czwartek, 7 marca 2013

Człowiek renesansu znów możliwy! (Maszynizm stosowany)

"Kto nie chce widzieć tego, co w człowieku wysokie, ten
tym bystrzej dopatruje się tego, co w nim jest niskie
i powierzchowne - i sam tym siebie zdradza."
- Fryderyk Nietzsche 
 

Sformułowanie "człowiek renesansu" przywodzi natychmiast na myśl wiele pozytywnych skojarzeń: światłego kosmopolitę, o szerokiej wiedzy, bogatej gamie zainteresowań, niezwykle utalentowanego, humanistę, artystę i naukowca w jednym. Te wszystkie pozytywy przyćmiewa jednak jeden wielki negatyw: człowiek renesansu, to człowiek należący już do historii, niemożliwy w dzisiejszym świecie niezwykle rozbudowanej i nieustannie powiększającej się wiedzy.

Warto jednak dodać, że - dla osób obytych z tematem - ów człowiek renesansu jest tylko "późnym dziedzicem" o wiele wspanialszego człowieka: człowieka greckiego. Niniejszy wpis chciałbym rozpocząć od nakreślenia obrazu tego ostatniego.


CZŁOWIEK GRECKI
Renesans, czyli odrodzenie - cóż takiego się odradza? Dwie rzeczy: zainteresowanie człowiekiem (o czym dalej) oraz antyk. Renesans to właśnie powrót do wartości klasycznych, greckich i rzymskich, zachwyt człowiekiem antycznym, zwłaszcza greckim. Czymże się on cechował? Najwłaściwsza odpowiedź brzmi: harmonią - jednakże trzeba tę odpowiedź rozwinąć.

Schiller w VI liście o estetycznym wychowaniu człowieka powiada, że natura grecka "zgodnie łączyła się ze wszystkimi urokami sztuki i z całą godnością mądrości". Sztuka odsyła tu nie tylko w prosty sposób do sztuk plastycznych, do estetyki w wąskim rozumieniu - chodzi o całość rzeczywistości zmysłowej; mądrość oznacza zaś rzeczywistość duchową. Grecja to epoka, w której zmysły i duch, materia i rozum nie były jeszcze w konflikcie (do jakiego dochodzi w średniowieczu, a którego kulminacją jest kartezjański, nowożytny podział bytu na dwie sfery: res extensa i res cogitans). Natura (w tym również natura ludzka) nie była wówczas rozdarta na części, ale wymieszana w równych proporcjach. Grecy: "[w]idzimy ich, szczęśliwie łączących pełnię formy z pełnią treści, zarazem filozofujących i tworzących, zarazem delikatnych i energicznych, jak jednoczą w sobie młodzieńczość fantazji z męskością rozumu we wspaniałe człowieczeństwo" (Schiller). Człowiek grecki to człowiek pełen. Jeszcze raz należy podkreślić tu ową zmysłowość: wartość ma wówczas nie tylko rozum, ale również ciało - dbałość o kondycję fizyczną, o zdrowie, ale również czerpanie przyjemności z ciała, w tym przyjemności z kontaktu z innymi ciałami.


Wraz z upadkiem antyku upada owa pełnia. Chrześcijańskie potępienie cielesności, nowożytny państwowy biurokratyzm oraz współczesna kapitalistyczna redukcja do siły roboczej tworzą człowieka zredukowanego, "jednowymiarowego". "Człowiek wiecznie przywiązany do małego fragmentu całości, sam rozwija się jedynie jako fragment [...] i zamiast odcisnąć w naturze swej piętno człowieczeństwa, sam staje się tylko odbiciem swego zawodu i swej specjalności." (Schiller)


CZŁOWIEK RENESANSU
Po długich mrokach średniowiecza przychodzi jednak światło - choć krótkie, raptem dwusetletnie. Narodzenie się nowego życia, powrót do Greków, zainteresowanie człowiekiem. Powstaje całe bogactwo typów, które już nie ograniczają się do jednej funkcji: czy to pracy na roli, czy wojaczki, czy klasztornej kontemplacji, ale łączą w sobie wielość form aktywności: "artysta nie jest tylko wytwórcą oryginalnych dzieł sztuki, lecz poprzez twórczość zmienia swą pozycję społeczną, włącza się w życie miasta, określa swe stosunki z innymi ludźmi; humanista, notariusz, prawnik stają się urzędnikami i swoimi pismami wpływają na życie polityczne; architekt rozważa razem z księciem jak >>fizycznie<< zbudować miasto" (Eugenio Garin). Pełnia człowieczeństwa nie przejawia się już - jak w średniowieczu - w życiu kontemplacyjnym, ale w aktywnym: renesans to epoka ogromnego zaangażowania politycznego oraz "edukacyjnego" (nowe tłumaczenia, rozpowszechnianie - przy pomocy druku - ważnych dzieł, wykłady, pozauniwersyteckie szkoły i bractwa, tłumaczenie dzieł filozoficznych z łaciny i greki, którą znali wyłącznie uprzywilejowani członkowie społeczeństwa, na volgare, język ludu).

Należy wyraźnie podkreślić jeden element: aktywne zaangażowanie w politykę, w życie publiczne. Nie wspomniałem o tym wyżej, ale był to również niezwykle ważny element świata antyku. Człowiek był tam - i w renesansie stał się ponownie - zoon politikon, zwierzęciem politycznym, zaangażowanym w życie wspólnoty własnej i ogólnoludzkiej.



Zgodnie z potocznym wyobrażeniem człowiek renesansu to człowiek wszechstronnie uzdolniony, "człowiek uniwersalny". Hasło tyleż chwytliwe, co puste. Jego wymogi spełniał - być może - wyłącznie Leonardo da Vinci. Jednak nie do jego jednego odnosi się określenie "człowiek renesansu" i nie w owej uniwersalności zawiera się sens takiej osobowości. Faktem jest jednak, że ówcześni ludzie byli ludźmi "wielowymiarowymi": lekarz, filozof, tłumacz z greki dzieł platońskich i neoplatońskich, osoba poważana wśród książąt i panów, nauczyciel poza uniwersytetem, gnostyk, mag i astrolog - jak Marsilio Ficino; hermetyk, znawca kabały i myśli starożytnej, filozof, znawca greki - jak Giovanni Pico della Mirandola; lekarz, alchemik, mag, filozof i wędrowny mędrzec - jak Paracelsus; znawca filozofii, badacz perspektywy i "gier matematycznych", astronom, optyk, moralista, badacz struktur architektonicznych miast i willi, człowiek dążący do zdobycia wiedzy encyklopedycznej - jak Leone Battista Alberti; czy wreszcie malarz, wynalazca, filozof, architekt, pisarz, matematyk, anatom, ekspert od hydrauliki, osoba niezwykle zainteresowana fizyką - jak Leonardo da Vinci.

Sensem tej "wielowymiarowości" nie była jednak mnogość dziedzin, jakimi zajmowali się owi ludzie, ale właśnie przekreślenie podziału na dziedziny! "Uniwersalny człowiek renesansu to przede wszystkim ten, który zatarł granice między różnymi dziedzinami wiedzy i działania, który na malowidle przedstawia esej polityczny, lub - jak Rafael - ilustruje Żywoty filozofów Diogenesa Laertiosa, który w wierszu lirycznym zawiera esej moralny, w traktacie architektonicznym umieszcza dzieło o państwie, a w dziele o malarstwie pomieszcza rozprawę filozoficzną, ale także traktat o perspektywie." (Eugenio Garin) Nie chodzi tu o interdyscyplinarność. Za Janem Sową - z jego "Fantomowego ciała króla" - chciałbym powiedzieć, że mówienie o interdyscyplinarności zakłada, że istnieją dyscypliny, między którymi dochodzi czasem do spotkań. Podział na dyscypliny to podział świata na odmienne domeny. Tymczasem ludzie renesansu postrzegali świat jako całość i ich podejście do niego również objawiało się takim holizmem, zatarciem ostrych podziałów, dostrzeganiem wzajemnych wpływów i zależności.


INTERPRETACJA MASZYNOWA
Ten ostatni element potraktuję jako punkt wyjścia dla interpretacji maszynowej. Człowiek grecki czy człowiek renesansu są samodzielnymi maszynami. Zacznijmy od wyjaśnienia przez negację: człowiek "jednowymiarowy" (o jakim pisałem wcześniej) nie jest samodzielną maszyną. Stopniowo pozbawiany różnych aspektów - najpierw cielesności (afirmacji dla własnego ciała) przez Chrześcijaństwo, później różnorodności (poprzez sprowadzenie go do zawodu: urzędnika, nauczyciela, żołnierza, etc.) przez Państwo - zostaje ostatecznie zredukowany przez Kapitalizm do czystej, doskonale wymiennej, doskonale zastępowalnej abstrakcyjnej siły roboczej (niczym programista, któremu zleca się napisanie tylko niewielkiej części kodu, który wejdzie w skład większego, niezależnego od niego programu - kodu, który mógłby napisać ktokolwiek, kodu, który jest tylko krótkim przebłyskiem - od do - jego aktywności zawodowej). Jako taka funkcja jest podłączany do owych wielkich maszyn.

Może nawet sprawę należałoby postawić ostrzej. Taka funkcjonalizacja człowieka jest serią analitycznych rozwarstwień. Chrześcijaństwo oddziela duszę od ciała, czyni z ciała narzędzie, a realizację potencjału człowieczeństwa ogranicza do duszy, chociaż przyznaje jej na to nieśmiertelność. Państwo rozkłada ową duszę na pojedyncze funkcje i ogranicza realizację potencjału człowieczeństwa do spełnienia zawodowego, którego czas kończy się wraz ze śmiercią. Wreszcie Kapitalizm owe funkcje szatkuje na fraktale (wyrażenie Franco Berardi aka Bifo oznaczające małe, doskonale identyczne, a przez to doskonale wymienne elementy-umiejętności pracownika), produkuje jednostkę jako niepotrzebną (rosnące bezrobocie) i przyznaje jej tylko krótkie spełnienie jej potencjału, gdy akurat znajdzie się zajęcie dla fraktala, do którego została ona zredukowana.

Czymś przeciwnym jest człowiek renesansu. On sam jest maszyną, która przyłącza do siebie różne funkcje: filozofię, naukę, sztukę, działalność polityczną. Człowieka renesansu nie tworzy ogrom wiedzy, ale zdolność przyłączania. Człowiek renesansu nie jest erudytą, ale mocą, która organizuje przestrzeń wokół siebie. Owo "wielowiedztwo" nie jest przyczyną, ale efektem owego pierwotnego bycia samodzielną maszyną (a nie częścią maszyny).

Jak wspominałem na początku renesans jest epoką wielkiego zainteresowania człowiekiem. Giovanni Pico swój najważniejszy tekst zaczyna słowami: "wielkim cudem [...] jest człowiek". Rozkwita twórczość biograficzna i autobiograficzna. Agnes Heller, węgierska filozofka, wręcz nazywa renesans epoką autobiografii - piszą je wszyscy, od uczonych, przez książęta, aż po kurtyzany. Ludzie epoki odrodzenia opowiadali o sobie, ale także kształtowali, świadomie stwarzali siebie. Owo siebie to właśnie maszyna, jednostkowa-maszyna-renesansowa. Maszyna samokształtująca się, maszyna samohodowli (by posłużyć się terminem Nietzschego). Ponownie stać się człowiekiem renesansu nie oznacza przyswojenia całej dostępnej dziś wiedzy, ale samokreowanie siebie. Nie dać sprowadzić siebie do funkcji, do fraktala, który jest tu i ówdzie podłączany i modyfikowany. Samemu przyłączać! Przyłączać coraz więcej - wiedzę, etykę, aktywność polityczną - by nie dać się wodzić za nos. Nie wierzyć w prawdy objawione i autorytety.

