piątek, 24 stycznia 2014

Fenomenologia stanu chorobowego

Gorączka, osłabienie, uczucie łamania w kościach i pieczenia w gardle. Albo nieprzyjemne skurcze żołądka, mdłości i zimne dreszcze. Albo światłowstręt, ból głowy i zatok. Przejawy choroby. Zostajemy jednak cały czas przy powierzchni. W ciele, lecz przy jego powierzchni. Ponadto sztucznie dzielimy ciało, widzimy w nim jakoby dwie strony: materialną i duchową. Starożytni nie "znali" tego rozbicia. Dla nich pathos mógł dotknąć zarówno "organizm" jak i "umysł" (pozostańmy przy tych dwóch terminach mając świadomość ich nieadekwatności - przedstawienie tych rozważań z perspektywy multilinearnych splotów mogłoby zbytnio zaciemnić sprawę).


CHOROBA CAŁOŚCI
Spójrzmy na chorobę przez pryzmat ciała jako takiej ciągłości tego, co "organiczne" i "mentalne". Słowo "osłabienie" okaże się tu pomocne. W chorobie wszelkie codzienne, zwyczajne czynności okazują się wyzwaniem. Opór wszelkiej rzeczywistości zwiększa się, a każdy kontakt z nią przeradza się w walkę nieomal. Drobne zapalenie (czy innego rodzaju dolegliwość), które fizycznie pokrywa tylko niewielką część organizmu, faktycznie promieniują na całe ciało, wgryzają się w jego trzewia i ogniskują na sobie cały podmiot. Świat jest oglądany z perspektywy owego niedomagania i rozpada się na dwie połowy: to, co może zaognić ten stan i to, co może go złagodzić. Przy czym wszelki wysiłek sytuuje się zawsze na tej pierwszej pozycji, nawet jeśli racjonalna analiza ukazuje, że jego długofalowe efekty będą pozytywne. Natomiast zaprzestanie wszelkiej aktywności jawi się jako dobroczynne, nawet jeśli faktycznie będzie odwrotnie (przypadek wychłodzonego organizmu). Znalezienie się w obliczu śmierci nie wprawia w trwogę, o której Heidegger pisał, że jest nieprzyjemna i odpychająca, lecz otwiera pewien pozytywny nastrój: nadzieję na koniec cierpienia. Śmierć jako niezawodne "lekarstwo" będące zawsze pod ręką.

Skoro jednak pathos wskazuje na pewną ciągłość, można do niego "wejść" również od drugiej strony. "Duch" działa również na "organizm". Przypadek anorektyczki jest o tyle pouczający, co powierzchniowy. Ponownie należy zejść głębiej. Śmiech, radość, przyjemność, wesołość, zadowolenie, szczęście są obce choremu. (Czyżby w istocie odsyłały do wysiłku?) Przeciwnie wszelkie stany negatywne: smutek, przygnębienie, nieszczęście, rozpacz, udręka, chandra. A nawet agresja: nie bez pewnej zazdrości patrzy się na zdrowych! Prowadzi to do wytłumienia swoich działań: leżeć w łóżku, zamknąć oczy, nie myśleć, spać, nie śnić. Jedyna aktywność przejawia się w sytuacjach, gdy coś lub ktoś zakłóci naszą bierność. Należy wówczas pozbyć się go lub zdławić jego dynamikę, wtopić go w tło, uczynić z niego mebel. Jedyna energiczność, na jaką mu się pozwala, redukuje go do roli użytecznego narzędzia: przyrządź posiłek, podaj lekarstwo, popraw poduszkę, zgaś światło. Inny, o ile jest inny, o ile realizuje swoją własną wolę, jest nieprzyjazny, sytuuje się po stronie tego, co szkodliwe. Wrogim czyni go nie jakaś wymierzona w chorego aktywność, ale sam fakt aktywności - spontanicznej i niepodległej choremu. 


GENEZA CHOROBY
Oczywiście zaburzenie stanu ciała może być spowodowane fizycznym uszkodzeniem, bakteriami, wirusami, grzybami, czy toksynami. Jednakże "dwoistość" pathos pozwala nam szukać czynników również po drugiej stronie. Ponownie przykład anorektyczki: pouczający, lecz powierzchniowy. Jego zbytnia wyrazistość (rzucająca się w oczy utrata wagi, wyniszczenie organizmu, suchość skóry, wypadanie włosów) przesłania te choroby, które nie czynią tak ewidentnego spustoszenia w naszym organizmie. Również to, co zwykle wskazuje się jako przyczyny anoreksji (niska samoocena, zaburzenie postrzegania obrazu własnego organizmu, popkultura epatująca celebrytami o przesadnie szczupłych sylwetkach, co rodzi niezadowolenie z własnego wyglądu) może zaciemniać obraz faktycznego stanu rzeczy. Jesteśmy jednak już blisko, wystarczy wykonać jeszcze jeden krok.

