środa, 25 stycznia 2012

Perspektywizm i antysubstancjalizm

W komentarzach do etyki immanentnej i hierarchicznej pojawiało się czasem pojęcie "perspektywizm". Chciałbym nieco przybliżyć to, co się pod nim kryje. Konieczne jednak jest by wpierw powiedzieć kilka słów na temat antysubstancjalizmu (tak, jak go rozumiem).



ANTYSUBSTANCJALIZM
Antysubstancjalizm nie jest idealizmem, solipsyzmem, czy antymaterializmem. To, że nie ma substancji, nie oznacza, że są tylko iluzje, ułudy. Oznacza to, że nie ma stałego, niezmiennego podłoża (substratu) wszelkich zmian. Ojcem antysubstancjalizmu nie jest Berkeley, lecz Heraklit. Antysubstancjalizm to ontologia dla zmiany, dla nieustannego ruchu, stawania się.
Przemianie ulega tu zarówno to, co można by nazwać "formą" (jakaś struktura, czy "terytorium"), jak i to, co można by nazwać "materią" (ale nie jest to klasyczne, ani potoczne pojęcie materii, już prędzej chodziłoby o siłę, czy energię). (Możliwe są również ontologie antysubstancjalistyczne, w których "materia" i "forma" "zlewają" się, pochodzą od czegoś bardziej pierwotnego.)
Jest to również ontologia, w której pierwotne nie są jakieś "rzeczy", "istoty", lecz relacje. Przywołajmy pierwociny antysubstancjalizmu: strukturalizm (pierwociny, ponieważ jest tam element relacji, ale element zmiany jeszcze niedomaga). Niech to będzie nawet zupełny początek: strukturalistyczne językoznawstwo. Co pokazuje de Saussure? Że litery same w sobie nie mają żadnego "znaczenia", żadnej "istoty", że te zostają im nadane dopiero przez relacje. Miejsce w strukturze jest ważniejsze niż to, co je zajmuje, to ono wyznacza "istotę". Dźwięk >a< sam przez się nie ma żadnej "istoty", uzyskuje ją dopiero w odróżnieniu od innych dźwięków (artykułowalnych >be<, >ce<, itd. oraz nieartykułowalnych), a także w odróżnieniu od braku jakiegokolwiek dźwięku. Tak samo zbitka dźwięków, np. >k< + >o< + >t< [kot], czy ma jakieś znaczenie, czy sama w sobie wskazuje na jakiegoś, żywego lub wyobrażonego kota? Nie. Uzyskuje je dopiero w odróżnieniu od innych dźwięków (czy ich braku) ORAZ w skutek arbitralnego połączenia z "umysłową reprezentacją" tego, do czego ma się odnosić [fachowo: znak to połączenie znaczonego i znaczącego].
Antysubstancjalizm, jaki mnie interesuje, idzie o tyle dalej, że wprowadza również zasadę zmiany samych "miejsc struktury", samych relacji. Jak i zmiany "materii", która je wypełnia.
Nie jest to oczywiście stanowisko jednolite - mogą być jego odmiany "idealistyczne" i "materialistyczne", "dualistyczne" i "monistyczne". (Wystarczy porównać zmianę, jaka zaszła u Deleuze'a pomiędzy "Różnicą i powtórzeniem", a "Kapitalizmem i schizofrenią". Pisze o tym Herer w swojej "monografii".)


PERSPEKTYWIZM
Perspektywizm nie jest relatywizmem. To, że nie ma platońskiego świata idei, aczasowych istot, że wszystko staje się, że zamiast niezmiennej substancji są zmienne siły, nie oznacza, że "wszystko wolno", że to jaki jest świat zależy od zachcianki "subiektu", że jeśli wyjdę na drogę i będę mocno wierzył, że samochód mnie nie potrąci, tylko przeniknie przeze mnie, to tak się stanie. Wola mocy nie oznacza jakiejś nadprzyrodzonej "siły woli".
Co zatem oznacza perspektywizm? To konsekwencja antysubstancjalizmu. Nie ma istot, lecz są "formy", które mogą być "wypełnione" przez różne siły. I o tyle istnieją "różne prawdy" - inna, dla każdej z sił.
Używając Heideggerowskich terminów (ale nie pojęć!) można by powiedzieć: byt ("forma") jest zawsze "ten sam", ale wypełniają go różne bycia ("materie", siły różnego typu). A dokładniej: zawsze współistnieją w nim wszystkie typy sił, ale różne z nich mogą być dominujące i wówczas różna jest "istota" "tego samego" bytu. [Widzicie ilu cudzysłowów wymaga język tradycyjnej metafizyki? ;) ]

Za przykład niech nam posłuży to, co pisałem w "etyce hierarchicznej". Istnieją cztery różne typy sił [Deleuze by powiedział, że mieszam tu typy i jakości, ale pomińmy to na razie]: afirmatywne-aktywne, afirmatywne-reaktywne, negatywne-aktywne i negatywne-reaktywne. Jeśli teraz zechcemy zapytać "jaka jest istota człowieka?" ["Co...?"] to należy odpowiedzieć, że jest to źle postawione pytanie: nie ma żadnej, ustalonej raz na zawsze, istoty człowieka. Człowiek jest różny (nie w tym sensie, że "każdy z nas jest inny" - poruszamy się w końcu w krainie "abstrakcji" i o czym innym mówimy), zależnie od tego, jaki typ sił w nim dominuje. Należałoby raczej zapytać "jaka wola (ale nie chodzi oczywiście o wolę jednostkową, psychiczną, ale o wolę mocy jako zasadę ontologiczną) kryje się w tym człowieku?", "czego ta wola chce?" ["Kto...?"]. Jeden będzie przedstawicielem typu dostojnego, inny kapłańskiego, jeszcze inny cynicznego.
Ale to nie ogranicza się tylko do ludzi. Swojej istoty nie mają również społeczeństwo, religia, moralność, nauka czy sztuka. Oznacza to, że nie każda religia jest "zła" (z punktu widzenia nietzscheańskiego), może bowiem istnieć taka, którą władają siły afirmacji i aktywności (Nietzsche widział je w kulcie Dionizosa). Sztuka może być petryfikująca lub wyzwalająca stawanie-się. Itd.

Cały "trick" polega na tym, że te siły nie zamykają się wyłącznie w "formie", którą wypełniają (np. religii, człowieku czy sztuce), ale "oddziałują" na siebie na wzajem (byt jest otwarty) tworząc wielki splot (kłącze). To jakiego typu siła dominuje np. w "fenomenie" religii, nie zależy wyłącznie od sił wypełniających religię, ale również od tych, które wypełniają pozostałe "fenomeny". Człowiek afirmatywny i aktywny może przemienić afirmatywną-reaktywną sztukę w aktywną, ale sam może również zostać przemieniony przez nią w negatywnego-aktywnego itp.
Ale to, że człowiek może zmienić "istotę" jakiegoś zjawiska, nie oznacza, że zrobi on to za sprawą jakiejś magicznej mocy, "siły woli", "immanentnych" obrazów świadomości, powierzchownego chcenia. Dokonać się to może raczej po przez czyn, którego świadomość (może) ale nie musi być częścią - i to nie najważniejszą częścią. Czyn, działanie należy raczej do dziedziny "nieświadomości" - do dziedziny tworzenia i eksperymentu. Sztuki nie zmieni się wyłącznie uświadamiając sobie jasno i wyraźnie jej istotę i to, co trzeba zrobić, ale przede wszystkim trzeba robić: malować, komponować, rzeźbić, nawet bez świadomości, że dokonuje się przełomu. By dokonać przełomu w fizyce nie trzeba być wcale utytułowanym akademikiem, który publikuje artykuły naukowe w najlepiej punktowanych czasopismach - można być "garażowym", nieco obłąkanym wynalazcą, który nie zna dobrze wszystkich teorii i wzorów, bo zamiast studiować książki woli obserwować wodę w strumieniu.

Perspektywizm ma również bardziej "jednostkowy" wymiar. Np. religię "opanowaną" przez siły afirmatywne-reaktywne inaczej będzie postrzegał i oceniał człowiek o typie afirmatywnym-aktywnym, inaczej o afirmatywnym-reaktywnym itd. Oznacza to, że nie ma żadnego transcendentnego punktu, w którym mógłby umieścić się podmiot, by stamtąd obiektywnie poznawać świat. Jesteśmy częścią rzeczywistości wokół nas i zawsze jesteśmy w nią zaangażowani. To właśnie kryje się w Nietzscheańskiem zamiarze usunięcia miejsca po Bogu, w tezie o Immanencji.
Prawda - klasycznie rozumiana (wraz ze wszystkimi założeniami, jakie się kryją w jej definicji) - nie istnieje. Możemy - to pierwsza opcja - wyłącznie wierzyć, że "nasza prawda", jest świętą i absolutną Prawdą (mieszkającą w jakiejś platońskiej sferze idei).
Ale jeśli prawdy nie ma, to czym jest ten tekst? Relatywizm uderza sam w siebie i siebie obala. Ale nie jesteśmy w królestwie relatywizmu. Jest jeszcze druga opcja: prawda jako hipoteza = prawda jako (współ)tworzenie ze światem = prawda jako eksperyment. Pozostają nam tylko hipotezy, tylko niepewność, wieczna podejrzliwość wobec samych siebie. Ale "za to" otwiera się przed nami cała dziedzina tworzenia (ale pamiętajmy: tworzenie zawsze dotyczy czasu przyszłego, nigdy nie tworzymy wstecz, tworzenie nie jest "fałszywą" interpretacją): skoro świat jest nieskończonym stawaniem się, stawajmy się wraz z nim, wyzwalajmy filozofią stawanie się, a wówczas, chociaż "formalnie", "strukturalnie" nasze "sądy" zbliżą się do "rzeczywistości" i osiągamy prawdę. [Na uwadze trzeba mieć oczywiście całą teorię tworzenia/stawania się jaka za tym stoi: a w jej skład wchodzi m.in. odniesienie do "tego, co było", do "przeszłości". Filozofia - jako teoria i dążenie do "prawdy" - to nie tylko projekt (stawanie się), ale też opis i znajomość dziejów.]

