poniedziałek, 30 września 2013

Etyka immanentna czy etyka Siebie?

W grudniu 2011 roku zamieściłem tu, na blogu, pierwszy szkic projektu, któremu nadałem miano etyki immanentnej. Potem pojawiły się jeszcze dwa, bezpośrednio z nim związane, wpisy. Ostatni w kwietniu 2012, czyli półtora roku temu. Kolejny projekt - obok ontologii maszynowej i perspektywizmu - który upadł? Zanim przejdę do właściwej części wpisu chciałbym poświęcić akapit na wyjaśnienie tej sytuacji. Bynajmniej nie planuję się usprawiedliwiać. Raczej chciałbym zarysować pewną strukturę, która powoli się tu wyłania. [Kogo kwestia ta nie interesuje, może spokojnie ominąć pierwszy paragraf wpisu, by dalej przeczytać już o samej etyce Siebie.]


BLOG Z LOTU PTAKA
Obok owych pierwszych paragrafów poświęconych etyce immanentnej, pojawił się również wpis o perspektywizmie i antysubstancjalizmie. Potrzebowałem ugruntowania projektowanej etyki w określonej ontologii - ontologii, która dopuszczałaby wielość punktów widzenia i usuwała transcendentną wobec całości bytu zasadę (z jej pozaświatowym, "jedynym słusznym" punktem widzenia). Chociaż przez kolejne jedenaście miesięcy milczałem na ten temat, to jednak cały czas nad nim pracowałem. Zbierałem materiały do analizy pewnego zjawiska, za pomocą teorii perspektywizmu. Jednakże namysł nad całą tą kwestią doprowadził mnie do wniosku, że pojęcia, jakimi się posługuję, nie są adekwatne do tego, co chcę wyrazić. Gdy, po niespełna roku, zamieściłem wpis o perspektywizmie, to tylko po to, by poddać go (auto)krytyce. Uznałem, że przede wszystkim muszę pozbyć się kategorii formy (i jej podobnych), ponieważ na powrót odsyłają mnie one do transcendensu. Do tego - wbrew moim zamierzeniom - nie udawało mi się uchwycić dynamizmu rzeczywistości. Do projektu musiałem wprowadzić myślenie historyczne (a właściwie: genealogiczne), a przede wszystkim - nowe pojęcia. Stąd projekt ontologii maszynowej. Kategorie zaczerpnięte od Deleuze'a i Guattariego, ale także Foucaulta czy Mumforda, zdają się lepiej służyć moim zamiarom. W filozofii - i tym się różni ona od światopoglądu, czy potocznych mniemań - nie wystarczy czegoś powiedzieć. Potrzebne są przede wszystkim pojęcia tak skonstruowane, by funkcjonowały zgodnie z deklaracjami. Co z tego, że mówiłem "antysubstancjalizm" i "immanencja", skoro każdą przerwą pomiędzy akapitami wciskały mi się aczasowe, pozaświatowe formy/idee, jedynie trochę inne niż standardowe? Gdzie zatem miałoby się kryć jakieś novum etyki immanentnej - w porównaniu do tradycyjnej? Stawiano jej "zarzuty" indywidualizmu lub - przeciwnie - utylitaryzmu. Pytano o to, czy przyjmuję podmiot obdarzony wolną wolą, czy zdeterminowany. Wszystko to pokazywało mi, że mój projekt bez większych trudności daje się wtłoczyć w ramy klasycznych sporów i kategorii. Dzięki ontologii maszynowej, tak myślę, wymykam się temu wszystkiemu. Naturalnie nie oznacza to, wszystkie problemy zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Również maszynizm wymaga dalszych prac. Jedną z nich było wprowadzenie na scenę koncepcji logiki różnicy. Niemniej... powoli wykuwam pojęcia, które pozwolą mi wrócić do projektu etyki immanentnej.

Po co piszę o tym wszystkim? Chciałbym, żebyście - przede wszystkim ci, którzy zaglądają tu w miarę regularnie - zdawali sobie sprawę, że nie porzucam projektów, że nie kończy się tylko na tych wszystkich szkicach i zarysach, że nie jest to jedynie seria ulotnych impresji. Ten twórczy chaos wynika raczej z holizmu, którego znaczenie wielokrotnie podkreślałem. Dla mnie zająć się ontologią czy etyką nie oznacza czytać i pisać tylko na ten temat, oznacza to, że trzeba dokonać wielowymiarowej pracy na heterogenicznych dziedzinach i zwracać uwagę nie tylko na pojęcia związane z tematem, ale pilnować ich możliwie największej liczby, tak, by nie powracało to, czego próbujemy się pozbyć.


STUDIA NAD ETYKĄ SIEBIE
Sięgając po Foucaultowską "Historię seksualności" planowałem w niej odnaleźć analizy podobne tym, zawartym w "Nadzorować i karać". I tak początkowo było. Pierwszy tom poświęcony jest władzy i jej technikom kontroli, nad jednostkami oraz populacjami, za pomocą dyskursu o seksie. Jednakże to, co odnalazłem w tomie drugim i trzecim... No cóż - z pewnością nie tego się spodziewałem. Materiał jest obszerny, a badani wielowymiarowe - jak to w każdym, porządnym dziele filozoficznym. Skupię się zatem tylko na tym, co najbardziej mnie zajmuje.

Gdy Nietzsche wprowadza słynną różnicę pomiędzy moralnością niewolników i moralnością panów, tym, na co kładzie nacisk, nie są listy zakazów i nakazów (niczym jakiś dekalog i anty-dekalog, jaki zdają się wyobrażać to sobie ci, którzy do jego książek nigdy nie zajrzeli). Interesuje go raczej modus działania. Niewolnikiem (na polu moralności) jest ten, kto zasadę swojego działania umieszcza poza sobą, czyli ten, kto jest reaktywny, zaś panem ten, kto jest aktywny, czyli zasadę swojego działania znajduje w sobie. W innym miejscu Nietzsche zwraca uwagę, że w moralnościach tych odmienny jest również stosunek do zasad postępowania: dla moralności niewolniczej są one czymś kategorycznym, moralność panów cechuje zaś pewien dystans i pewna swoboda w ich stosowaniu. W zrozumieniu tkwiącej tu różnicy bardzo pomógł mi tekst "Etyka bez kodeksu" Kołakowskiego (choć nie powołuje się on na Nietzschego). Polski filozof wprowadza w nim rozróżnienie na etyki z kodeksem oraz etyki bez kodeksu. Te pierwsze określają co należy czynić, a czego czynić nie należy oraz wprowadzają do owych zasad hierarchię - wszystko to sprawia, że jednostce pozostaje jedynie działać według owych instrukcji, sztywno się im podporządkować i mechanicznie stosować. Natomiast etyki bez kodeksu ustalają jedynie zestaw wartości, które zaleca się realizować, umieszczają je jednak na jednym poziomie oraz nie podają żadnych szczegółowych procedur wyboru - w ten sposób przed jednostką zostaje otwarta możliwość realnego wyboru, z którym wiążą się oczywiście: wątpliwości i odpowiedzialność. Moralność niewolników byłaby właśnie etyką z kodeksem, zaś moralność panów - etyką bez kodeksu.


Kolejne pojęcia i koncepcje, które pomogły mi uchwycić i rozwinąć tę różnicę, znalazłem właśnie u Foucaulta. Dzięki badaniom genealogicznym, które prowadził, dostrzegł on, że określone okresy w dziejach wiążą się z odmiennym funkcjonowaniem etyki. Wraz z dominacją chrześcijaństwa na Zachodzie, etyka zaczyna wiązać się z religią, instytucjami prawnymi oraz społecznymi. Chociaż Foucault spostrzega, że nie jest to już nasze doświadczenie (lepiej byłoby może powiedzieć: przestaje być nasze), to jednak jest jeszcze dla nas zrozumiałe. Moralność taka zbudowana była na religijnym objawieniu (z dekalogiem na czele), a o jej przestrzeganie dbali zarówno funkcjonariusze prawa, jak i sama społeczność - choćby za pomocą takich praktyk, jak ostracyzm. Dziś religijne fundamenty etyki zastępuje się - przynajmniej na Zachodzie - jakoby bardziej neutralnymi i uniwersalnymi Prawami Człowieka, które oparte są na argumentach naturalistycznych i to w dosyć prymitywnym wydaniu. Ponadto moralność taka (czy to w wydaniu religijnym czy naturalistycznym) jest uniwersalna (dotyczy wszystkich) oraz normalizująca, tzn. stosuje szereg technik wymuszających na jednostce stosowanie, określonych przez ową moralność, norm (lub też, gdy nie daje się ona znormalizować, odgradza ją od owej społeczności poprzez zamknięcie, np. w szpitalu psychiatrycznym lub więzieniu). Foucault pokazuje jednak, że nie było tak zawsze. W pogańskim antyku etyka była pozbawiona odniesień do instytucji prawnych czy społecznych, o wiele słabiej zakorzeniona religijnie, a ponadto nie była ani uniwersalna (przynajmniej w większości wypadków), ani normalizująca. Foucault rezerwuje czasem dla pierwszej z opisanych termin "moralność", zaś dla drugiej (starożytnej) termin "etyka", czy właśnie  w konkretnych przypadkach - "etyka Siebie".

