czwartek, 28 marca 2013

XLV

Hierarchia - Czym jest Hierarchia? Przede wszystkim zaprzeczeniem Normy! Nie jest ustanawianiem nowej normy w miejsce starej. Jest raczej drogą, którą trzeba podążać, szczytem, na który trzeba się wciąż wspinać. I choć jest przekroczeniem starych etapów, ich pokonaniem - to nie odrzuceniem. Drabina Hierarchii wymaga, by przejść wszystkie szczeble - nawet jeżeli jest się w stanie pierwsze z nich przebiec - i nie zatrzymywać się, nie uświęcać żadnego z nich.
I to właśnie ciężko przychodzi zrozumieć stadu. Przyzwyczajone do Normy - palisady - nie potrafi pojąć, że Hierarchia nie jest nową zagrodą.


---------------
[Wyjątkowo dorzucam krótki komentarz. Ten aforyzm pochodzi mniej więcej z roku 2009 (te od pierwszego do około pięćdziesiątego powstały w latach 2008-2009). Bloga prowadzę od października roku 2010. Tom wykładów Foucaulta zatytułowany "Bezpieczeństwo, terytorium, populacja" wydano w roku 2010. Te daty nie mają być dowodem jakiejś oryginalności - o tym, że Foucault i inni "postmoderniści" zajmują się tematem norm wiedziałem przed napisaniem tego aforyzmu. Brakło mi jedynie pewnego "ugruntowania pojęciowego" tego zagadnienia (np. nie byłem świadomy rozróżnienia dwóch pojęć normy). Jeśli na coś chcę wskazać tym komentarzem, to na tempo oraz nieregularność rozwijania się koncepcji filozoficznych. Oraz ich niezależność od tego bloga.]

76 komentarzy:

  1. Hierarchia potrzeb.
    Różne poziomy od przeciętnej normy kulturowej. Iglice na tle normy, no chyba że Twoje szczytowania są ' dziewicze'. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby chodziło o potrzeby, to "przekraczanie i pokonywanie poprzednich etapów" oznaczałoby, że już nie musimy jeść, pić i oddychać ;)
      Ale skoro już jesteśmy przy hierarchii potrzeb... Kolega mi mówił ostatnio (nie weryfikowałem tego), że w obozach koncentracyjnych występowało często coś takiego, co można by określić "odwróconą piramidą Maslowa". Podstawową potrzebą realizowaną przez ludzi była aktywność kulturotwócza, a potrzeby "cielesne" były spychane na najdalszy plan, realizowane na końcu. Mówiąc inaczej: ludzie nie walczyli o kromkę chleba i ciuchy (jak u Herlinga-Grudzińskiego w łagrach), ale "olewali to", oddawali się sztuce czy podtrzymywaniu relacji międzyludzkich.
      Ową piramidę Maslowa obalają też różne badania antropologiczne, pokazujące, że niektóre kultury (zwłaszcza wiele kultur pierwotnych) więcej uwagi poświęca np. rozmowie niż poprawianiu swojej sytuacji bytowej (żywnościowo-odzieniowej). Być może teoria Maslowa nieświadomie była uwarunkowana pewnym typem polityki, wmawiającym ludziom, że ważniejsze od rozwoju duchowego jest zarabianie pieniędzy, że najpierw trzeba tyrać jak wół, a jak już się swoje natyra, to ten i ów - ale w końcu nie każdy - będzie mógł sobie pozwolić na kontemplację. Ale oczywiście to tylko hipoteza... może Maslow jednak wejrzał w naturę rzeczy-samej.

      Usuń
  2. " I choć jest (...)to nie odrzuceniem " :)
    Słuchaj, podążanie tą drogą wynika z potrzeby czy z przymusu, no i chyba na tym trakcie nie jesteśmy popychani, bierni, ale aktywnie realizujemy chęć, prawda ?

    Słyszałam o wspólnych modlitwach, pocieszaniu, wzajemnym podtrzymywaniu na duchu, ale przede wszystkim zabieganiu o coś do jedzenia. Ciuchy ? Pasiaki. Sztuka ? W jakim materiale ? Wiersze ?
    Czytałeś Borowskiego opowiadania z obozu albo choćby Medaliony Nałkowskiej ? Jednostki były w stanie nie poddawać instynktowi samozachowawczemu (ks. M. Kolbe).
    Fakt, sztuka jako wyraz religijności ( szamanizmu) była obecna od zawsze, np. Aborygeni i ich oniryczne dzieła, ale myślę że artyści też musieli jeść :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez odrzucenie miałem na myśli: nie branie ich pod uwagę na żadnym etapie, o negowanie od początku. Wersja z jedzeniem (z poprzedniego komentarza) opisywała sytuację początkowego uznawania, ale po przekroczeniu jakiegoś momentu porzucenia. Ale przyznaję - można było to zrozumieć tak, jak zrozumiałaś. Cóż... niedoskonałości pisma.

      Układali wiersze, śpiewali piosenki, oddawali się rozmowom na głębokie tematy. Tyle mniej więcej wspomniał znajomy. A co do ciuchów: przypominam Herlinga-Grudzińskiego: na Syberii było zimno, więc każdy skrawek ubrania był cenny. Podejrzewam, że w Auschwitz zimą też lepiej byłoby mieć na sobie dwa pasiaki niż jeden.
      Tak, czytałem wymienione przez Ciebie teksty. I też przecież o tym mówię: niepoddawanie się instynktowi samozachowawczemu (jak to ujęłaś) lub odwrócona piramida Maslowa (jak ujął to mój znajomy).

      Ja nie mówiłem, że artyści i szamani nie musieli jeść. Mówiłem tylko, że często mniej uwagi poświęcali tym kwestiom niż kwestiom "wyższym", tzn. byli w stanie zrezygnować z dobrobytu materialnego, jaki mogli uzyskać, by poświęcić czas "kulturze duchowej".

      Usuń
  3. A co jest największym zwycięstwem, dokąd biegnie droga, na jaki szczyt ?

    Odwrócona piramida świadczy o prymacie ducha nad materią.

    OdpowiedzUsuń
  4. [ video http://www.youtube.com/watch?v=S25tlrvqP_8 ]

    Duch i materia

    OdpowiedzUsuń
  5. Na twoje pytanie nie mogę odpowiedzieć z powodów, których powinnaś się już domyślać ;) Nie uznaję żadnego telosu. Miało na to wskazywać (wyróżnione kursywą) słowo "wciąż".

    Jeśli o czymś świadczy - dla mnie - odwrócona piramida, to o tym, że sama piramida jest dosyć słabą zasadą. Skoro "Maslow" nie obowiązuje zawsze i wszędzie, to nie ma statusu powszechności, a więc nie jest zasadą czy prawem (w mocnym sensie).
    Żeby to właśnie pokazać przywołałem ową "odwróconą piramidę" oraz przykłady z antropologii. A także po to, żeby zasugerować, że Hierarchia nie jest hierarchią potrzeb.

    OdpowiedzUsuń
  6. :)Kręcisz Dziewic, ' wciąż ' i wciąż na szczyt to Syzyfa praca. Szczyt jest celem. Trwanie bez celu nie istnieje. Celem jest realizowanie potrzeby.

