Pod koniec lat '70 ukazało się w Niemczech dzieło! Ach te lata '70... Nasz rynek wydawniczy nie ma do nich szczęścia... Czy wspominałem wam już o "Anty-Edypie"? A tak, wspominałem i jeszcze poniżej wspomnę - i to nie przez złośliwość, o nie... Bowiem pod koniec lat '70 ukazało się w Niemczech dzieło: dwutomowe "Męskie fantazje" (odpowiednio "Kobiety, strumienie, ciała, historia" w 1977 i "Męskie ciała. Pschoanalizując Biały Terror" w 1978), napisane przez Klausa Theweleita.
Ujmując sprawę krótko można by powiedzieć, że są to psychoanalityczne badania nad stosunkiem faszystów do ciała kobiecego oraz męskiego. Powiedzieć tyle, to jednak dać gawiedzi jeszcze jeden powód do trajkotania. Czym bowiem jest owa psychoanaliza? Naiwnym freudyzmem widzącym wszędzie penisy i waginy? A faszyści - czy to wyłącznie żołnierze i urzędnicy związani z NSDAP? A czym jest ciało? Jakąś res extensa oddzielną od res cogitans? A wreszcie jak można by streści dwa, każdy niemal po pięćset stron, tomy w jednym zdaniu? Zacznijmy zatem raz jeszcze.
"Männerphantasien" Klausa Theweleita (kto uważnie śledzi bloga odkrył już, w jego zakamarkach, owo nazwisko) to badanie przede wszystkim historyczne. Autor uważnie analizuje obfite świadectwa pozostawione przez członków niesławnych Freikorps (gdyby ktoś nie wiedział: Freikorps to takie grupy narodowców, które powołują się na ojczyznę i tradycję by najpierw stosować przemoc wobec tych, którzy myślą inaczej niż oni, by rozbijać różnego rodzaju ruchy emancypacyjne, by walczyć między sobą o władzę, a wreszcie - zdobywszy tę ostatnią - by mordować miliony). Książkę odróżnia od innych, podejmujących temat Białego Terroru, jedna, niezwykle ważna cecha: do głosu dopuszczono samych faszystów! Pod koniec LO i na pierwszych latach studiów wciągałem, jedna za drugą, kolejne książki poświęcone niemieckiemu totalitaryzmowi. Były lepsze lub gorsze, jednak wszystkie - dosłownie: wszystkie - cechowało niewielkie lub wręcz żadne odwołanie do materiałów źródłowych. Pisane zza wysokiego, drewnianego, rzeźbionego biurka, w skórzanym fotelu, gdzieś w odległych krajach, czy nawet na innych kontynentach, przedstawiały w formie faktów i tez różnego rodzaju "wydajemisię" autora. Czasem co najwyżej były zracjonalizowanym zapisem własnego szoku emocjonalnego po wizycie w jednym z obozów koncentracyjnych, czy natknięciem się na fotografie masowych grobów - "wydajemisię" zostało tu zastąpione przez "jesttaknapewnoboomójbożejakonimoglizrobićcośtakiego".
Książka Theweleita nie należy do tej grupy. Przeciwnie - jest ona obfitym zbiorem różnego rodzaju wypisów z listów, pamiętników, powieści, wspomnień samych faszystów, tzn. tych, którzy "to" robili, "tak" działali. Pojawiają się tu również liczne odwołania do innych dzieł kultury tamtego okresu. Już choćby to każe umieścić "Männerphantasien" w czołówce książek zajmujących się faszyzmem. Wreszcie "dobry empiryk" w morzu platoników, którzy wszystko wiedzą zanim sprawdzą.
Na tym jednak zalety dzieła się nie kończą. Ów "historyczno-empiryczny" materiał jest świetnie opracowany. Za narzędzie posłużyła tu psychoanaliza, ale nie w swojej pierwotnej, dosyć embrionalnej formie, ale psychoanaliza współczesna, rozwinięta, biorąca pod uwagę różnego rodzaju zarzuty jej stawiane. Przede wszystkim ten najważniejszy, sformułowany przez Deleuze'a i Guattari'ego. "Männerphantasien" jest książką pisaną "po Anty-Edypie", jest psychoanalizą, która zrozumiała i przyswoiła krytykę francuskich myślicieli.
By być jeszcze bardziej precyzyjnym należy powiedzieć, że jest to psychofizjoanaliza, czyli takie badanie, które uwzględnia również to, co się dzieje z ciałem, albo mówiąc inaczej: takie, które wydobywa się z problemu mind-body poprzez uwolnienie się od prymitywnego, kartezjańskiego dualizmu (który wciąż przenika wiele kierunków filozoficznych oraz potoczne myślenie).