Skoro owa pogańska etyka nie obejmowała problemów religijnych, prawnych czy społecznych, to czego dotyczyła? Otóż zwracała się ona ku życiu jednostki i traktowała owo życie jako swego rodzaju materiał. Materiał dla pracy estetycznej i etycznej. Chodziło w niej o troskę o siebie, o relację z innymi oraz uzyskanie pewnej autonomii, suwerenności. Foucault wprowadza (lub na nowo odkrywa) tu całą paletę pojęć:
- troska o siebie,
- reżym,
- użytek z przyjemności,
- troska o innych (!),
- zwrot ku Sobie, nawrócenie się na Siebie,
- estetyka egzystencji,
- Siebie,
- ascetyka,
- methesis,
etc., etc., etc.
Z tym wszystkim wiąże cały szereg praktyk, takich jak pewne techniki pisania (np. hypomnemata), czytania, słuchania, czy mówienia (np. parezja), rachunek sumienia, medytacja nad śmiercią, dbanie o dietę, aktywność seksualną, etc., etc., etc. Część z nich omawia w różnych wykładach - z tego powodu po "Historii seksualności" szybko sięgnąłem po inne materiały. Część z tych terminów może wyglądać znajomo, inne mogą wydawać się łatwe do odszyfrowania, ale nie dajcie się zwieść. Przykładowo: ascetyka jest praktycznie odwrotnością chrześcijańskiej ascezy - ta ostatnia ma na celu wyrzeczenie się Siebie, natomiast ta pierwsza ma na celu zwrot ku Sobie i wzmocnienie Siebie. Rachunek sumienia - czyżby wyliczanie swoich grzechów? Bynajmniej. Już raczej ocena na ile pomyślnie zrealizowaliśmy zaplanowane zadania. Foucault zresztą zestawia zwykle owe pogańskie pojęcia i praktyki z chrześcijańskimi, by pomóc nam zrozumieć różnicę między nimi. A także pokazuje jak wiele chrześcijaństwo przejęło z etyki starożytnej, że nie różnią się one tak diametralnie, a przynajmniej nie w tych miejscach, w których ową odmienność pragnęliby niektórzy widzieć.


ETYKA IMMANENTNA A ETYKA SIEBIE
Każde z tych pojęć i każda z tych praktyk wymagają co najmniej jednego, odrębnego wpisu, a potem jakiegoś obszernego podsumowania, pokazującego jak do siebie nawzajem odsyłają. Nie miejsce i nie czas na to. Chciałem raczej zasygnalizować pewne kwestie. A także wpisać je w szersze ramy tego bloga. Jak ma się owa etyka Siebie do etyki immanentnej? Domyślacie się już pewnie co napiszę: nie przekreśla jej, lecz ją uzupełnia.

Badania Foucaulta otworzyły przed moim projektem szereg nowych perspektyw, a także pomogły mi się uporać z kilkoma problemami - w tym z najważniejszym z nich: z kwestią innych. Etyka immanentna zdawała się popadać w jakiś nieubłagany, monadyczny indywidualizm - takie zarzuty stawiał mi w komentarzach Adam Brzoska. Z drugiej strony, gdy nieco zmieniłem akcenty, przedstawiając ten projekt w 2012 roku na Zlocie Filozoficznym, pojawiła się opinia, że moje stanowisko jest utylitarystyczne. Obie te opcje mi nie pasowały, jednak nie wiedziałem, jak się z tym uporać. Prawdziwym objawieniem była dla mnie koncepcja troski o innych, która z jednej strony sprawia, że jednostka nie jest samotnym indywiduum, zamkniętą monadą, z drugie zaś nie prowadzi do uniwersalizmu, nie wystawia ani na pastwę powszechnej użyteczności, ani nie pretenduje do wskazywania jedynej słusznej drogi dla innych.