[Pragnę zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię: powyżej przedstawiam jedynie prostsze z dwóch zagadnień: zmianę "przedmiotu" wywołaną zmianą "materii", która wypełnia daną "formę". Pomijam zagadnienie trudniejsze: zmianę samej "formy", a więc pozorność istnienia "przedmiotu". Chodziłoby tu o coś takiego, jak w badaniach Foucaulta - pokazuje on, że nie istnieje "sam w sobie" taki "przedmiot", jak np. szaleństwo (jedynie wypełniane różnymi siłami), ale że "przedmiot" ten, ta "forma" jest powoływana do "życia" przez specyficzny dyskurs, specyficzną episteme i bez niej nie istnieje. Tak jak nie istnieje aczasowa istota "idei", lecz wypełniająca ją gra sił, powodująca swoiste "istoczenie", tak samo nie istnieje sama aczasowa "idea", "przedmiot", "forma", ale mamy do czynienia z genezą form.

Oczywiście nie oznacza to, że empirycznie nie istnieje żaden "przedmiot": szaleństwo, religia, czy człowiek. Aby być bardziej precyzyjnym należałoby zrezygnować z całego tego quasi-arystotelesowskiego języka materii i formy, na rzecz języka transcendentalizmu: podziału na pole transcendentalne, z jego (historycznymi) warunkami możliwości oraz sferę empiryczną, z jej zjawiskami. Albo w ogóle zrezygnować z podziału na "głębię" i "powierzchnię", jak marzyło się Foucaultowi w "Archeologii wiedzy", a czego próbowali dokonać Deleuze i Guattari w obu tomach "Kapitalizmu i schizofrenii". Ale to już materiał na inne rozważania i inny wpis.]


NIETZSCHE
Często słyszę głosy, że pisma Nietzschego są pełne sprzeczności. Że raz mówi on o czymś jedno, drugi raz coś zupełnie innego, przeciwstawnego. Raz kocha, raz nienawidzi Wagnera, raz podziwia Żydów, raz oskarża ich o zatrucie ducha, raz jest dumny z bycia Niemcem, raz wypiera się swojego pochodzenia itd.
Fakt. Pisze takie rzeczy. Ale czy to oznacza sprzeczności? Albo zdradza objawy choroby psychicznej, na którą później zapadł? Nie! Raczej świadczy o czytelniku: o powierzchowności lektury, manii etykietkowania, a czasem wręcz niechęci myślenia.
Nietzsche po prostu działa jak na symptomatologa przystało: wydobywa wielość, różnorodność (sił) tkwiącą w zjawisku. Bo nie ma jednej, aczasowej, niezmiennej istoty Wagnera, Żydów, Jezusa, filozofii, Niemców, religii, sztuki, nauki (itd., itd., itd.), ale kryjąca się pod tą "istotą" wielość sił i ich wzajemna "gra" (tą grą - jako rozciągniętym w czasie procesem - zajmuje się genealogia).


INTERPRETACJA
"Wszystko jest interpretacją" - pisze Nietzsche w jednym z aforyzmów mającym wchodzić w skład planowanego dzieła o tytule "Wola mocy". Często przywołuje się te słowa. Gdy chce się wykpić niektórych XX-wiecznych (zwłaszcza francuskich) myślicieli, albo - przeciwnie - gdy chce się usprawiedliwić swoje bezpłodne, pełne pustych metafor, pseudoliterackie artykuły.
Cóż jednak Nietzsche miał na myśli? Czy swobodę mówienia i "myślenia" (reprezentowania w świadomości) o czymś? Nie... Raczej to, że nie ma żadnych niezmiennych istot, a tylko "puste" "formy", które w toku dziejów wypełniały różne siły... i które może wypełnić również nasza (nie na poziomie "wyobrażenia", "chcenia", ale raczej "czynu").





Nie ma jednej Prawdy, bo nie ma zewnętrznego wobec świata miejsca, z którego można by go poznawać i oceniać. Jest za to "wiele prawd", tak wiele, jak wiele jest perspektyw, z których spoglądamy na świat (nie chodzi mi o perspektywy "epistemiczne"/"ontyczne", lecz "ontologiczne"), bo jest tylko ten świat, nic poza nim. Jeden będzie widział i oceniał dany "fenomen" (sztukę, religię, a nawet konkretniej: danego muzyka, określone wyznanie, czy nawet jego odłam, partię polityczną, sąsiada...) tak, drugi inaczej.
Ale Nietzsche pisze coś jeszcze: należy udać się w góry. Im wyżej i dalej od wszystkiego jesteś, tym twoja perspektywa jest czystsza i obejmuje więcej... Perspektywizm nie oznacza, dla mnie, równości wszelkich perspektyw... Wierzę, że istnieje hierarchia poznania i działania... Chociaż wciąż możliwa jest wielość dróg, wielość perspektyw (a nie, jak chciał Peirce, nieskończone przybliżanie się do jednej Prawdy)...

38 komentarzy:

  1. Narazie tylko pierwszy punkt - antysubstancjalizm. Rozumiem, że składają się nie niego dwie główne tezy - w skrócie - relacyjność i zmienność. Odnośnie relacyjności. (drobna uwaga - Wiem, że nie odnoszę się do całości tekstu narazie i możesz uważać, że dziele włos na czworo. Ale - jak do tej pory chyba ta taktyka się sprawdzała:))

    1. Zastanawiam się jaki sens antysubstancjalizm ma poza sferą językową. Rozumiem, że tezy o relacjach i niesamodzielności rzeczy dotyczą nie tylko świata języka, ale rzeczywistosci po prostu. Dlatego przeniosę je do sfery międzyludzkiej. Jeśli pierwotne są relacje, to czy zgodzisz się z tezą (prezentowaną np. przez filozofię dialogu), że podmiotowość ludzka jest wtórna w stosunku do relacji w jakie wchodzi z innymi? Jeżeli jest tak, że elementy nie mają samodzielnego znaczenia, to czy znaczenie jednostki konstytuuje się poprzez odniesienie jej do innych jednostek? Czy byłoby więc tak, iż dla ukonstytuowania się podmiotowości jest potrzebny inny, który tę podmiotowość uznaje tj. zanim stanę sie sobą muszę być kimś dla innego?

    Możesz też argumentować, że owszem relacje są istotne przy konstytuowaniu się podmiotowości, ale niekoniecznie w stosunku do innych osób, a może wcale nie do nich. Może chodzi o relację do przyrody, do swojej cielesności, do miejsca swego zamieszkania, albo do świata kultury, albo wykonywanego zawodu. Niekoniecznie musi to być rzeczywistość 1. osobowa, a nawet 2. ludzka.

    OdpowiedzUsuń
  2. 2. Inny rodzaj tego samego przejścia tj. od analizy języka do sfery międzyludzkiej. Rozumiem, że jednostki (językowe czy ludzkie) mają znaczenie dopiero poprzez odróżnienie od innych jednostek - jak w twoim przykładzie - >k< + >o< + >t< [kot]. Ale pragnę zauważyć, iż samo znaczenie pojedynczych literek - k, o i t - raczej nie niesie ze sobą dużej treści. Te trzy jednostki dopiero we wyższej strukturze współtworzą twór o dużym stopniu nasycenia treścią - słowo: kot. W połączeniu z innymi jeszcze jednostkami mogą tworzyć zdanie na temat aktualnej aktywności kota, itd.. Powiedzenie, że jednostki posiadają znaczenie poprzez odróżnienie się od innych, jeśli nawet jest prawdziwe, to powinno być odniesione do różnych poziomów. A na wyższym poziomie jednostka nie musi czegoś znaczyć poprzez odróżnienie się od innych, ale współ-znaczyć z daną grupą jednostek, odróżnianą od innej grupy jednostek. Dążę do tego, że w ramach takiej relacyjnej koncepcji to wyższe całości nadają znaczenia elementom niższym - tym samym grupy społeczne (także wspólnoty) nadają znaczenie osobom.

    OdpowiedzUsuń
  3. 3. Nawet jeśli prawdziwą jest teza, iż to relacje są pierwotne, a rzeczy wtórne, to z pewnościa nie jest tak, że każda relacja jest pierwotna w stosunku do każdej rzeczy. Jeśli kubek stoi na stoliku to raczej trudno zakładać, iż relacja "stanie na" jest czymś pierwotnym w stosunku do danego kubka i stolika. Kubek moge położyć pod stolik. Oba przedmioty będą istniały, zaś sama relacja przestanie istnieć. Powstaje więc pytanie jak odróżnić relacje pierwotne w stosunku do rzeczy, od tych, które takie nie są.

    OdpowiedzUsuń
  4. 1. Zgodzę się nie tylko z tezą filozofii dialogu, ale i z tezami psychoanalizy i antropologii strukturalistycznej, a nawet więcej: "ja" to tylko wypadkowa wszystkiego, co mnie otacza, wszystkiego, co doświadczyłem [przypominam Ci moją krytykę patriotyzmu!]. I trafnie zauważyłeś dalej: nie tylko o innych ludziach (ew. ustroju społecznym, kulturze, religii, edukacji, mass mediach) bym mówił. Analizą obrazów Beksińskiego chciałem podkreślić również kontakt z tym, co nie-ludzkie. Moje "ja" to nie tylko ludzie, których znam, ale również lasy, po których spacerowałem, zwierzęta, którymi się opiekowałem, mikroklimat miasta, w którym się wychowałem etc. etc. etc. [Pomijam kwestię tego, że owi Inni, owe lasy, klimat czy zwierzęta również nie są żadnymi rzeczami o aczasowych istotach, ale uzyskują swoją "tożsamość" w wyniku "oddziaływania" pewnych relacji.]