Cóż jednak oznacza owo zastosowanie psycho(fizjo)analizy do badań historyczno-krytycznych? Otóż Theweleit wydobywa z analizowanego materiału pewne powtarzające się, charakterystyczne wątki, związane przede wszystkim z kwestiami afektywnymi (a właściwie - jak okazuje się w trakcie lektury tekstu - afektywno-somatycznymi), jak np. stosunek do żony lub narzeczonej, czy relacje ze współtowarzyszami, albo przełożonymi. Następnie owe elementy traktowane są jako pewne wyobrażenia, czy też "figury dyskursywne" i pod takim kątem właśnie badane. Tu właśnie nieocenioną rolę odgrywa psychoanaliza. Pozwala ona na badanie afektów organizujących psychikę człowieka, nie popadając ani w banalność potocznych mniemań (które zbiorczo określa się czasem jako folk psychology), ani w naiwny redukcjonizm psychologii poznawczo-behawioralnej, która niebezpiecznie zbliża się do sprowadzenia całej sfery emocjonalnej do prostych reakcji chemicznych. "Männerphantasien" pokazują w jaki sposób energia "psycho-fizyczna" obsadza pewne wyobrażenia oraz jak wokół nich konstytuuje się podmiot, czy raczej pewien typ fizjologiczny.
Taka perspektywa pozwala Theweleitowi wywikłać się z jałowych sporów o ideologię. Otóż większość badań nad faszyzmem skupia się na poglądach wyznawanych przez faszystów lub na funkcjonujących wówczas politycznych mitologiach i propagandzie. Jednak tego typu wysiłki spełzają na niczym, gdyż w środowiskach faszystowskich znajdziemy niesamowicie różnorodną mieszankę stanowisk, światopoglądów i dogmatów, których nie da się sprowadzić do żadnego wspólnego rdzenia. Natomiast figury, czy też wyobrażenia (których zdecydowanie nie należy mylić ze świadomymi przekonaniami) oraz pewne tryby funkcjonowania ciał, analizowane w "Männerphantasien", okazują się cechować pewną "uniwersalnością", tzn. obejmują całe spektrum faszystów. Ponadto Theweleit nie skupia się na jakichś wyróżnionych jednostkach (np. na Hitlerze czy Himmlerze), ale na "masach". Dzięki temu z jego książki wyłania się obraz typu faszystowskiego, typu, którego istnienie i powstawanie można odtąd śledzić poza Niemcami i Włochami pierwszej połowy XX wieku. (Nie bez powodu Theweleit w późniejszym okresie swojej twórczości zamiast o faszyście zaczyna mówić o bardziej ogólnym tym typie: mężczyźnie-żołnierzu.) "Psychoanalizowanie" nie polega tu na proponowaniu jakiejś dialogiczno-farmakologicznej terapii, ale na diagnozowaniu stanu kultury i jej krytyce (np. na ile pewne instytucje czy pewne środowiska przyczyniają się lub mogą przyczynić do tworzenia jednostek faszystowskich).
To, co tu napisałem, to jedynie wierzchołek góry lodowej. By jednak zbytnio nie przedłużać na koniec tylko kilka luźnych uwag.
Skupiłem się na kwestii wyobrażeń (fantazmatów), jednakże sama książka - zwłaszcza jej drugi tom - dostarcza również wspaniałych analiz tego, co dzieje się bezpośrednio z ciałem. Mamy tu choćby niezwykle ważne omówienie weimarskich szkół dla kadetów, w których wychowana została znaczna część członków Freikorps. Specyficzny dryl, jakiemu zostają poddani młodzi chłopcy, sprawia, że faszyzm zostaje niejako wtłoczony w same ich ciała (pragnienie, tzn. "psycho-fizyczna" energia, zostaje obsadzona w taki sposób, który jeśli nie uniemożliwia, to przynajmniej ogromnie im utrudnia, nie-faszystowski typ relacji z innymi ludźmi).
Jeśli zaś chodzi o samego autora "Männerphantasien", to polski czytelnik miał już szansę zapoznać się z jego poglądami, a to za sprawą fenomenalnej książeczki "Suche i wilgotne" Jonathana Littella, do której posłowie napisał sam Klaus Theweleit. Owa książeczka jest swego rodzaju teoretycznym zdaniem sprawy z prac nad powieścią "Łaskawe", dzięki której Littell zasłynął. Gromadząc materiały do swego dzieła literackiego natknął się on na "Männerphantasien", które wzbudziły w nim prawdziwy zachwyt (doskonale go rozumiem) i stały się przewodnim motywem interpretacyjnym, wpływając na ostateczny kształt dzieła.