Renesans to epoka wielkiego zerwania z wiarą w objawienie (Biblię) oraz autorytety (a właściwie jeden autorytet: Arystotelesa). Nie oznacza to oczywiście, że w ogóle przestaje się czytać - nie jest to głupia negacja. Czyta się... czyta się również Arystotelesa i Biblię. Jednakże nie są to już dzieła wyróżnione: stoją one w równym rzędzie z Platonem, Plotynem, stoikami, kabałą, wynikami nauk przyrodniczych i dziełami współczesnymi oraz z biografiami. Jak już wspomniałem te ostatnie są ważne, pośród nich szczególnie te dotyczące starożytnych - są one nawet tłumaczone na volgare i ilustrowane dla łatwiejszego odbioru. Prawdy nie szuka się w książce, nie szuka się również w objawieniu. "Prawda jest odpowiedzią, której należy szukać w doświadczeniu rzeczy i w historii ludzi i którą oczywiście należy również porównywać z ich książkami, ale tylko na tyle, na ile są one dokumentami ich wysiłków, a zatem służą racjonalnej ocenie." (Eugenio Garin)

Człowiek renesansu nie jest bierną materią, na którą mogą oddziaływać wielkie moce (Państwo, Wiara, Autorytet), ale sam staje się mocą zdolną oddziaływać na świat. On nie tylko przyłącza, lecz również rozplenia się na zewnątrz: uczy, doradza, tworzy, zajmuje się polityką, staje się mistrzem życia. On zaraża, zaraża innych własną mocą, by oni również stali się mocami.

A jednak napisałem, że ów człowiek renesansu nie może się równać z człowiekiem greckim. Czemu? Otóż po długiej pracy średniowiecza mającej na celu rozdzielić duszę i zmysły ów "obywatel odrodzenia" jest samą tylko res cogitans. Cała aktywność, jaką opisałem, jest aktywnością skupioną na sferze duchowej. Ciało schodzi na drugi plan. Inaczej było w świecie Greków i Rzymian - tam równą troskę i równą wartość przystawiano do ciała. Ciało było przedmiotem ochrony, przedmiotem wzmacniania, przedmiotem zachwytu i przedmiotem przyjemności. Owa grecka harmonia była równowagą elementu duchowego i elementu materialnego, a właściwie ich nierozdzielnością, jednością. Dla Greków nie istniała dualność duszy i ciała: było to tylko jedno i to samo siebie, co najwyżej w różnych stopniach "zagęszczenia". Chociaż człowiek renesansu jest człowiekiem "wielowymiarowym" to brak mu jednego "wymiaru": ciała.

Dla Greka i Rzymianina związek pomiędzy duszą i ciałem był niezwykle silny. Nie można było mieć silnej duszy, gdy nie dbało się o ciało. Grek przyłączał do siebie nie tylko wiedzę i aktywność polityczną, ale również dietę, seksualność, czy zdrowie - sam je wszystkie sobie ustalał; lekarz czy moralista nie byli dla niego autorytetami, ale tylko doradcami. Człowiek grecki jest maszyną uzupełnioną o cielesność, zmysłowość, seksualność.

***

Ale... cóż nam po człowieku renesansu? Po człowieku greckim nawet? Przecież przed nami oto, na horyzoncie widnieje nowe wyzwanie: Nadczłowiek, Ciało bez Organów!

42 komentarze:

  1. Najbardziej zainteresowało mnie to ciało bez organów :)!
    Nie, no całkiem przyjemny tekst, choć doradzałabym w konkretnych epokach ( a już szczególnie w jakże rozległym czasowo średniowieczu zastosować szerszy perspektywizm ), a co do ciała, jego seksualności w renesansu - ależ świńtuszyli:).
    Pogadamy jeszcze. Kalokagatia miała swoje odbicie i w wiekach średnich.
    Dla mnie to co najmniej semantyczny dysonans : człowiek - maszyna, a własciwie tylko świadoma myśl maszynę może wymyśleć i zbudować .:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, średniowiecze nie było tak jednorodne. Przede wszystkim chodziło mi o późne średniowiecze - wczesny monastycyzm jeszcze mocno kładł nacisk na rozwój jednostki (choć już on potępiał cielesność). Jednak ze względu na objętość wpisu musiałem dokonać pewnych skrótów (i tak wyszedł mi dłuższy tekst niż planowałem).

    Nie chodzi o zwykłe świntuszenie. Chodzi o stosunek do własnego ciała. Już samo określenie, którego użyłaś, świadczy, że my tu do czynienia z czymś nieobyczajnym. Tę seksualność podkreślałem by uwypuklić opozycję względem średniowiecza. Jednak ważniejsza jest kwestia samej cielesności. Trochę upraszczając: dla Greka duch był zależny od fizjologii ciała, człowiek średniowiecza i renesansu już takiej zależności nie widział, wierzył w rozdzielność tych światów.

    Będę tego Herera cytował do znudzenia chyba :P "Nie należy mylić konstrukcji pojęcia filozoficznego z użyciem metafory. Nie mówi się tutaj, że społeczeństwo jest >>jak maszyna<<, jednocześnie zakładając, że znaczenie słowa zostało ustalone gdzie indziej i że można je stosować w sposób >>analogiczny<<." Maszyny są u mnie terminem opisującym pewien ontologiczny konglomerat sił, a nie słowem odnoszącym się do znanych nam z codziennego doświadczenia mechanizmów, takich jak samochody czy komputery.

    Co do Ciała bez Organów - dopiero powoli, bardzo powoli się w to wgryzam. Jeszcze w tym roku pewnie przez to nie przebrnę, ale będzie ono jednym z zagadnień, które omówię w moim doktoracie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rycerz średniowieczny - nie umartwiał się nigdy, dbał o swoją krzepę :). Ideał ascety w późnym średniowieczu, pokut, biczowań - to przede wszystkim skutek fali epidemii, które przeszły przez Europę.
    Lubię średniowiecze. Niesamowicie prężna epoka budująca nowe oblicze kontynentu po upadku Cesarstwa Rzymskiego.
    Heroizm, zaciekłość, odwaga, sztuka... aż boli, kiedy redukujesz ją do krótkiego i wąskiego raczej nurtu - ascezy fizycznej.

    Oj, mogę pięknymi frazami opisywać radość zmysłowej miłości :), ale miałam na myśli takie fraszki, które zahaczają o pornowerbalną ekspresję.

    Wiesz, po części ten brak zależności to postęp, nie wszyscy czy to w antyku, czy później, rodzili się piękni i zdrowi, i mieli co przysłowiowego garnka włożyć, tak więc rozdzielność świata ducha i ciała, tym słabszym fizycznie, niedożywionym, nie narzucała ad hoc braku wiary w możliwości ekspresji swego rozumu, talentu. Dobrze, że taki wzorzec - podupadł. To zasługa chrześcijańskiego ducha.

    Okej, przytyk taki to był. :) Ale faktycznie maszynizm zawsze nie filozofowi będzie kojarzył się negatywnie w odniesieniu do człowieka. Za dużo nawarstwień z klasycznego rozumienia.

    I żadnych tam organów ? Męskich też ? :) :)
    Co ? ? ? Doktorat ? ! Brawo !

    OdpowiedzUsuń
  4. Rycerstwo to specyficzny przypadek - wywodzą się oni z wojowników pogańskich plemion i nie mają dużo wspólnego z chrześcijaństwem jako typem podmiotowości. Choć warto by prześledzić wpływ tej religii na przemiany tego typu społecznego.
    Moja redukcja wynikała z tego, że zajmowałem się raczej "intelektualistami" - nie pisałem w końcu o Rzymskim wojowniku ani renesansowym żołnierzu, dziwne by było zatem, gdybym pisał o średniowiecznym rycerzu.

    Ale w antycznym przywiązaniu do ciała nie chodzi o urodzenie się zdrowym i pięknym (jak wiadomo: Sokrates był brzydki), ale o specyficzny typ stosunku do własnego ciała. Również kwestia bogactwa nie jest tu istotna - biedniejsi ludzie, którzy chcieli żyć zgodnie z tym antycznym ideałem zakładali wówczas wspólnoty (najczęściej quasi-religijne), w których wszyscy pracowali na wszystkich, dzięki czemu każdy miał więcej czasu dbanie o siebie. Dokładnie ten typ grup stał się inspiracją dla późniejszych, chrześcijańskich wspólnot monastycznych. Także... Ani piękny, ani zdrowy, ani bogaty z urodzenia nie musiał być człowiek antyku (może jeszcze grecki tak, ale już nie helleński i rzymski).

    W sumie to przede wszystkim chodzi o brak pewnego męskiego organu (rozumianego psychoanalitycznie). Ale jak piszą Deleuze i Guattari (parafrazuję): "Ciało bez Organów nie występuje przeciw organom ale przeciw organizmowi". I tak jak w przypadku maszyn - nie daj się zwieść słowu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wizerunek średniowiecznego rycerza od błąkającego się na granicy legendy króla Artura i jego drużyny, poprzez Rolanda, Wilhelma Zdobywcę, Ryszarda Lwie Serce, Zawiszę Czarnego ... jest ściśle związany z chrześcijaństwem, no i z istotą feudalizmu.

      Wydaje mi się, że ' intelektualiści ' nie są próbką na tyle reprezentatywną, aby budować na nich model człowieka renesansowego.

      Idealizujesz antyk, weź choćby cieszący się popularnością nurt cyników, duch u nich zdecydowanie przeważał nad materią ciała.
      Owszem, jak się patrzy z perspektywy sympozjonów, olimpiad, sztuki - wpadasz w pułapkę mimezis, jej idealizowania proporcji.

      Czyli mózg ? :))))

      Usuń
    2. Gdy myślę o rycerzach przychodzą mi najczęściej na myśl prowansalscy rycerze-poeci. Chrześcijanie, a jakże: choć grali, śpiewali, komponowali, to jeździli na wyprawy krzyżowe i modlili się w kościołach. Ale pomyślmy... Chrześcijaństwo przyszło z południa: z Jerozolimy, przez Rzym, Francję, Niemcy aż do Wielkiej Brytanii i Norwegii. Ani w Jerozolimie, ani w Rzymie nie znajduję żadnych wojowników-poetów. Gdy natomiast odwrócę moje historyczne oko na północ, na jeszcze pogańską północ, to wśród Celtów, Germanów, a przede wszystkim wśród Wikingów odnajdę owych wojowników-poetów. Czyżby więc - o zgrozo! przecież to twierdzi ontologia maszynowa - zjawiska powstawały z różnych linii genealogicznych? W tym wypadku rycerz z linii genealogicznej pogańskiego wojownika, który się nawrócił?
      Natomiast gdy patrzę na mnichów widzę, że przyszli z południa, nie znajduję ich na pogańskiej północy - szamani, pogańscy kapłani nie przypominają kapłanów i mnichów chrześcijańskich.
      Co jest zatem bardziej związane z istotą chrześcijaństwa? Rdzennie chrześcijański, południowy mnich? Czy późno nawrócony, rdzennie pogański, północny wojownik-poeta?

      Wybór padł na intelektualistów nie bez powodu. Na hasło "człowiek renesansu" zwykle ludzie reagują odzewem "ktoś wszystko wiedział, dużo potrafił" i wymieniają raczej Leonarda da Vinci niż jakiegoś żołnierza czy polityka.
      Ale część rzeczy, które opisałem, jest uniwersalna - jak choćby owe zainteresowanie biografiami i pisanie autobiografii... jak wspomniałem: od księcia do kurtyzany.

      Nie ewo, nie idealizuję. To ty idealizujesz, następnie ową idealizację mi imputujesz i próbujesz mnie krytykować na tej podstawie. Nie miałem na myśli ani olimpiad, ani wojennych "nacji" jak Sparta. Paradoksalnie prędzej wymieniłbym cyników. Ale jeśli już o kimś myślałem, to głównie o stoikach oraz o platończykach. Nie mam na myśli żadnej fizycznej tężyzny sportowca i wojownika. Pisałem o dbaniu o siebie, a nie o ćwiczeniach fizycznych. Raczej higiena, dieta, regulacja snu, etc. Ba. Nawet Platon pisząc o trosce o ciało podkreślał, że nie chodzi o postępowanie zawodników sportowych.
      Ale tak to jest, kiedy zamiast czytać teksty źródłowe polega się na obiegowych opiniach i szkolnych wyobrażeniach... :)

      Usuń
    3. Z tym romantycznym Schillerem naprawdę Ci do twarzy :).
      Proponuję zajrzeć do " Żywotów Cezarów " Gajusa Swetoniusza Trankwillusa. Mały cytacik urealniający : ( rządy Tyberiusza ) " Wnet zaczęto karać śmiercią pisarzy, a dzieła ich niszczono (...) nie odmówiono wiary żadnemu donosicielowi, wszelki zarzut uważano za powód do kary śmierci, nawet kilka najniewinniejszych słów.Podsądni, wzywani na rozprawę dla obrony, albo w domu zadawali sobie rany, pewni wyroku skazujacego oraz pragnąc uniknąć tortur i hańby, albo pośrodku kurii zażywali truciznę.Jednak opatrywano im rany i na wpół żywych i jeszcze drgających wleczono do więzienia. Wszystkich bez wyjątku skazańców zrzucano ze Schodów Gemońskich i wleczono na haku. Jednego dnia zrzucono tak i zawleczono dwadzieścia ofiar, wśród nich kobiety i dzieci. Co do młodziutkich dziewcząt, to ponieważ nie godziło się wedle ustalonego obyczaju wieszać dziewic, najpierw kat je gwałcił, a potem wieszał . "
      Nie zacytuję opisu stosunku cezara do sfery swej seksualności i wykorzystywania niemowląt - bo to dewiacja straszliwa.
      W innym miejscu można poczytać o wręcz ascetycznym stosunku Oktawiana do swego ciała, diecie i braku snu. No, ale to cezar. O zwyczajnych ludziach z antyku jeszcze nie przeczytałam.