    Podejrzewam, że możesz chcieć uderzyć z tego miejsca w a) moją etykę immanentną i/lub b) w mój wpis o filozofii, która mówi "ja!". Dlatego, by nie komplikować, odpowiem od razu. Jeśli chodzi o zaprezentowaną kilka miesięcy temu egologię, to chodziło mi o to, że owo "ja!" jest czymś co dopiero - być może - ma powstać w wyniku przekroczenia sytuacji, w którą jesteśmy "rzuceni" (czyli tą opisaną powyżej: totalna relacyjność "ja" wobec "otoczenia"). Być może miałoby się to odbyć poprzez uświadomienie - i dzięki temu możliwość zdystansowania się - wobec wszystkich tych czynników. Nie wiem, to co tam przedstawiłem było pewnym pomysłem, którego na razie nie konfrontowałem z antysubstancjalizmem. Ale... może wyjaśnienie "problemów" z etyką immanentną wyjaśni i tę kwestię.
    Etyką immanentną (a raczej: hierarchiczną) próbowałem wskazać, że na "najgłębszym" poziomie jesteśmy ostatecznie pewną wielością sił. Nie jesteśmy wyłącznie a.a., czy n.a., ale nimi wszystkimi na raz, a tylko jedna z nich dominuje i podporządkowuje sobie pozostałe. Można by powiedzieć: "czyli jednak istnieją jakieś bazowe obiekty z aczasowymi istotami - to owe siły", ale myślę, że wtedy zaciemniamy pewne kwestie: te siły mają być czymś z poziomu transcendentalnego i zarazem chyba czymś historycznie zmiennym (historyczne a priori, jak u Foucaulta) i to już je odróżnia od obiektów z aczasowymi istotami. Ale to "jeszcze do rozważenia". Ważniejsze, że występują zawsze wszystkie na raz, prowadząc nieustanną "grę", "walkę o władzę" i o tyle empiryczne obiekty, które są przez nie konstytuowane, nie mają żadnej aczasowej istoty.
    Etyka immanentna i filozofia, która mówi "ja!" miałyby na celu "wspomożenie" sił a.a. w "walce o władzę".

    OdpowiedzUsuń
  5. Ad 2. Na tyle, na ile się orientuję, to myślę, że językoznawca by powiedział, że już same "k" czy "t" mają jakieś znaczenie, że nie są czymś całkowicie pustym. Moooooooże można by je potraktować, mocno upraszczając, analogicznie do typów sił.

    I masz rację z tymi poziomami. Człowiek-indywiduum to wypadkowa wielu drobnych czynników, wielu "k" i "o" (od żołądka i nerek począwszy, poprzez powszechną edukację i internet, aż do samodzielnej lektury książek i samotnych spacerów). Ale ten konkretny człowiek, wraz z innymi konkretnymi ludźmi (i wieloma innymi czynnikami, jak klimat, dostęp do surowców, historia, etc.) tworzą wypadkową, jaką jest społeczeństwo.

    Ale nie powiedziałby, że to wyższe całości nadają całkowicie wartość niższym. Raczej widzę tu pewne sprzężenie zwrotne. Chociaż zgodziłbym się z tezą, że wyższe poziomy oddziałują silniej... ale to nie znaczy, że nie można przy tym "manipulować".


    Ad 3. Powiedziałbym, że znowu dokonujesz pomieszania poziomu transcendentalnego z empirycznym. Relacja stołu do kubka to relacja empiryczna. Dialogiczna relacja Ja-Ty jest już relacją z poziomu transcendentalnego.

    OdpowiedzUsuń
  6. 1a. Filozofia dialogu - moim zdaniem - podbudowuje moje stanowisko odnośnie patriotyzmu, a nie twoją krytykę tegoż:) Ta cała relacyjność i strukturalizm oznacza w skrócie zakwestionowanie indywidualizmu oświecenia i zwrócenie uwagi jednostki na konteksty w jakich funkcjonuje - bardzo upraszczam. Ale - inaczej niż ty twierdziłeś krytykując mój patriotyzm - jest tak, iż rzeczywistosć to nie zbiór miliardów jednostek po prostu, z których każda zostałą ukonstytuowana przez różne siły i tyle. Rzeczywistość ma raczej strukturę wielu kłączy - sieci nierównomiernych relacji, w których jednostki są osadzone. Tym samym jednostka jest częścią pewnych kłączy, a nie innych. I jest częścią danych kłączy razem z innymi jednostkami a nie innymi. I nie tylko tak po prostu jest, ale te kłącza i te osoby mają znaczenie dla tej osoby tj. określają jej tożsamość.

    1b. Wydaje mi sie, że tutaj w jakimś zasadniczym punkcie - narazie nie wiem jakim konkretnie się różnimy.

    Gdzie się nie różnimy? Nie jest tak, że ja ograniczam się do sfery międzyosobowej, a ty w swoim opisie relacyjności ją przekraczasz - w odniesieniu do tworów kultury i przyrody. W mojej koncepcji patriotyzmu zakładam także związek z tradycją, językiem, lokalną przyrodą, także przemysłem i miejscowościami. Także nie tutaj leży różnica.

    Wydaje mi się, że dotyczy ona tego, iż inaczej widzimy stosunek podmiotu do relacji, które go konstytuują. Ty - moim zdaniem - pojmujesz relacje jako po prostu siły, które mnie ukształowały. Ukształowały mnie, wpłynęły na mnie - a teraz mogę im podziękować, odłączyć się od nich i być samodzielnym. Mi z kolei - podobnie jak w filozofii dialogu - nie chodzi tylko o to, ze dane środowisko, dane osoby, ta przyroda mnie ukształtowały. Ale czymś dobrym jest konstytuowanie relacji w odpowiedni sposób (rozróżnienie Ja-Ty i Ja-Ono) i ich podtrzymywanie. Np. to dopiero dzięki odpowiedniej relacji do Innego mogę stać się podmiotem w pełni, poprzez uznanie z jego strony. Relacyjność - dla mnie - nie dotyczy wyłącznie opisu tego co zaszło, ale oznacza pewiem porządek etyczny - rozwijam się jako osoba poprzez odniesienie do Innego - przyrody, innej kultury, innych osób. Relacyjność nie dotyczy tylko przeszłości, ale także przyszłości. Nie tylko jestem sobą dzięki Innemu, ale mogę być bardziej sobą rozwijając relację do Innego.

    Ograniczając się tylko do opisu tego co jest zapominasz o tym, że człowiek to istota działająca, a działanie odsyła do przyszłości - do tego co ma nastąpić. W jaki sposób relacyjność dotyczy sfery działania, przyszłości - czyli powinności? Albo może jest tak, że w sferze powinności liczy się tylko ja i moja wola - bo nie ma żadnych zewnętrznych kryteriów i wszystko jest wewnętrzne?:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Moje zdanie na temat patriotyzmu jest takie: jeśli przyjmujesz tezę o relacyjności i chcesz być naprawdę konsekwentny to masz dwa wyjścia: albo ostatecznie przyjmujesz skrajny egoizm (bo relacje jakie mnie konstytuują są konkretne i jako takie niepowtarzalne - tylko abstrahując, a to rezygnacja z ich konkretności, mógłbym uznać jakieś wspólnictwo z innymi), albo skrajny kosmopolityzm (w tym jestem podobny do innych, że nie ma żadnych ojczyzn). Bo czemu miałbyś działać np. na rzecz całego Śląska, a nie tylko np. na rzecz Opolskiego, albo regionów wiejskich w Opolskim? A czemu nie będziesz wówczas działał na rzecz Gdańska? Czy w Gdańsku nie wszedłeś w żadne "autentyczne" relacje z Innymi? Nic tam nie wpłynęło na konstytucję twojej podmiotowości? A w Niemczech? Nic wartościowego dla swojego "ja" tam nie znajdziesz? A jeśli jednak w każdym z tych miejsc "doświadczyłeś" czegoś wartościowego, to czemu wybierzesz tylko jedno z nich? Czemu Śląsk a nie Gdańsk? Bo tam masz rodzinę i tam się urodziłeś? Jeśli tak, to ja widzę w tym barak szczerości wobec samego siebie. Albo...

    Albo podporządkowanie (zdeterminowanie) przez jakąś większą siłę/całość. Mówisz, że rzeczywistość to "sieci nierównomiernych relacji, w których jednostki są osadzone". Prawda: religia, państwo, opinia publiczna, kapitał, nawet zastana kultura, zastany paradygmat naukowy. Tak, to wszystko są większe ponad człowieka rzeczy, silniejsze od jednostki. Ale czy to oznacza, że jednostka ma się dać im podporządkować? Moim zdaniem są dwa wyjścia: podporządkować się i zostać "Kapłanem status quo", albo stawiać opór, działać by zmienić.
    Na co zmienić? Na kulturę, społeczeństwo, naukę witalne, afirmatywne, otwarte, twórcze.
    ["A co jak już takie społeczeństwo powstanie? Czy wówczas nie mogę być jego patriotą? " Gdybyś tak zapytał, odpowiedziałbym Ci tak: "Najpierw niech powstanie, później się będziemy martwić patriotyzmem. Bo myślę sobie, że to może być taka ontologiczna nowość, która tak zmieni naszą podmiotowość, że stare pojęcia nie będą już adekwatne do opisu i nas i świata. Zresztą zgodnie z antysubstancjalistyczną tezą o nieustannym stawaniu się."]

    Sugerujesz, że twierdzę, że po tym jak już pewne relacje mnie ukształtowały "mogę im podziękować, odłączyć się od nich i być samodzielnym". Tak! Gdybym żył w innej epoce nazwałbym to Oświeceniem! Wyjście z "dziecięctwa" do kierowania się własnym "rozumem".
    Czy wówczas - kierując się własnym rozumem - nie mogę pomagać innym? Nie mogę zacieśniać więzów z bliskimi? Nie mogę dbać o otoczenie - środowisko przyrodnicze i społeczne? Wprost przeciwnie: "musisz". Ale będziesz robił to wedle własnego "rozumu" (chodziłoby mi raczej o pewną mądrość, zarówno jako refleksję nad światem jak i fronesis, mądrość praktyczną - a nie o chłodny, instrumentalny, nowożytny rozum, zamknięty tylko sam w sobie), a nie wedle opinii publicznej, naukowych czy religijnych dogmatów, systemu prawnego, albo zasad wolnego rynku. Przeczytaj sobie jeszcze raz "Co to jest Oświecenie?" Kanta ;) tylko przepuść ten tekst przez pryzmat wiedzy, jaką od tamtego czasu zdobyliśmy, np. wiedzy o nieświadomości.

    OdpowiedzUsuń
  8. 1. Zgodzę się - Górny Śląsk, Gdańsk i Mainz (tam narazie mieszkam). Ale na pewno nie: Szanghaj, Geelong, Mackay, Campinas, Marsylia, Walencja, Oslo czy Nowosybirsk. Mógłbym tak pół dnia, ale chyba rozumiesz co chcę powiedziec. Owszem jest tak, że wszyscy jesteśmy w relacji, ale - o czym pisze cały czas - nie ze wszystkimi w takiej samej. Pisze o kłączu, które ma strukturę zdecentralizowaną - wiele punktów ciężkości. Moim zdaniem absolutnie się mylisz. Po pierwsze nie może relacyjność prowadzić do indywidualizmu, bo - jak sam piszesz niższe jednostki nabierają znaczenia poprzez uczestnictwo we wyższych strukturach. Teza o relacyjności to przeciwieństwo indywidualizmu, bowiem oznacza ona, że nie ma Ja bez nie-Ja, w filozofii dialogu tym nie-Ja jest Inny. To nie ja jest pierwotne, ale My (Możesz to nazwać polem transcendentalnym). Po drugie nie ma sturkury struktur - są rózne nachodzące na siebie struktury / wspólnotowosci / tożsamości. To wynika z tego - o czym pisałem w komentarzach do mojego tekstu o patriotyzmie, że różnice są rózne (trzeba pomyślec różnicę do końca Czaruś:). Na pewno wiesz więcej o postmodernizmie i przeczytałeś więcej Derridy, Deleuzea i Foucaulta niż ja, ale jakoś w tym temacie twoje myślenie jest na wskroś modernistyczne (indywidualizm i uniwersalizm). Wspólnota, lokalność, kłącze - a nie indywidua i globalny kosmopolityzm.

    Owszem w Gdańsku nawiązałem wiele cennych relacji, i na zawsze to miejsce i ci ludzie pozostaną dla mnie cenni. Co do tego, że ostatecznie wybieram jedno miejsce - jako nietzscheanista powinieneś zrozumieć - w życiu trzeba dokonywać trudnych wyborów - albo albo. Ale mimo to (teraz troche pofantazjuje) jak zostane zawodowym filozofem to pierwszym ośrodkiem w Polsce do którego chciałbym pojechać z wykładem będzie Gdańsk.

    OdpowiedzUsuń
  9. 2. "Moim zdaniem są dwa wyjścia: podporządkować się i zostać "Kapłanem status quo", albo stawiać opór, działać by zmienić." Jakoś za szybko moim zdaniem utożsamiasz zmianę i działanie ze stawianiem oporu. Dlaczego nie można zamiast się sprzeciwiać wykorzystać to co zastane i od wewnątrz to przemienić? Zmieniać razem z tym co zastane a nie wbrew temu. Czy twoja myśl idzie w parze z myślą Bergsona, na która często sie powołujesz? Chodzi mi konkretnie o ewolucję twórcza, w której są zmiany, ale bazujące na tym co zastane. Moim zdaniem - nie istnieje opozycja ja albo społeczeństwo. Jestem członkiem tego społeczeństwa - czy to oznacza, że całkowicie mu podporządkowanym - nie. Nie stoję poza nim, a ono nie jest martwą materią, która albo mi zagraża albo się poddaje mojej twórczej sile. Jestem w-społeczeństwie, z-innymi - jestem w środku, a nie na zewnątrz. Jakoś mało immanetne naraz się robią twoje tezy:) Relacja międzyludzka nie wygląda w ten sposób, że albo ja albo ty. I nie jest tak, ze inny jest zawsze zagrożeniem, któremu trzeba stawiać opór. Jest jak u Hegla - inny konstytuuje się poprzez relację ze mną. Może się nie przyznawać do tego, ze mam na niego wpływ, może zamykać na to oczy, albo być szczerze nieświadomy tego, ale to nie zmienia faktu, że wpływam na niego. Nie zawsze trzeba powstrzymywać siły innych - czasem wystarczy rozwinąć je, odpowiednio pokierować.

    OdpowiedzUsuń
  10. 3. Trzeci akapit potwierdził moje podejrzenia - powołujesz się na Oświecenie, które jest epoką legitymizacji indywidualizmu i uniwersalizmu. Filozofia dialogu, postrukturalizm i kłącza Deleuzea - o ile to dobrze rozumiem - to reakcja na oświecenie.

    Czytałem Kanta i wiem o co mu chodzi. Podobnie jak ty nie odrzucam tej tradycji, ale trzeba ją przeprowadzić przez słuszną krytykę. Dobra, do rzeczy. Tobie chodzi o to aby zrozumieć determinanty swego zachowania żeby osiągnąć większy stopień samoświadomości. Dlatego hermeneutyka, psychoanliza i symptmatologia pola transcendentalnego. Tak samo ta teza o relacyjności tylko do tego ci służy - poznać to co mnie ukształtowało. Ale to wszystko - tak jak ty to pojmuesz - mieści się w optyce projektu oświecenia - ja, ja i jeszcze raz ja. Przypomnij sobie Szkołę Frankfurtcką i jej analize oświecenia, albo krytykę dokonaną na Heideggerze, iż u niego relacja do Innego sprowadza się do wspólnego maszerowania.

    Różnica pomiędzy nami dotyczy - jak już pisałem wcześniej - stosunku do tych sił z pola transcendentalnego. Tobie one są potrzebne po to aby zrozumieć lepiej siebie. Ale - zrozumienie Innego to nie to samo co bycie-z-Innym. Ty nadal pozostajesz w optyce oświecenia, owszem piszesz o polu transcendnetalnym, releacyności itd., ale nie myślisz myśli do końca. Relacje nie dotyczą tylko poznania (poziom epistemologiczny), ale dotyczą ontologii - porządku bycia. Ale nie w tym sensie, że można poznać te siły czy relacje, ale w tym, że one się wydarzają, dotyczą bezpośrednio naszej egzystencji, a nie naszej świadomości tylko. Dlatego nie chodzi tylko o poznanie jakiś tam sił czy relacji. Taka perspektywa sprowadza je do poziomu przedmiotu poznania. Chodzi o relację żywą - nie z bezoosbowymi siłami - ale także z osobami. A relacja taka nie odbywa się tylko poprzez świadome wymienianie komunikatów (pierwsze oświecenie) albo przez nieświadome wpływy (drugie oświecenie - psychanaliza itd.) - ale przez sferę uczuć, sferę cielesną, sferę wspólnych wyobrażeń, metafor itd. Podsumowując - przejście poza "drugie oświecenie" dotyczy tego, iż w polu transcendentalnym nie panują bezosobowe siły, ale jest ono zamieszkiwane także przez żywe osoby:)

    OdpowiedzUsuń
  11. 4. Odnosnie patriotyzmu jeszcze - czemu mam się zająć dyskusją z osobami z tego samego miasta co ja nad tym czy wybudujemy nową kanalizację czy boisko dla dzieciaków?, a nie np. dyskusją z mieszkańcami Sacaba na podobne tematy? Nie dlatego, ze jestem mega egoistyczny i pierwsza dyskusja leży w moim interesie. Ale, po pierwsze dyskutuję o tym co mi dobrze znane - a tak sie składa, ze ulice mojego miasta są mi lepiej znane niż ulice miast boliwijskich. To, że dyskutuję na tematy dobrze mi znane powoduje, że nie gadam pierdół, ale staram sie rozwiązać realne problemy. Po drugie - moje możliwości wpływania na rzeczywistość są ograniczone - dlatego wpływam na to co mogę. Tak samo pracuję w firmie X, należę do kościoła Y, oraz do klubu Z - i ich problemy - bo na nich się znam oraz ich rozwiązanie jest w zasięgu moich sił - podejmuję. Działanie nie liczące się z tymi wymogami ryzykuje, że będzie oderwane od rzeczywistości. Jasne, ze czasem mogę nie zauważać, iż budując elektorwnię atomową u nas powodujemy, że np. W Boliwii będą składowane odpady, i wtedy trzeba z nimi pogadać. Ale obecnie więcej wspólnych i realnych problemów łączy mnie z osobami, które są blisko mnie, a nie z Boliwijczykami. Ten przykład ma pokazać, iż moje relacje z różnymi ludźmi mają różne "natężenie".

    OdpowiedzUsuń
  12. I. Masz rację, może za ostro nakreśliłem ten dualizm: status quo albo opór. Ale w ramach tego "oporu" widziałem również to, co opisujesz dalej: pracując na bazie tego, co zastane, zmieniać to. Ale do tego, moim zdaniem, jest potrzebne coś na zasadzie Heideggerowskiego zindywidualizowania, wyrwania z Się. Tego miał dotyczyć ten podział: status quo jako zanurzenie w Się. Nie oznacza to oczywiście, że całkowicie zrywasz więzy ze wspólnotą (choć może taki etap - "życia na odludziu" - jest potrzebny), ale, że przestajesz "tańczyć jak ci zagrają" by "świadomie" w życiu tej wspólnoty partycypować.
    Poza tym jest jeszcze jedna kwestia: być może da się stworzyć taką "idealną" wspólnotę, która nie będzie krępować afirmatywności i aktywności jednostek... Wówczas faktycznie znika ten podział na Kapłana i Buntownika. Ale moim zdaniem dziś nie ma takiej wspólnoty... Maszyna społeczna dziś to twór reaktywny, czyli pasożytujący na energii indywiduów i zamieniający te indywidua w jednostki reaktywne. Kiedy mówię o Kapłanie, to mam na myśli dokładnie tego, kogo Nietzsche: istotę przeżartą resentymentem, która używa swych reaktywnych sił do tego, by zarazić chorobą niemocy i reaktywności jednostki a.-a. Jeśli mówię o buncie, to właśnie w ramach tego: wyplenić siły negatywne i reaktywne.

    II. Jasne, że życie lokalnej wspólnoty lepiej rozumiesz i dzięki temu będziesz mógł coś naprawdę konstruktywnego próbować tu zrobić. Ale w tym grubo ciosanym dualizmie (indywidualizm - kosmopolityzm) znowu o co innego mi chodziło. Przede wszystkim, żeby nie zatracić swojego indywidualizmu, swojej własnej woli, na rzecz woli innych (powiesz, że to modernistyczne - o tym zaraz) - jak pisałem przed chwilą: nie dać przemienić swojej aktywności w niemoc i/lub reaktywność.
    Kiedy zaś mówię o kosmopolityzmie mam na myśli to, że dziś przestaliśmy być istotami lokalnymi czy nawet narodowymi. Jesteśmy ponadnarodowi, globalni. I chcę, żebyśmy mieli tego świadomość. Twój przykład z elektrownią atomową jest dobry (choć swoją jaskrawością może zaciemniać inne, podobne przypadki) - odpady gdzieś trzeba składować... Ale "pogadanie z Boliwijczykami" brzmiało tak imperialistycznie... My wam dużo zapłacimy, ale niech wasza gleba i wody w waszych rzekach staną się niezdatne do życia, w końcu jesteście tylko kimś, kto mieszka gdzieś daleko i mało nas obchodzi... Przeciw temu mówię: kosmopolityzm, (alter)globalizm. Dzięki internetowi i mass mediom jesteśmy kulturowo ponad swoją lokalną wspólnotą. Z powodu rozwiniętego przemysłu i gospodarki jesteśmy też ponad swoją wspólnotą w pozostałych aspektach: dym z naszych kominów może doprowadzić do śmierci lasu gdzieś daleko i chociaż to nie nasz las i nigdy tam nie pojedziemy i ogólnie jako lokalna wspólnota mamy go w d... to jednak powinniśmy założyć na swoje kominy filtry, albo pomyśleć o bardziej ekologicznych metodach pozyskiwania energii. To, że Chińczycy mieszkają gdzieś daleko, daleko i nigdy żadnego z nich nie poznamy nie oznacza, że mamy godzić się na łamanie praw człowieka w Chinach, bo w zamian będziemy mieli tanie koszulki, tanią elektronikę i rynek zbytu dla naszych filmów i oprogramowania.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ad 3) Odnośnie ostatniego zdania w twoim punkcie nr 3 mały cytat z Deleuze'a (struktura w tym zdaniu jest czymś analogicznym do pola transcendentalnego):
    "Strukturalizm zgoła nie jest myśleniem, które znosi podmiot, ale myśleniem, które
    systematycznie go rozrzuca i rozdziela, które zaprzecza tożsamości podmiotu, które
    go rozkłada i przesuwa z miejsca na miejsce, ukazując podmiot nomadyczny, złożony
    z ujednostkowień, ale bezosobowych, lub z osobliwości, ale przedindywidualnych."

    Cały wysiłek Foucaulta i Deleuze'a polega właśnie na czymś przeciwnym niż piszesz - oni chcą pozbyć się osoby z pola transcendentalnego, chcą odantropologizować pole transcendentalne.

    III. Ja również uważam, że nie ma czegoś takiego jak "ja" na poziomie transcendentalnym, że jest tam jedynie ogromna liczba relacji, które tworzą co najwyżej "ja empiryczne". Ale to, że nie ma, nie oznacza, że nie może być. Antysubstancjalizm, tak jak go przedstawiam, jest dla mnie myślą genetyczną i o tym był wpis o filozofii, która mówi "ja!". "Ja" nie ma, ale można spróbować je stworzyć. Nie wiem czy się uda, nie wiem, czy to dobry kierunek, ale chcę rozważyć taką opcję.
    Za pewne to "ja!" nie byłoby takim, jak je sobie wyobrażali nowożytni, zapewne byłaby w nie wpisana pewna wielość, kłączowatość, otwartość. Chodzi mi bowiem nie o jakąś monadę, która odcina się od świata by pielęgnować swój indywidualizm, ale raczej o zwiększenie siły takiego "ja", by nie było tylko (jak dziś) podporządkowane siłom wyższej struktury - społeczeństwa - ale, żeby stało się zdolne aktywnie oddziaływać na społeczeństwo.

    IV. Co do twoich tekstów w stylu: "Na pewno wiesz więcej o postmodernizmie [...] niż ja, ale jakoś w tym temacie twoje myślenie jest na wskroś modernistyczne [...]." - zajrzyj, pod tym kątem, do wpisu, który dziś dodam (jeśli nie masz czasu czytać całego: zapoznaj się tylko z anegdotką, którą umieściłem na samym końcu).

    OdpowiedzUsuń
  14. od. I - tutaj wracamy do problemu, który dyskutowaliśmy w innym miejscu - jak reagować na nieakceptowane przez nas zachowania i jak zmienić innych. Pisałeś wtedy, że trzeba im pomóc w tym aby się stali tacy chcą być - np. jak ktoś jest chory to trzeba wzmóc chorobę. Ja ci wykazywałem, że to może wchodzić w konflikt z wymogiem twórczości, gdzie celem artysty jest wzbudzenie w innych twórczości. Pytanie kiedy jeszcze tworzyć, pobudzać zdrowie, a kiedy wzmagać chorobę? Ja się opowiadam zdecydowanie za pierwszym - zawsze należy wzmagać zdrowie. Taki wyniosek można wyciągnąć także z twoich tez - dziwie się, ze tego nie robisz. Po pierwsze - każdy jest zbiorem wielu sił (wiec nie tylko reaktywnych). Po drugie - teza o kosmopolityzmie (iż jesteśmy w relacji do wszystkich). Więc nawet w kimś kto jest bardzo reaktywny - narzeka, marudzi, leń, tchórz, ogarnięty resentymentem, zamknięty w sobie - jest jakiś element afirmatywny i twórczy. A także stan tych sił u danej osoby zależy od mojego do niej stosunku. Nigdy nie wiemy ile tak naprawdę naszej twórczości potrzeba aby kogoś "zaktywizować".

    Moim zdaniem nie można wyplenić siły negatywnych i reaktywnych poprzez stawianie bezpośredniego oporu. Tutaj nie chodzi przecież o walkę jak np. w czasie okresu nazizmu, czy po wojnie komunizmu. W tej "walce" nie chodzi o konkretny system czy ludzi - to wszystko przecież to sfera poziomu empirycznego. Nie wlaczymy na bagnety czy nawet na ustawy jakie można wprowadzić. Walka dotyczy tego co poza sferą empirii - dotyczy pola transcendentalnego. Chociaz może da się stawiać opór, tylko pytanie w jaki sposób go definiujesz. Ja tutaj widze zagrożenie w tym, iż ktoś zacznie walczyć z empirycznymi przejawami sił reaktywnych zamiast z nimi samymi. To tak jak marksiści przyjeli tezę Marksa, ze religia to opium dla ludu i zaczeli walczyć z Kościołem, nie rozumiejąc, iż nadbudowa ideologiczna jest wtórna do bazy materialnej - trzeba zmienić bazę i wtedy zniknie opium. Jak rozumiesz opór, ale nie ten który bazuje na tym co zastane (to właściwie nie opór, ale tutaj się zgadzamy), ale prawdziwy opór?

    OdpowiedzUsuń
  15. ad. II. "Przede wszystkim, żeby nie zatracić swojego indywidualizmu, swojej własnej woli, na rzecz woli innych" Zgodzę się, że istnieje takie zagrozenie. Ale ja dopuszczam dwojaką relację mojej woli do woli innych. Inni mogą mi zagrażać, zmuszać mnie do czegoś, albo osłabiać moje wewnętrzne zdecydowanie. Ale może być też tak, iż dziłanie zgodnie z moją wolą nie wyklucza działania razem z innymi. Czy ty dopuszczasz tą drugą opcję? Bo wydaje mi się, że za bardzo ciągniesz tylko w jednym kierunku:) Pomyśl o tych, którzy podczas komuny tworzyli siatkę opozycji. Mieli wspólna płaszczyznę, na której się rozumieli i w której wyznaczali razem cele. Każdy z nich gdyby działał w pojedynkę to niczego by nie zdziałał.

    Ja rozumiem, że współcześnie jak nigdy zdajemy sobie sprawę z istniejących wzajemnie zależności na poziomie globalnym. I wiem, że dużo - nawet bardzo dużo - w tym zakresie jest do zrobienia. Ale czy to oznacza, ze mamy rezygnować z organizacji życia tutaj na miejscu. Jasne, ze twoim dzieciom i wnukom bardziej niż dym z polskich kominów może zagrażać dym z amerykańskich czy chińskich (które nieprównywalnie wiecej produkują zanieczyszczeń). Ale do szkoły pójdą w Polsce, będą grały w piłkę na polskich boiskach i pływały w lokalnych stawkach - więc może warto się zainteresować tym żeby lokalny staw nie zamienił się za 20 lat w bajorko:)

    OdpowiedzUsuń
  16. ad. III. No tutaj nie moge dysktuować - ty wiecej ich czytałeś wiec sie znasz. Ale, nie rozumiem za bardzo czemu im tak zależy na odantropologizowaniu pola transcendentalnego? To czy tak jest czy nie jest - że nie ma nic osobowego w tym polu - to jedna sprawa. Ale mi chodzi o to dlaczego to dla nich takie ważne? Jakie zagrożenie - twoim zdaniem - dostrzegają w tym, iż w polu transcendentalnym znajdzie sie coś osobowego? Zauważ, że ja nie pisze tylko o moim Ja, ale o Innych, którzy funkcjonują w tym obszarze.

    OdpowiedzUsuń
  17. 1. Wydaje mi się, że musimy w ogóle dokonać pewnego rozróżnienia. Piszemy o polu transcendentalnym, iż znjadują się w nim siły i relacje nie rozróżniając nich - tak jakby chodziło o to samo. Mi się wydaje, że one nie są tym samym. Przykłady może będą prymitywne, ale mówimy o poziomie transcendentalnym, więc inaczej się nie da jak tylko przez zapośredniczenie:)

    Jest różnica pomiędzy siłą odziaływująca na jakąś grupę ludzi np. przez ostatnie kilka dnia kieruje nimi pragnienie kupienia biletu na koncert zespołu X. Mimo, ze ludzie ci dzielą te same pragnienie, które pochodzi z jednego źródła: informacje o tym, że koncert odbędzie się niedługo w Polsce, oraz częste słuchanie danego zespołu w przeszłósci, to siła ta nie tworzy między nimi relacji. W relacji ja jestem tym czym jestem dzięki odniesieniu do czegoś innego. Zaś tutaj mam gdzieś czy ten tysiąc osób, który dzieli ze mną to samo pragnienie pójdzie na ten koncert, czy też będzie to tysiąc innych osób. W ostateczności mogę sam pójść na ten koncert. Jest siła, która na mnie działa i ja, a to że przy okazji działa na innych to mniej istotne. W relacji jest inaczej - ja moge być tym czym jestem dopiero dzięki temu co inne. To tak jak z byciem mężem i żoną, ojcem i synem - nie ma jednego bez drugiego. Nie ma nieżonatego męża:) Struktura działania siły jest binarna: jestem ja i siła, zaś relacja jest zawsze trójelemenotwa Ja, nie-Ja(Inny) i "ten przecinek między nimi":) - czyli ich wzajemne odniesienie.

    Może to bardziej wzbogaci nasz sposób mówienia o polu transcendentalnym - skoro obaj sie zgadzamy, że występują w nim zarówno siły jak i relacje.