Wreszcie: sam ten wpis. Domyśliliście się już zapewne, że nie bez przyczyny używam ciągle oryginalnego tytułu dzieła. Jest ono bowiem niedostępne po polsku. Tym razem jednak, mam nadzieję nie być posłańcem złych wieści (jak to było w przypadku "Anty-Edypa"). Pewien skowronek zaćwierkał mi któregoś ranka, że coś w tej kwestii powinno się zmienić. A ja, powyższym, dołączam się do jego trelu. Tym razem mamy do czynienia z porządnym wydawcą - niech wie, że na niego liczę!
Hejo:) Mam dwa pytania: 1. Jak wygląda Deleuze'a i Guattari'ego krytyka psychoanalizy? 2. Duzo napisałeś o książce na takim metapoziomie tj. jak jest napisana, porównujesz z innymi podejmujacymi ten temat - to dobrze, zacheta do przeczytania u mnie zadziałała :), ale mógłbyś choć dwa zdania napisać o treści tj. co stanowi istotę faszystowskich wyobrażeń i faszystowskiego stosunku do ciała? Nie musisz sie rozpisywać - chodzi mi o rdzeń myśli autora. Wielkie dzięki.
OdpowiedzUsuńCześć. Muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie tym komentarzem :) Pozytywnie zaskoczyłeś.
OdpowiedzUsuńZacznę od pytania nr 2, ponieważ zamierzam bezczelnie się z niego wyłgać ;) Taki miał być cel wpisu: zachęcić do przeczytania. Oraz - drugi aspekt - zachęcić wydawnictwo X (ja już wiem, co się pod owym X kryje ;)) do publikacji tłumaczenia tej godnej uwagi książki.
Zamierzam wyłgać się dlatego, że nie mam przyswojonych tych treści na tyle dobrze, by opisać je krótko, a przy tym "esencjalnie". Poza tym na razie siedzę mocno w innych tekstach i nie jestem wystarczająco "wczuty" w Theweleita - musiałbym sobie go odświeżyć, na co nie mam chwilowo czasu. Mogę Ci złożyć inne propozycje: prześlę Ci mój artykuł o Foucaulcie, w którego ostatnim paragrafie piszę nieco o faszystowskim stosunku do ciała (są to moje pierwsze kroki w tej materii), albo muszę prosić o cierpliwość. Zamierzam - nie dziś, nie jutro, ale na pewno - siąść nad Theweleitem i wówczas z pewnością pojawią się wpisy o jego książce. Zdaję sobie sprawę, że obie propozycje są niesatysfakcjonujące.
Postaram Ci się to nieco wynagrodzić odpowiadając na pytanie nr 1. Zaznaczam jednak, że odpowiedź nie będzie wyczerpująca: sprawa jest bardzo złożona, wielowątkowa. W sumie bardziej nadaje się na oddzielny wpis. Pozwól, że nie będę każdorazowo wchodził w szczegóły i trochę to wypunktuję".
a) Ontologia maszynowa - to podstawowa kwestia, rozważania Deleuze'a i Guattariego mocno są zależne od ontologii, którą budują. Bardzo niestandardowej ontologii. Na potrzeby komentarza uproszczę ją. Traktują cały świat jako wielość wzajemnie oddziałujących na siebie sił. Owe siły wchodzą w pewne związki, które określają oni mianem maszyn. Owe maszyny są procesami produkcji. To, co produkują maszyny, jest rzeczywiste. Nie ograniczają się jednak do produkowania jakichś "klocków", produktami mogą być równie dobrze słowa, czy afekty.
UsuńZarzut nr 1: Freud dokonuje genialnego odkrycia - odkrycia nieświadomości. Jednakże zapoznaje produktywną moc owej nieświadomości. Produktywną, to znaczy: twórczą. Ową twórczość zastępuje nieustannym powtarzaniem, reprodukcją tych samych schematów (a dokładniej: dramatu rodzinnego).
Zarzut nr 2: Pragnienie, które jest - powiedzmy - pewną podstawową aktywnością podmiotu - u Freuda, a zwłaszcza u Lacana wiąże się z brakiem. Pragnę tego, czego mi brakuje. To brak napędza moje pragnienie. Brak jest pierwszy i niejako tworzy moje pragnienie, a na pewno je konstytuuje. Inaczej jest zdaniem D&G - pragnienie nie jest brakiem, ale jest pierwotną produktywnością, pragnienie jest nadmiarem. Trzeba to rozumieć przez pryzmat takich witalistycznych koncepcji jak wola mocy, czy ewolucja twórcza. Nie pragnę dlatego, że mi czegoś brakuje, ale pragnę, bo mam w sobie pewien twórczy nadmiar, który muszę zrealizować.
b) Błąd kalkowania. Już w "Różnicy i powtórzeniu" Deleuze zwracał uwagę na błąd jaki popełniała cała tradycja filozoficzna: przenosiła na płaszczyznę transcendentalną, czy też na sferę ontologiczną, tzn. na obszar rzeczy-samej kategorie pochodzące ze sfery zmysłowej, z mniemań, zdrowego rozsądku (tzn. potocznego, niekrytycznego wyobrażenia o świecie). Zamiast badać sferę transcendentalną/ontologiczną niezależnie, po prostu kopiowali to, co znali z potocznego doświadczenia.
Zarzut nr 3: to samo robi Freud z nieświadomością. Zamiast badać ją w jej specyfice wpisuje w nią to, co zna z potocznego doświadczenia, czyli... trójkąt rodzinny: tata, mama i ja. Do tego przepisuje na nią różne mity, które pierwotnie miały być pewnymi metaforami, ale ostatecznie stają się rdzeniem teorii, jak np. mit o Edypie. Co prowadzi nas do kolejnego...
Zarzut nr 4: Umieszczenie w centrum nieświadomości Edypa. Cały dynamizm psychiczny jest sprowadzony do kompleksu Edypa i nic nie może mu się wymknąć. Jeśli coś nawet nie jest edypalne, to jest preedypalne, albo pseudoedypalne. Zamiast "poddać się" empirii z góry wszędzie szuka się Edypa.
c) Skoro nieświadomość nie jest edypalna, rodzinna, to jaka jest? Zdaniem D&G libido nie inwestuje się w relacje rodzinne, ale w pole społeczne, przy całej jego złożoności. I jedną z najistotniejszych kwestii są występujące w tym polu relacje władzy.
Zarzut nr 5: psychoanaliza jest jedną z form władzy, a dokładniej - jedną z praktyk dominacji. Psychoanaliza wpisuje jednostkę w liberalną, czy też mieszczańską formę umowy, w której wszystko ma swoją cenę. Przede wszystkim jednak blokuje produktywność pragnienia. Psychoanaliza służy pozbawianiu pragnienia mocy, wpisywaniu go w już istniejące relacje społeczne, poddawanie go status quo. Psychoanaliza czyni konformistycznym. Natomiast pragnienie jest z natury rewolucyjne - chce zawsze czegoś nowego, innego. Jest to osiągane za pomocą kilku mechanizmów, ale podstawowym jest wytwarzanie Edypa. D&G nie chodzi o to, że nie ma edypalnej seksualności, czy edypalnych pragnień. Im chodzi o to, że nie są one wytwarzane przez nieświadomość. To psychoanalityk je wytwarza. Nie jesteśmy edypalni, ale psychoanaliza czyni nas takimi.
Chyba nic ważnego nie pominąłem. Można jeszcze dorzucić tę istotną kwestię, że psychoanaliza zupełnie nie radzi sobie ze schizofrenikami. Tak czy siak, powinieneś mieć ogólny obraz tej krytyki, choć szczególne jego efekty ujawniają się dopiero w powiązaniu z ontologią maszynową. Pojawiają się tu również rozważania dotyczące faszyzmu, z których później czerpie Theweleit.
Właściwie zapomniałem o jednej dosyć istotnej (jeśli chodzi o łączenie Theweleita z Deleuzem) kwestii. W psychoanalizie fantazje traktuje się jako indywidualne, jednostkowe. Natomiast Deleuze z Guattarim stwierdzają, że fantazje są zawsze grupowe. I ta koncepcja będzie bardzo mocno eksplorowana przez Theweleita. Pierwszy tom, czyli badanie afektywnych inwestycji faszystów, szuka tego co zbiorowe "w psychice". Jeśli zajrzysz do książki to zwróć na to uwagę: z materiałów źródłowych wydobywa on właśnie takie powtarzające się figury.
UsuńPrzydadzą się tu dwie uwagi. Po pierwsze owe zbiorowe fantazje nie są tym samym co Jungowskie archetypy. Te ostatnie są odwieczne i ponownie przywracają mit do "oświeconego świata". Te pierwsze natomiast są tworami konkretnych społeczno-historycznych warunków i chociaż są "fantazmatyczne", to nie są mityczne.
Po drugie zauważ, że Deleuze i Guattatri nie odrzucają psychoanalizy tak, jak czynią to nurty wywodzące się z behawioryzmu (np. psychologia poznawcza). Koncepcje nieświadomości czy fantazji nadal są w użyciu, tyle, że ulegają bardzo poważnej reinterpretacji.
Wielkie dzieki za odpowiedz. Podczas czytania przypomnialo mi sie, ze Tercz raz mowil o tych zarzutach Deleuza na seminarium. Ksiazke wpisalem na liste ksiazek do przeczytania :)
OdpowiedzUsuń