Ponadto struktura myślenia Foucaulta wyjątkowo łatwo daje się w pisać w ontologię maszynową. Dzięki wypracowanych, przy rozważaniach nad maszynizmem, narzędziom, udało mi się tak zinterpretować Foucaultowskie Siebie, że jest ono podmiotem antysubstancjalistycznym już nie tylko z deklaracji.

Oczywiście wciąż nie pozjadałem wszystkich rozumów ;) Czeka mnie jeszcze wiele pracy. W rozważaniach Foucaulta widzę pewne słabe punkty, które trzeba uzupełnić. Ponadto w pewnych kluczowych momentach powraca w moich rozważaniach język niczym z XIX-wiecznej psychologii czy filozofii woli i jest to poważny problem, na który uwagę zwrócił mi Michał Herer. Nie będę jednak odsłaniał wszystkich kart. Niemniej chciałem pokazać wam, że projekt wciąż żyje, że nie wycofałem się z niego, lecz raczej robię kilka kroków do tyłu, by mieć miejsce na rozbieg i przygotować się do skoku. Jeśli gdzieś będę pisał o etyce Siebie, o estetyce egzystencji, trosce o siebie itp., to chciałbym, żebyście pamiętali, czemu ostatecznie to służy.

8 komentarzy:

  1. Troska o Siebie i Innych.
    Troska o Innych i Siebie.

    To w sumie to samo, bo nie jesteśmy w stanie być człowiekiem - bez ludzi obok.

    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że moje wysiłki nie poszły na marne i dałaś się trochę spostmodernizować. To właśnie twierdzi Foucault, Deleuze i cała ta paczka - nie ma żadnego stanu natury, nie ma człowieka poza społeczeństwem. A skoro człowiek nie ma żadnej natury, to jego "istota" jest wyznaczana właśnie "przez" ludzi obok - przez strukturę relacji i różnic, o których często tu piszę.

    Problem - gdy piszę o trosce o innych - leży jednak gdzie indziej. Chodzi raczej o "wielkość zbioru" owych innych i typ relacji z nimi. Np. utylitarystę będzie zajmowała całość społeczeństwa, w którym on żyje i taka sieć powiązań, która każdemu z osobna i wszystkim razem zapewni maksimum użyteczności z tych związków. Natomiast dla chrześcijanina będzie liczył się bliźni (ten - jak pokazuje historia tej religii - różnie był rozumiany) i jego zbawienie. Dla komunisty istotny będzie każdy człowiek i wyrwanie go z walki klas, by doprowadzić do stanu powszechnej szczęśliwości. Dla nacjonalisty istotny jest jego współplemieniec i to wyłącznie o tyle, o ile pasuje do standardu przyjętego przez owego nacjonalistę, a celem jest tu płodzenie kolejnych nacjonalistów i dbanie o tradycję (ale tylko tę, która potwierdza ów nacjonalizm). Etc., etc., etc.

    Z drugiej strony mamy cały szereg postaw "indywidualistycznych", stawiających na jednostkę i jej zamknięcie w "prywatności". Należą tu zarówno liberalizm, jak i chrześcijański ascetyzm.

    Tak jak te drugie nie są troską o Siebie, tak te pierwsze nie są troską o innych - w sensie, jaki nadał tym pojęciom Foucault. Drugie są indywidualistyczne, jak już wspomniałem, natomiast pierwsze odwołują się do jakichś uniwersalnych kategorii (albo ogólniejszych, jak "człowieczeństwo", albo węższych, jak "prawdziwy Polak" czy "biała rasa"). Stawką rozważań Foucaulta, tak jak ja je interpretuję, jest wymknięcie się owej alternatywie: indywidualizm-uniwersalizm.

    Podsumowując: sporne (czy raczej: problematyczne) nie jest tu bycie z ludźmi obok nas, ale to JAK z nimi być.