    OdpowiedzUsuń
  18. Teraz jeszcze raz czytałem twój tekst. Piszesz : "Jest to również ontologia, w której pierwotne nie są jakieś "rzeczy", "istoty", lecz relacje." Wydaje mi się, że tym bardziej powyższe rozróżniene jest istotne, bo często piszesz o siłach tak jakby były one rzeczam. A utożsamiając siły i relacje to już w ogóle zaprzepaszcza sie trójczłonowość tych ostatnich. Pytanie w ogóle - czy w polu transcendentalnym są jakieś siły, które nie są relacjami?

    OdpowiedzUsuń
  19. Ad I. Na pierwszym roku, na wykładzie z etyki Dziemidok podał kilka fajnych przykładów (ponoć z życia wziętych), które można powiązać z tą kwestią. Jeden z nich był taki [z pamięci mówię, mogłem coś lekko pokręcić]: pewna kobieta miała raka, bardzo zaawansowane stadium, chemia jej nie pomogła, nie było już dla niej szans, jedynie leżała w łóżku i cierpiała. Aby jakoś ułatwić jej te ostatnie chwile lekarz przepisał jej morfinę. Morfinę podawała jej córka - zakonnica. Ale stosowanie morfiny skraca życie, o czym ta córka wiedziała. Dlatego, by matka dłużej żyła (bo dla córki to zahaczało o eutanazję) dawała mniejsze dawki morfiny, niż zalecono. By dłużej żyła sprawiła, że bardziej cierpiała.

    Moim zdaniem proponujesz najwyżej coś takiego. Są choroby, które można wyleczyć i wówczas sztuka (czy filozofia, albo polityka) powinny je leczyć! Jestem za! Ale są choroby śmiertelne, nieuleczalne - i wówczas powinniśmy pozwolić na spokojną, dobrą śmierć.
    Tyle, że my mamy jakiś głupi opór, głupi strach (niewolnika) przed śmiercią. Ale ona jest częścią życia i gdy przychodzi (naturalnie) nie powinno się za wszelką cenę z nią walczyć.


    W kwestii oporu. Jak już tłumaczyłem: słowo było nie najlepsze. Masz rację, nie ma komuny czy nazizmu. Dziś potrzeba innych metod. Jakich? Oto pytanie, które stawiam sobie gdy się budzę rano i gdy zasypiam. Partycypacja w życiu publicznym wydaje się ważna. Ważna byłaby również twórczość (naukowa, artystyczna czy filozoficzna). Także wychowanie nowego pokolenia (jeśli jesteś nauczycielem czy rodzicem).
    Ale problem, jaki nie daje mi zasnąć, a rano wyrywa mnie ze snu ;) jest inny. Jak poradzić sobie z nadmiarem reaktywnej partycypacji, twórczości i wychowania. Nazizm czy PRL były o tyle "lepsze", że wyraźna cenzura rodziła możliwość wyraźnego, konkretnego oporu. Dziś nie ma cenzury, nie ma zakazu. Dziś jest "nadprodukcja", która jest jeszcze gorsza. Rocznie tworzy się tysiące dzieł sztuki, książek, artykułów naukowych, spośród których naprawdę nieliczne są wartościowe. Ale przez tę "nadprodukcję" dotarcie do nich jest utrudnione, czasem nieomal niemożliwe.
    Jak to ominąć? - oto prawdziwy problem dzisiejszego "buntownika". [Zajmowałem się tym nieco, w kontekście sztuki, w wykładzie dla UJ, ale nie ma tego w wersji, którą Ci kiedyś wysłałem.]

    OdpowiedzUsuń
  20. Ad II. Pewnie, że sensownie jest angażować się, w życie lokalnej wspólnoty :) ja nie mówię nie. Mi tylko zależy na tym, żeby nie stracić z oczu szerszego kontekstu: "ego" i "globu". Żeby nie zapominać, że są równie ważne.


    Ad III. Tzn. z tym odantropologizowaniem (czy też odantropomorfizowaniem) chodzi o to: nie przenosić (nie kalkować) na pole transcendentalne kategorii, które pochodzą ze świata empirycznego (czyli kategorii ludzkich). Po co? Dla "zwykłej" "rzetelności" filozoficznej ;)
    Ale choćby po to, by wydobyć inność, którą zamazujemy robiąc takie "kalki". Np. mówimy, że zwierzęta też mają uczucia, duszę, czy jakąś słabo rozwiniętą kulturę. Dla mnie to brzmi tak, jak byśmy mogli je kochać i akceptować tylko pod warunkiem, że będą do nas bardzo podobne (jak te pieski, które ubiera się w różowe kaftaniki i zawiązuje na głowie kokardki). Nie możemy znieść inności zwierząt i nie tylko zwierząt. [Inny przykład: feministki, które chcą się stać podobne do mężczyzn, zamiast wydobyć swoją inność, różnicę, niepowtarzalność.]
    Odantropologizować dla przywrócenia Inności jej wewnętrznej (immanentnej) wartości.


    Ad 1. Ależ zapośredniczenie (skoro nie da się mówić wprost) może być inne, niż empiryczno-codzienne przykłady. Może (a może nawet: powinno) opierać się na "abstrakcyjnie" skonstruowanych pojęciach i hipotezach. Czasem nasze empiryczno-codzienne wyobrażenia zaciemniają obraz (patrz: zarzut kalkowania).

    Rozumiem, że to o co prosisz (wyjaśnienie pojęć relacji i sił) jest bardzo ważne. Ale zarazem to będzie istotna (hipo)teza ontologiczna i nie wiem, czy odważę się ją sformułować już w tym momencie. Mogę tylko pewne moje intuicje przedstawić.
    Skłaniałbym się ku temu, by na poziomie transcendentalnym zatrzeć różnicę między formą i materią (tzn. są one pochodne, wobec czegoś bardziej pierwotnego, co jest "jednością" tychże). W związku z tym siły traktowałbym bardziej jako relacje, niż jako przedmioty - przedmioty byłyby dopiero tym, co "powstaje" na poziomie empirycznym.
    Nie ma sił bez różnic między nimi (relacji). Ale zarazem relacja musi "strukturyzować" jakąś "materię" (siłę). Dlatego wydaje mi się, że dobrym byłoby uznanie ich za coś "jednolitego".

    To bardzo karkołomne, wiem. Jednak podział na "materię" (tu: siła) i "formę" (tu: relacja) jest czymś dla nas "naturalnym", "oczywistym". Ale może właśnie ta oczywistość, ta naturalność zaciemnia nam obraz pola transcendentalnego? Trzeba by spróbować zbudować system (hipotezę), który rezygnuje z pojęć formy i materii na rzecz jakichś innych. Może to niewykonalne - to już byłaby jakaś weryfikacja -, a może wyjdzie z tego coś ciekawego.

    W twoim przykładzie: to chcenie, to pragnienie byłoby już jakąś (siłą-)relacją. Nie odnosi cię do innych, ale odnosi do koncertu. Relacja nie musi być relacją z innymi ludźmi. A spójrz od strony koncertu: on jest tylko wypadkową pewnych sił-relacji: gdyby nie było X ludzi, którzy pragną koncertu nie zorganizowano by go [i ty, w gruncie rzeczy, powinieneś chcieć, żeby inni pragnęli przyjść na koncert, bo dla ciebie jednego cały zespół/orkiestra nie zagra].

    OdpowiedzUsuń
  21. ad.I. Dlaczego podajesz przykłady z sfery empirii, które dotycza zdrowia, które można bardzo dokładnie naukowo sprawdzić, kiedy sprawa dotyczy obecnej w polu trancendentalnym woli mocy, która nie jest nigdy bezpośrednio dana - tylko przez długi proces interpretacji. Nawet lekarze czasem się mylą. Czy nie widzisz tutaj zagrozenia, że ktoś dla własnego spokoju i nie podejmowania trudnych "przypadków" pozwoli komuś zejść zamiast starać się twórczością go "pobudzić". Sam zgodnie ze swoimi założeniami przyjmujesz, że wola mocy nie jest bezpośrednio dana - bardzo łatwo tutaj o pomyłkę. Piszesz tak jakby każdy na czole miał wypisane ile ma woli mocy. Wola mocy to nie pasek many, który lewituje nad głowami postaci w RPG:)

    Odnośnie oporu to wydaje mi się, że poruszamy się tutaj w różnych obszarach. Ty myślisz o polityce, strukturach społecznych, kulturze, a ja o konkretnych relacjach międzyludzkich. To tutaj w odniesieniu do tych, którzy nas codziennie otaczają, których spotykamy regularnie lub mniej - trzeba się odnieść tak aby "ożywić" w nich wolę mocy - pokierowac a nie stwarzać opór. Moim zdaniem ta sfera, z którą bezpośrednio i konkretnie się spotykamy jest tą od której trzeba zacząć. Co ci da stworzenie jakiegoś twórczego dzieła, gdy pozwolisz na to aby twoi rodzice, znajomi i krewni zatruwali się resentymentem. Wielki twórca z niego, ale jaki mały człowiek. Kumpel był raz na spotkaniu ze Sapkowskim - podobno straszny z niego cham w kontaktach z fanami, no ale książki super pisze. Pamiętasz ten motyw z Maxem Schelerem - dużo pisał o etyce, ale zapytany czemu nie przestrzega wysławianych przez siebie cnót, odrzekł, że drogowskazy nie chodzą szlakami, które wskazują. Jeśli chcesz odpowiedzialnie tworzyć w sferze polityki i kultury afirmatywne dzieła - to aby nie wyjść na zakłamanego - musisz być w stanie już teraz wokół siebie realizować to co przedstawia twoja sztuka. Sfera społeczna jest bardzo ważna, ale trzeba uważać aby nie stała się ucieczką od tego co bliskie i konkretne.

    OdpowiedzUsuń
  22. ad. III. "nie przenosić (nie kalkować) na pole transcendentalne kategorii, które pochodzą ze świata empirycznego" Jeśli tak to rozejrzy się - wiele, bardzo wiele, cała masa różnych rzeczy, istot właściwości, które nas otaczają. Do tego wszystkie one ciągle się zmieniają - przechodzą z jednego stanu w drugi. Wszędzie różnice i zmiany. Czyż zabieg Deleuzea nie jest akurat przeciwieństwem tego cytatu, który przytoczyłem. Mówienie o różnicy i zmianie w sferze transcendentalnej jest właśnie przeniesieniem pojęć empirycznych do niej. Aby naprawdę mówić o Inności tej sfery trzeba by było powiedzieć o jednosci i stałości. Gdzież w sferze empirycznej masz jedność i stałość? To byłoby dopiero odantropologizowanie tej sfery.

