszym rodzimym podwórku ( nie ma problemu z wiernością przekładu ) Michał Heller, aktualnie jestem przy jego "Nauce i wyobraźni" ( Znak, 1995).

    Wolałabym sama piękno symetrii równań kontemplować , ale nie jestem ani ścisłowcem i niestety też nie filozofką.Dlatego proszę o wyrozumiałość ... :))).

    OdpowiedzUsuń
  8. Odpowiadam, odpowiadam... Zwłoka wynikała nie z mojego "snobizmu", ale wyjazdu i braku dostępu do netu ;)

    Wisz... z tym zatarciem nie chodziło mi o poziom mikro czy makro, ale w ogóle o "byt". Współczesne kierunki filozoficzne, że podobna trudność z oddzieleniem "obserwatora" od "badanego obiektu" zachodzi na poziomie rozumienia tekstów; w dialogu granica między dwoma podmiotami jest bardzo płynna; sztuka również może tworzyć w nas doświadczenia zatarcia granicy między przedmiotem a podmiotem itp. (trochę upraszczam)

    Dzięki za nazwiska ;) Hellera znam, ale dotąd za dużo do niego nie sięgałem...

    OdpowiedzUsuń
  9. Czyli ( zatarcie ) brak podmiotu i obiektu ? Pożądana jedność bytu ?
    Ale jazda ... może coś na kształt filozofii organizmu Whiteheada ? Tylko relacje konstytuujące zdarzenia ?
    Jeżeli fizyka potwierdza brak granicy , takie koncepcje mogą być słuszne.
    Rozumienie tekstów ? Wspólna świadomość autora i czytelnika ?
    Sztuka - " wchodzenie" w uczucia wrzucone w przedmiot sztuki ?
    Zazdroszczę ... .

    Heller - mam nadzieję , że jego próby filozoficznej interpretacji pod kątem Absolutu , nie zrażą .

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyznaję, że Whitehead gdzieś w czasie studiów zszedł na dalszy plan i jakoś specjalnie się nim nie zajmowałem. Relacje konstytuujące zdarzenia wydają mi się dobrym tropem, tylko nie wiem, czy rozumiem to na sposób whiteheadowski.

    Nie wiem co masz na myśli przez jedność bytu. Jeśli to, że na najbardziej ogólnym, ontologicznym poziomie zbudowane są tak samo (czyli monizm, a nie dualizm np. duszy i ciała) to tak, o coś takiego mi chodzi. Jeśli natomiast masz na myśli coś bliższego jedności człowieka (podmiotu) i natury (przedmiotu), jakąś romantyczną lub mistyczną unię z przyrodą to nie, nie o to mi chodzi.

    Nie chodzi mi również o wspólną świadomość autora i czytelnika. Raczej o to, że świadomość (a dokładniej: podmiot) nie jest czymś stałym i zamkniętym, ale nieustannie zmienia się, np. w rozmowie lub w trakcie lektury. Nie chodzi o wspólną świadomość z autorem, ale raczej o to, że czytając z jednej strony interpretujemy pewne treści przez pryzmat swojego światopoglądu (czyli inaczej niż autor mógł sobie życzyć), a z drugiej jednak książka czy dialog wpływają na nas, coś zmieniają w naszym światopoglądzie.
    Pomyśl o tym w ten sposób: czasem jakaś trauma (rak, wypadek, śmierć kogoś bliskiego) może diametralnie zmienić naszą osobowość. Sztuka, literatura czy dialog pozwalają nam to robić częściej i subtelniej ;) nie chodzi tu o żadne magiczne bajdurzenie...

    Na pewno będą razić tak jaj już raziły :P (trochę Hellera czytałem) ale jakoś przeboleję ;) nie on jeden wszędzie widzi Boga ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. A nie przeraża Cię brak jądra ,fundamentu swego -ja- na tym ontologicznym poziomie ? Podswiadomie zawsze pragnęłam takiego holistycznego ujęcia rzeczywistości co może byc wyrazem lęku , rozumiesz prawda? Strach przed byciem samotną , wyraźnie odseparowaną jednostką od nieskonczoności ... Jako laik mogę opisywać tylko moje doznania , a to jest doznanie trwogi oddzielenia od reszty.
    Ale z drugiej strony , i to chyba kwestia też trwogi , boję się " zamazania " istoty mej świadomości , traktowania jej jako sumy nabytych właściwości - kwestia dumy ?