    Zawsze i wszędzie ? Oj, jak podobają mi się te słowa ! Fundamenty bytu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie istnieje trwanie bez celu powiadasz? Rozejrzyj się wokół... Zwierzęta od tysięcy, ba... od milionów lat rozmnażają się... Czy ma to jakiś cel? Chyba, że immanentny: życie dla życia (a nie telos: życie po coś). Owa potrzeba, o której piszesz jest tożsama z życiem: żyć to pragnąć. I jest to pragnienie, którego nic nie zaspokoi - można zrealizować tę czy inną potrzebę, ale nie ma żadnej potrzeby ostatecznej, telosu, którego osiągnięcie uciszałoby pragnienie. Myślenie o takim telosie wynika z tego, że przenosimy nasze codzienne wyobrażenia (mam cele: jeść, pić, porozmawiać z kimś, posłuchać muzyki, zarobić pieniądze) na poziom filozoficzny. (Byłoby to analogiczne do naszego wyobrażenia nicości, które pięknie skrytykował Bergson.)

    Metafora Syzyfa nie jest tu na miejscu... Symbolizuje pracę, znój, pesymizm, rozpacz. Ja owo trwanie, owo podążanie afirmuję, napełnia mnie ono radością. Smutek wywoływałby we mnie raczej jakoś telos - wszelkie dzianie się podporządkowywałby on dążeniu do siebie... nie mogłoby być żadnej prawdziwej (s)twórczości, byłyby tylko "mechaniczne przesunięcia". Dla mnie zaś życie to owa (s)twórczość - nieskończona i swobodna.

    OdpowiedzUsuń
  8. No i pięknie, popieram takie podejście do życia, afirmację życia. To jeden z celów naszej egzystencji, wpisanej w świat, bez niego pozbawionej szansy zaistnienia. Wszystko jest celowe, cały ten ogrom sacrum i profanum.
    My tworzymy ( z czegoś )a nie stwarzamy. To kolosalna różnica, rodząca pokorę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz, jakie ja mam poglądy na ten temat ;) Nie uznaję nicości, więc nie może też być stwarzania, takiego jakie sugerujesz...

    OdpowiedzUsuń
  10. No wiesz, chciałam dziś zapytać o te ' świeżynki 'Nietzschego, a tu ... zaskoczenie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwoliłem sobie na mały prima aprilisowy żarcik. Trochę ciężko było taki zrobić, na blogu filozoficznym. Jak mi wyszedł? :)

      Usuń
  11. Wkręciłam się :)!
    Ale szkoda że to prima aprilis, prawda nietzscheanisto ? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkrycie na pewno byłoby sensacyjne i pewnie pierwszy bym pędził do księgarni (oprócz nietzscheanisty jestem też bibliofilem ;)). Ale jakiejś wielkiej szkody w tym nie ma - w końcu w nietzscheanizmie chodzi przede wszystkim o to, by tworzyć samemu :)

      Usuń
    2. A tworzyć z inspiracji Mistrza - to dopiero perwersja rozkoszna ;)
      Zastanawiam się, co może być największym wyzwaniem dla nietzscheanisty ? Wiesz, jaki może być najwyższy szczyt, kiedy już doskonale sobie będzie wiatrem i okrętem, poczuje moc i potęgę ducha ... to co dalej ?

      Usuń
    3. Największym wyzwaniem... Chyba interpretować go i tworzyć samemu w duchu aktywności i afirmatywności. Wiedzieć, że trzeba być aktywnym i afirmatywnym, to jedno, a być takim rzeczywiście - to drugie (zwłaszcza w kulturze, która uczy czego innego).
      A co dalej? Gdy się to osiągnie wtedy już droga wolna...

      Usuń
    4. I co na tej wolnej drodze jest wyzwaniem, jak dalej przekracza siebie ?

      Usuń
    5. Z wolną drogą miałem na myśli to, że samemu sobie trzeba "wówczas" wyznaczać wyzwania. Być może będą to już "czysto zawodowe" działania: polityk będzie zajmował się polityką, nauczyciel nauczaniem, artysta tworzeniem dzieł sztuki etc.
      Osobiście wydaje mi się, że "potem" trzeba zająć się "światem na zewnątrz". Tzn. dla mnie nietzscheanizm jest przede wszystkim rozwijaniem witalności (zoe): w sobie i w innych.

      Piszę "wówczas" czy "potem" w cudzysłowie, bo nie chciałbym tak tego dzielić: teraz zajmę się przekroczeniem siebie, a potem czymś innym. Wydaje mi się, że "równocześnie" mamy do czynienia z obydwoma tymi ruchami. Na pewno na początku rozsądniejszym jest zwrócić się przede wszystkim ku sobie, aby siebie odpowiednio ukształtować. Ale póki się nie jest pustelnikiem (choć może każdy przez jakiś czas powinien nim być), trzeba też brać pod uwagę to, co poza sobą.

      Poza tym chyba mieszamy dwie kwestie. Mi chodziło o pewną pracę, jaką należy wykonać na swojej podmiotowości, by ta podmiotowość była "silna i zdrowa" - i to określiłem jako najbardziej nietzscheańskie wyzwanie. Natomiast ty, dalej, pod kategorię wyzwanie podłączasz już coś innego: nie przemianę podmiotu, ale cele dla już przemienionego podmiotu.
      Najpierw chodzi o to, by uczynić swój podmiot aktywnym i afirmatywnym, czyli prawdziwie twórczym. Potem - o to by tworzyć (oraz cały czas dbać o warunki, od jakich zależy dobra kondycja naszego podmiotu). Ujmując to w innych kategoriach, można by powiedzieć: najpierw chodzi o to by uczynić siebie zdolnym do przekraczania siebie, a potem... przekraczać. Najpierw "wyrwać się spod wzroku bazyliszka" i uczynić się zdolnym do stawania-się-innym. Później: stawać-się-innym. To proces bez końca, tak jak nieskończona jest "menażeria" tego świata.

      Usuń
    6. Skądże, pod wyzwaniem rozumiem wyłącznie przemianę podmiotu. I wydaje mi się, że podmiot w pełni silny, zdrowy, afirmujący świat, nie tylko zdolny do stawania się innym, ale już będący Innym, jest u kresu swych możliwości. Beznadzieja totalna. Osiągnął wszystko. Jedyna ucieczka to destrukcja do człowieka z początku drogi. No to ja dziękuję za taki brak perspektyw dalszego rozwoju.

      Usuń
    7. Ty to powiedziałaś. Ja tego nie podtrzymuję. Nie ma możliwości ostatecznie zakończyć stawanie się innym. Można tylko bez końca stawać-się-innym. Można by powiedzieć: życie jest krótkie, nie dążysz stać-się- wszystkim: -mężczyzną, -dzieckiem, -kotem, -psem, -morzem, -kwiatem, etc. Ale to nie jest prawidłowa odpowiedź, bo tworzy złudę: nieśmiertelność umożliwiłaby ostateczne stanie-się-każdym-innym. Byłoby tak, gdyby założyć statyczność wszystkiego wokół. Ale tak nie jest. Gdy ja staje-się-... w tym czasie cała rzeczywistość wokół mnie staje-się-..., zmienia się. Możliwości multiplikują się bez końca, różnice wciąż różnicują.

      Nie chodzi tu o dotarcie do jakiegoś "punktu Omega" jak u de Chardina. To częsty błąd jaki popełniają ludzie czytający Deleuze'a, zwłaszcza związani z różnymi nurtami gender czy queer. Gdy mężczyzna staje-się-kobietą, a kobieta staje-się-mężczyzną, to nie chodzi o żadną androgynię, o zatarcie się różnic pomiędzy płciami. Przeciwnie: chodzi o nieskończone mnożenie się tych różnic.

      Usuń
    8. No wiesz, takie postawienie problemu ( różnorodność Inności ) jest negowaniem podmiotowości, sorry nie chcę byc facetem i nie mogę być dzieckiem, owszem mogę rozszerzać swoją wiedzę i umiejętności w ramach mej podmiotowości. Mogę stać się mega outsiderem, maczo - ducha itd., ale mimo wciąż multiplikujących się różnic moje ja - nie może stać się - nie ja - , prawda ?
      Czyli w pewnym momencie jestem zamknięty w dalszym rozwoju.
      Nie, nie myślę wcale w tym aspekcie o nieśmiertelności, ale o tym jak można przekroczyć szczyt, który jest mocą nietzscheanisty. Chyba wiem, ale do pisania wrócę późnym wieczorem, muszę popracować nad swoją innością teraz :):).

      Usuń
    9. Nie chodzi o to, by być facetem, czy dzieckiem. Nie być, tylko stawać się. Stawanie-się-... nie jest zmienieniem się w... Baaaardzo, baaaardzo upraszczając (bo przenosząc to na inne - hermeneutyczne - kategorie) można by to wyjaśnić tak: chodzi o to, by zrozumieć faceta, czy dziecko. By przez rozmowę z nim, spojrzeć na świat z jego perspektywy, zacząć rozumieć rzeczy tak jak on/ono, a tym samym rozumieć, czemu postępuje tak, a nie inaczej. W hermeneutyce to się nazywa fuzja horyzontów (którą uzyskuje się dzięki prawdziwej rozmowie). Spoglądam na świat z jakiegoś punktu i ten świat ma swój horyzont, za którym nie widzę co jest. Ale dzięki rozmowie z Drugim mogę poszerzyć swój horyzont o ten jego.

      Tyle, że hermeneutyka jest uwięziona w kategoriach epistemiczno-teoretycznych. Mi chodzi o przejście na poziom ontyczno-praktyczny. Hermeneutyka grzęźnie w rozmowie i świadomości, przez to pozwala na "kontakt" tylko z kimś w miarę podobnym (kto mówi, kto mówi w zrozumiałym dla mnie języku). Maszynizm próbuje wyjść poza to i umożliwić "kontakt" również z nie-ludzkimi bytami. Staje się żyjąc z jakąś istotą, działając z nią i przejmując z tych "wspólnych" praktyk pewną cząstkę tej innej istoty. Pół-żartem, pół-serio można by przywołać tych ludzi, którzy upodabniają się do swoich psów... albo to psy upodabniają się do nich... ciężko stwierdzić (o to właśnie chodzi). Pies jest wciąż psem, człowiek - człowiekiem. Ale nie są tymi samymi, którymi byliby nie żyjąc ze sobą. Nie mieliby pewnych nawyków, pewnego wyglądu, pewnych percepcji...

      Usuń
    10. No to okej, czyli fuzja horyzontów sprawia, że stajemy się bardziej tolerancyjni - rozumiem czemu zabił dziecko albo czemu twierdzi, że Żydzi winni są za Holokaust.
      Żadne tam stawanie Cezary, ale OBRONA jest potrzebna lub ATAK naszej podmiotowości. I umiejętność przyznania się do błędu w razie pomyłki naszego stanowiska.

      Usuń
    11. Ale nie chodzi o koncepcję hermeneutyczną, nie chodzi o rozumienie, fuzję horyzontów, tolerancję i przyznawanie się do błędów - nie chodzi o nic z porządku świadomości (a przynajmniej nie przede wszystkim, jeśli już, to pewnie na szarym końcu). Przywołałem te kategorie hermeneutyczne w celach "dydaktycznych" - wydają mi się bardziej zrozumiałe. Ale miały być tylko podstawą, z której należy się odbić i przeskoczyć gdzie indziej.
      Pomyśl bardziej o tych człowieku i psie podobnych do siebie - oni wcale nie muszą rozumieć zachowań tego drugiego, by coś z nich przejmować i odtwarzać. Poza tym można też stawać-się tym, co nie posiada żadnego umysłu (a więc żadnych powodów, stanowisk, argumentów), np. stawać-się-morzem (czego świetny przykład dostajemy w filmie "Wielki błękit").

      ---
      Zastanawiają mnie dobór twoich przykładów: zabójca dziecka, antysemita. Są... symptomatyczne... Czemu raczej nie człowiek z innej epoki (na podstawie swych pism), albo współczesny, ale ze względu na drogę życiową jaką wybrał - zawód, rodzinę, czy światopogląd...

      Usuń
    12. Na to się pisze w danym momencie ma wpływ wiele czynników, byłam właśnie (pisząc ostatni komentarz) po ostrej wymianie zdań.

      Rozumiem na czym ma polegać odbicie, ba wydaje mi się że przychodzi mi łatwo ' podróż ' w inne, nawet pozaświadomościowe jestestwa - byty ( maszyny ). Spoko - wieloletnia praktyka.

      Usuń
    13. Tylko to nie chodzi o samą podróż. To nie ma być "zwiedzanie" zakończone "powrotem" na bezpieczne łono "tożsamości". Liczy się ile z tej "podróży" zostaje. Nie chodzi o to, by zobaczyć obcość, ale by samemu się stać obcym (sobie, temu sobie jakim się dotąd było).

      Usuń
    14. I co wtedy czujesz ?

      Usuń
    15. A co czułaś z 10-latki stając się 20-latką? Co czuje dojrzały człowiek stając się starcem? Co czujesz ucząc się języka obcego? To wszystko trwa, to nie są jakieś nagłe błyski. Tu nie chodzi o żadną świadomość - uczucia przynależą jeszcze do świadomości...

      Usuń
    16. Ojoj, moderna odżyła - Tetmajer, Przybyszewski, Irzykowski... :)
      Chcesz się wtopić w ZOE ? Powoli rozpuszczać w niej świadomość swej podmiotowości ? Zanurzyć się buddyjskim oceanie ?
      Pokora wobec czegoś większego w sumie. I wiesz ? To właśnie jest ten szczyt ostatni nietzscheanisty - w końcu ma najważniejsze wyzwanie - musi zdobyć się na ' przełamanie ' samego siebie, swojej mocy, swojej niewiary w silniejszego od siebie.
      Zresztą nieważne paralele, taką tęsknotę ma pewnie każdy śmiertelny niewierzący w bytowanie swego - ja - po śmierci.
      Cena wysoka - pamiętaj.
      Jak można coś czuć bez uczuć ? To dążenie do nicości jaźni.
      Najważniejszy wybór: zmagać się w życiu z perspektywą anihilacji czy wierzyć w przetrwanie swej duchowości.

      Usuń
    17. Kilka komentarzy wyżej pisałem przecież, że nie chodzi o żadne rozpuszczenie - ani w "punkcie Omega" ani w Zoe. Znowu dodajesz mi coś, czego nie dość, że nie powiedziałem, to czemu zaprzeczyłem już wcześniej. Czy jak się uczysz języka obcego albo starzejesz to tracisz świadomość i rozpuszczasz się w czymś większym od siebie? Albo przestajesz mieć uczucia?

      Ja nie mówię, że należy przestać czuć, mieć uczucia, przestać być świadomym - tylko, że wszystkie te kategorie są nie z tego porządku. Ty ciągle pytasz o poziom empiryczno-świadomościowy, a maszyny, stawanie-się, problem, zoe należą do porządku ontologicznego. To próbuję zasygnalizować, a nie jakieś rozpuszczenie się.

      Co do Nietzschego i "czegoś większego". Widzisz, znowu ten brak "empirii" u Ciebie ;) "Śmierć Boga" to diagnoza stanu kultury, a nie deklaracja ateizmu - co już wiele razy pisałem. Nietzsche odrzucał też Boga (judeo-)chrześcijańskiego, jako... nieboskiego. Odrzuca go nie dlatego, że odrzuca sacrum, ale dlatego, że w tym pojęciu Boga nie ma nic z sacrum. W jakimś innym miejscu ("Wola mocy"?) przyznaje jednak, że i w nim (tzn. w Nietzschem) odzywa się czasem instynkt religijny. Ów instynkt każe mu mówić wówczas o Dionizosie. Ale pojęcie judeochrześcijańskiego Boga i Dionizosa dzieli przepaść. W Dionizosie nie chodzi o żadną pokorę. I nie chodzi o żaden podmiot ("...silniejszego od siebie"). Za to jak najbardziej chodzi o to, żeby umrzeć, żeby ja nie bytowało po śmierci [tak samo z resztą, jak nie bytuje ono za życia - jest tylko empirycznym efektem nieświadomego bytu].

      Usuń
    18. 1) " Tu nie chodzi o żadną świadomość - uczucia przynależą jeszcze do świadomości... "
      2)" Za to jak najbardziej chodzi o to, żeby umrzeć, żeby ja nie bytowało po śmierci [tak samo z resztą, jak nie bytuje ono za życia - jest tylko empirycznym efektem nieświadomego bytu]. "
      3) " Ty ciągle pytasz o poziom empiryczno-świadomościowy, a maszyny, stawanie-się, problem, zoe należą do porządku ontologicznego. To próbuję zasygnalizować, a nie jakieś rozpuszczenie się."
      ---------------
      1/3 ) Porządek ontologiczny generuje poziom empiryczno - świadomościowy - zgadzamy się ? Czy nie dostrzegamy związku ? Czy są to poziomy od siebie niezależne ? ?
      Jeżeli skutkiem rytu ontologicznego jest świadomość, która pozwala badać swój grunt, podłoże z jakiego się uformowała, to czemu uparcie twierdzisz, że należy te poziomy analizować oddzielnie ? Jak zresztą bez udziału świadomości można zajmować się ontologią ? Wszystko przechodzi przez filtr kategorii naszego rozumu. Być może kwanty atomów pierwiastków składających się na piaskowiec czy mgłę jakoś ' czują się ' częścią bytu, ale nic na ten temat nie wiemy.
      Nie można dywagować o kwestiach ontologicznych z innego punktu niż świadomość. Bez niej nie ma refleksji. I trzeba brać ją ( świadomość)jako jedyny filtr każdego oglądu bytu - w końcu już Kant to powiedział.

      Co do 2. cytatu z Ciebie... ateiści to masochiści, samobójcy swej jaźni. A Dionizos ... podlegał siłom silniejszym od siebie. Fatum - nie omijało bogów.

      Usuń
    19. Ad 1/3 - Oczywiście, że porządek ontologiczny generuje empiryczno-świadomościowy. Ale mieszasz trochę porządki: porządek teorii i porządek rzeczywistości. Kiedy przedstawiam teorię stawania-się to oczywiście poruszam się w porządku świadomości, często również przywołuję przykłady z poziomu empirycznego. Ale to tylko "wywód". Czym innym jest samo stawanie-się. Gdyby nie istniała we wszechświecie ani jedna świadoma istota, to wciąż stawanie-się miałoby miejsce.
      Zapytałaś, odnośnie, stawania się "I co wtedy czujesz ?" i w odpowiedzi na to właśnie pytanie krytykowałem podejście empiryczno-świadomościowe. Możesz poczuć wszystko, możesz nic nie poczuć - to nie wpłynie na samo stawanie-się. Oczywiście dzięki świadomości BYĆ MOŻE mamy możliwość częściowego wyboru w jakim kierunku będziemy stawać-się... Ale to tylko niewielki obszar sfery ontologicznej i nie możemy tego, co się w nim dzieje, rzutować na całość.
      Orchidea staje-się-osą - myślisz, że coś czuje? że jest tu jakaś świadomość? To tylko antropomorfizowanie sfery ontologicznej. [Chodzi mi o zależność między orchideą Cryptostylis a osą Euglossa.]


      Ad 2 - trochę się nie zrozumieliśmy. Nietzsche NIE mówi: "wierzę w cały antyczny panteon, wraz z jego hierarchią pomiędzy bogami i całą teologią i z tego panteonu wybieram Dionizosa, który dla mnie jest lepszy od Jahwe, ale sam przecież podlega Fatum", nie. Nietzsche mówi raczej coś takiego: "w tych rzadkich chwilach, gdy odzywa się mój instynkt religijny, na usta ciśnie mi się tylko jedno imię: Dionizos i to w oderwaniu od panteonu". Powiem to inaczej: Nietzsche nie czytał Parandowskiego... Nietzsche nie opiera się na płytkich (i często infantylnych) szkolnych interpretacjach starożytności - z wykształcenia był filologiem klasycznym, pierwsze swoje dzieło filozoficzne poświęcił Dionizosowi i Apollowi... On sam badał starożytnych i ich religię. W kilku miejscach pisze nawet, że jest pierwszym, który zrozumiał kim naprawdę jest Dionizos. Jeśli wyjdziesz od tego co mówił Nietzsche o Dionizosie (a nie jakiś Parandowski, czy jakaś historyca z podstawówki), to zobaczysz, że tezy, które przywołałaś są zwyczajnie fałszywe. [Nie wspominając już o tym, że kult Dionizosa wywodzi się ze starej kultury minojskiej, w której pojęcie Fatum raczej nie występowało...]
      To jest właśnie postępowanie, z którym cały czas walczę pod różnymi nazwami: antropomorfizm, wiara, mniemanie, doxa, opinia, przesąd - wkładanie własnych pojęć, wartości i poglądów w a) poglądy kogoś innego, b) w świat.

      Usuń
    20. A co do masochizmu i samobójstwa... Powiem tak: tyle w tym masochizmu i samobójstwa, co w stoicyzmie, czyli - nic. Stoicyzm jest ponad ból i ponad przyjemność, więc nie może być masochistyczny, tzn. poszukiwać przyjemności w bólu. (Chociaż nietzscheanizm to nie stoicyzm.)

      Usuń
    21. No tak, Mistrz rzekł .. i kropka. :)
      Kult Dionizosa ma swe źródło w jeszcze starszych czasach, wydaje mi się, że najstarsze praktyki szamańskie, tańce pod wpływem halucygenów, alkoholu ... były także próbą dotykania żywiołu życia, chaotyczności. Nietzschemu ' pasował' jako antybóg - kształt chaosu. O obecności fatum we wzmiankowanej kulturze można sądzić na podstawie następców, wiara jest najsilniejszym magazynem przekonań, najwolniej traci sensy.

      Nieuprawniony ten drugi komentarz ze względu na empirię. Samobójstwo, nawet na raty, jest wyrazem uczuć. Stoicyzm - wierze w 100 % fatum wobec którego niczym jest akt woli. Jakże dramatycznej, bo dotyczącej samounicestwienia ... bez dalszego ciągu. Na spokój wobec własnej śmierci, mogą sobie pozwolić wierzący w życie po życiu, bo wtedy to tylko zmiana, a nie kres ostateczny. Tak można instynkt samozachowawczy okiełznać. Odwrotnie - baaaaaardzo to trudne zabijać siebie i nie być stoikiem.


      Nie można opisywać świata en masse na podstawie trendów kulturowych. Pierwiastek religijny dominuje, wiara w sens bytu tym samym nie zginęła. Bóg, jego odczuwanie ( może poza enklawą dobrobytu Zachodu i indoktrynacją ateizmem w postkomunistycznych krajach) ciągle jest żywe, obecne. Cała wyjściowa teza Nietzschego jest błędna. I dalsze wnioski, cały jego pogląd, który Ty przyjmujesz za swój i narzucasz światu :)

      Usuń
    22. Rozmawialiśmy o podejściu nietzscheańskim, czyje poglądy miałem podawać, jak nie Mistrza? Parandowskiego? Kowalskiego czy Nowaka zaczepionego na ulicy?

      Jeśli chodzi o mnie to mój instynkt religijny chyba nigdy się nie odzywa, a przynajmniej nie w postaci jak u normalnego wierzącego. Używam czasem imion Dionizosa, Odyna czy Swarożyca, ale jest w tym dużo śmiechu i kpiny, na którą zwykli teiści wobec swoich bogów sobie pozwolić nie mogą. Nie czuję za to żadnej potrzeby padania przed czymś na kolana - ani od święta, ani na co dzień, tzn. ani religijnego ani politycznego. A pokora była mi zawsze obcym uczuciem, nim spotkałem Nietzschego, nim nawet nauczyłem się czytać.
      Od Nietzschego nie nauczyłem się ani ateizmu (czy raczej: antyteizmu), ani hardości. Od niego nauczyłem się afirmacji. Tak samo afirmuję życie i śmierć. Nie boję się ani śmierci, ani życia (ten strach, jak uważam, zawsze idzie w parze... zaświatów pragną ci, którzy chcą uciec przed tym, co jest tu i teraz). I nie widzę w tym żadnego masochizmu.

      "Cała wyjściowa teza Nietzschego jest błędna." Faktycznie? Nie słyszałem o tym, żeby trzeba było tak w kółko zaklinać jakąś prawdę... Za to co innego trzeba tak uporczywie zaklinać, jak mawiał Goebbels...

      Usuń
    23. Myślimy, że znamy innych lepiej, niż oni sami rozumieją siebie. Patrzenie z dystansu niby jest lepsze ... ot takie tam duperele.
      Trzeba unikać wymądrzania się na temat jakości myślenia innych. Sama teraz otrzymuję tęgie razy od sumienia. Sorry, jeśli Cię uraziłam Cezary. I Twoje poglądy.

      To normalne, że wybieramy sobie Przewodników, dyskutujemy z ich nakazami, przylegamy do nich bądź po czasie odchodzimy, stawiając na samodzielność.

      Pokora jest największym wyzwaniem, a nie okazywaniem słabości. Pokora to zawierzenie komuś.
      Wybór należy do nas.

      Usuń
    24. Nie uraziłaś. Tylko czasem w dziwny - dla mnie - sposób manewrujesz dyskusją. Pytasz o jakieś poglądy, potem umieszczasz w nich obce elementy i na tej podstawie krytykujesz. Nie jestem robotem, więc jakoś emocjonalnie reaguję, choć staram się panować nad sobą (nie zawsze wychodzi).

      Co do pokory. Nie ma takiego instynktu we mnie. Jest to dla mnie strasznie obce. Podobnie z zawierzaniem innym... Jeśli chodzi o zwykłe, codzienne relacje z ludźmi jestem bardzo ufny, czasem wręcz dziecinnie naiwny - ale jeśli chodzi o "rzeczywistość", o "naukę" jest zupełnie inaczej. Nie ma zmiłuj się... żadnych autorytetów. Tylko ja... a czasem i sobie nie ufam.

      Usuń
    25. Bo dyskusja to ' starcie ' różnych poglądów, ale nie można walić ad personam mniej lub bardziej widocznie.

      Pokora to miłość w jednej z odsłon.

      Zawierzanie ludziom obok - u mnie podobnie, i dobrze mi z tym. Ale też potrafię toczyć boje z tymi, co krzywdzą ( a jeszcze nie siedzą ).

      Usuń
    26. Z tym "jeszcze nie siedzą" to jakaś aluzja do mnie? ;) ;) ;)

      Usuń
    27. A masz coś na sumieniu ? No przyznaj się, to poznamy się bliżej :))))!

      Usuń
    28. Poganizm :P a wiem, że częściej wyroki wydaje się na innowierców niż na przestępców wyznających te same poglądy, co dzierżyciele prawa...

      Usuń
    29. Oj tam ... może drzewiej tak bywało, dziś nie musisz podawać swego wyznania w żadnym dokumencie.

      A Twoje pogaństwo to taniec ze Swarożycem, Światowidem czy czarną żmiją, tak ? :)
      :)Więc spij spokojnie !

      Usuń
    30. Oczywiście sobie żartowałem ;) Ale dla twojej informacji: składając papiery na studia na KUL (przynajmniej na filozofię) trzeba podać wyznanie.

      Usuń
    31. I nie przyjmują innowierców lub ateistów ?
      Napisz jeszcze, że do seminariów kształcących księży ( co za skandal ! ) mają wstęp tylko katolicy. Normalnie - rażąca dyskryminacja !

      Usuń
    32. Nie powiedziałem, że nie przyjmują - bo nie o przyjmowaniu/wstępie mówiliśmy, tylko o podawaniu wyznania na dokumencie.

      Usuń
    33. Wiesz, dziś w dyskursie publicznym, w przestrzeni medialnej najczęściej odwiedzanej, brak tolerancji dla tematów katolickich, chyba że w formie napaści na KK. Tak się( indoktrynacja czasów PRL-u)przyjęło, że wiara to przestrzeń prywatna. A w zasadzie nawet wstydliwa.
      KUL jest katolicką uczelnią, pytając o wyznanie jest w zgodzie ze swoim status quo. Masz coś przeciw temu ?

      Usuń
    34. A czy ja to wartościowałem, w którymś momencie? Ja Ci tylko przedstawiłem fakt. I kropka. Koniec tematu był dla mnie.
      Ale zaczynam się poważnie zastanawiać, czy ty nie masz problemów jakichś ze swoją wiarą... Bo widzisz: ja nie oglądam tv, nie czytam gazet, ani wiadomości w serwisach internetowych - mało mnie to obchodzi, więc nie wiem co tam "media" gadają. Ale wiem jak jest w realnym świecie, który mnie otacza. I powiem Ci, że jest dokładnie odwrotnie niż twierdzisz. Gdy wśród ludzi, z którymi się trzymam jeśli ktoś zacznie krytykować anarchizm czy Nietzschego spotka się najwyżej ze złośliwymi żartami na temat swojej niewiedzy. Natomiast wśród innych środowisk do jakich trafiam (gł. w pracy - robiłem już w wielu różnych miejscach) za krytykę chrześcijaństwa czy Wojtyły można zarobić cios pięścią w twarz. Ale jakoś nie wypisuję non stop jacy to my anarchiści/nietzscheaniści jesteśmy prześladowani, jaki brak tolerancji itp....

      Usuń
    35. Zastanawiać Ci się wolno, jak każdemu kto poznaje moje poglądy, nawet się cieszę ... bo zaistniałam w czyimś namyśle :)
      Jeżeli nie wiesz co w mediach piszczy, to jak możesz moją tezę obalać antytezą ? ? ?

      Co do sugerowanej nietolerancyjności, nie znam tego kręgu, nie mam argumentów, aby wątpić w Twoje słowa, widocznie każdorazowo trafiasz na katolików - macho fanatyków, którzy ... miłuj bliźniego swego... nie przedkładają nad imperatyw obrony Boga i jego przedstawicieli. Pecha masz po prostu.
      Ale zważ, że tylekroć ( i to nie tylko z pozycji anarcho - nietzscheańskich ) atakowana przez Ciebie na tym blogu religijność ( transcedens), nie wywołała z mej strony podobnego ataku.
      Chrześcijanie to zwykli ludzie, a nie zastępy świętych ( flegmatyków :).
      Niepodważalnym faktem jest, że współcześnie najbardziej atakowanym wyznaniem jest chrześcijaństwo, szczególnie w krajach islamu Azji i Afryki. Giną tysiące ludzi.
      Anarchiści i nietzscheaniści na szczęście śpią spokojnie.

      Usuń
    36. Nie wiem co w mediach gadają, bo to tylko gadanie. Ale wiem, że ocena z katechezy liczy się do średniej na świadectwie, że Polska ma podpisany konkordat, że w każdym mieście stoi po kilka kościołów, że nadaje radio Maryja i telewizja Trwam. Nie wygląda mi to na złą sytuację katolików. Rzekłbym, że jest nawet przeciwnie. A zasłona dymna jest najstarszym z politycznych chwytów.

      Sytuacja w Afryce i Azji rzeczywiście przeraża - ale z zupełnie innych powodów. Dla twojej wiedzy w chrześcijańskim świecie przez jakieś XV wieków (z grubsza: od IV do XIX) działo się dokładnie to samo. Krzyżacy mordujący plemiona słowiańskie, Konkwistadorzy mordujący rdzennych Amerykan, mordujący siebie nawzajem protestanci i katolicy, biali właściciele plantacji bawełny po powrocie z niedzielnej mszy katujący swoich czarnoskórych niewolników, płonące pod heretykami stosy... Myślę, że nie muszę wymieniać dalej.
      Ale powoli to ustało. Dzięki czemu? Dzięki chrześcijaństwu? O nie... dzięki ruchowi, który rozpoczął się wraz z Oświeceniem. Jeśli śpię spokojnie, to po części dzięki niemu.

      I nie, nie wszyscy katolicy, z jakimi się znam są tacy, jak opisałem. Mam wśród nich wielu dobrych znajomych, jednego uważam nawet za przyjaciela. Gdy pisałem, że pracowałem w różnych miejscach, miałem na myśli naprawę różne miejsca, naprawdę różne środowiska, nie tylko "macho". I w wielu z nich, w wielu różnych z nich, spotykałem się z agresją katolików na tle religijnym. Znam też nietzscheanistów czy anarchistów z różnych kręgów, również różni ludzie o różnych temperamentach, ale żaden z nich nie odpowiada na krytykę agresją.

      Usuń
    37. Chrześcijaństwo to samo zło, rewolucja francuska i w jej duchu kolejne - samo dobro.
      Chcesz mieć taki sposób oglądu, miej. Jesteś dorosłym, wykształconym człowiekiem, wiesz co robisz.
      Znasz historię, rozumiesz specyfikę epok, masz dostęp do danych.
      Twój wybór, mi pozostaje to uszanować.

      Usuń
    38. Całe szczęście, że już dawno mam za sobą kategorie dobra i zła.

      Usuń
    39. Takiś mundry i postępowy ?
      Relatywizm nie unosi, relatywizm w tych kategoriach to gnuśnienie, magma, rozpuszczanie się w okolicznościach.

      Usuń
    40. Ależ ja nie jestem relatywistą. A przynajmniej nie uważam za relatywizm próby widzenia rzeczy w całej ich złożoności (złożoności, która ciągnie się od ich korzeni po ich owoce, od dziadków, po wnuki - tak samo z resztą złożone).

      Usuń
    41. Jesteś albo nie definiujesz relatywizmu tak jak on wynika z rozumienia zwrotu : poza dobrem i złem.

      Usuń
    42. Ja za to nie jestem pewien, czy ty ten zwrot rozumiesz tak, jak jego autor (a nie tylko jako zbitkę słów o znaczeniach pochodzących skądinąd).

      Usuń
    43. Słowa mają ustalone znaczenia, poruszamy się po ich zakresach, wychodzenie poza tworzy relatywizm, zmierza do chaosu, w tym wypadku - etycznego.

      Usuń
    44. Wow! Nie wiedziałem, że Arystoteles i jego największy kontynuator Tomasz z Akwinu byli relatywistami! Przecież "hyle" (obaj byli, przypominam, hylemorfistami) oznaczało pierwotnie "drewno". A ten wstrętny relatywista Arystoteles zdeprawował to stare pojęcie, zniszczył jego jedyne słuszne znaczenie.
      Do tych nikczemników należał też Baumgarten, który słowo "estetyka" mające jedyne słuszne znaczenie (tzn. odsyłające do teorii poznania zmysłowego) zbezcześcił i wykorzystał niecnie do nazwania "teorii (dzieł) sztuki".
      A ten podły fizyk, który do opisu obszaru czasoprzestrzeni o wyjątkowo dużej masie zgromadzonej w małej objętości, użył słów "czarny" i "dziura" - przecież ani to dziura, ani czarna (kolor należy przecież do jakości subiektywnych).
      Nic się nie ustrzegło przed relatywizmem. Ani tomizm, ani zmysły, ani nauka. A tym bardziej my wszyscy, zwykli ludzie. Dwa i pół tysiąca lat trwania w kłamstwie...

      Usuń
    45. Nie czaruj, nie przesuwaj problemu na tor inny, na potrzebę nazywania nowych pojęć i skonstruowanych rzeczy za pomocą istniejących nazw, po prostu tutaj lista desygnatów się rozszerza. A to nie jest zamachem - czyli relatywizacją.

      Usuń
    46. A co rozumiesz przez zamach? Kiedy to jest rozszerzanie listy desygnatów, a kiedy zamach?

      Usuń
    47. Kiedy zło się usprawiedliwia i przedstawia jako dobro.

      Usuń
    48. Już tyle razy tłumaczyłem nietzschańskie "poza dobrem i złem", jego rozróżnienie na dobro i zło oraz dobro (szlachetność) i lichość, że chyba tylko wyrazem złej woli są zarzuty takie jak relatywizm. Nie chce mi się tego tłumaczyć po raz n-ty, więc tylko krótki cytat z "Woli mocy" o nietzscheańskim nadczłowieku, który jest poza dobrem i złem, rozdział "Ideał arystokratyczny", paragraf 438:

      "Typ. - Dobroć prawdziwa, wytworność, wielkość duszy, z bogactwa wypływające: które nie daje, aby brać, które nie chce się przez to wynosić, iż jest dobrotliwe; rozrzutność jako typ prawdziwej dobroci, bogactwo osobowości jako przesłanka."

      Chcę Ci jeszcze Ewo powiedzieć, że jak nikt inny uczysz mnie czym jest chrześcijańska miłość bliźniego.

      Usuń
    49. Owa miłość jest również troską. I dlatego do powyższego cytatu dodam, że dobroć nie dzieli się na " prawdziwą " i nieprawdziwą. Niewytworni, niscy ludzie dobroć tak samo okażą - jak ci o wielkiej osobowości.
      Mam nadzieję, że do mej autentycznej troski zaliczysz krytykę postmodernizmu, wg mnie to na manowce zdążający kierunek - i to właśnie przede wszystkim w filozofii.
      ------------------------------------------------

      cytaty wypływające z wielkości Nieztzschego :


      Co dawniej było tylko chore, stało się dziś nieprzyzwoite – nieprzyzwoitością jest być dziś chrześcijaninem.

      Jeśli islam pogardza chrześcijaństwem, to ma tysiąckrotne do tego prawo: islam ma mężczyzn jako założenie.

      Kobieta jest drugim błędem Boga.

      Los chrześcijaństwa tkwi w konieczności, że wiara jego musiała sama stać się tak chora, niska i wulgarna, jak chore, niskie i wulgarne były potrzeby, które zadawalać miała.

      Litość zachowuje przy życiu to, co dojrzało do zagłady, broni wydziedziczonych i skazańców życia, mnóstwem wszelkiego rodzaju nieudatnych tworów, które utrzymuje przy życiu, nadaje samemu życiu posępny i podejrzany widok.

      Słabi i nieudani niech sczezną; pierwsza zasada naszej miłości dla ludzi.

      Zwę chrześcijaństwo jednym wielkim przekleństwem, jednym wielkim najwnętrzniejszym zepsuciem, jednym wielkim instynktem zemsty, dla którego żaden pretekst nie jest dość jadowity, tajny, podziemny, mały – zwę je jedną nieśmiertelną, hańbiącą plamą na ludzkości.
      --------------------------------------------------

      Przedostatni aforyzm - zło przedstawiane jako dobro.

      Usuń
    50. Fakt, to wszystko to słowa Nietzschego. Ja jednak miałem chociaż odwagę, żeby przytoczyć aforyzm w całości, wraz z kontekstem. U Ciebie pięknie (po chrześcijańsku w końcu) działa wybiórczość. Jeden przykład, bo nie chce mi się każdego analizować:

      Twój cytat: "Kobieta jest drugim błędem Boga." - pochodzi z "Antychrysta" i opisuje stosunek do kobiet nie Nietzschego, ale chrześcijaństwa. W tym samym dziele, kilka paragrafów później (dokładnie, w 58) Nietzsche pisze: >>Nie znam książki, w której by powiedziano kobiecie tak wiele delikatnych i
      łaskawych słów, jak w Kodeksie Manu; ci starzy siwobrodacze i święci mają pewien rodzaj grzeczności
      wobec kobiet, którego, być może, nic nie prześcignęło. „Usta niewiasty — czytamy gdzieś — piersi
      dziewczęce, modlitwa dziecka, dym ofiarny zawsze są czyste". Inny ustęp: „nie ma nic czystszego
      nad światło Słońca, cień krowy, powietrze, wodę, ogień i dziewczęcy oddech". Ostatni wyimek — i,
      być może, również święte kłamstwo —: „wszystkie otwory ciała, które znajdują się powyżej pępka, są
      czyste, wszystkie, które znajdują się poniżej, nieczyste. Tylko u dziewczyny czyste jest całe ciało".<<

      No ale uczciwość, to ostatnie, czego można się spodziewać. Jednym z głównych tematów "Antychrysta" Nietzschego jest to, że chrześcijaństwo musi kłamać.

      Usuń
    51. Nie zarzucaj intencji, jakich nie miałam, jak i nie mam pod ręką Antychrysta. Cytaty przytoczyłam z wiki, nie krojąc ani słowa, funkcja tylko : kopiuj - wklej !
      I wiesz, nawet gdyby Nietzsche w kontekście owych wypowiedzi choć raz nadmienił o tolerancji religijnej, o szacunku wobec czyiś uczuć religijnych - i tak w to nie uwierzyłabym, powyższe słowa w cytatach jasno określają nienawiść wobec mnie, ową nieprzyzwoitość bycia chrześcijaninem. Hańba i przekleństwo - cóż, jaki kontekst choćby jest w stanie złagodzić wagę jego słów ?

      Co do kobiet, okej, nie wiedziałam. Ale znane jest jego powiedzenie ( parafrazuję ): idziesz do kobiety, weź bat. Więc ?

      Usuń
    52. Ale właśnie o to mi od początku chodziło Ewo. I z Nietzschem i przy naszej poprzedniej kłótni o Marksie. Nie zaglądasz do tekstów, tylko wyrabiasz sobie poglądy na podstawie wyrwanych z kontekstu fragmentów. To po pierwsze. A po drugie - nawet jeśli cały kontekst potwierdza urywek, tzn. jeśli z całego kontekstu nadal wynika nieprzyjemne dla nas twierdzenie, to chodzi o to, by je przemyśleć, a nie od razu wartościować. Np. jasnym jest, że Nietzsche potępia chrześcijaństwo - ale trzeba zrozumieć dlaczego je potępia i co oznacza owo potępienie. Tak jak ze wszystkim innym - trzeba podjąć wysiłek rozumienia. I nie ma tu klucza poprawnych odpowiedzi, niczym na maturze z polskiego. (Co znowuż nie oznacza, że wszystkie odpowiedzi są równie wartościowe... w końcu jedne z nich mogą być aktywne afirmatywne, inne zaś przesiąknięte duchem zemsty i resentymentu.)

      Usuń
  12. Spraw teraz, proszę, żeby ktoś rzeczywiście odnalazł takie zapiski Nietzschego, bo ja bym je chciał przeczytać:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie poradzę niestety - co najwyżej mógłbym zaaranżować odkrycie fałszywki ;)

      Ale sam projekt "Nowego Oświecenia" nie jest moim pomysłem. Pojawił się kilkukrotnie w notatkach Nietzschego z lat 1884-1885 - zazwyczaj z podtytułem: "Przygotowanie do filozofii wiecznego powrotu". Nie ma tego jednak dużo, raptem 6 czy 7 zapisków. Mimo to, polecam lekturę samych notatek - bywa inspirująca. Po polsku mamy już wydany przez PWN tom Nachlassu ze wspomnianych lat 1884-1885, zaś wydawnictwo Officyna - które postanowiłem wykorzystać w moim żarcie - planuje wydać cały Nachlass, w tym (wg zapowiedzi) w najbliższym czasie dwa tomy notatek z ostatnich lat.

      Usuń
  13. Dziewic,
    Wiem, wiem, Nachlass z PWN już znam:P Czekam na tę Officynę, tym bardziej, że kupiłem sobie ostatnio ich trzy książki Deluze'a o Nietzschem i Jaspersa. Ciekawi mnie tylko, czy wydadzą też w swojej serii ten tom, co wydał już PWN? I zastanawia mnie jeszcze, czy PWN zamierza coś wydawać, bo jakiś czas temu rozmawiałem z Moniką Michnowicz, która się tym Nachlassem w PWNie zajmowała i ona twierdziła, że niedługo ukaże się następny tom...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas zastanawiałem się czy PWN ma kolejne plany związane z Nachlassem, czy też była to jakaś jednorazowa akcja... Przyznam szczerze, że do Officyny podchodzę z dużym dystansem - Banasiak słynie z beznadziejnych tłumaczeń Derridy, jego i Matuszewskiego tłumaczenia Deleuze'a też pozostawiają wiele do życzenia. Wiem, że akurat nie oni tłumaczą Nietzschego, tylko ludzie z doświadczeniem (Pieniążek i Łukasiewicz), ale mimo wszystko ich obecność w komitecie redakcyjnym mnie martwi. Z drugiej strony bardzo mnie (choć nie mój portfel) ucieszyło wydanie całości w nowych - jak mniemam: bardziej naukowych - tłumaczeniach. (Chociaż na pewno będę wracał do tłumaczeń Staffa - zgodność z literą to jedno, ale zgodność z duchem to drugie i tu poeta sobie radził lepiej.)
      Jednak PWNowskie wydania w twardej oprawie bardziej cieszą oko. I jakieś większe zaufanie mam do tego wydawnictwa (chociaż też potrafi dać papy...).

      Usuń
    2. Cóż, tłumaczenia Deluze'a dla Officyny są Banasiaka. Co prawda z info, że korekty dokonał Pieniążek, ale jeszcze nie czytałem, więc nie wiem, jak to wyszło. Derridy nie ogarniam w ogóle, nie wiem na ile to wynik tłumaczenia, a na ile mojego ograniczenia. Nie podejmę się zgadywać;)

      A osobiście preferuję paperbacki, tak mam na półce Nietzschego, tak mam też Siemka. Tym bardziej, że PWN przy ustalaniu cen hb i pb prowadzi absurdalną politykę (Nietzsche w twardej jest droższy o 20 złotych!)..

      Usuń
    3. Wiesz... podobnie mam z tym Derridą :D :D :D A tego Deleuze'a znam jeszcze z dawnego wydania Spacji (na nim z resztą pracuję).

      Tak, wiem, że cena za twardą jest absurdalnie wysoka, ale... ja należę do tych "frajerów", którzy skłonni są zapłacić. A najbardziej pod tym względem lubię słowo/obraz terytoria - mają baaardzo bibliofilskie wydania ;)

      Usuń
  14. Schodzę niżej, bo łatwiej znaleźć odpowiedź , Cezary.
    Uważam w przeciwieństwie do Ciebie, że Wielkiego Kreatora należy czytać bez przypisów ludzkich i patrzeć na Niego nie przez pryzmat jego administratorów czy psudowyznawców. Nie potrafię obrazić się na Stwórcę z powodu pazerności klech , wojen religijnych i niemoralnych ludzi z Jego imieniem na ustach. To podstawowy błąd „ateistów ”, takie myślenie. Wystarczy mi zachwyt w spojrzeniu na mój dom od południowej strony świata, a niedawno wracając ze spaceru, zobaczyłam jego dach pod dyszlem Wielkiego Wozu. I było to oczarowanie nie tylko pięknem nocnego, roziskrzonego nieba , ale także powstaniem w tym bezmiarze Kosmosu gatunku, który potrafił ten dom zbudować.
    Nasze spory rozbijają się o Piękno, w niczym od nas zależne. Nie mamy/ mieliśmy wpływu na właściwości wód Wisły zalewającej teraz błonia, delikatność aksamitu skrzydeł motyli, wabiący życie zapach ziemi po burzy, współrzędne swego zaistnienia ...
    Nietzschemu potrzeba znaaaacznie więcej do szczęścia. Pewnie i on jest potrzebny bo :

    po dachach chodzą smutki
    skrawek nocy malutki
    obejmują i lżą

    w oknach stoją idioci
    słowa pełne dobroci
    podpisują lub drą

    :)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle to samo... Zupełny brak pokrycia z tym, co niby krytykujesz/komentujesz. Nietzsche nie obraża się na boga z powodu kapłanów czy pseudo-wierzących. Jest inteligentniejszy, bardziej rozeznany (znał np. pisma ojców kościoła, których - jak podejrzewam na podstawie tego, co piszesz - ty nie znasz) i bardziej subtelniejszy (zdziwiłabyś się w kwestii tego, co pisał o Jezusie, czy o Starym Testamencie).
      To też jest jedna ze składowych jego/mojego "poza dobrem i złem": widzieć skomplikowaną różnorodność i wielość tam, gdzie krzykacze widzą tylko czerń lub biel.

      Usuń
  15. Nie masz ( ani twój mistrz ) monopolu na dostrzeganie " skomplikowanej różnorodności i wielości ".
    Sztuką jest dostrzeżenie w tym bogactwie - praw organizujących, umożliwiających GODNĄ egzystencję nam i innym.

    Może jak urodzi Ci się malutki, bezbronny człowiek, zejdziesz z koturnu nietzscheanisty - i coś zrozumiesz. Na razie pozostaje Ci dryfowanie w mętnej wodzie chorego na przerost indywidualizmu, popłuczynach ikarowych lotów, trwodze przed bezsensem, nadziei na siłę urojoną.
    Okruchy doli Hioba spadają na nas i innych, i wtedy jest sprawdzian naszej mocy, aktywności. Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono, o innych jeszcze mniej.
    ----------------------
    Powyższe słowa nie mają nic wspólnego z dziełami wielkich ojców i filozofów. Ot, refleksja prostego człowieka. Ostatnia w tym temacie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie mamy monopolu na to. Ale to, że nie mamy monopolu nie oznacza, że każdy dostrzega skomplikowaną różnorodność i wielość. Na pewno nie dostrzega jej wikipedia (nawet uzupełniona o potoczne mniemania).

      Swoją szosą coraz więcej sugeruje mi, że swoją wiedzę na temat chrześcijaństwa czerpiesz z podobnych co do wartości źródeł.

      Ach. I jeśli jeszcze zechcesz (czy raczej: odważysz się). Pomyśl, co z tych dwóch rzeczy przypomina bardziej chorobliwy przerost indywidualizmu:
      a) sprawdzanie u źródeł co ktoś mówił i próba zrozumienia tego (a zrozumiawszy, być może, modyfikacja swoich poglądów),
      czy
      b) opieranie się na urywkowych informacjach z trzeciej ręki, które się do tego dezinterpretuje, tak, żeby się umocnić w swoich własnych przekonaniach, żeby tylko nic ich nie zmieniło?

      Usuń