Co gdyby z dziada pradziada wpajano Ci uwielbienie dla tego, co czysto duchowe, oderwane od wszelkiej organiczności? Czy nie zaniedbałbyś swojej higieny i diety, na rzecz intelektualnych uniesień? Czy nie widziałbyś w sobie i w innych ludziach duszy lub umysłu, skrępowanego okowami biologii? Czy przedmioty, zwierzęta, krajobrazy nie byłyby dla Ciebie tylko odrażającym balastem lub metaforą tego, co nadzmysłowe? A gdyby zamiast tego nie twój ród miał na Ciebie wpływ, lecz otoczenie - wyznające kult muskulatury, orgazmu i weekendowych imprez? Czyż nie skupiłbyś się na higienie, ściśle określonych dietach i regularnych wizytach na siłowni? Czyż wszyscy inni nie byliby tylko małymi, anonimowymi i "pustymi w środku" maszynkami dostarczającymi przyjemność? Czyż nie gromadziłbyś kompulsywnie wszystkiego, co mogłoby podnieść twoją wydajność i atrakcyjność? A twój czas? Czyż nie rozpadłby się na trzy, powtarzające się w siedmiodniowym cyklu, części: monotonię wyczekiwania, weekendową ekstazę, gdzieś na granicy świadomości i poniedziałkową pokutę skrajnego wyczerpania? A może skryty w zakamarkach swojego pokoju przesiąknąłeś książkami, które odmalowywały świat w ciemnych barwach? Jedzenie stałoby Ci się pyłem i przestałby być istotny jego rodzaj i jakość. Zamknięty w solipsystycznej krainie samoumartwiania, kontakty z innymi ograniczyłbyś do koniecznego minimum. Żadnego słońca, żadnego świergotu ptaszków za oknem, najwyżej kolejne lektury i filmy wzmacniające zgorzknienie.

Higiena i dieta. Stosunek do siebie i do innych. Relacje z przedmiotami, narzędziami, zwierzętami, krajobrazem. Trzy różne ich rodzaje. Trzy różne sposoby osłabiania, wyczerpania ciała, nawet jeśli jeden z nich nastawiony jest na wzmacnianie organizmu. Trzy różne drogi do pathos od strony tego, co "mentalne".

Nigdy nie chodzi o pojedynczy czynnik czy jakąś sztuczną ich sumę, zwykłe skumulowanie się, ale o maszynę jaką tworzą (nie tylko modowa maszyna anoreksji, ale również maszynowa kolonia bakterii czy maszyny-wirusy). Brak słowa, które dziś byłoby odpowiednie do opisania tych maszyn, które atakują nas od strony tego, co "mentalne". Kultura? Światopogląd? Ideologia? Zbyt ogólne i zbyt zużyte terminy. W każdym razie możemy sobie wyobrazić całe chorobotwórcze "światopoglądy". Umysłowe zapalenia, duchowe zatrucia, dławiące idee, mdłości duszy. Trwające i mutujące niczym pokolenia bakterii. "Światopoglądy", które sprawiają, że życie staje się nieustającym wysiłkiem, zmaganiem z oporem, wyzwaniem, które sprawia, że szukamy nieustannie miejsc odpoczynku i leków przeciwbólowych, a na każdą niekontrolowaną spontaniczność, na każdą inność, na każdą aktywność - reagujemy wrogo.


POZA FENOMENOLOGIĘ
Miejsce największego cierpienia staje się atraktorem, punktem, w którym wszystko się zbiega, ku któremu wszystko ciąży i z perspektywy którego oglądany i oceniany jest cały świat, z którego wychodzą wszystkie decyzje. Upodmiotowienie może być chorobowe. Nasze "ja", nasze Siebie może nadbudowywać się nad zakaźnym splotem praktyk, które infekują kolejne. Które rozrastają się niczym nowotwór. Rakowy podmiot: nerwowy, przykuty do swoich obowiązków, ponury, posłuszny zasadom, dla którego świat jest czarno-biały (szary jako mieszanka czerni i bieli). Przerzucający się na wszystko, co spontaniczne, inne, aktywne, żywe. Infekujący wszystko, co radosne. Pragnący całkowicie przejąć kontrolę, wszystko uśrednić, sprowadzić do użytecznych narzędzi. Nakierowany na wygaśnięcie lub nieskończone namnażanie (nie ma tu istotnej różnicy).

Upodmiotowienie nowotworowe: niemoc afirmacji Siebie, Innych i Świata. Chorobliwa niezdolność do Radości.

Różyczka. Grypa. Faszyzm. Monoteizm. Kapitalizm. Scjentyzm. Dżuma. Trąd.

Nic dziwnego, że dla starożytnych filozof był przede wszystkim... lekarzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz