czwartek, 4 kwietnia 2013

Czy maszyny istnieją? (Perspektywizm: rewolucje)

Po małym wypadzie w kierunku norm i złapaniu oddechu, wracam do maszyn. Spróbuję pokazać jakie znaczenie mają one dla mojego pierwotnego projektu: perspektywizmu. Jak pokazuje tytuł, zagadnienie jest nie byle jakie, bo dotyczy istnienia, czyli ontologicznego statusu maszyn. Z tego samego jednak powodu należy tu postępować wyjątkowo ostrożnie. Z powodu słów, jakich użyję do nazwania pewnych pojęć, wyjątkowo łatwo te ontologiczne rozważania interpretować świadomościowo-empirycznie. (Sam nie raz niebezpiecznie zbliżam się do tej pułapki - mam nadzieję, że w nią nie wpadam).

drugim wpisie o maszynizmie stwierdziłem, że maszyna, czyli terytorium, jest określana przez pewien problem. Co oznacza, że nie istnieją maszyny same w sobie, ale że są one do pewnego stopnia korelatami owych problemów. To po pierwsze. Po drugie: owe problemy są problemami innych maszyn. A przy tym - to po trzecie - cechuje je pewna "obiektywność". Otrzymujemy w tym miejscu esencję perspektywizmu: z jednej strony relatywizm, z drugiej obiektywizm. A raczej ani jedno, ani drugie. Staram się stworzyć alternatywę dla tych dwóch stanowisk (gdyż oba wydają mi się nie do utrzymania).

Zacznijmy od aspektu relacyjnego. Rzeczywistość - przypominam - składa się z wielości sił (funkcji, przepływów, praktyk). Gdy owe siły zajmują wspólne terytorium mówimy o maszynie. Ta sama siła, może należeć do różnych terytoriów (analogicznie do matematycznych zbiorów, które nachodzą na siebie), czyli do różnych maszyn. Tym, co wyznacza "granice" owego terytorium jest problem. Przypomnijmy sobie co pisałem o edukacji. Zależnie od tego jaki problem nas zajmuje - wychowanie kosmopolitów czy patriotów, ludzi odnajdujących się w sztywnych, hierarchicznych strukturach czy samodzielnych, posiadających wiedzę teoretyczną czy umiejętności praktyczne - na naszą maszynę edukacyjną będą składały się inne zestawy praktyk. Raz będzie to obcowanie z dziełami o różnorodnym pochodzeniu, raz wyłącznie z dziełami "ojczystymi" (i to nie wszystkimi - wyłącznie tymi, które pasują do ustanowionego z góry obrazu owej "ojczyzny"). Raz słuchanie i notowanie informacji, raz próba wykonania czegoś. Raz nauczyciel będzie jedynym autorytetem i nadawcą wiedzy, raz będzie jedynie "moderatorem" dyskusji. Edukacja w stanie czystym jest tylko złudzeniem umysłu, spowodowanym jego skłonnością do upraszczających ogólności.[1] Faktycznie mamy tu zbiory różnorodnych praktyk - zapewne niektóre z nich powtarzają się, jednakże te wszystkie, które są przyłączane lub odłączane, mają istotny wpływ na ów "rdzeń" (dosyć płynny zresztą).

Maszyna edukacyjna jest zatem korelatem problemu, jest "powołana do życia" przez ów - za każdym razem inny - problem. Można by powiedzieć, że jest do niego zrelatywizowana. Nie oznacza to jednak - tradycyjnie rozumianego - relatywizmu, tzn. dowolności. Problemy nie należą do porządku świadomości, ale do porządku ontologicznego. Problemy są "obiektywne". Oznacza to, że istnienie maszyn nie jest dowolne, zależne od naszej zachcianki, od naszej subiektywności. Ową kategorię problemu trzeba stosować szeroko, takie problemy ma społeczeństwo, zwierzę czy atmosfera. Przykładowo: w pewnym momencie dziejów przed maszyną społeczną staje problem: co zrobić z wymykającymi się kodowaniu strumieniami kapitału i "wolnej" pracy najemnej? - jego rozwiązaniem jest maszyna kapitalistyczna. Albo jak pisze Deleuze komentując poglądy Bergsona: "Budowa organizmu jest zarazem postawieniem i rozwiązaniem problemu".

Widzimy tu, że problem jest czyimś problemem, problemem innej maszyny. Maszyny mają swoją perspektywę (problem), z której "patrzą" na świat (chaosmos) i wedle niej ów świat "strukturyzują" (wyznaczają pewne terytoria sił, tzn. maszyny). Maszyna wydaje się zatem mieć podwójne znaczenie: maszyna, którą jestem ja-formułujący-problem, "maszyna-w-sobie" oraz maszyna, którą wyodrębniam ze świata, "maszyna-dla-mnie". (Wraca tu Kantowskie rozróżnienie na rzecz-samą i zjawisko. Być może trzeba będzie owo rozróżnienie rozwinąć, uzyskać jego nieepistemologiczną postać... Być może się go pozbyć i poprawić powyższy akapit.)

Owe wyodrębnione, inne maszyny zaczynają jednak "żyć własnym życiem". Stają się "obiektywne". Mają własne problemy, tzn. własne perspektywy, a co za tym idzie same wydzielają w świecie inne maszyny. Wydaje się to strasznie zagmatwane, ale z pomocą przychodzi nam tu życiowe doświadczenie. Powiedzmy, że jesteśmy "singlem" - mamy szereg problemów, wedle których strukturyzujemy świat, przykładowo: praca, imprezy ze znajomymi, znalezienie sobie "drugiej połówki". Weźmy na warsztat ten ostatni problem - z jego perspektywy inni ludzie jawią się nam jako potencjalni partnerzy lub potencjalni konkurenci oraz liczy się ich płeć, wiek, charakter, wygląd. Gdybyśmy byli lekarzem, ci sami ludzie jawiliby się nam jako zdrowi lub chorzy, ich wiek i płeć liczyłyby się w mniejszym stopniu, a nieistotne byłyby ich charakter czy wygląd. Gdybyśmy byli policjantem, jawili by się nam jako przestępcy lub uczciwi obywatele, wówczas płeć i wiek traciłyby znaczenie, a liczyłby się raczej charakter i wygląd (ale nie pod kątem atrakcyjności, lecz rozpoznawalności). Wróćmy do owego singla: przyjmijmy, że udaje mu się z jedną z takich maszyn-partnerów wejść w wymarzoną relację. Tworzy się nowa maszyna: maszyna-związek, dla owej maszyny znikają pewne stare problemy, ale pojawią się nowe, a co za tym idzie - nowa perspektywa. Powiedzmy, że owymi nowymi problemami będą staranie się o dziecko i utrzymanie rodziny, z tego względu maszyna-związek będzie wyróżniała maszyny: przedszkola, bezpieczne osiedla, lekarzy pediatrów itp. Zmieni się maszyna, zmieni się perspektywa, zmieni się strukturyzowanie świata. Owo połączenie partnerów wpłynie jednak również na lekarza i policjanta: ten pierwszy będzie rozważał, na ile w owym związku mogą przenosić się choroby, ten drugi będzie miał na uwadze np. legalność owego związku. Gdyby jeden z partnerów sam został lekarzem czy policjantem zacząłby na własny związek z tej, dodatkowej perspektywy.


Świat jest zatem wielością sił. Siły łączą się z innymi siłami. I robią to na wiele różnych sposobów, tworząc różnorakie maszyny, które zachodzą na siebie lub zajmują odrębne poziomy. Maszynę wytwarza zupełnie inna od niej maszyna, ale nie jest ona od niej całkowicie zależna, zaczyna "żyć własnym życiem", nie redukuje się do poprzedniej maszyny (mamy tu do czynienia z heterogenezą). Owo wytwarzanie zależy od problemów, które można by - upraszczając - określić jako "żywotne interesy".

Przywołajmy jeszcze jeden, dosyć specyficzny przykład problemu: czy Żydzi rządzą światem? Ktoś, kim kieruje taki problem (tzn. jest to jego "żywotny interes", "obiektywna" kwestia, a nie subiektywna zabawa w zgadywanki) zaczyna "strukturyzować" rzeczywistość przez pryzmat tego pytania. Na przykład bada pochodzenie ważnych osobistości, ich sympatie oraz poglądy polityczne. Każdy najmniejszy ślad semickości urasta dla niego do rangi istotnego symbolu, który przesłania faktyczny sens owej danej: ktoś miał dziadka Żyda (nie liczy się nawet, czy miał okazję go poznać), ktoś jest "przechrztą" (na pewno nie zrobił tego z przekonania, ale po to, żeby ukryć swoje pochodzenie i potajemnie dbać o interesy swej "grupy"), ktoś popiera Izrael (na pewno jest filosemitą), etc. Ci, którzy mieli okazję oglądać jakieś filmy para-dokumentalne o teoriach spiskowych na pewno doskonale znają ten mechanizm psychologiczny: przyjmując perspektywę narratora sami zaczynamy wszędzie dostrzegać potwierdzenia jego słów.

Mimo wszystko jest to przykład jeszcze raczej z porządku empirycznego, niż ontologicznego (problem ontologiczny można by sformułować następująco: jak jest podmiotowo ukonstytuowany ktoś, kogo "żywotny interes" wiąże się z takimi kwestiami, jak owe teorie spiskowe?), ale dochodzimy dzięki niemu do kolejnej istotnej kwestii. Problemy mogą być prawdziwe lub fałszywe. Faktem mogą być czyjeś korzenie, zmiany światopoglądowe czy sympatie. I kropka. Te fakty są "puste", czy też raczej "suche".[2] Nic z nich jeszcze nie wynika. Wnioski uzyskujemy dopiero interpretując je, interpretujemy zaś zawsze z pewnej perspektywy. (Oczywiście większość ludzi lubi utrzymywać, że właśnie ich perspektywa jest perspektywą transcendentną, spoza świata i spoza zaangażowania w ten świat, a więc perspektywą ujmującą wszystko i to z całkowitą obiektywnością.) Owa perspektywa, chociaż jak najbardziej realna, może wyrastać z fałszywego problemu.

Od czego zależy prawdziwość lub fałszywość problemu? Od mieszaniny jego składowych. Trzeba ocenić przede wszystkim dwie rzeczy: fazę rozwojową składników (funkcji) oraz ich koherencję. Funkcja - jak pisałem w poprzednich postach - może być reliktem, kontynuantą, dominantą lub emergentą. Dana mieszanina (problem) zawiera funkcje o różnych fazach. Wcześniejszy przykład teorii spiskowej uznaje, że dominantą w ludzkim zachowaniu jest pochodzenie etniczno-wyznaniowe, a przecież może być ono jedynie reliktem lub kontynuantą. I odwrotnie: można przypisać małe znaczenie czemuś, co faktycznie jest ważne, np. na podstawie danych liczbowych można uznać, że ateizm jest tylko nieistotną emergentą, gdy tymczasem (mimo swojej "nieliczności") stał się on już dominantą. (Tym samym widzimy, że o maszynie nie decyduje jej strona empiryczna, ilościowa, statystyczna, ale ontologiczna, jakościowa, strukturalna.) Drugą kwestią jest ocena, czy włączane do mieszaniny funkcje są ze sobą koherentne. Przywołajmy słynne scholastyczne pytanie: ilu aniołów mieści się na główce szpilki? Jest to doskonały przykład błędnej mieszaniny: anioł jest istotą duchową i - jako taka - niematerialną oraz nieprzestrzenną, natomiast główka od szpilki jest materialna i przestrzenna. Pytanie zawiera "sprzeczne" składniki, czy też, by ująć to precyzyjniej: umieszcza na jednym poziomie składniki różniące się naturą.

Dygresja: napisałem, że z fałszywego problemu może wyrastać realna perspektywa, realne działania. Wydaje się, że zaprzecza to logice formalnej, która mówi, że z fałsz nie może implikować prawdy. Przyznaję, że używanie określeń "prawda" i "fałsz" w odniesieniu do problemów jest ryzykowne, będę tę kwestię jeszcze analizował (pochodzi ona od Bergsona i Deleuze'a - poświęciłem jej na razie mało uwagi i być może źle ją zrozumiałem i to, co tu piszę, będę musiał później odwołać lub poprawić). Jednakże należy mieć na uwadze różnicę poziomów. Problem przynależy do poziomu ontologicznego, nasze działania zaś do poziomu empirycznego. Zasady logiki formalnej działają zaś wzdłuż, a nie w poprzek poziomów. (A być może - jak sugeruje wielu filozofów - tylko na poziomie empirycznym. Poziom ontologiczny posiadałby zaś własną logikę, np. transcendentalną lub dialektyczną.)

Problem fałszywy to zatem źle przeanalizowana, co do swoich składowych, mieszanina. Jest to całkiem zrozumiałe na poziomie epistemicznym, poznawczym. Źle formułujemy pytania (np. "ile waży myśl?"), więc wikłamy się w bezsensowne trudności próbując je rozwiązać. Jak jednak wyobrazić sobie fałszywy problem na poziomie ontologicznym? Da się to jeszcze pomyśleć w dziedzinie społecznej - jak choćby owe teorie spiskowe. Bergson podał również szereg przykładów błędnych mieszanin w metafizyce. Ale co np. z bytem organizmów żywych? Jak sam organizm, czy - ogólniej - ewolucja organizmów mogłaby stawiać fałszywe problemy? Być może wskazówką byłyby tu różne zaburzenia tych organizmów. Nie myślę o chorobach mających za przyczynę czynniki "zewnętrzne", jak np. bakterie czy wirusy, ale raczej o zaburzeniach mających swą przyczynę "wewnątrz", jak - prawdopodobnie - niektóre rodzaje nowotworów, czy zaburzeń psychicznych, albo dziedziczne choroby genetyczne. [Oczywiście kategorie wnętrza/zewnętrza stosuję tu dosyć luźno.] W wypadku bytu jeszcze bardziej fizykalnego można by pomyśleć o planecie, na której nie powiodło się wytwarzanie atmosfery.

Problem tworzy perspektywę, z której "strukturyzuje" się świat, wydziela z niego maszyny, które zaczynają żyć własnym życiem. Co zatem z fałszywymi problemami? Czy i one tworzą maszyny? Aby pozostać konsekwentnym muszę odpowiedzieć: tak. Być może byłyby to nad wyraz niestabilne maszyny, łatwo ulegające rozpadowi w konfrontacji z maszynami powstałymi na bazie prawdziwych problemów (vide: owa atmosfera). Spójrzmy na to jeszcze raz od strony poznawczej. Fałszywy problem jest źle przeanalizowaną mieszaniną - oznacza to, że nie da się dla niego znaleźć rozwiązania. Szukający go wikła się jedynie w puste spekulacje, w słowne akrobacje. Produkuje maszyny (pojęcia, wzory, może nawet aparaturę badawczą), ale cechują się one całkowitą nieskutecznością (lub błędnym interpretowaniem danych)... Pozostawiam tę kwestię do przemyślenia. W każdym razie wiele skłania do tego, by mówić o złudzeniach ontologicznych, tak jak Kant mówił o złudzeniach transcendentalnych (złudzeniach produkowanych przez sam czysty rozum).

Podsumowując: perspektywizm jest stanowiskiem, które głosi, że nasze (a właściwie każdego bytu-maszyny) spojrzenie na świat nie jest i nigdy nie może być obiektywne, gdyż uwarunkowane jest przez pewien "żywotny interes" - problem. Ów problem, sam w sobie, jest jednak jak najbardziej "obiektywny", a właściwie: realny, egzystujący (nawet jeśli jest źle przeanalizowaną mieszaniną). [Dla tych, którzy czują się lepiej w języku kantowskim można by to ująć następująco: problem sytuuje się na poziomie transcendentalnym i jest zbiorem pewnych - mogących ulegać zmianie - warunków możliwości; owe warunki możliwości określają strukturę pomiotu poznającego (czyli: perspektywę); ta zaś wyznacza co możemy, a czego nie możemy postrzegać w świecie zjawisk.] Napisałem jednak, że problem jest zawsze problemem jakiejś innej maszyny. Wydaje się, że rzuca to nas na powrót w "odmęty relatywizmu". Pozornie. Ważne jest to, by dobrze zrozumieć (hetero)genezę. Maszyna jest wytwarzana z innej, ale to nie oznacza, że się do niej redukuje, że jest od niej zależna ontologicznie (a więc: zniknie, gdy tamta przestanie istnieć). Maszyna zaczyna "żyć własnym życiem" (co też nie oznacza, że jest wieczna) i uwalnia się od swojej "rodzicielki". Niezwykle ważne jest również by dodać tu aspekt czasowości - który pomijałem. Problemy (a także maszyny i siły) mają za sobą swoją historię. Nie wyłaniają się z nicości, by do nicości wrócić. Są raczej przygotowywane (ale nie determinowane) przez szereg historycznych warunków. Owe warunki osadzają się w problemie (oraz w maszynie i w sile), zapewniając mu "obiektywność", tzn. ontologiczną realność. Przypomnijmy sobie przykład z "singlem": problem, który go konstytuował (znalezienie partnera/ki) popchnął go w takim kierunku, że ów "singel" stał się częścią nowej maszyny: związku. Singel był realny i nowopowstały związek jest realny. Ponadto singel osadził się w tym związku i pewne jego "singlowe" cechy będą wracały (np. telefony od przyjaciół, z którymi dotąd spędzał wieczory).[3]

[Przypominam, że zawiesiłem na razie kwestię aktywności/reaktywności, a która była istotna, gdy pierwszy raz pisałem o perspektywizmie. Problem, oprócz tego, że jest dobrze lub źle przeanalizowaną mieszaniną sił może być - zależnie od typów tych sił - aktywny lub reaktywny. Należy mieć to na uwadze. Ocena problemu ma jeszcze trzeci - oprócz fazy rozwojowej sił i ich koherencji - wymiar: ich typ.]


-----------
Przypisy:
[1] Można by powiedzieć: "no dobrze, ale edukacja to zawsze przekazywanie wiedzy komuś, kto jej nie posiada, przez tego, kto ją posiada". Pomijając już kwestię tego, że samo pojęcie wiedzy jest ogólne - dotyczy ono teorii czy praktyki? - kłam takiej definicji zadają fakty: praktyką Sokratesa (tak, jak przedstawia to Platon) było wydobywanie z ludzi wiedzy, którą oni już posiadają, lecz nie są jej świadomi. Sokrates nie przekazywał żadnej wiedzy, ponieważ każdy tę wiedzę już posiadał - dzięki anamnezie; wystarczyło sobie ją jedynie przypomnieć.
[2] Chociaż - co już wiele razy sygnalizowałem w komentarzach - szczerze wątpię, że nawet takie suche sformułowania można by nazwać faktami. Nawet one są już interpretacjami, gdyż zawierają "nieneutralne" i nie-aczasowe pojęcia, takie jak "pochodzić", "światopogląd", "sympatia".
[3] To odsyła nas do innej istotnej kwestii, na której poruszenie nie ma tu miejsca (ale którą sygnalizowałem np. wpisem o człowieku renesansu) - do kwestii dominacji. Maszyny mają tendencję do tego, by redukować inne maszyny do swych funkcji. Między byłym-singlem a maszyną-związkiem istnieje stałe napięcie. Związek chciałby zredukować obydwu/oboje partnerów wyłącznie do swoich funkcji, oni/one sami/e natomiast dążą (na ogół) do tego, by jednak zachować swą autonomiczność, tzn. by być wciąż maszynami, a nie jedynie funkcjami. Występuje tu stałe napięcie. Być może z tym należy wiązać stwierdzenie Foucaulta, że władza jest immanentna wszystkim typom stosunków.

5 komentarzy:

  1. Żywotne interesy problemów - generowanych - przez co ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez życie samo... Zarówno przez czynniki wewnętrzne, jak i zewnętrzne (chociaż, jak wspominałem, ten podział jest nieadekwatny). Weźmy przykład z maszyną społeczną. Były sobie monarchie, które podporządkowywały sobie wszystkie siły... Ale z czasem (z powodu historycznych zmian) wyłoniły się siły kapitału i "wolnej" pracy najemnej, których już monarchia nie była w stanie sobie podporządkować. Pojawił się problem: co zrobić z tymi "swobodnymi" siłami? Odpowiedzią na ten problem, był Kapitalizm. Kapitał i praca najemna nie zostały zesłane przez żaden transcendens, ale wyłoniły się z immanencji dziejów. (A przecież wyłoniły się nie wszędzie. I nie wszędzie, gdzie się wyłaniały, spotkały się razem.)
      Podobnie problemy przed jakimi staje organizm: niektóre z nich pochodzą ze zmian środowiska (zmian historycznych i "przygodnych": a to gdzieś wulkan wybuchł, zapylił atmosferę, zmniejszył się dostęp do słońca, a przez to... coś tam coś tam) - zmieniło się środowisko zewnętrzne i organizm, stanął przed problemem: jak przetrwać ową zmianę, odpowiedzią była ewolucja.

      Usuń
  2. A powstanie życia nie było żywotnym interesem jakiegoś problemu ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry, powinienem precyzować. Zwykle, jak mówię "życie", mam na myśli "zoe". Tak było i tym razem. Zoe jest dla mnie tym, co wciąż przepływa, nie powstało, nie było odpowiedzią na jakiś problem. W pewnym sensie zoe samo jest problemem, tzn. tym, że generują się wciąż nowe problemy.

      Usuń