    Napisz dokładnie co rozumiesz przez adantropologizowanie. Bo z jednej strony chodzi ci o nie przenoszenie kategorii ze sfery empirii do sfery transcendentalnej. Ale ostatecznie to chyba jest konieczne aby w ogóle móc mówić o tej sferze. Swego czasu pisałeś o metaforze jako drodze poznania tej sfery. Najlepsze metafory to te, które odnoszą się do sfery zjawisk. Właściwie to chyba tylko takie są. Nie wiem czym miałoby być to zapośredniczenie w hipotezie abstrakcyjnej, jeśli u swej podstawy nie jest ono zakotwiczone w czymś zrozumiałym tj. doświadczonym wcześniej. Metafora jaskini platońskiej mówi coś bardzo ważnego ale na przykładzie zrozumiałych obrazów. Ale rozumiem, że może chodzi o to aby ślepo nie zakładać, że skoro to co znane ma strukturę X, to to co nieznane też musi mieć taką samą strukturę. Także tutaj moge się zgodzić.

    Ale drugi kwestia odantropologizowania dotyczy tego, iż w sferze transcendentalnej nie ma niczego osobowego. Dlaczego? Czy wymóg tego aby w tej sferze była tylko Inność, musi oznaczać, iż nie ma tam także Inności osobowej? - innego Innego - który nie jest mi podobny, jest dla mnie zagadką, mogę go odkryć i odnieść się do niego.

    Ja mam w ogóle wrażenie, że wykluczenie tego co osobowe ze sfery transcendentalnej to przyjęcie rozwiązania w dążeniu do poznania takiego, że mogę się zamknąć w swojej wieży, czytać, tworzyć, rozmyślać sam. I w ogole nie potrzebuję bezpośredniego kontaktu z Innymi. Owszem mogę z nimi porozmawiać, ale rozmowa to nie dialog (w sensie bezpośredniego odniesienia do istoty egzystencji a nie rozmowa na temat tego co Kant powiedział). Bez tego co osobowe w sferze transcendentalnej traci znaczenie bycie z innym jako wartość sama w sobie, a nie tylko instrument do poznania bezosobowych sił. Czemu to ważne? - ano przypominam pooświeceniowe krytyki indywidualizmu i "wspólnego maszerowania".

    W skrócie - nie poznaje siebie i świata tylko przez medytację, samotne rozmyślania, kontemplację tworów kultury, tworzenie nowych tworów, ale przez żywe odniesienie do drugiego człowieka. To dopiero od niego mogę się dowiedzieć kim jestem, w nim mogę zreflektować czy moje pomysły nie są oderwane od rzeczywistosci, czy nie cierpię na schizofrenie. Żyję w spojrzeniu innej osoby.

    OdpowiedzUsuń
  23. Żebyś mnie dobrze zrozumiał - nie chodzi o każdą osobę - chodzi o te naprawdę ważne osoby. Nigdy nie zastanawiasz się podejmując ważnych wyborów w życiu - "ciekawe co by mój brak/ojciec/dziadek na to powiedział" (często przywołujesz osobę swego dziadka w pozytywnym świetle wiec wydaje mi sie, ze to on był taką osobą dla ciebie). Nigdy nie masz wrażenia, że on (wiem, ze to dziwacznie zabrzmi) - widzi ciebie kiedy robisz coś ważnego. Jasne, ze chodzi tylko o twoje pragnienie tego aby on ciebie widział, a nie rzeczywiste oglądanie. Ale to pragnienie mówi coś na temat struktury naszego funkcjonowania. Chcemy być uznani przez Innych, którzy są dla nas ważni. Możemy sie do tego nie przyznawać, możemy specjalnie się im sprzeciwiać - ale wszystko po to aby On lub Ona potwierdziła nasza tożsamość.

    Nie mówie, że krytyka, dystans, sceptycyzm nie są ważne - są i to bardzo. Ale mam wrażenie, że idea bezosobowego pola transcendentalnego to pozostawanie nadal w optyce oswieceniowego indydiwudalizmu, a to traci sprzed oczu ważność istnienia innych, ważnych dla nas osób. Fromm jako najwązniejsze pytanie naszej egzystencji stawiał kwestię tego jak być z innymi jednocześnie będąc sobą? Owszem, czasem trzeba sie sprzeciwiać innym, ale nie nazwałbym dobrym życia, które ciągle zmusza do podejmowania tylko takich wyborów.

    OdpowiedzUsuń
  24. Odnośnie ostatniego wątku. Czy zgodzisz się, że każda siło-relacja jest trójelemenotwa? Ale to chyba zakłada, ze relacja obejmuje w sobie także swe człony. Czyli nie ma ojca i syna bez łączącej ich relacji, ale sama ta relacja też bez nich by nie istniała?

    OdpowiedzUsuń
  25. 1. Nie jestem przekonany co do tego, iż relacja sprowadza sie do różnicy. Chociaż każda relacja musi zakładać różnicę między swymi elementami (to banał, bo jeśli by nie było między nimi różnic to byłyby tym samym), to czy musi być tak, iż różnica pomiędzy elementami relacji stanowi jej "istotę" (zauważ, że użyłem cudzysłowia:) Co z relacją podobieństwa, albo przynależnością danej grupy elementów do jednego zbioru? Banalny przykład - część z jabłek, które mam w koszyku są zielone a część jest czerwonych. Czy można powiedzieć, że czerwone są ze sobą we wzajemnej relacji - bycia czerwonym? Czy może przynależy im tylko cecha (nie relacja) bycia czerwonym. Zaś ta cecha jako kolor jest w relacji (różnicy) do innych kolorów. Ale można powiedzieć, że wszystkie te "kolorowate" cechy, które są ze sobą we wzajemnych relacjach, łączy cecha kolorowatości. Ta z kolei jest w relacji (różnicy) do np. - no własnie do czego? - do innych cech opisu danych zmysłowych - miękkości, twardosci, przestrzenności? Mniejsza z tym, chodzi o to, ze nawet jeśli u podstawy tej hierarchii jest jakaś jedna podstawowa różnica, to na poszczególnych szczeblach istnieje połączenie relacji i cech. Np. cecha bycia czerownym i bycia zielonym są we wzajemnej relacji różnicującej. Ale na wyższym szczeblu obie przynależą do tej samej kategorii - kolorowatości. Istnieje relacja, która opisuje różnicę pomiędzy nimi, ale także taka która (na wyższym poziomie) ukazuje podobieństwo. Tym samym powiedzenie, iż czerwony i zielony tylko się różnią to nie całość obrazu ich wzajemnego stosunku, ponieważ mają o wiele wiecej ze sobą wspólnego aniżeli każde z nich z np. wilgotnością. Jako holista chyba rozumiesz o co mi chodzi:)

    OdpowiedzUsuń
  26. Przechodze do punktu 2 - perspektywizm.

    1. Za Wikipedią (http://pl.wikipedia.org/wiki/Relatywizm):
    "Relatywizm – pogląd filozoficzny, wedle którego prawdziwość wypowiedzi można oceniać wyłącznie w kontekście systemu, w którym są one wypowiadane. Tym samym relatywizm stwierdza, że nie istnieją zdania niosące absolutną treść, których ocena byłaby identyczna i niezależna od jej kontekstu. Prawdziwość dowolnego sądu zależy od przyjętych założeń, poglądów czy podstaw kulturowych."

    Piszesz, że perspektywizm nie jest relatywizmem, bo nie jest grą zachcianek subiektu i nie jest tak, że wszystko wolno. Ale wydaje mi się - po porównaniu tego co piszez o relatywizmie z Wikipedią, iż opisujesz jakiś skrajny subiektywizm, który graniczy z idiotyzmem, a nie relatywizm. Łatwo zradykalizować opozycje w obrębie, których się poruszamy po to tylko aby zająć miejsce jednej z nich pod inną nazwą:) Dlatego proponuje zastanowienie się na początek jakie spektrum stanowisk mamy - tak aby zdefiniować problem, a nie kłócić sie o słowa - czy perspektywizm jest relatywizmem czy nie. Bo to zależy od tego jak rozumiemy relatywizm.

    Relatywizm twierdzi, że nie ma absolutu - podstawy poznania - kryterium, które by nam pozwoliło odróżnić prawdę i fałsz, dobro i zło. Ale pytanie - czy brakuje nam w ogóle wszelkiego kryterium ponadindywidualnego czy też brakuje nam absolutnego kryterium. Każdy ma swoje poglądy na to co jest prawdą - powiedzmy, ze coś mu tam sie wydaje (nie mówimy narazie o uzasadnieniu i prawdzie). Ograniczenie do tego poziomu tj. prawdą jest to co każdy sobie uważa za prawdę, to radykalny subiektywizm (relatywizm indywidualny). Ale może istnieć jakieś - ponadindywidualne kryterium, które nie jest jeszcze absolutne np. założenia systemu, nasze obyczaje, kultura. Wtedy jest tak, że nie mamy kryterium absolutnego (istnieje wiele interpretacji w ramach różnych kultur), ale w ramach jednej kultury nie jest tak, że wszystko wolno - bo istnieją jej podstawowe założenia. No i istnieje w opozycji do obu rodzajów relatywizmu - absolutyzm, który by głosił, iż mamy dostęp do kryteriów obowiązujacych wszystkich np. scjentyzm, różnego rodzaju religie.