      Teraz średniowiecze. Miłość ( seksualność ) w XII wieku. Andre Le Chapelain - czasy Ludwika VII, króla Francji. Zasady miłości :
      I Małżeństwo nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem na to, aby nie miłować.
      II Ten, kto nie jest zazdrosny, nie potrafi miłować.
      III Nikt nie może służyć dwóm miłościom.
      IV Miłość nieustannie rośnie lub maleje.
      V Nie daje przyjemności to, co kochanek ( lub kochanka ) czyni wbrew woli drugiego.
      VI Miłość nie może niczego odmawiać miłości.
      ( ...) "

      O śpiewających rycerzach ( chyba błędnych ) zmilczę.

      Usuń
    4. Więc powiadasz, że Gajus Swetoniusz Trankwillus był stoikiem? O, to ciekawe. Nie wiedziałem. Całe życie człowiek się uczy czegoś nowego.

      Usuń
    5. OL idealizowaniu napisałam, przed Twoją informacją o stoikach. Trudno czytając pierwsze zdanie przedostatniego akapitu odgadnąć kogo miałeś na myśli, piszesz Grek i Rzymianin - chyba Gajusa do tej drugiej nacji zaliczasz ?

      Ty wyciągasz wnioski z interpretacji, ja z " Traktatu o miłości " i " Żywotów ".
      Muszę jeszcze znaleźć w tekstach renesansowych ową " otwartość na przyłączanie " człowieka z tamtych czasów. Podejrzewam, że nieliczne jednostki, jako że i dziś jeszcze daleko do takiej postawy.
      Vide - nasz spór :).

      Usuń
    6. Ciężko wyciągnąć mi wnioski z "Traktatu..." i "Żywotów..." kiedy jedno i drugie nie porusza kwestii troski o siebie, która mnie tu interesowała. Niestety - zostają mi tylko Platon, Marek Aureliusz, Epikur, itp. oraz Foucault.

      Zachęcam do poszukiwani. Ficion, Pico, Paracelsus. Choć w tym wypadku bardziej motywowała mój wpis ich działalność (tłumaczenie tekstów na volgare - czyli język plebsu, nauczanie, "doradztwo moralne") niż ich teksty.

      Usuń
    7. Czy my rozmawiamy o potencji ludzi kolejnych epok, czy obyczajach, talentach, ich umiejętnościach na kanwie Twego wywodu ? Będziemy analizować zalecenia Paracelsusa czy opis faktycznych obyczajów w " Żywocie ... " ? Interpretacje Foucaulta, Schillera czy oryginały, dowody z epoki ?
      Przeciwstawiamy ideologie czy Rzymianina, Greka z np. francuskim intelektualistą z XII wieku ?
      Myśli tylko czy idee i ich realizacje ?

      Usuń
    8. Nie za bardzo rozumiem... Czemu interpretacja Foucaulta lub Schillera miałaby być gorsza od twojej? Uważasz, że ty docierasz do jakichś obiektywnych faktów, a oni nie?

      Usuń
    9. Wiesz, ja nie ufam autorytetom :), wolę moją niedoskonałość ' odbiorczą ' świadectw z epoki od interpretacji z drugiej ręki, choćby nawet miałaby to być ' ręka ' Foucaulta. Ile to ja już wersji rozkodowania szczegółów metafory jaskini czytałam. Trzeba zdać się na siebie, komu bardziej mam ufać, swojej czy innych interpretacji ?
      Przynajmniej wiem, kiedy interpretuję pod tezę naginając fakty, zaś wymaga wysiłku tropienie w tym innych.
      Tak, ich interpretacja będzie gorsza, jeśli nie będą ocen ludzi, obyczajów epoki opierać na źródłach
      Takimi są kroniki, żywoty ( biografie ), teksty literackie, architektura, rzeźba, malarstwo, muzyka, filozofia, religia itd.
      Ponieważ w Twoim poście średniowiecze to epoka ludzi jednowymiarowych, zredukowanych, z pełnią człowieczeństwa wyłącznie w kontemplacji, będę Ci serwować przykłady ekspresji twórczej i codziennego życia z tekstów źródłowych, czyli ' mroków średniowiecza '. Sorry :)

      F. Villon ( facet wyjątkowo organizujący swoją i innym przestrzeń ) " Wielki testament "

      XII

      Prawdać, iż po bolesnych lękach,
      Ucisku srogim a mitrędze,
      Po ciężkich smutkach, wielkich mękach,
      Mozołach długich y włóczędze,
      Cierpienie, bakalarstwo wraże,
      Rozum otwarło mi do biesa,
      Bardziey niż wszystkie komentarze
      Nad Arystotem Awerresa.

      Awanturniczy typ, skazany na powieszenie za zabicie księdza, przez innego w koloratce uratowany od stryczka, wykształcony wielce członek średniowiecznej bandy... znany, ceniony, intelektualista, podróżnik i nie tylko .

      A teraz fragment z znacznie wcześniejszego średniowiecza " Kronika polska " Anonim zwany Gallem
      Fragment Księgi III ( tak a propos braku ciągłości )

      " Nigdy bowiem słowa i rycerskie czyny Rzymian czy Gallów nie byłby tak powszechnie znane po całym świecie, gdyby nie pisane świadectwa ( ...) również ogromna Troja i jej Pergamum (...), a o Hektorze i Priamie częściej się mówi dziś, gdy leżą w prochu, niż gdy zasiadali na królewskim tronie. Po cóż jeszcze mam wymieniać Aleksandra Wielkiego, Antiocha, królów Medów i Persów ( ...), gdybym tylko same ich imiona chciał przytoczyć, to pisanie dziś zaczęte musiałbym przedłożyć do jutra. "

      Oczywiście dalej w tekście księcia Bolesława uczyni w/w spadkobiercą duchowym, naśladowcą w cnotach i walce.
      Dzięki za nasz spór, znaleźć musiałam czas na na dawno nieczytane książki. Chciałabym może jeszcze coś z antyideału Rzymianina zacytować, ale na listy i satyry Horacego przyjdzie czas jutro. :)
      Nie chce mi się przepisywać, poczytam , świetny jest w opisie dnia codziennego, typów ludzkich.
      No to na razie.
      Super dyskusja, jeszcze raz - dobrze że jesteś. ;)

      Usuń
    10. My chyba się trochę nie rozumiemy. Określenie "człowiek renesansu" jest określeniem nie jednostki, nie kilku jednostek, ale pewnego typu ludzkiego, który wykształcił się w tamtej epoce, typu, który zaszczepił się na różnych "zawodach" (książę, uczony, dworzanin, żołnierz, kurtyzana, etc.). Oczywiście nie każdy z tych typów znał się na wszystkim (astronomia, filozofia, kabała, etc.) ale moim tekstem chciałem pokazać, że nie o owo wielowiedztwo chodziło. Tylko o zwrot ku człowiekowi: ku innemu a przede wszystkim ku sobie, świadome stwarzanie siebie.

      Ja nie twierdzę, że w innych epokach nie było podobnych ludzi. Nie twierdzę, że średniowiecze to tylko mnisi kontemplujący Arystotelesa. Jasne, że były jednostki zainteresowane człowiekiem, albo szeroko uzdolnione, albo buntujące się wobec Kościoła. W każdej epoce ludzie się różnią - to przecież banał, żadne odkrycie.

      Mi chodziło natomiast o typ. Przez typ rozumiem coś, co nie ogranicza się do jednej jednostki, ale tworzy ich pewną grupę i to grupę wewnętrznie różnorodną, tzn. ów typ "zaszczepia się" na wielu charakterach i "zawodach". Typ taki jest przy tym czymś wyróżniającym daną epokę, ale nie oznacza to, że wszyscy w danej epoce należą do tego typu. Z tych powodów przywoływanie wyjątkowych jednostek ze średniowiecza czy podłych ze starożytności jest jakimś błędem kategorialnym, jest nie na temat.

      Pomyśl o tym na swoim ulubionym przykładzie "komuny". Na pewno słyszałaś o czymś takim jak homo sovieticus. Ludzie posiadający różne cechy homo sovieticusa pojawiali się zapewne we wszystkich epokach, ale nie stanowili typu. Jako typ homo sovieticus wykształcił się dopiero wraz z "realnym komunizmem".


      Co do Foucaulta i tego komu wierzyć. Powiedz mi, gdy czytasz Pismo Święte to interpretujesz je dosłownie? Że faktycznie świat powstał w 7 dni, że z ludzi byli na początku tylko Adam i Ewa, itd. Czy jednak uważasz to za metafory? A na jakiej podstawie uważasz stworzenie świata w 7 dni za metaforę, przez długie wieki uważano to za prawdę? Pewnie na podstawie wiedzy przedstawionej przez fizyków, którzy wyliczyli, że musiał być Wielki Wybuch i że był on 13 mld lat temu... Ale przecież ty nie ufasz interpretacjom, ufasz tylko źródłom... Rozumiem, że zebrałaś wszystkie dane empiryczne związane z Big Bangiem i wykonałaś wszystkie potrzebne Ci do tego obliczenia matematyczne. Masz teleskop w domu, czy masz dostęp do jakiegoś państwowego?
      A co z dokumentami historycznymi z tej samej epoki, które sobie przeczą? Co gdy na podstawie wszystkich dokumentów historycznych nie da się odnaleźć ruin Troi (a dało się to zrobić dopiero na podstawie... poetyckiego przekazu). Którym źródłom ufać? Jedziesz w teren? Wykonujesz badania geologiczne? Porównujesz "Żywoty..." z innymi tekstami z epoki?
      Widzisz... Nie da się uniknąć korzystania z interpretacji. Foucault oczywiście interpretuje, ale to nie oznacza, że uprawia jakąś swobodną, chaotyczną, sobie-twórczość. Czyta teksty, czyta dużo tekstów, czyta teksty źródłowe i czyta inne opracowania, zna do tego oczywiście klasyczne odczytania i klasyczny obraz historii. Czytając wyławia elementy, które wydają mu się istotne (bo np. powtarzają się we wszystkich tekstach, a nie występują tylko w jednym lub tylko u jednej osoby). Przytacza argumenty, cytuje.

      Usuń
    11. Typy dotyczą cech osobowości(np. władczy, narcystyczny, choleryczny itp.). Powtarzają się we wszystkich epokach w podobnych proporcjach, a jeśli chodzi o zbiorowość to stosujmy raczej termin - styl życia, narzucany w sposób mniej lub bardziej otwarty przez elity, autorytety, danego okresu.
      Internalizacja, czyli nieświadome przyjmowanie poglądów, idei, norm cudzych i uznawanie ich za swoje jest powszechna, na tym polega społeczny rozwój naszego gatunku, a jego geneza jest znacznie starsza i oparta na edukowaniu osobników młodszych przez starszych również w świecie zwierząt.
      Swoisty holizm, czyli przyłączanie wielu informacji i budowanie siebie aktywnie jest również niezależne od epoki, bo w zależności od tego co korona społeczna narzuca ( władca/ rząd, media - od rękopisów po Internet, naukę / filozofię, religię/ sztukę ) poszczególne typy ludzi podchwycą lub zakwestionują ( nonkonformiści ). Oprócz czynników niezależnych ( klimat, taki a nie inny rozwój technologiczny w danej epoce) wszystko zależy zawsze od jednostek potrafiących innym narzucić swoją narrację rzeczywistości. Im większa globalizacja, tym intensywniejszy wpływ ' góry '.
      W sumie dziecko pozostawione na bezludnej wyspie będzie najbardziej kreatywne, ku sobie najbardziej zwrócone, prawda ? Czy to znaczy, że jest ' lepsze ' w kształtowaniu swego ja , bo świadomie stwarza siebie same ?
      Od jednostek zależy historia, silnych, charyzmatycznych, jak i nośności ich idei w danym momencie dziejów.

      Co do ostatniego akapitu. " O losie, w coś ty mnie powalił " powiedział Sofokles ustami Edypa, a mi jakoś to też pasuje, gdy po raz kolejny opłotkami swój narcystyczny nerw na krytykę objawiasz w odniesieniu do wiary. :)
      Daruj sobie hiperbolizację obszaru interpretacyjnego, gdy nie powołuję się na filozofię nauki, a na jakże konkretne fragmenty utworów literackich i kronikarskich. Bo nie ma typu człowieka renesansu czy antyku, są jednostki które mniej lub bardziej internalizują odgórny ' przekaz '.
      I zapewniam Cię, że korzystam z WC nie sprawdzając drożności kanalizy do ujścia ( gdyby przyszedł Ci taki argument do głowy w kwestii interpretacji :)

      Usuń
    12. Przez typ nie rozumiem charakteru (choleryk) czy dominujących pragnień (władczy) ale pewien zbiór różnorodnych praktyk/funkcji. Miałem nadzieję, że przykład homo sovieticus wystarczająco to wyjaśni. Wśród homo sovieticusów znaleźliby się na pewno i cholerycy i melancholicy i flegmatycy (być może w różnych proporcjach, ale wszyscy). Z drugiej strony nie każdy rządny władzy człowiek jest homo sovieticusem, by był nim nazwany musi spełniać jeszcze szereg innych cech, jak np. znęcanie się nad słabszymi, unikanie odpowiedzialności, czy potrzebujący kolektywnej formy życia. Można być żądnym władzy cholerykiem, ale nie znęcać się nad słabszymi, być indywidualistą i przyjmować odpowiedzialność za własne czyny (również za własne błędy).

      Typ to zbiór pewnych elementów (ja nazywam je funkcjami, praktykami, siłami, przepływami). W ten sposób posłużyłem się tym słowem i tej "definicji" będę się trzymał, ponieważ nie jest to dla mnie termin potoczny ale pojęcie filozoficzne.
      Pojęcie to ma jednak wymiar ogólny, pozajednostkowy. Uważam (i to znowu ma wyrażać przykład homo sovieticusa), że pewien określony zbiór przepływów (czyli typ) może się powtarzać u większej liczby jednostek. Oczywiście będą miały one indywidualne cechy (od koloru skóry i oczu po hobby). Pojęcia typ nie używam jednak na opisanie takich "empirycznych" aspektów. Używam go na opisanie pewnej psychologicznej konstytucji [a właściwie: psycho-fizjologicznej, ale nie ma tu miejsca na wyjaśnienie co rozumiem przez fizjologię, więc nie odnośmy się do tego określania]. Wszyscy zielonoocy blondyni nie tworzą typu, bo jest to cecha empiryczna a nie psychologiczna.

      Kiedy piszę o człowieku renesansu czy człowieku greckim, że był typem, to mam właśnie to na myśli: składał się z konkretnych przepływów, w konkretnym stosunku. Oczywiście te przepływy jako takie występowały zapewne w całej historii ludzkości. I w średniowieczu ktoś był polihistorem. I wśród kontrreformacjonistów znajdowali się zapewne humaniści. I wśród nazistów byli ludzie pisząc autobiografie. Jednak żaden z nich nie posiadał wszystkich przepływów, które decydują o nazywaniu kogoś "człowiekiem renesansu".

      Być może i w średniowieczu istniała jakaś osoba, która spełniała wszystkie owe cechy i był on "człowiekiem renesansu", realizowała ów typ. Nie przeczę. Nie znam nikogo takiego, ale nie przeczę, że mógł istnieć. Z resztą dlatego w tytule jest fraza "znów możliwy". Właściwie to zawsze był możliwy - o to chodzi. Wydaje mi się jednak, że pewne epoki sprzyjały takiemu typowi i "liczniej się on plenił", inne zaś mu nie sprzyjały. Wydaje mi się, że średniowiecze mu nie sprzyjało.

      Kwestia "odgórności". Otóż jedną z cech jakie posiada - moim zdaniem - typ grecki czy renesansowy jest "oddolność", czy też "wewnętrzność". Mamy z nimi do czynienia nie tylko gdy występują przepływy humanizmu, autobiografii i erudycji (to nie jedyne cechy), ale gdy wszystkie one związane z przepływem "wewnętrznego dążenia". Można być humanitarnym omnibusem, który prowadzi pamiętnik - i robić to wszystko na rozkaz władzy (czy Państwa, czy Kościoła, czy Partii, czy Mody, czy Kapitału). Wówczas nie będzie się "człowiekiem renesansu". Gdy jednak będzie się owe rzeczy robiło z "wewnętrznej potrzeby", w pewnym sensie "prekursorsko", w pewnym sensie nie wiedząc, że inni też to robią, wówczas będzie się "człowiekiem renesansu" (żyjąc w V, XII, XIX czy XXIV wieku).
      Ale znowuż sama "wewnętrzna potrzeba" nie wystarczy. Bo z "wewnętrznej potrzeby" można chcieć stosować przemoc wobec innych, albo dążyć do próżnego bogactwa, albo uciec na odludzie.

      Usuń
    13. Jeszcze w kwestii owego dziecka. Pozostawione na bezludnej wyspie nie stworzy samo języka (co oznacza również migowy, ale nie oznacza kodów zwierzęcych) i zależnej od niego świadomości. Bez języka nie będzie mogło wchodzić ani w stosunki ze sobą, ani w stosunki ze światem. Będzie "zatopione" w otoczeniu, tak jak zwierzę. Nie będzie też mogło świadomie kształtować siebie (jako pozbawione świadomości).
      Jeśli natomiast przybędzie na tę wyspę znając już jakiś język i mając świadomość, to będzie też "zawierało w sobie" pewne wzorce kulturowe. Jeśli uzależni się od tych wzorców i będzie swoje życie im podporządkowywać nie będzie zwrócone ku sobie. Także "bezludna wyspa" nie oznacza automatycznie najlepszej drogi by zwrócić się ku sobie.

      Ponadto Foucault niejednokrotnie podkreśla, że integralną częścią troski o siebie jest troska o innych. Ja również sugeruję to w powyższym wpisie mówiąc np. o tym, że "ludzie renesansu" tłumaczyli dzieła starożytne na język ludu, albo doradzali innym jak żyć, albo byli lekarzami. Trochę trudno troszczyć się o innych będąc na bezludnej wyspie...

      Usuń
    14. Nawet nie wiesz, jak się ze mną zgadzasz, właśnie tak, jest w każdej epoce zbiór jednostek, które czują potrzebę stwarzania siebie ( wewnętrzne dążenie )i są oni przykładem konkretnego typu osobowości ( ten antyczny choleryk mógł zwieść, mogłeś pomyśleć, że typy w psychologii odnoszą się do charakteru ).

      Dziecko bez języka, bez środowiska ludzkiego, upodobni się do zwierzęcia, uwsteczni - zgoda. Ale znając język, i tylko mając jakieś wzorce kulturowe będzie w stanie budować siebie :
      a) w opozycji do nich
      b) zgodnie z nimi
      c) w jakiejś proporcji do a i b
      Ale już nieatakowane wzorcami może być bardziej kreatywne, niemniej uważam że ta autotwórczość osobowościowa jest uboższa bez kontekstu kulturowego.

      Usuń
    15. Może trochę za ostro stawiałem sprawy. Za bardzo polaryzujemy swoje stanowiska i stąd między nami takie spory. No i emocje robią swoje.

      Ja nie przeczę, że w każdej epoce są jednostki stwarzające siebie. Uważam tylko, że pewne "warunki środowiskowe" (przez które rozumiem: ustrój polityczny, dominującą religię, dominujący światopogląd, sposób edukowania itp.) mogą sprzyjać owemu stwarzaniu lub go tłamsić.
      Na tym opierał się mój zarzut do średniowiecza. Tłamsi ono rozwój. Ale nie rozwój całkowicie - jak wspominałem kilkukrotnie: klasztory benedyktyńskie były przede wszystkim miejscem samorozwoju. Mój zarzut dotyczył przede wszystkim negatywnego stosunku do cielesności jaki pojawił się w średniowieczu wraz z chrześcijaństwem (owi benedyktyni rozwijali siebie, ale ich wspólnoty były jednopłciowe i wykluczały współżycie seksualne). Nie twierdzę, że dokonuje ono tak silnej redukcji człowieka jak np. nowożytne państwo, czy współczesny kapitalizm.


      Z kreatywnością takiego dziecka to strasznie skomplikowana sprawa. Ale myślę, że będzie ona rozwijała się - ze względu na warunki - przede wszystkim w kierunku zdobywania pożywienia. Drugim Goethem raczej nie zostanie ;)

      Usuń
    16. :) Emocje są okej, jeśli empatia czuwa.

      Średniowiecza będę bronić, bo narzucono mu taki wizerunek na podstawie wąskiego wycinka, bez próby spojrzenia szerszego. Powielamy podręcznikowe schematy, na szczęście jest coraz więcej publikacji książkowych, które odmitologizowują jego szarość.

      Strasznie mi go żal. Dwa tygodnie kiedyś byłam sama w lesie ... ucieszyłam się i poczułam normalnie, gdy zobaczyłam rodzinkę na grzybach.


      Usuń
    17. Tak, wiem coś na temat przyczepiania łatek. Marks i Nietzsche też się ich nie ustrzegli ;)

      Usuń
    18. Nobody is perfect :) ...
      ale nie zaczynaj, bo już nie mam siły powtarzać.

      Usuń
  5. A mi się tekst średnio podoba. To znaczy: jednocześnie mi się podoba i nie podoba. Podoba mi się zdecydowanie ujęcie człowieka renesansu (transgresywność) oraz to, że nie wiem, czy pisałeś ten tekst na poważnie, czy nie. :) Za trollerskością przemawia ogromna (jak na tak krótki tekst) liczba cytatów i przywołanych nazwisk, a także naiwność niektórych fragmentów. Chodzi mi przede wszystkim o dwie kwestie.

    Po pierwsze, średniowiecze. Nie ma jednego średniowiecza - średniowiecze "katolickie" różniło się od prawosławnego (po wielkiej schizmie of korz, jeśli mam być pojęciowo adekwatny), to z kolei od muzułmańskiego, to zaś od hiszpańskiego, itd. W ramach tych szerokich kategorii znaleźć można dziesiątki innych podziałów, jak np. na poszczególne uniwersytety czy ośrodki nauki, na obszary, itd. Bardzo dziwi mnie, że przedstawiłeś średniowiecze jako epokę homogeniczną, podczas gdy - moim zdaniem, a trochę się średniowieczem swego czasu zajmowałem - heterogeniczność była jedną z nieodłącznych jej cech. Ja rozumiem, że Tobie chodzi o dominantę. Zwracam jednak uwagę, że owa dominanta nie była dominantą na każdym obszarze i w każdym okresie średniowiecza.

    Kolejną kwestią jest błędne pojmowanie jednolitości ról w średniowieczu. To nie tak, że podział na role: duchowieństwo - modlitwa, rycerstwo - obrona, chłopstwo - uprawa roli był jakoś magicznie obowiązujący i nie zdarzały się odstępstwa. Taki obraz jest strasznie redukcjonistyczny: zdarzało się duchowieństwo, które również broniło (choćby w czasie krucjat i pomimo tego, że miało zakaz rozlewania krwi) i uprawiało rolę (dominikanie); zdarzało się rycerstwo, które również modliło się i było "intelektualistami" (zwykle późniejsi święci, których w średniowieczu jest od groma) i uprawiało rolę (zazwyczaj biedniejsi rycerze); zdarzali się chłopi, którzy wstępowali w szeregi duchowieństwa (stanowili zresztą gro tego stanu) i którzy uczestniczyli w obronie (oddziały chłopskie oraz chłopskie "pospolite ruszenie" czy w ramach obowiązków chłopskich w czasie najazdu). W ogóle powoływanie się na taki podział ról jest trochę uwłaczające: gdzie mieszczą się tutaj uniwersytety? gdzie szkoły klasztorne? gdzie urzędnicy? gdzie ruchy heretyckie?. I tak dalej. Ja wiem - podział na stany, ale podział ten jest podziałem prawnym, który zwykło się utożsamiać z funkcjami, dziedzinami czy rolami, a więc przekładającym się na sferę społeczną w dość ograniczonym stopniu. Mój klu jest taki, że jest to uproszczenie i to uproszczenie w dużej mierze błędne.

    No i to prowadzi mnie do wniosku, że tak radykalne jak u Ciebie odróżnianie antyku i renesansu od średniowiecza jest nie na miejscu. Wychodzi na to, że według Ciebie był sobie antyk i był sobie renesans, a między nimi wielka czarna dziura, mroki średniowiecza, diabły, szatany i sabaty czarownic. Innymi słowy, upraszczasz; upraszczając, tworzysz jaką karykaturę; tworząc karykaturę, po prostu jesteś w błędzie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Po drugie, interpretacja maszynowa. Nie mam zielonego pojęcia, skąd przekonanie o jakiejś nadrzędności "jakościowej" człowieka renesansu (już nawet abstrahując od GIGANTYCZNEGO uproszczenia renesansu, jakie wyłania się z tekstu). Teza, jaką stawiasz jest bowiem następująca: człowiek renesansu jako człowiek doskonale refleksyjny (w sensie refleksyjności u Giddensa), a cała reszta to barachło. Podobne ujęcie przedstawiał Stirner. Ty - jak i on - idealizujecie jednak analizowane przez siebie role. Tak, "role", bo żadna z opisywanych przez Ciebie jednostek nie była monadą ani nie spełnia większości cech, jakie przypisujesz "człowiekowi renesansu". "Role", a więc pewien idealny typ, do którego można zmierzać, a który jest nieosiągalny choćby z tego względu, że żadna osoba - niezależnie jak wielka - nie jest w stanie do końca panować nad swoim życiem. Popełniasz podobny błąd co apologeci Kartezjusza, a polegający na tym, że uznajesz pewnych ludzi za niezdeterminowanych przez warunki, w jakich się znajdują i w jakich żyją. Ani Kartezjusz nie był samodzielną maszyną (oblukaj "Kosmopolis" Toulmina), ani Twoi ludzie renesansu.

    Weźmy wspomnianego parokrotnie w tekście sławnego Leonarda. Czy uważasz, że jego życie przebiegało według opracowanego przez niego planu? Że nie było żadnego przypadku? Że jego sukces nie zależał w dużej mierze od szczęścia? Tylko wtedy mógłbyś bowiem stwierdzić, że "Człowiek renesansu nie jest bierną materią, na którą mogą oddziaływać wielkie moce (Państwo, Wiara, Autorytet), ale sam staje się mocą zdolną oddziaływać na świat". Czy uważasz, że urodził się tam, gdzie chciał; że wychował się sam; że nic a nic nie zawdzięcza temu, że jego rodzice byli bogaci; że jako czternastolatek sam zaplanował, że będzie uczniem u jednego z najlepszych rzemieślników malarskich; że nie zawdzięczał swojemu ojcu ufundowania własnego zakładu rzemieślniczego; że nie był w początkach swojej profesjonalnej kariery zależny do swoich mocodawców? To nie było "świadome stwarzanie siebie", lecz zespół przypadków, zwykłego szczęścia, które pozwoliły mu stać się takim geniuszem, jaki się stał, i które umożliwiły mu (tak, tak) bycie bardziej refleksyjną jednostką niż inni. Nie mógł być jednak jednostką doskonale refleksyjną z tego prostego powodu, że nie jest to możliwe, bo - używając Twojej terminologii - nigdy nie możemy do końca zerwać z dominującymi siłami i zawsze będziemy na łasce maszyn, które nas otaczają. Dlatego zdecydowanie bardziej podoba mi się stanowisko Deweya i Rorty'ego, którzy twierdzą, że to, iż urodziliśmy się tu a tu, chodziliśmy tu a tu do szkoły, poznaliśmy tych a tych ludzi, itd. jest kwestią przypadku i szczęścia, a nie jakiejś woli mocy, która kazała pewnym ludziom urodzić się tu, tam chodzić do szkoły, poznać tych ludzi, itd. Innymi słowy, również człowiek renesansu nie organizuje przestrzeni wokół siebie (a przynajmniej jego organizowanie tej przestrzeni nie jest jakoś jakościowe lepsze od innych ludzi), ale przede wszystkim jest organizowany przez przestrzeń wokół siebie. Ja wiem, elitaryzm jest spoko, ale seriously?

    OdpowiedzUsuń
  7. O co Ci chodzi, sam dużo cytujesz ;P ;P ;P

    W kwestii średniowiecza. Było też np. średniowiecze Japońskie. Wiesz... z samurajami i katanami, a podobno nawet ninja ;) A poważniej: pisałem o renesansie, który narodził się i istniał przede wszystkim we Włoszech. I pisałem o średniowieczu z tej perspektywy. Owi Włosi nie przeciwstawiali się muzułmanom czy kościołowi prawosławnemu, ale formom, jakie znali ze swojego podwórka. Wydaje mi się całkowicie uprawnione, że pominąłem inne - zwłaszcza we wpisie blogowym.

    Co do uproszczenia podziału na role w średniowieczu. Ok, przyznaję, masz rację. Ale nie średniowieczu był poświęcony tekst, średniowiecze było ustawione po prostu jako pewna opozycja i trochę ją przerysowałem - z czego zdaje sobie sprawę. Ale nie jestem pewien, czy twoje przykłady przeczą tezie, że chrześcijaństwo redukowało człowieka do funkcji w maszynie, a antyk i renesans próbowały uczynić z człowieka ową maszynę. [Zwracam uwagę na słowo "redukowały" - gdybyś chciał zauważyć, że w średniowieczu istniały bardzo złożone jednostki, to przypominam, że jeszcze bardziej złożone istniały w antyku i - moim zdaniem - owa średniowieczna złożoność jest tylko pozostałością antyku, a nie wytworem średniowiecza. Przykład wspólnot monastycznych: złożone jednostki, dbające o siebie, o rozwój człowieczeństwa w sobie. Ale!!! Owe wspólnoty wywodzą się z antycznych quasi-religijnych wspólnot, które również rozwijały człowieczeństwo w sobie, tyle, że uwzględniały jeszcze ciało. Monastycyzm pomija owo ciało. Jest złożony, ale jest już zredukowany - zredukowany przez chrześcijaństwo właśnie.]

    Co do drugiego zarzutu. Jasne, że uznaję wpływ społeczeństwa. Przerobiłem Bourdieu i strukturalistów, także Freuda, wiem też o co chodzi z bazą u Marksa. Ba... ja nawet jestem skłonny przyjąć całkowity determinizm, a nie wolną wolę. Jasne, że nikt z nich nie decydował o całości swojego życia. Nie o to chodziło. W sumie mógłbym napisać Ci to, co przed chwilą ewie: tworzysz sobie jakiś obraz, który mi przypisujesz i na tej podstawie mnie krytykujesz. Polecam zajrzeć do II i III tomu "Historii seksualności" Foucaulta i zobaczyć co on tam pisał. Bo nim się głównie inspirowałem. Nie zaś Giddensem czy Stirnerem - przyznam się do nieuctwa: obu nie czytałem.

    Może za ostro postawiłem pewną sprawę. Człowiek antyku czy człowiek renesansu nie był wolny (absolutnie samodzielną maszyną), ale stawał-się-wolny (dzięki pracy nad sobą, dzięki aktywnemu angażowaniu się w świat, dzięki temu, że sam czytał książki, a nie słuchał opinii o nich, dzięki temu, że sam prowadził eksperymenty, a nie wierzył w słowa księdza z ambony o tym jaki jest świat, dzięki temu, że partycypował, był aktywny politycznie, a nie bierny - w ten sposób umaszynawiał się... ale maszyny nigdy nie są od siebie oddzielone, co nie znaczy, że nie mogą być autonomiczne, suwerenne), w przeciwieństwie do człowieka średniowiecza i nowożytności, którzy to - moim zdaniem - stawali-się-zniewoleni.

    A na sam koniec dedykuję Ci znajdujący się na początku wpisu cytat :)

    OdpowiedzUsuń
  8. W sumie chodzi mi przede wszystkim o to, że zbyt ostro stawiasz pewne sprawy. Tak, renesans istniał przede wszystkim we Włoszech, ale nie tylko tam. Tak, chrześcijaństwo redukowało człowieka do funkcji w maszynie, ale w renesansie dominanta wcale nie była inna. I tak dalej.

    Inną kwestią jest złożoność jednostek. Jeśli tak stawiasz sprawę, to aż prosi się zapytać Cię: jaką linijką mierzysz złożoność człowieka? Ja nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie i zadowolić muszę się stwierdzeniem, że elity w średniowieczu i elity w renesansie (bo chyba nie mówimy o 90% społeczeństwa, które nie potrafiło czytać?) składały się z ludzi, którzy złożeni byli po prostu inaczej. Nie lepiej, nie bardziej: inaczej. I tak, mi zdecydowanie bardziej pasuje ten człowiek z renesansu, uważam, że jest bliższy moim ideałom, ale zwyczajnie nie sądzę, żeby złożoność była dobrym kryterium porównania.

    Podobnie z redukcjonizmem. Jasne, chrześcijaństwo redukowało człowieka, ale czy tego samego nie można powiedzieć o renesansie? W ogóle słowo "redukcjonizm" mi tu w ogóle nie pasuje, bo musisz założyć, że jest jakiś człowiek w pełni, które jest redukowany. Nie mam zielonego pojęcia, czy jest człowiek w pełni, wiem za to, że jest człowiek, który na przestrzeni dziejów był konstruowany inaczej, a jakiś paradygmatyczny człowiek średniowiecza i człowiek renesansu to tylko przykłady różnych konstrukcji człowieka.

    No i nie rozumiem jeszcze tego zdania: "owa średniowieczna złożoność jest tylko pozostałością antyku, a nie wytworem średniowiecza". Skąd u Ciebie takie przekonanie o rozłączności podziału: antyk, średniowiecze, renesans? To nie tak, że epoki te ograniczone były jakimiś wielkimi kreskami; przecież oddziaływały na siebie, wpływy obecne w jednej były obecne i w drugiej, itd. Z tego powodu to, czy średniowieczna złożoność była średniowieczna czy starożytna, jest po prostu nieistotne, bo nie sądzę, żeby dało się jakoś wyabstrahować poszczególne siły, które konstytuowały tę "średniowieczną złożoność". Jeśli potrafisz, chętnie poczytam, ale powtarzam - nie sądzę, żeby to było możliwe.

    A propos determinizmu. Napisałeś zdania: "On sam jest maszyną, która przyłącza do siebie różne funkcje: filozofię, naukę, sztukę, działalność polityczną", "Człowiek renesansu nie jest erudytą, ale mocą, która organizuje przestrzeń wokół siebie" oraz "Człowiek renesansu nie jest bierną materią, na którą mogą oddziaływać wielkie moce (Państwo, Wiara, Autorytet), ale sam staje się mocą zdolną oddziaływać na świat". I moim zdaniem to Ty sobie wyidealizowałeś ten obraz człowieka renesansu. Ale zanim poddam to jakiejś analizie, muszę spytać: co znaczy dla Ciebie "wolność"? "Człowiek renesansu stawał się wolny" - nic mi to nie mówi. Chodzi Ci, że był mniej podatny na siły wokół niego panujące? Ok, no super, udowodnij. :) Czy może, że był władny kształtować rzeczywistość (przestrzeń) wokół siebie? Tylko na czym to polega? Podaj przykłady takiego kształtowania przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń
  9. Stawiam ostro, przyznaję. Zdaję sobie sprawę, że każda epoka to w istocie różnorodność "zachowań" ludzkich, różnorodność ludzi samych. Ale takim mdłym relatywizowaniem i spłaszczaniem do niczego nie dojdziemy, poza tanią propagandą. Stawiam sprawę ostro z prostego względu: uważam, że pewne epoki i społeczeństwa lepiej sprzyjały rozwojowi człowieczeństwa, a inne gorzej.

    Czym jest owo człowieczeństwo pytasz? Nie powiem Ci, że to jest "mieć ręce i nogi, mówić i czytać oraz znać Arystotelesa/Tomasza/Marksa/Nietzschego". Człowiek nie ma określonej istoty, ale to nie oznacza żadnej ontologicznej pustki, chodzi raczej o to, że: istota człowieka jest otwarta, istoczy się. Przez rozwój człowieczeństwa rozumiem tyle: człowiek może rozwijać potencjał, jaki w nim tkwi. Przez redukcję rozumiem: człowiek nie może rozwijać swojego potencjału, pozwala mu się rozwijać tylko pewne cechy (np. zawodowe).

    Weźmy sobie prostacki przykład: dwie biedne rodziny, dwoje dzieci z owych biednych rodzin. W jednej biednej rodzinie rodzice po powrocie z pracy siadają przed telewizorem, piją piwko i nie zajmują się dzieckiem, wykorzystują je do sprzątania mieszkania, żeby wiedziało jak to jest pracować, a za rozrywkę mają dla niego - jak i dla siebie - telewizor, czasem słodycze, gdy się dziecko słabo uczy albo to olewają, albo krzyczą na niego. Druga biedna rodzina: rodzice wracają zmęczeni z pracy, ale zamiast siąść przed tv zajmują się dzieckiem, pomagają mu odrabiać lekcje, nie kupują sobie piwka, ani dziecku słodyczy i zabawek (przez co owo dziecko pewnie jest mniej akceptowane w szkole), ale zamiast tego oszczędzają pieniądze na coś, co pozwoli owemu dziecku rozwinąć jego własne zainteresowania (lekcje angielskiego, szkołę muzyczną, książki, zbiory zadań), w weekendy sprzątają wszyscy wspólnie, żeby dzieciak nauczył się odpowiedzialności. Pierwsze środowisko nazwę - dla dziecka - redukującym, drugie pozwalającym mu rozwinąć potencjał. (Abstrahuję tu od przyczyn, dla których owi rodzice są tacy jacy są. To, że jedni sami odebrali złe wychowanie, a drudzy dobre nie oznacza, że nie ma pomiędzy nimi różnicy i ich zachowanie ma równą wartość.)

    Zdanie, które przytoczyłeś (a propos złożoności średniowiecznej/antycznej) przecież samo doskonale dowodzi, że nie ma grubych kresek, cięć. Jakże by mogło funkcjonować coś, co było kiedyś (owa pozostałość), gdyby były radykalne cięcia? Przekręcasz to, co piszę... Chodziło mi o to, że owa złożoność jest pewną linią ("ciągłością"), która idzie od antyku, przez średniowiecze, do renesansu i dalej. Jednakże wraz z dominacją chrześcijaństwa (to rozumiem przez średniowiecze) zaczyna się na owej złożoności pewna "praca", praca, która ma z owej złożoności usunąć afirmację dla cielesności.

    Co do ostatniej kwestii (wolność). Wydaje mi się, że problem tkwi w tym, że mieszasz wolność w sensie ontologicznym (wolna wola) z wolnością w sensie politycznym. Kiedy pisałem o człowieku renesansu czy o człowieku greckim miałem na myśli wolność polityczną. Dla wolności politycznej nie jest istotne, czy istnieje wolna wola, czy nie. Wolność polityczna oznacza wyłącznie, czy człowiek może realizować swój wewnętrzny potencjał = rozwijać swoje (podkreślam: swoje, a nie z góry wyznaczone) człowieczeństwo, czy nie może tego robić, czy staje się tylko narzędziem = funkcją innej maszyny (megamaszyny). Przez moc, która organizuje przestrzeń wokół siebie miałem na myśli to samo: człowiek nie ogranicza się do umysłu, nie realizuje w pełni swojego potencjału tylko we własnej świadomości, robi to również poza swoim ciałem, oddziałując na świat zgodnie ze swoją "naturą", np. naucza nie tego, co powinno się nauczać (co nauczać każe Kościół czy Państwo), tylko naucza tego, co uważa za wartościowe, czym sam się zajmuje, co sam rozwija - naucza też w sposób jaki sam uważa za słuszny, a nie w jaki "powinno się" nauczać. To ("sam") również należy rozumieć politycznie, a nie ontologicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, człowiek nie ma określonej istoty. Tylko czy Ty przypadkiem jej nie zakładasz, przywołując potencjalność? Skoro ten potencjał w człowieku tkwi, to czy nie stanowi on jej określonej właśnie istoty? Chyba że uznajesz, iż każdy człowiek posiadaj swój własny, odrębny potencjał, ale to nie rozumiem wtedy na jakiej podstawie w ogóle możesz przeprowadzać podział na "lepsze" i "gorsze" wykorzystanie potencjału. I czy używając terminu "potencjał", nie wartościujesz otwarcie, co jest fajne, a co nie jest? Rzecz jasna, nie mam nic przeciwko wartościowaniu, ale raczej przeczy to Twojej tezie, że człowiek się istoczy. Mamy bowiem wtedy tylko i wyłącznie: człowiek staje się tym, co jest dla mnie fajne. I pytanie zadane wcześniej przeze mnie pozostaje: czym mierzysz tę fajność, czy też: czym mierzysz stopień realizacji potencjału? W innej dyskusji prosisz ewę o ścisłość: tu ja o nią proszę. :)

      Jednak obstaję przy tym, że w tekście jest zbyt wyraźny rozdział: antyk, średniowiecze, renesans. Choćby wyrażenie "po długich mrokach średniowiecza" czy zdanie "Wraz z upadkiem antyku upada owa pełnia". Nie chcę Ci oczywiście imputować, że takie jest Twoje zdanie; zaznaczam tylko, że w tekście tego swojego zdania nie oddałeś. Bo teksty piszesz fajne, tylko czasem niechlujne, więc nie odbieraj tego jako ataku na Ciebie, tylko jako apel o większą dokładność. :)

      Ok, teraz rozumiem, co z tą wolnością. Co do tego, nie mam pytań, ale prosiłbym na koniec o przykłady, że np. człowiek renesansu "sam jest maszyną, która przyłącza do siebie różne funkcje: filozofię, naukę, sztukę, działalność polityczną" czy też, że "Człowiek renesansu nie jest erudytą, ale mocą, która organizuje przestrzeń wokół siebie". Czy to nie jest po prostu Twoje widzimisię, że humaniści tacy byli? Chodzi mi o źródła historyczne, które by te tezy popierały i które by dowodziły, że to nie tylko Twoja idiosynkrazja. :)

      Usuń
    2. Na początek powiem, że owego potencjału nie należy rozumieć po Arystotelesowsku.

      Co do możliwości realizacji potencjału. Można by to ująć tak: w człowieku istnieje pewien nadmiar, nadmiar, który pozwala mu się rozwijać poza aktualną postać (to właśnie ów potencjał). Nie jest określone jak się człowiek rozwinie, wszystko zależy od kontaktu ze światem. Ów rozwój, owa realizacja potencjału, to stawanie-się (a dokładniej: stawanie-się-aktywne). To jest człowiek-maszyna: wielokierunkowe stawanie-się.
      Natomiast z człowiekiem-funkcją mamy do czynienia, gdy ów nadmiar nie jest przez człowieka użytkowany do stawania-się, ale jest pochłaniany przez coś innego, gdy na owym nadmiarze pasożytuje jakaś inna maszyna (megamaszyna typu Państwo, Kościół, Kapitał), co sprawia, że człowiek petryfikuje się, albo mówiąc lepiej: staje-się-reaktywny.

      Tu pojawia się problem, przed jakim stoję od dłuższego czasu: czy istnieją ludzie "z natury" reaktywni. Czyli tacy, którzy realizując swój potencjał z konieczności doprowadzają innych do stawania-się-reaktywnego. Skłaniam się ku odpowiedzi, że tak. Ale tylko skłaniam - kwestia pozostaje dla mnie otwarta.

      Jak już zapewne widzisz kwestia wartości obraca się umie wokół pojęć aktywne/reaktywne. Dodam - by uniknąć nieporozumień - że aktywność oznacza dla mnie nie tylko samorozwój (realizację własnej nadwyżki), ale również wspomaganie rozwoju innych (aktywowanie ich nadwyżki). Dlatego w tekście napisałem o człowieku renesansu, że zaraża on mocą innych. Reaktywność oznaczałaby zaś nie tylko, że człowiek nie realizuje swojej nadwyżki, ale że również blokuje realizację nadwyżki u innych.



      Niechlujne. W sumie dużo masz w tym racji :) Ale uwzględnij też, że to blog. Nie mogę robić wpisu długości artykułu naukowego, albo książki (by uwzględnić wszystkie fakty). Trochę przerysowuję pewne rzeczy, to prawda. Ale myślę, że nie jest to bezpodstawne.


      Hmm... Co do ostatniego akapitu nie za bardzo rozumiem. Chodzi Ci o źródła wskazujące, że zajmowali się wieloma rzeczami, czy że przyłączali?

      Usuń
  10. Ok, rozumiem, ale nie sądzę, żebyś odpowiedział na moje wątpliwości. No i myślę, że ten artykuł bez uproszczeń i przerysował wcale nie zyskałby na objętości.

    Nie, nie, że zajmowali się wieloma rzeczami. :) Chodzi mi o dowód, że przyłączali do siebie różne funkcje przynajmniej w większym stopniu niż elity średniowiecza, że organizowali przestrzeń wokół siebie (co to znaczy?) w większym stopniu niż elity średniowiecza, itd. Bo nadal myślę, że po prostu sobie tego człowieka renesansu wyidealizowałeś, nie za bardzo zważając na historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie za bardzo wiem, czym miałby być ów dowód dla Ciebie. Bo jeśli napiszę, że średniowieczni intelektualiści uniwersyteccy ograniczali się do kontemplacji tekstów Arystotelesa, Augustyna i Pisma Świętego, a renesansowi poza-uniwersyteccy filozofowie czytali oprócz tego kabałę, Platona, Plotyna, inspirowali się "Żywotami..." Laertiosa to wystarczy? Czy przytoczysz fakt, że większość z tych pism została wówczas dopiero odzyskana przez Europę? A ja na to odbiję piłeczkę i powiem, że mimo odzyskania, na uniwersytetach nie chciano tych pism, uważano je za heretyckie, a tzw. "ludzie renesansu" je czytali i inspirowali się nimi... Czy owo podawanie dowodów nie przerodzi się w odbijanie piłeczki?

      Usuń
    2. I jeszcze nurtuje mnie pytanie. Pytanie związane z cytatem z Nietzschego. Co chcesz osiągnąć tymi wątpliwościami? Stłamsić, zgnoić, pozbawić wartości pewien typ człowieka? Czy dowartościować jakiś inny typ? (Ale czy sposobem na dowartościowanie faktycznie jest negacja?)

      Usuń
    3. Przez "funkcje" rozumiesz większą liczbę książek przeczytanych? :) Żartuję of korz, ale jeśli dobrze Cię rozumiem, to chodzi Tobie o to, że na "człowieka renesansu" oddziaływało więcej czynników i że ten człowiek renesansu był w stanie te czynniki okiełznać w większym stopniu niż "człowiek średniowieczny", tak? No ale w sumie w takim razie sprowadzasz to do różnicy ilościowej, nie jakościowej (z tekstu wynika co innego), a ja się pod tym mogę podpisać obiema rękoma. Nie da się bowiem ukryć, że "człowiek renesansu" czytał więcej, zwiedzał więcej, wiedział więcej. Pytanie tylko: co z tego?

      Mam więc jeszcze parę wątpliwości:
      1. Dlaczego uważasz, że bycie "człowiekiem renesansu" jest lepszym zrealizowaniem potencjału człowieka niż bycie "człowiekiem współczesnym"? Piszesz wcześniej np.: "Państwo rozkłada ową duszę na pojedyncze funkcje i ogranicza realizację potencjału człowieczeństwa do spełnienia zawodowego". Czy nie jest jednak tak, że to Ty teraz sprowadzasz na "człowieka" ograniczenia, uważając, że lepszą realizacją potencjału jest to a to (tj. realizacja tych wartości, które RZEKOMO obowiązywały w renesansie), a gorszą to a to (tj. realizacja tych wartości, które obowiązywały w średniowieczu)? Ja wiem - to dwa różne wymiary, ale chodzi mi tylko o to, że forsując pewną koncepcję potencjału, jednocześnie ograniczasz ten potencjał do konkretnego potencjału. W sensie takim: czy nie wkrada Ci się tu przypadkiem transcendens?

      2. Co prowadzi mnie do innego pytania: co takiego jest lepszego w byciu "człowiekiem renesansu", że przypisujesz mu lepszą realizację potencjału?

      3. Czy mieszanie różnych dziedzin, zacieranie między nimi granic stanowi dla Ciebie "przyłączanie różnych funkcji"? Właśnie: czym jest to "przyłączanie różnych funkcji"? Bycie "polimath"? http://pl.wikipedia.org/wiki/Polihistor
      Chyba nie.

      4. Twoja idealizacja człowieka renesansu wynika moim zdaniem z powierzchownego zapoznania się z epoką. Zaangażowanie w politykę? Please, w dyktatorskich miastach północnych Włoch czy w rządzonym autorytarnie Królestwie Neapolu? Jasne, zaangażowanie w politykę było relatywnie większe niż w innych rejonach, ale to specyfika Włoch (patrz: Liga Lombardzka, która funkcjonowała już w XII w.), a i ogólnie to można powiedzieć o średniowiecznych miastach dopóki nie dobrał się do nich aparat centralny. Epoka autobiografii? :) Jasne, w porównaniu do wybranych okresów średniowiecza, tak, alfabetyzm był znacznie większy, ale bez jaj, nadal pisać umiało około 10 % ludności i to tylko w miastach.

      5. Jeśli przez człowieka renesansu rozumiesz kogoś, kto kształtuje przestrzeń wokół siebie, to bardziej pod tę definicję podpadają wielcy władcy renesansu (Cesare Borgia anyone?), którzy nie tylko używali (w sensie Foucaulta) owych ludzi renesansu, ale od których ci ludzie renesansu zależeli finansowo i bez których mecenatu taki Michał Anioł byłby zdeczka mniej znany. Obstaję więc przy duchu mojego ulubionego powiedzonka: to nie takie proste. :)

      Ah, i odpowiadając na ostatnie. Nie mam jakiegoś "typu człowieka", przy którym obstaję, żadnego zatem nie chcę dowartościować. Zostawiam to raczej w gestii poszczególnych osób, bo mnie najzwyczajniej w świecie mało obchodzi, jakie ktoś sobie ustanawia cele, do czego dąży, itd. Cieszy mnie pluralizm, wielość różnych projektów osobowościowych, możliwość realizacji siebie ("siebie" postrzeganego przez konkretnego człowieka, który realizuje to, co mu odpowiada), czemu moim zdaniem dzisiejszy świat bardziej sprzyja niż chociażby system renesansowy (nie tylko dlatego, że był ograniczony do elity, ale także z tego względu, iż nawet ta elita preferowała konkretne zainteresowania, zachowania, itd.). Artykułuję swoje wątpliwości zaś, bo zainteresował mnie Twój projekt maszynowy, a ten tekst wydaje mi się sprzeczny z tym, co przedstawiłeś w poprzednich tekstach.

      Usuń
    4. Odpisywałem wczoraj na szybko i zrobiłem to trochę... bezmyślnie. Oczywiście, że nie chodzi o zwykłą różnicę ilościową. Wróćmy do owych biografii i autobiografii. Człowiek renesansu zaczyna przyglądać się innym i samemu sobie, by uświadomić siebie sobie i by móc samemu kształtować swoje życie. Wiesz... nie da się nigdy z całą pewnością stwierdzić czemu ktoś coś robi (czy sam tego chce, czy ktoś go zmusza, czy jakieś nieświadome siły nim manipulują). Ale na podstawie porównania dokumentów z różnych epok można np. stwierdzić ile uwagi jednostka poświęcała danej rzeczy. Renesansowe autobiografie i listy sugerują, że człowiek bardziej skupiał się na sobie-tu-i-teraz niż człowiek średniowieczny (oczywiście nie każdy, powiedzmy, że jakaś dominanta), dla którego owo tu-i-teraz było jedynie przyczynkiem do wiecznego-i-pełnego-życia-TAM.

      Ad 1) i 2) Powiem tak: ostatnie słowa wpisu miały zapobiegać odczytywaniu tego jako ponadhistorycznego ideału. Człowiek renesansu i człowiek grecki byli pięknymi przejawami człowieczeństwa... swoich czasów. Nie wiem, czy są dziś możliwi, ale nawet gdyby byli nie "sprawdzili" by się w tej epoce. Nie są ideałami, do których powinniśmy dążyć. Ale są ideałami - moim zdaniem - którymi powinniśmy się inspirować. Pokazują - znowuż: moim zdaniem - różnicę pomiędzy realizacją człowieczeństwa a redukcją człowieczeństwa.
      Nie wierzę w nic transhistorycznego, czy aczasowe idee, ale nie jestem też pełnym relatywistą. Nie wydaje mi się, żeby pewna sytuacja historyczna mogła sprawić, że bardziej wartościowe będzie zredukowanie siebie do funkcji, niż rozwijanie swojego potencjału.

      Ad 3) Chodziłoby mi raczej o to, że się po prostu samemu szuka... szuka w świecie. I szukając w świecie nie odnajduje się dziedzin ale widzi wzajemne zależności. Podział na dziedziny służył jakiemuś celowi (np. celowi Arystotelesa). O ile średniowieczni intelektualiści akceptowali ów podział o tyle poddawali się celom Arystotelesa (i innych, którym owe cele były wygodne). Natomiast człowiek renesansu samemu wyznaczając sobie cele (są nim np. poznać świat, poznać innego, poznać siebie, kształtować siebie) nie może już dłużej korzystać z ówczesnego podziału na dziedziny.

      Usuń
    5. Ad 4) Trochę źle rozumiesz owo "epoka". Nie mam na myśli przez to słowo "absolutnie wszyscy". Jeśli o XX wieku powiemy "epoka totalitaryzmów" to przecież nie oznacza, że każde państwo było totalitarne.
      "Epoka autobiografii" oznacza raczej: chociaż ludzie (5-10%) umieli pisać i w średniowieczu i w renesansie, to dopiero w renesansie zaczęli pisać o sobie.
      "Człowiek renesansu" nie oznacza też dla mnie wszystkich, którzy żyli w XV-XVI wieku. Pomińmy analfabetów, bo - tym razem z twojej strony - mieszamy ilość z jakością ;) Niech będzie, że w renesansie 10% ludzi umiało pisać. Co z tego? Czy każdy z tych 10% pisał o sobie? Nie. Większość dalej przepisywała i komentowała Tomasza, Arystotelesa i Augustyna, albo pisała o możnych panach i tym ile wojen stoczyli. Część, pewnie procentowo niewielka, spośród piszących zwróciła się jednak ku sobie samym i ku życiu innych. To oni mnie interesują. Nie tylko oni byli wykształceni i bogaci. Wykształconych, bogatych, mających dużo wolnego czasu znajdziemy we wszystkich epokach - ale nie we wszystkich epokach i nie wszyscy oni zajmują się realizacją swojego potencjału i wspomaganiem rozwoju potencjału innych.

      Ad 5) A czy owi Wielcy Władcy Renesansu realizowali swój nadmiar (stawali-się-aktywni) czy byli tylko marionetkami w rękach jakiegoś "ducha dziejów", "chytrego rozumu", "stosunków klasowych", etc.? Oto pytanie.
      Może powinienem wyraźniej napisać: kształtowanie przestrzeni wokół siebie PRZEZ SIEBIE. Bo mogę przecież kształtować ogródek wokół domu na rozkaz babci, babcia może zaś działać na rozkaz burmistrza, burmistrz na rozkaz prezydenta, prezydent na rozkaz korporacji, a korporacja na rozkaz Kapitalizmu. To nie jest kształtowanie przestrzeni jakie miałem na myśli.


      I mnie cieszy pluralizm. Ale pluralizm nie oznacza dla mnie nihilizmu czy relatywizmu (inaczej: równorzędności, czyli nie za bardzo różni się to od nihilizmu w gruncie rzeczy) wartości. Uważam, że są działania, które mają wartość i takie, które są anty-wartością, czyli: pozytywne i negatywne. Albo, jak wolę: aktywne i reaktywne.
      Maszynizm jest próbą opisania płaskiego świata. Ale mimo to chce w tej płaskości znaleźć wartości. A to znaczy coś, czym "należy" ("warto") się kierować.
      Aby uzasadnić czemu czuję potrzebę tego mogę Ci polecić mój wpis "O decyzji" z działu etyka.

      Usuń
    6. Mam wrażenie, że uciekasz od odpowiedzi na postawione przeze mnie pytania (po raz kolejny :P). Spoko, nie wnikam, więc odniosę się do tego, co napisałeś, a nie do tego, czego nie napisałeś. :)

      Oczywiście, człowiek renesansu zajmuje się trochę innymi rzeczami niż człowiek średniowiecza, chociaż znowu nie tak bardzo, jak Ty to przedstawiasz. Faktem jest na przykład, że alchemia - a więc zajebiście istotny przyczynek do wielu odkryć w dziedzinach, które dziś zwiemy naukowymi - w średniowieczu, jak i w renesansie miała bardzo duże znaczenie. A to bardzo często z alchemii wychodzili najwięksi myśliciele (Newton, Brache). Czytałem też kiedyś o średniowiecznym mnichu, który skonstruował jakąś machinę latającą i próbował na niej latać. Co prawda, raczej nie przeżył próby, a jeśli przeżył - nie próbował ponownie. Wniosek mój jest taki: nie jest więc tak, że w renesansie mamy wyraźnie zaznaczoną dominantę A, a w średniowieczu równie wyraźnie zaznaczoną dominantę B. Jeśli chodzi Ci o pisma teologów - okej; jeśli porównujesz chrześcijańskich teologów i człowieka renesansu jestem w stanie się zgodzić z Tobą, ale zauważ proszę, że średniowiecze to nie tylko teologia, to także gigantyczny rozwój nauk prawnych, techniki militarnej, uniwersytetów, itd., a wszystko to w ramach dominanty, jaką było chrześcijaństwo (tak, sztuka militarna też).

      I dochodzimy do sedna: to, o czym Ty piszesz, to nie jest żadna dominanta ogólnoepokowa, tylko bardziej wybryk danej epoki (dlatego cały czas mówię o elicie), tak samo jak wybrykiem (a jednocześnie najpełniejszym spełnieniem) np. XVII w. byli Newton i Leibniz (swoją drogą, też "ludzie renesansu"), a XIII wieku - Albert Wielki i Roger Bacon. Chyba że uważasz, iż dominanta może dotyczyć - dajmy na to - jednego procenta ludzi żyjących w danej epoce. To nie siły o najwyższej mocy w maszynie, a bardziej kontynuanty w związku z emergentami - w każdej epoce zdarzają się geniusze (kontynuanta), którzy jednak znacząco różnią się między sobą w zależności od dominanty (emergenty). Nie przeczę rzecz jasna istnieniu "ludzi renesansu" - chodzi mi tylko o to, że a) było ich mało; b) ich wpływ nie był duży; c) w każdej epoce są geniusze, a ludzie renesansu to po prostu geniusze żyjący w czasie renesansu.

      Ah, i prosiłbym o jakieś źródło, że "człowiek bardziej skupiał się na sobie-tu-i-teraz niż człowiek średniowieczny (oczywiście nie każdy, powiedzmy, że jakaś dominanta), dla którego owo tu-i-teraz było jedynie przyczynkiem do wiecznego-i-pełnego-życia-TAM". Zawsze miałem bowiem wrażenie, że również w renesansie podstawowym celem było dążenie do zbawienia, a więc nasze życie tu-i-teraz jest ważne o tyle, o ile jest miłe Bogu (zupełnie jak w średniowieczu, co dla paru historyków było powodem do tego, żeby renesansu nie uznawać w ogóle nie uznawać za osobną epokę, tylko za kontynuację średniowiecza). Ale mogę się mylić, dawno o tym czytałem (pamiętaj tylko, że Luter to też czasy renesansu).