    Czy możliwa jest diametralna zmiana osobowości ? Myślę , że jedynie w wypadku tzw. chorób psychicznych mających podłoże biologiczne ( zaburzenia procesów chemicznych mózgu). Chociaż ... przyczyną pierwotną może być trauma wpływająca na materialną strukturę naszej osobowości.

    Zgoda co do relacji : odbiorca - twórca ( poprzez jego dzieło). Niezaplanowane przez odbiorcę zmiany w " widzeniu ".

    Ano nie on jeden :), ale pewnie to wątek na dłuższą dyskusję .:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Z pozycji takiej relacyjno-holistycznej pozycji (jaką przyjmuję) mógłbym zaryzykować taki pogląd: mamy tu zarówno jakąś indywidualność, z której możemy być dumni jak i połączenie z resztą rzeczywistości, dzięki czemu unikamy metafizycznej samotności.
    Chociaż jesteśmy zbiorem relacji, bez twardego rdzenia, to jednak łączymy te "przypadkowe" relacje w pewną całość (jakąś "holistyczną" strukturę), która jest czymś indywidualnym, niepodobnym do innych, niepowtarzalnym. Jedynym słowem: nami. Tak jak nasze ciało składa się z narządów, od których jesteśmy zależni, od hormonów, które silnie oddziałują na nasze emocje i działania, od tego co zjemy i jak to przetworzy nasz organizm (czy da nam dużo energii czy mało itp.) - możemy oddzielać nasze ciało od naszych myśli, które byłyby jakąś "duszą", albo możemy uznać ich jedność: ten pokarm, te narządy, te hormony to ja... to część mnie.
    Z drugiej strony dzięki tej relacyjności jesteśmy cały czas otwarci na świat, "podatni" na jego wpływy, możemy się rozwijać... np. dzięki rozmowie możemy "jednoczyć" się (do pewnego stopnia) z drugim człowiekiem (hermeneutyka mówi tu o "fuzji horyzontów"; Deleuze i Guattari o "stawaniu-się"). Ponadto wszystko wokół nas również jest wytworem pewnych relacji i o tyle jesteśmy ontologicznie podobni: zaciera się różnica między podmiotem (duszą) i przedmiotem (materią).

    [BTW, w sumie dzięki... ta dyskusja pozwoliła mi spojrzeć na powyższą kwestię z nieco innej strony i mam wrażenie, że lepiej udało mi się zwerbalizować coś, wokół czego dotąd tylko krążyłem.]


    Diametralna zmiana osobowości. Nie wiem czy się dobrze zrozumieliśmy. Przykład: pewna znana mi kobieta była dosyć oschłą osobą, o typowo małomiasteczkowej mentalności, skupioną na sztywnym wykonywaniu obowiązków w pracy i domu, po tym jak poważnie zachorowała zrobiła się bardziej otwarta na ludzi, milsza, zaczęła podróżować, dzięki czemu poszerzyła horyzonty, zaczęła też realizować różne swoje marzenia, na które wcześniej (przez obowiązki) nie miała czasu. A... ta choroba nie była psychiczna :P


    Nie mam nic przeciwko dłuższym dyskusjom ;) może będzie pasowała do jakiegoś innego postu (np. któregoś o sztuce, chyba, że poza sztukę chcesz wyjść - jeśli tak możemy podyskutować tutaj).

    OdpowiedzUsuń
  13. Błąd zrobiłem w pierwszym zdaniu powyższego komentarza: powtarza się słowo "pozycja". Niestety nie ma tu opcji edycji.

    OdpowiedzUsuń
  14. "JAKAŚ " indywidualność ? Ble... :))
    Tutaj chyba czas na wyznanie , że nie stać mnie na porzucenie odczucia swej odrebności i poczucia jej stałości, może lepiej : świadomości jako wyraźnie indywidualnego stanu ( bytu)będącego czymś odrębnym od materii bo inaczej materia też winna mieć świadomość ( ocean jak w solaris czy roslinki). To co piszesz o relacjach jest atrakcyjnym ujęciem , będzie OK jeśli określisz co łączy , jaka część mnie te wszystkie relacje " obrabia" w moje -ja - , czy to będzie szczególnie ważna relacja , czy cos innego.
    A co z wyborami relacji ? Dlaczego mimo dialogu nie czuję fuzji horyzontów z jednym człowiekiem a z drugim tak ? Zaznaczam , że pozycja relacyjno-holistyczna daje mozliwość jednoczenia się na poziomie uczuć , poglądów - ale czy może zastanawiałeś nad ewentualnym przeszczepem mózgu ? Transplantacje sprawiają , że częścią mnie może być organ innego . Jeżeli uda się przeszczepić mój mózg np. do ciała martwego mężczyzny , to jego hormony , jelita ,że nie wspomnę o innych obcych narządach:) będą już mną ???

    BTW , dzięki za dotychczas poświęcony mi czas , w otoczeniu nie mam relacji z filozofem ani nawet zainteresowanymi tą dziedziną.

    Zmiana osobowości , myślę że należy uściślić pojęcie : diametralna różnica miedzy czymś zmieniającym się w czasie. To , że się zmieniamy jest oczywiste , ale do jakiego momentu utrzymujemy swój "rdzeń"? Czy nie musi nastąpić poza wejściem w inną strukturę rownież zmiana na poziomie materii ?

    Chętnie , ale dzis wejdę w relację :) z przyjaciółmi , aby pożegnać karnawał . Przygotuj argumenty przeciw Absolutowi :).

    OdpowiedzUsuń
  15. Przez "jakaś" miałem na myśli to, że rozumiana inaczej niż klasyczna ;)

    Jeśli chodzi o wskazanie na mechanizm wytwarzający z tych relacji dane "ja" to pewnie lata pracy przede mną ;) nie odpowiem... mogę najwyżej powiedzieć, że każda struktura ma zapewne swoje wyróżnione relacje/miejsca, które sprawiają, że jest ona tą właśnie, a nie inną strukturą.

    Co do fuzji horyzontów. Hermeneuta odpowiedziałby Ci tak: jeśli nie dochodzi do fuzji horyzontów, to nie masz do czynienia z prawdziwym dialogiem (tzn. dialog to nie każda rozmowa, ale rozmowa, w której obowiązują pewne zasady: duża doza szczerości, otwartość na poglądy drugiej osoby, pewna doza zaufania itp.).

    Na transplantacji mózgu się nie znam ;) ale zaryzykuję dwa stwierdzenia: a) nowe ciało będzie miało wpływ na osobowość, choćby inne dawki hormonów na nastroje; b) mózg jest w ciele takim wyróżnionym miejscem, wyróżnioną relacją (o jakich wspominałem wcześniej), dzięki czemu zmiana nie będzie diametralna i będzie zachowana relatywna ciągłość.


    I nie ma sprawy, zawsze chętnie dyskutuję o filozofii (i nie tylko) :)

    Jako a(nty)teista nie mam takich problemów jak podział na okres karnawału i postu ;) Ale - mimo wszystko - udanej zabawy ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Przynajmniej dobrze , że struktura ma świadomość swej indywidualności.
    Na zasadzie Cogito ?

    Relacje są czego skutkiem , istnienia zespolonej jaźni i materii?
    Myślę i myślę ... help!:)

    Fantastyczny pomysł z jednoczeniem się w prawdziwym dialogu , zgoda , przystaję.

    Inteligencja nie ma płci , fakt ? :) Ale to co piszesz potwierdza me przypuszczenie o drugorzędnej roli płciowości na naprawdę znaczące cechy indywidualności ,prawda ?

    Za < nie tylko> , dzięki. ;)

    No i teraz mam problem , ateista - antyteista czy różnica polega na tym , że ten drugi przyjmuje tak bierną postawę wobec Boga Filozofii/Boga Objawionego , że nie chce o tym mówić ?
    Czy jest zaciekłym walczącym ateistą ?

    Wiesz co aktualnie poczytuję ? " Horror metaphysicus " Kołakowskiego.
    Nie sądziłam, że aż tak mało wiem .
    Jest wg Ciebie cel istnienia i sens świata ?

    OdpowiedzUsuń
  17. Ostatnio problem świadomości zszedł u mnie na dalszy plan - tzn. chwilowo zajmuję się innymi kwestiami - dlatego nie jestem w stanie nic sensownego odpowiedzieć. Ale uważam, że świadomość (umysł, duch) powstaje, a nie istnieje jako jakaś oddzielna (i może jeszcze do tego: nieśmiertelna) od materii substancja. Opcje są różne: albo materia i umysł powstają z czegoś bardziej pierwotnego, albo istnieje coś takiego jak protoświadomość, czyli nawet już w materii tkwią zalążki czegoś, co na wyższym poziomie organizacji daje świadomość taką, jaką znamy, albo zachodzi zjawisko zwane przez filozofów analitycznych emergencją, tzn. w bardziej rozbudowanej i skomplikowanej strukturze wyłania się zupełnie nowa jakość (z materii życie, z życia świadomość). Ale jeszcze nie wiem, którą z nich przyjąć.


    Raczej byłbym skłonny powiedzieć, że inteligencja nie ma płci. Tak samo jak nie ma jej żołądek, albo duży palec u stopy. Ale tak jak żołądek i duży palec nie istnieją samodzielnie, tak też inteligencja wchodzi w skład większej całości o ogólnej (zbyt ogólnej) nazwie człowiek. A człowiek ma płeć - co wiąże się choćby z innym układem hormonalnym czy innym sposobem wychowywania i przypisywania roli społecznych. A to już wpływa na indywidualność. Nie na inteligencję, ale na całość osobowości. Ja, gdy filozofuję, nie robię to jakimś pojedynczym elementem mojego mózgu/umysłu [chociaż mam wrażenie, że "logicyści" tak właśnie robią - redukują swoje jestestwo do komputera zdolnego obliczać ciągi znaków... co więcej: z chęcią by poddali takiej redukcji jestestwo innych], ale staram się robić to całą swoją "istotą". Można być sobie nie wiem jak inteligentnym, ale to czy się posiada zdolność empatii czy jest się oschłym i nieczułym ma - moim zdaniem oczywiście - duże znaczenie. Podobnie pewne cechy wynikające z płci mają. Ale nie chcę mówić, które są lepsze, a które gorsze - myślę, że należałoby znaleźć wewnętrzną wartość w każdej z nich.


    Poleciłbym mój wpis o antyteizmie, ale trochę tam popłynąłem (chociaż... może jest zrozumiały... nie wiem, ciężko swoje prace ocenić). Ogólnie uważam, że ateizm to tylko przedłużenie tej samej struktury, w oparciu, o którą funkcjonuje teizm. Czyli struktury, w której istnieje odniesienie do jakiegoś Transcendensu - tyle, że już nie w postaci Boga, ale w postaci Nauki, albo Praw Człowieka, albo Kapitału. Antyteizm miałby opierać się na strukturze, która usuwa relację do Transcendensu. Dlatego chociaż nazwałbym antyteistę zaciekłym i walczącym, to na pewno nie zaciekłym walczącym ateistą. Nie chodzi o to, że tu nie ma miejsca na wiarę w Boga - tu nie ma miejsca na wiarę w żadne ponadświatowe czy ponadkulturowe zasady, którym należałoby się podporządkować.
    Po drugie: antyteizm jest "skromniejszą" postawą wobec świata: formułujemy hipotezy, robimy eksperymenty, pytamy i wsłuchujemy się w odpowiedź - niczego dogmatycznie nie przyjmując, w nic nie wierząc ostatecznie. Przy tym badamy przeszłość kulturową, aby odkryć co nas warunkuje i móc się tego pozbyć - a tym samym nieustannie rozbijamy naszą podmiotowość (po to, by konstruować - tymczasowo, próbnie, na zasadzie hipotez - nową).


    Nie czytałem tej książki.
    Cel i sens. Jeśli jakieś zewnętrzne - coś, do czego świat zmierza lub powinien zmierzać - to absolutnie nie. Jeśli wewnętrzne, to tak - ale cóż oznacza wewnętrzne? że świat sam jest swoim celem i sam swoim sensem (lepiej to wytłumaczyć na innym przykładzie: gdy mnie ktoś pyta "jaki jest sens życia?" odpowiadam "życie" - życie nie potrzebuje niczego, co by je z zewnątrz usprawiedliwiało, co by mu z zewnątrz nadawało sens, wartość, cel... ono samo jest jedyną wartością, jedynym sensem, jedynym celem). [BTW, chodzi tu o coś podobnego jak w antyteizmie: żadnego podporządkowywania życia czy świata Transcendensowi... a antyteizm ma być również takim witalizmem... dostrzeganiem jedynego sensu, celu i wartości w Życiu, czyli w tym co wewnętrzne, immanentne.]

    OdpowiedzUsuń
  18. Jesteś otwarty na te różne opcje genezy świadomości? Po co życiu na najniższym poziomie relacji byłaby ona ? A protoświadomość - to marnowanie cennej energii.Dla mnie istota świadomości , czyli w jaki sposób jestem świadoma , że ją mam -- jest fascynującym zagadnieniem.Powstaje bowiem taki punkt odniesienia nie tylko do materii rzeczywistości ( konieczny aby żyć ) ,ale i do mego - ja - relacja w zasadzie zbędna ta samoświadomość , konstruująca pojęcie wartości.

    To znaczy , że ważnie ( może najbardziej ) płeć różnicuje indywidualność? Mniejsza , to tylko dygresja w kwestii osobowości. Im dłużej żyję , tym bardziej widzę podobieństwa a nie różnice między nami - człowiekami :).

    Dzięki za wyjaśnienia , te które wyrzuciła wyszukiwarka antyteistów wrzucały do worka walczących słowem i mieczem ateistów .... i w tej sytuacji rozmowa o metafizyce z Tobą , byłaby pewnie dla mnie męcząca.
    Nas może warunkować albo tylko to co jest w rzeczywistości materialnej , oczywiście z wszystkimi niematerialnymi relacjami -- albo jeszcze COŚ z kręgu transcendencji. To drugie wcale nie musi wynikać z dogmatów niczyich , po prostu ( pewnie ze względu na naszą śmiertelność ) zakładanie poza rzeczywistego punktu odniesienia od zawsze było potrzebą , pragnieniem.
    Koniec przedostatniego akapitu Twego komentarza odczytuję jako potrzebę "odkrywania " rdzenia , samej istoty naszej świadomości.
    Czasami ludzie, kochając, ranią się niemiłosiernie , aby sprawdzić czy łączy ich miłość i tylko Ich miłość , nie coś potocznie , powszechnie uznawane za uczucie.
    Jeżeli wszystko jest super strukturą relacji nie ma nic podmiotowego.
    Przeprowadzano , na pewno wiesz , eksperymenty z odizolowaniem ludzi od jakichkolwiek bodźców. Umieszczano ich w ciemnym,wygłuszonym basenie , bez możliwości ruchu , jedynie z butlą tlenową .
    Panika przychodziła po niedługim czasie . Punkty odniesienia są konieczne w sferze fizyczności i świadomości.
    Sens to też punkt odniesienia . Zgoda - cudem jest już sam fakt życia.Przecież , zakładając przypadek jako stwórcę jego zaistnienia, winniśmy go ( przypadek ) doceniać i uważać za zdarzenie najbardziej znaczące w rozwoju Wszechświata. A najgorszym elementem Naszego Życia nazwać jego koniec , nieodwołane finito.
    Dogmatycznie przyjmujesz zdarzenie Przypadku powstania życia a nawet materii , jeśli przed punktem osobliwym jej nie było.
    Czy nie ?:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Marnowanie cennej energii :D och... jakże jesteśmy przesiąknięci logiką kapitalizmu :D a słońce "po co" wypromieniowuje z siebie cenną energię? He he... czym jest energia, jeśli nie marnotrawieniem właśnie? Ruchem, "zużyciem" (ale: niewyczerpywalnym), trwonieniem... Po co życie? Po co zwierzęta się poruszają? Przecież kamień zużywa mniej cennej energii... Gdyby wszechświat kierował się logiką "niemarnowania" to wokół istniałaby pustka [bo tym byłby stan absolutnej "równowagi" energetycznej]


    Ja staram się dostrzegać różnice. Myślę, że dostrzeganie podobieństw to cecha naiwnej nauki: orzech włoski podobny jest do mózgu, więc pewnie działa na niego leczniczo ;) Myślę (może się mylę, niech będzie, że to tylko hipoteza), że cały postęp w nauce można by sprowadzić do jednego: dostrzegania (i rozumienia) większej liczby różnic.
    Zatem... tak... płeć różnicuje indywidualność, ale nie tylko ona.


    Spoko. Jak przygotowywałem wpis o antyteizmie to myślałem, że ukułem nowy termin ;) potem dopiero wpisałem w google i stwierdziłem, że mnie uprzedzili ;)

    Jak to sprytnie (i może nieco ironicznie :P) zauważył Ingmar: sama nazwa bloga wskazuje, jakich słów należy unikać ;) Wiem, że może być jakiś Transcendens wpływający na świat, ale a) uważam, że to błędna hipoteza (okazała się mieć tyle wad - zarówno poznawczych jak i egzystencjalnych - że trzeba z niej zrezygonować) oraz b) próbuję skonstruować ontologię (ho ho... ale ambitnie!), która opisuje świat jako całkowicie immanentny, tzn. bez Transcendensu.

    Dalej: ja nie mówię, że nie ma podmiotu na poziomie empirycznym - przeciwnie, mówię, że jest. Ale twierdzę, że nie ma go na poziomie ontologicznym/transcendentalnym - to tam są czyste relacje, które "generują" podmiot.

    W pewnym momencie poprzedniego komentarza zacząłem pisać słowo "życie" z wielkiej litery - miało to oznaczać, że chodzi mi o coś innego, niż nasze, jednostkowe życie ludzkie. Nasze życie ma początek i koniec. Ale przyjmuję, że Życie w ogóle nie ma ani początku, ani końca... by nie komplikować zbytnio: potraktuj je jako energię. Gdyby energia miała się skończyć skończyłoby się wszystko, byłaby pustka, niebyt...
    Czy przed punktem osobliwym była zatem energia? Jeśli by jej nie było, to "byłaby" nicość, niebyt... A podobno (tak twierdził Parmenides) niebytu nie ma... i jak by się z niebytu miało coś wyłonić?
    Ale nie... to nie dogmat... to tylko hipoteza. Wydaje mi się, przy moim aktualnym stanie wiedzy (raczej tej filozoficznej niż fizycznej) najlepsza, ale jeśli trafię na jakieś dane, które każą mi ją przeformułować, podejmę próbę dokonania tego.

    OdpowiedzUsuń
  20. Rzucę w Ciebie :) faktem( empiria) ciągle postępującej śmierci cieplnej wszechświata .Istota tkwi w II zasadzie termodynamiki , czyli w układzie, w którym zachodzą procesy nieodwracalne , energia ulega rozproszeniu. Miarą rozproszenia energii jest funkcja zwana entropią.Procesom nieodwracalnym towarzyszy wzrost entropii, z chwilą gdy entropia układu osiąga maksimum,, energia nie daje się zamienić na pracę, temperatury wewnątrz układu zostają wyrównane, układ osiąga stan śmierci cieplnej.Termodynamiczny koniec.
    Energia gwiazd jest ograniczona , entropia rośnie .Ale każdy intelektualny wyczyn powstrzymuje na chwilę rozpad , bo jest niechaosem a skumulowaniem energii.
    Pracujmy więc:D.
    Łęb mi pęka , front pogodowy to rodzaj energii?
    Do napisania.
    Dobrej nocy.

    OdpowiedzUsuń
  21. Przede wszystkim II zasada termodynamiki to hipoteza naukowa :P sprawdza się i wydaje zawsze obowiązywać, więc można jej przyznać prawdziwość (a przynajmniej skuteczność), ale to wciąż hipoteza, teoria, a nie empiria, fakt ;)

    Ale wiem o co chodzi... Chociaż o ile się orientuję to część fizyków teoretycznych twierdzi, że wszechświat żyje cyklami: punkt osobliwy -> Wielki Wybuch -> rozpraszanie energii -> skupianie energii -> punkt osobliwy -> Wielki Wybuch itd. A gdyby miało dojść do całkowitego rozproszenia, to czyż nie "powstałby" jakiś "niebyt"?
    W ogóle [to pytanie - jeśli wiesz, to odpowiedz proszę :)] czy nie jest tak, że gdy kwant energii "przestaje" się "ruszać" to energia "znika"? Zawsze tak to rozumiałem - że energia to ruch, wzajemne oddziaływanie.

    Front pogodowy - albo energii, albo relacji (a może: energia=relacja). Pory roku i pogoda pięknie pokazują, że jesteśmy przede wszystkim ciałami ;)

    Dla mnie już dzień dobry :P ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Hipoteza to pogląd wymagający weryfikacji , II zasada termodynamiki została mega razy empirycznie zweryfikowana , więc jest twierdzeniem .
    Natomiast osąd o ciągle postępującej energii cieplnej Wszechświata to teoria fenomenologiczna i kłóci się z nią teoria statystyczna uwzględniająca ( w przeciwieństwie do pierwszej)subatomową strukturę materii. Zasadniczo wygląda to tak , że w wielkościach obserwowanych ( świat makro)entropia rośnie od momentu zaistnienia układu fizycznego, czyli każdy proces( obiekt) jest nieodwracalny , bo jego energia się rozprasza ( ale nie ginie - zasada zachowania energii).
    Od pojawienia się mechaniki kwantowej mamy do czynienia nie tylko z doświadczeniami badającymi własności ciał makro - , ale z teoretycznym opisem właściwości cząstek elementarnych i praw nimi rządzących . No i okazuje się , że te prawa są często odmienne od praw ( np. II zasada termo-)makroświata .
    Jak więc to wszystko funkcjonuje , nie ? :))
    Teorie statystyczne nie poprzestają na świecie mikro -, zajmują się układami makro- , starając się wyprowadzić ich własności i wzajemne relacje drogą UŚREDNIANIA cech mikrocząstek tworzący dany układ makroskopowy.
    Jak wynika z pięknych równań ( i czego bym sobie życzyła :) na poziomie mikro-, cząstka elementarna może w bardzo krótkim okresie czasu( niewyobrażalnie małym)z stanu całkowitego rozproszenia swej energii może się odbudować w relacji z inną , czyli entropia nie musi postępować aż do śmierci cieplnej obiektu.
    Ino problem w tym, że w skali makro- wszystko " umiera " bo energia obiektu wskutek entropii " wygasa " , " byt i niebyt się równoważy .
    Ale owe prawa odwracalności świata mikro - posłużyły np.do snucia hipotez cykliczności Wszechświata - nie mamy jednak w przeciwieństwie do teorii BB , żadnych na to dowodów .

    Energia może być pochłaniana lub przekazywana , porcje energii( kwanty) to fotony , które se lecą i lecą i dlatego chciaż nie ma już dawno prastarych galaktyk ( entropia je dopadła), my je na niebie widzimy. Energia nie znika , ona się rozprasza .
    Tyle ile powstało energii podczas BB , tyle jest dalej.

    Ja energię "wyczajam" jako ruch. Jak coś się nie rusza , nie wysyła większej porcji energii( stąd trwałość kamieni).

    A teraz jak ma to się do życia , sensu życia ? Odwracalność cząstek ? Czyli na pewnym poziomie cząstka , której energia się całkowicie rozproszyła , czyli "umarła" , może w relacji z inną zyskać byt.
    Relacja umierający człowiek - dający na powrót energię Bóg.
    No to przemyciłam Transcedens.:)

    I jeszcze , II zasada termodynamiki , to tak naprawdę jedyny naukowy , obiektywny wyróżnik czasowości. Bo wystarczy zbadać zaawansowanie entropii w dwóch obiektach , aby ocenić który jest starszy.
    Ale na poziomie mikro- cząstki w rownaniach "płyną" rownież wstecz , jeżeli są odwracalne po rozproszeniu się ich energii.

    Popatrz , dla Twej budowanej hipotezy holizmu relacyjnego to istotne argumenty. Życie "przeżywa" , gdy na chwilę przed 100 % entropią ,uratuje je relacja , porcja energii od innej cząstki .

    Stawiasz mi wirtualne piwko, jeśli to wszystko funkcjonuje jak opisałam . :)))

    OdpowiedzUsuń
  23. Najpierw to muszę przyswoić :D Niby rozumiem co czytam, ale jednak "z tyłu głowy" czuję braki do nadrobienia ;)
    Także... odpowiem na to chyba dopiero jak to rozkminię ;) ale dzięki za wykład :)



    A są jakieś wirtualne bary? :P

    OdpowiedzUsuń
  24. Postaw piwo blisko laptopa,pochłonę kwanty energii jego cząstek elementarnych.:))

    Myślę , że trzeba samemu( intuicja?) przenosić w język empirię świata makro- i teorię cząstek.
    Sama nie wiem , czy się udało na podstawie wiki i zawartości treści rozdziału :Hipoteza śmierci cieplnej Wszechświata z książki " Wszechświat i filozofia " M.Heller,J.Życiński
    Bardzo to moje nieudolne ujęcie i wybiórcze , tych wzorów w niej umieszczonych nie przyswoję , brak wyobraźni.
    Zastanawiam się czy filozofem można być uczciwym , nie będąc natchnionym fizykiem.

    OdpowiedzUsuń
  25. Te słabości w tytule dałbym w cudzysłów.

    OdpowiedzUsuń