    Witam ponownie i również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Być, pamiętając, że troska o innych jest troską o siebie. I w realiach praktyki i teorii.

    OdpowiedzUsuń
  4. W tym wypadku jest raczej odwrotnie: to troska o siebie poprzedza troskę o innych. Jeżeli bowiem nie troszczysz się o "swoje Siebie" nie możesz troszczyć się o "Siebie innego". I to właśnie przede wszystkim na poziomie praktyki.

    OdpowiedzUsuń
  5. :) czysto teoretyczny wniosek, nie ma różnicy czasów, jednocześnie w praktyce dbasz o Siebie, troszcząc się o innych.
    "Siebie innego" - to efektowne, ale schizofreniczne.
    Pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ni chodziło o różnicę czasów, lecz o kolejność logiczną. Troska o siebie logicznie poprzedza troskę o innych, chociaż chronologiczne mogą - faktycznie - być sobie współczesne.

    Nie miało być ani schizofreniczne, ani efektowne ;) Jeśli termin "Siebie" budzi w tobie takie skojarzenia napiszę w ten sposób: troska o podmiotowość innego wymaga uprzedniej (logicznie) troski o własną podmiotowość. Dla uproszczenia powiedzmy, że Siebie to podmiot. Więc "podmiot innego" już tak schizofrenicznie nie brzmi ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam nadzieję, że nie rozmawiamy o potrzebach stricte fizycznych, ale o osobowości, duchowości podmiotu, tak?
    Jeżeli, jak wyżej dowodziłeś za wymienionymi filozofami:

    " To właśnie twierdzi Foucault, Deleuze i cała ta paczka - nie ma żadnego stanu natury, nie ma człowieka poza społeczeństwem. A skoro człowiek nie ma żadnej natury, to jego "istota" jest wyznaczana właśnie "przez" ludzi obok - przez strukturę relacji i różnic, o których często tu piszę."

    jest prawdą, że nie ma nas poza społeczeństwem, to logicznym jest, że nie można BYĆ wcześniej jedynie w trosce o siebie, a później w relacji troszczącej się o innych.

    Coś mylę, nie zrozumiałam?

    POzdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zarówno o potrzeby duchowe, jak i fizyczne. Troska o siebie obejmuje również dietę, ćwiczenia fizyczne, aktywność seksualną, higienę itp. Albo ujmując to trochę inaczej: starożytni, od których pochodzi koncepcja troski pochodzi, nie rozdzielali ducha i ciała w takim stopniu, jak robili to platonicy, później chrześcijanie, a co w stopniu najbardziej skrajnym uczynił Kartezjusz.

    Jeśli chodzi natomiast o drugie z twoich pytań. Sprawa jest skomplikowana, tzn. komentarz pozostawia zbyt mało miejsca na jej precyzyjne przedstawienie. Dlatego wskażę jedynie na kilka kwestii. Po pierwsze społeczeństwo (w którym jesteśmy "uprzednio") zanurzeni może być tak zbudowane, że pozostawia nam pewien obszar wolności, którą możemy realizować na różne sposoby - może to być troska, może to być też coś innego. A to oznacza, że chociaż nie ma nas poza społeczeństwem, nie ma nas poza relacją z innymi, to jednak ta relacja nie wymusza na nas tego, czy się troszczymy. Więc w tym obszarze względnej autonomii troska o siebie nadal poprzedza logicznie troskę o innych. Z drugiej strony Foucault pokazuje, że ważna jest postać nauczyciela troski o siebie. Nauczyciel troski o siebie jest tym, który nawraca nas na Siebie i który troszczy się o naszą troskę o Siebie. Czyli dla niego jesteśmy innym, o którego on się troszczy i o tyle ta troska poprzedza naszą. Zarazem jednak my sami nie jesteśmy zdolni troszczyć się o innych, póki nie zaczniemy troszczyć się o siebie. Czyli troska jakiegoś innego poprzedza co prawda naszą troskę, ale jeśli chodzi o nas samych... jak już mówiłem: troska o siebie poprzedza (logicznie) troskę o innych.

    Mam nadzieję, że wyjaśniłem. Jeśli nie - postaram się doprecyzować.

    OdpowiedzUsuń