      Usuń
    7. Ad 1 i 2. Pełna zgoda (w zasadzie). Ale wydaje mi się, że w pewnym stopniu przyjmujesz optykę ponadhistoryczną. Nie miałbym problemu ze stwierdzeniem, że w średniowieczu obowiązywał pewien idealny typ człowieka, a w renesansie odmienny. Piszesz jednak, że w człowieku tkwi potencjał A, który realizowany jest w średniowieczu, i potencjał B, który realizowany jest w renesansie, przy czym potencjał B jest bardziej ograniczony od potencjału A. I moje pytanie jest takie: skąd wiesz, że potencjał jest w ogóle jakoś ograniczony, skoro jest wytworem epoki? Inaczej: czy nie zakładasz jednak pewnego ponadhistorycznego ideału natury ludzkiej, gdy piszesz o wolności politycznej, która pozwala człowiekowi realizować swój potencjał? Tak pytam tylko. :)

      Ad 3. Rozumiem, ale skąd przeświadczenie, że człowiek renesansu nie korzystał z podziału na dziedziny? Znaczy: interesuje Cię to, co myślał autor?

      Ad 4. Racja, ale też nie o to mi chodziło - wyjaśniłem to powyżej (vide: dominanta) i tutaj doprecyzuję. Fajnie by było, gdybyś podał jakieś dane (może Agnes Heller je podaje?), że faktycznie ludzie wtedy zaczęli pisać autobiografie. Faktem jest, że w średniowieczu autobiografie zdarzały się niezmiernie rzadko, chociaż nie wiem, czy minnesingerów nie można by uznać za pierwszych autobiografistów (w ograniczonym stopniu) czy Villona, ale chciałbym mieć jakieś porównanie. Więc: nie jest prawdą, że w renesansie dopiero zaczęli ludzie pisać o sobie (pisali już w średniowieczu), w renesansie zaczęto spisywać pamiętniki, ale chyba nie o formę literacką Ci chodzi?


      Ad 5. Jasne, oczywiście, pełna zgoda, tylko zauważ, że bawiąc się w takie "przerzucanki" przyznajesz mi rację. Bo Leonardo czy Michał Anioł sami kształtowali przestrzeń wokół siebie, ale czy nie powodowało nimi bezpieczeństwo, jakie zapewniali mecenasi, zarobek, jaki im dawali, dostęp do bibliotek, którego by bez nich nie mieli? Innymi słowy: czy nie byli oni niewolnikami nie tylko owych mecenasów (jak wnuczek babci), ale czy te ich zachcianki nie były efektem ducha dziejów (jak owi władcy)? Oto pytanie. Bo to nie ja twierdzę, że władcy panujący w czasie renesansu byli ludźmi renesansu, zastanawiam się tylko, czy nie byli oni bardziej ludźmi renesansu niż przywoływani przez Ciebie intelektualiści. Ty za to twierdzisz, że Leonardo, będąc człowiekiem renesansu, kształtował wokół siebie przestrzeń, ale raz po raz ignorujesz moją prośbę o przykład, na czym to kształtowanie polega. A wiesz, na razie to dla mnie zwykłe pustosłowie.

      PS. Ostatnio przejrzałem sobie Twój wcześniejszy wpis pt. Zarys etyki immanentnej i z pewnym zdziwieniem zauważyłem, że wątpliwości, które przedstawił Tobie Adam Brzoska, pokrywają się z moimi i nadal są - moim zdaniem - aktualne.

      Usuń
    8. Oczywiście, że uciekam przed twoimi pytaniami! Ale nie tak, jak się ucieka przed tymi niewygodnymi, lecz tak, jak się ucieka przed tymi z ukrytą tezą (np. "Kiedy przestaniesz katować swoją żonę?").
      Oczywiście nie twierdzę, że złośliwie mi imputujesz pewne rzeczy. Myślę, że to wynika z nieporozumienia i te moje "ucieczki" są tak faktycznie próbą wskazania płaszczyzny, po której faktycznie krążą moje myśli.
      Przykład: napisałeś wcześniej: "Ja wiem, elitaryzm jest spoko, ale seriously?" I cóż ja miałem Ci na to odpowiedzieć? Że dostałem się na studia doktoranckie z projektem pracy "Nietzscheańska koncepcja nowego elitaryzmu i jej dwudziestowieczne rozwinięcia" (sic!). Od razu by było jak z tym katowaniem żony, bo (jak rozumiem) dla Ciebie elitaryzm = ZŁO. Ja natomiast odróżniam hierarchę transcendentną od hierarchii immanentnej itd. Zupełnie po innym polu problemowym się poruszam, niż tradycyjni elitaryści.

      Podobnie jest z tym wpisem. To nie jest analiza historyczna tylko filozoficzna. Przyjąłem za dobrą monetę opinię różnych historyków i na jej podstawie próbowałem filozoficznie wyjaśnić różnicę pomiędzy typem ludzkim zwanym "człowiekiem renesansu", albo "człowiekiem greckim", a innymi typami ludzkimi, a w gruncie rzeczy po to, aby ukazać różnicę pomiędzy rozwojem a redukcją, maszyną-ludzką a maszyną-instytucjonalną.
      W obu wypadkach możliwa jest wynalazczość, twórczość, rozwój. Ale raz jest on podporządkowany człowiekowi a raz instytucji (Państwu, Kościołowi, Pieniądzowi). Tę różnicę starałem się wydobyć. W każdej epoce może być geniusz, ale nie każdy geniusz jest "człowiekiem renesansu", pewni geniusze są raczej "funkcjami instytucji" (niż ludźmi). [Faktycznie, określenie dominanta było fałszywe - wycofuję się z niego. Chciałem ująć coś innego, ale popełniłem nadużycie. Chociaż - gwoli ścisłości - tak, dominanta może być małoprocentowa.]

      Nie wiem, czy to dobry przykład, ale... niech będzie ten militaryzm. Da Vinci zaprojektował łódź podwodną i ukrył jej plany, ponieważ stwierdził, że jego wynalazek przyczyni się tylko do tego, że ludzie będą się wyrzynać również na dnie oceanu. (Wiem, że stworzył wiele innych wynalazków militarnych dla swojego władcy, jednakże niektóre jego zapiski itp. sugerują, że nie czuł się z tym najlepiej.) Czy podobnie było w średniowieczu? Czy tam wynalazca zawahałby się oddać swojemu panu plany broni, która pomogłaby wyrżnąć pogan? Nie wiem. Ale intuicja podpowiada mi (może źle), że by się nie zawahał. Chociaż jeszcze raz podkreślam: nie wiem.

      Powtarzam też: nie jestem historykiem. Być może tu tkwi istota naszego sporu. Ty byś chciał podyskutować z historykiem o faktach. Ja zaś wziąłem za dobrą monetę to, co pisali ludzie badający renesans i na tej podstawie przeprowadziłem analizę filozoficzną. Jeśli chcesz przykładów, to lepiej zrobisz żądając ich od historyków ciepło piszących o renesansowym humanizmie - ja nie jestem kompetentny, ja tylko powtarzam tezy badaczy dziejów. Pracuję bardziej na owych tezach niż na materiałach, na których oni pracowali formułując te tezy.

      Przykład kształtowania przestrzeni wokół siebie? Nie komentujemy, zamknięci na uniwersytecie, po raz n-ty Arystotelesa, tylko tłumaczymy Diogenesa Laertiosa na volgare, dodajemy obrazki i rozpowszechniamy poza uniwersytetem. Nie rozważamy teologicznie o uprawomocnieniu władzy królewskiej w zimnych murach klasztoru, tylko żyjemy w mieście, pośród ludzi i gotowi jesteśmy doradzać ich w im życiu. Albo porównujemy filologicznie łaciński i grecki tekst Pisma Świętego i tym samym podważamy prawdziwość nauk Kościoła (bodajże Lorenzo Valla). Być może to wszystko to duch dziejów - ale, jak wspominałem, nie do końca mnie tu kwestia ontologiczna interesowała.

      A Leonardo akurat najmniej mnie interesował z tej paczki. Nie wiem czemu się go tak uczepiliśmy obaj ;) Raczej chodziło mi o Ficinno, Pico czy Erazma.

      W wolnej chwili postaram się przejrzeć te uwagi Adama.

      Usuń
    9. A... Przykładem na owo kształtowanie przestrzeni wokół siebie jest też przecież owa "interdyscyplinarność", czyli to, że owi autorzy nie trzymają się scholastyczno-arystotelesowskiego podziału na dziedziny badań, tylko samodzielnie wyznaczają obszary problemowe, jakimi się zajmują.

      Usuń
    10. Spoko, w takim razie dla mnie dyskusja się wyczerpała. :) Na koniec parę bardziej osobistych uwag.

      Zadaję takie pytania, które moim zdaniem albo pomogą mi lepiej zrozumieć temat, albo takie, które - również moim zdaniem - pomogą Tobie wyrazić lepiej Twoje myśli. To nie jest atak na Ciebie i nie wiem, czemu tak postrzegasz moje komentarze. Ja po prostu chcę zrozumieć Twoje stanowisko, a to, że ignorujesz moje pytania biorę dość osobiście: nie chcesz ze mną gadać, to nie gadaj, proste. :)

      Elitaryzm nie jest dla mnie złem (tak samo jak władza, której elity i ogólnie hierarchia są produktami), więc nie imputuj mi czegoś, czego nie napisałem. Jedynie zauważyłem ten elitaryzm u Ciebie występujący, a nie spodobało mi się ekstrapolowanie tego elitaryzmu na całą epokę.

      Co do historii. Uważam, że stawiając pewne tezy historyczne, warto mieć pod ręką źródła, które pomogą te tezy uzasadnić czy obronić. Jeśli Ty takowych nie posiadasz, po co stawiasz tezy historyczne? Przecież aż prosi się, żeby tezy historyczne skrytykować z perspektywy historycznej. Historykiem nie jestem, ale z historią związany byłem przez niemal cały okres swojej edukacji (podstawówka, gimnazjum, liceum), więc można powiedzieć, że tezy dotyczące historii traktuję poważnie. (I tak, w średniowieczu pewne rozwiązania militarne nie były stosowane, bo nie "wypadało". Od renesansu to się zmienia - obadaj sobie historię broni drzewcowej, przede wszystkim piki i np. gizarmy, ale nie uznaję, żeby była to wina samego renesansu czy ducha dziejów/czasów. Mniejsza z tym.)

      Tak czy inaczej, czekam na kolejny wpis.

      Usuń
    11. Nie jest tak, że ignoruję twoje pytania. Czasem brak mi kompetencji by na nie odpowiedzieć, czasem uważam je za spowodowane nieporozumieniem. W obu wypadkach nie udzielam odpowiedzi, ale nie oznacza to, że ignoruję: robię coś innego - staram się pokazać o co mi chodzi (gdy uważam, że źle się zrozumieliśmy), albo milcząco przyjmuję wiedzę, którą mi przedstawiasz.

      Może faktycznie czasem odbierałem to jako atak. Przyznaję. Przez internet czasem ciężko wyczuć intencje. Podobnie źle zrozumiałem z tym elitaryzmem. Owe "seriously" (kpiące jak dla mnie) w zestawieniu z przykładem władców, co do których moralnej kondycji większość ludzi ma wątpliwości (Cesare Borgia) oraz z twoim anarchistycznym blogiem kazały mi dojść do wniosku, że negatywnie odnosisz się do elitaryzmu. Jak widać wniosek był błędny.

      Tezy historyczne pochodzą ze źródeł. Głównie z książki "Człowiek renesansu" pod redakcją Eugenia Garina (+ z różnych innych, porozrzucanych źródeł, jak np. to, co o da Vincim pisał Mumford w jednym rozdziale "Mitu maszyny" albo wykłady, które miałem na studiach o Ficino i Mirandoli). Jak wspomniałem: pisali to fachowcy od historii, ja fachowcem nie jestem, dlatego bazowałem na ich wiedzy.
      Nie jest tak, że odcinam się w ten sposób od historii i zrzucam całkowicie odpowiedzialność na innych. Tym wpisem chciałem sobie otworzyć furtkę do (przyszłych) badań nad tekstami Ficino, Mirandolli czy Paracelsusa. A zapewne również nad lekturami niefilozoficznych dzieł z owej epoki, choćby autobiografii dworzan czy kurtyzan. Ale to dopiero w planach. Na razie czytałem opracowania, na ich bazie zrodził się pewien pomysł, który tu przedstawiłem. Zapewne uwzględnię różne twoje uwagi w dalszej pracy nad tą epoką - teraz nie jestem w stanie tego zrobić. Trochę przez to milczałem, trochę manewrowałem, trochę się broniłem.

      Usuń