    Czy dobrze cie zrozumiałem - perspektywizm nie jest relatywizmem indywidualnym, bo nie wszystko wolno. Ale, istnieje pewna ponadindywidualna, ale nie absolutna (wspólna wszystkim) płaszczyzna, ograniczająca zachcianki indywiduów. W ramach tej perspektywy wyróżnia się kilka grup ludzi. Czy zgodziłbys się, iż twój perspektywizm to - nie relatywizm kulturowy, ale relatywizm woli (tej z pola transcendentalnego, a nie psychicznej)? Takie rozwiązanie - tak mi się wydaje - potwierdzałyby twoje wypowiedzi - Piszesz o róznych formach i o tym, że nie ma jednej dla wszystich - nie ma istoty człowieka. Różnimy się, bo różny rodzaj sił w nas dominuje. Jak się przekonać, który to jest rodzaj? To zależy od tego czego chce - ale nie sam człowiek (czyli nie relatywizm indywidualny), ale wola w nim. Czyli wola, która mnie konstytuje wyznacza prawdę dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  27. 2. Ale (stawiam tutaj sobie kolejny problem)czy ten - scharakteryzowany przez mnie powyzej - perspektywizm jako relatywizm woli, może być nazwany obiektywizmem? Wiem, że to dziwnie brzmi, bo jak coś relatywnego (zależnego od kontektu) może być obiektywne jednocześnie (niezaleznie od kontekstu, zawsze takie samo). Ano mogłoby być tak jeśli różnice (tutaj różnicę woli) przeniesiemy na poziom ontologii. Mielibyśmy wtedy do czynienia z pewną redykalizacją relatywizmu woli - różnice go ustanawiające są ugruntowane w tym jak rzeczy się mają. Prawdą jest - i to prawdą obiektywną, iż jesteśmy różni (różne siły nas konstytuują) i dlatego także różne zasady nas obowiązują. Nie jest tak, że kultura, wychowanie, kontekst powoduje, że różnie przyjmujemy prawdę, ale już tak rzeczywistosć jest skonstruowana, że prawda dla danej grupy A jest inna aniżeli prawda dla grupy B. Co innego może i powienien pan, a co innego może i powinien niewolnik.

    O co mi chodzi z tym przejściem od relatywizmu woli do obiektywizmu róznic? Radykalizacja polegałaby na tym, iż w drugim przypadku prawda dla tych typów - powiedzmy, że jest ich cztery - jest obiektywna tj. zawsze i wszędzie taka sama. Tj. ludzi a-a obowiązywały takie same zasady ponad 2000 lat temu w Grecji, i takie same teraz obowiązują w Pakistanie? Zaś sam relatywizm woli dopuszczałby ich historyczną ewolucję. Czy bycie twórczym i afirmatywnym oznaczało coś innego kilka wieków temu, aniżeli oznacza dziś? Czy istnieje istota afirmacji i twórczości? Czy też to tylko formy, które historycznie nasycają się róznymi treściami. A tym samym dziś na czym innym polega afirmacja i twórczość aniżeli kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
  28. 3. Prawda jako hipoteza i eksperyment. Zgodzę się - eksperymenty egzystencjalne są ważne - to już do pewnego stopnia przedysktuwoaliśmy:) Ale pytanie - co jest kryterium weryfikacji dla stawianej hipotezy? U Poppera jest możliwa falsyfikacja i konfirmacja hipotez - obalenie albo potwierdzenie hipotezy. Hipotezy, które nie spełniają takich warunków nie są naukowe. Owszem twórcze hipotezy i eksperymenty są ważne. Ale w oparciu o co zostają one potwierdzone lub obalone? Jeżeli nie ma czegoś takiego to w ogóle pojęcie prawdy nie powinno - moim zdaniem - się do nich odnosić. No bo skąd wiemy, że hipoteza jest prawdziwa albo eksperyment się powiódł? Wtedy czeka nas wieczna niepewnosć i podejrzliwość - człowiek tworzy i tworzy, ale bez weryfikacji czort jeden wie co takiego tworzy i dlaczego. Piszesz, że trzeba uwzględnić odniesienie do tego co było. No dobrze, ale na pewno przeszłości, założeń obecnego systemu nie uznasz za absolut. Czy można tworzyć coś nowego zakładając jednocześnie, że to przeszłość wyznacza kryteria dla tego co tworzone? Co jest kryterium dla tego co zostało wytworzone? Powiesz, że nie potrzeba kryterium, nie potrzeba pewności a tym samym weryfikacji - trzeba być zdolnym zaryzykować. Ale czy celem samym w sobie są twórczość i ryzyko - napięcie woli, czy też efekty jakie one ze sobą niosą? Jeśli to pierwsze to wytłumacz jak odróżnić prawdziwą hipotezę od fałszywej.

    Chodzi mi o to, że pojęcie hipotezy i eksperymentu nie powinny być utożsamiane z pojęciem prawdy. Są one tylko narzędziami służącymi lepszemu poznaniu prawdy. Nie mogą być prawdziwe same z siebie, ale otrzymać mogą taki status po spełnieniu odpowiednich warunków np. odniesieniu do rzeczywistosci, spójności z dotychczas przyjmowanymi zasadami. Jeśli tak nie jest to nie można rożróźnić pomiędzy prawdziwą hipotezą a fałszywą. A tym samym każda hipoteza jest prawdziwa, bo jest prawdziwa, czyli dla każdego jest prawdą to co uzna za prawdę. Czyli wróciliśmy jednak do relatywizmu indywidualnego.

    Albo jest możliwa obiektywizacja woli, można ją poznać, dyskutować o niej wspólnie (nie koniecznie ze wszystkimi, ale w ramach danej grupy rodzaju woli) i wtedy rzeczywiscie nie jest tak, że każdy może sobie robić co chce. Albo każdy poznaje sam własną wolę, na bazie jej interpretacji stawia hipotezę, która jest prawdziwa, bo tak jest.

    Jeśli nie jest tak, ze "wszystko wolno" (jak piszesz na początku), to hipotezy muszą dać się weryfikować. Jeśli hipotezy nie dają się wryfikować, to każda hipoteza jest prawdziwa, i wtedy wszystko wolno.

    OdpowiedzUsuń
  29. 4. "skoro świat jest nieskończonym stawaniem się, stawajmy się wraz z nim, wyzwalajmy filozofią stawanie się, a wówczas, chociaż "formalnie", "strukturalnie" nasze "sądy" zbliżą się do "rzeczywistości" i osiągamy prawdę." Podczas komuny też tworzono wiele dzieł, albo bardziej radykalnie - Leni Riefenstahl także tworzyła wspaniałe dzieła. Ostatecznie okazało się jednak, że wielki eksperyment, w ramach którego jej dzieła byly małymi hipotezami poniósł - deliktanie mówiąc - porażkę. Pytanie jest - czy już w trakcie tworzenia można w jakis sposób być zdolnym do krytycznego odniesienia do niego, tak aby ustrzec się przed tak wielkimi porażakami. (zakładam, że mówimy tutaj o eksperymentach w sprawach egzystencjalnie podstawowych, a nie o temacie pracy doktorskiej).

    Czy nie może byc tak - aby ustrzec się przez katastrofą egzystencjalną, do której może doprowadzić bezrefleksyjne trzymanie się jednej hipotezy - iz stawiamy tą wielką hipotezę i rozpoczynamy eksperyment, ale w trakcie jego trwania możemy częsciowo starać się go weryfikować. Jak? W nazistowskich Niemczech nie wszyscy ślepo szli za Fuhrerem, ale część - fakt, ze mała - ukonstytuowała opozycję i się sprzeciwiała - oni wiedzieli co się święci. Czy więc np. zdanie innych nie mogłoby być - nie mówie absolutem, któremu mamy sie teraz podporządkować - ale czymś wartym uwzględnienia. Ale nie musza to być inni - mogłaby to być szczera ocena otaczającej rzeczywistosci - zakładam wartości X, Y i Z - czy one naprawde je realizuję/realizujemy w życiu? Hitler był przekonany - dzięki kilku szczęsliwym wypadkom historycznym - iż jest wybrańcem Boga, i tym samym każda jego decyzja doprowadzi do sukcesu (trzymał się twardo swojej hipotezy). Tak bylo kiedy miał szczęści (aneksja Austrii, potem Czech nie wywołała rekacji u Francji i Anglii). Ale zachłysnął się swoimi powodzeniami, i podczas wojny zamiast słuchać swoich generałów postanowił zaufać swojej "nieomylnej" intuicji i np. w Rosji walczył na kilka frontów jednocześnie - zdobycia Moskwy i złóż na Kaukazie. Wszystko się skończyło dla nazistowskich Niemiec katastrofą pod Stalingradem. Jednostka to nie absolut.

    Wiem, że kiedy omawialiśmy sprawę np. wychowania to pisałeś o tym, że nie chodzi o narzuenie dziecku jednej hipotezy - musisz być profesorem filozofii. Ale chodziłoby o - w skrócie - wychowanie do bycia wolnym i samodzielnym. Ale w takim procesie zakłada się komunikację pomiędzy wychowawcą i wychowankiem, która może doprowadzić do zmiany wcześniej przyjmowanych hipotez na temat tego co jest dobre dla mojego dziecka (no chyba, że nie przyjmujemy w ogóle hipotez i po prostu dziecko same się wychowuje w próźni - wtedy nie ma czego wryfikować). Taka komunikacja odpowiada temu co nazywam weryfikacją hipotez. Istnieje drugie Ja, przyroda - jakaś rzeczywistosć poza mną - której dotyczą moje hipotezy i która "odpowiada" na "stawiane przeze mnie pytania" (Kant określał stawianie hipotez jako stawianie przyrodzie pytań). Albo w perspektywizmie istnieje mozliwość uzyskania sygnału zwrotnego od tego co nie-Ja, albo nie. Albo coś ogranicza wolność podmiotu, albo wszystko wolno.

    OdpowiedzUsuń
  30. Ad I. Pewnie, że nie pasek many. Ale nie chodzi o to, żeby każdego odbiorcę potencjalnego po kolei oglądać, żeby wiedzieć ile ma woli mocy, a następnie dostosować do tego dzieło. Nie - to mi śmierdzi jakimś utylitaryzmem w sztuce. Raczej chodzi o to, żeby przelewać do dzieła swoją witalność, by to następnie przelewało ją dalej - a to co się stanie z odbiorcą, czy wytrzyma on tę witalność to już inna kwestia. [Piszę o wytrzymaniu witalności bo życie nie zawsze jest czymś lekkim i przyjemnym i sztuka nie zawsze powinna być lekka i przyjemna - może nawet przeciwnie: popatrz na grecką tragedię, albo kino moralnego niepokoju. Albo nawet na mój tekst o obrazach Beksińskiego - podkreślam tam motyw cierpienia.]

    Co do rodziny. Rozumiem i częściowo się zgadzam. Ale powiem tak: "najtrudniej być prorokiem we własnym kraju". Nie wiem jak u Ciebie, ale u mnie najbliższa rodzina często nie traktuje poważnie mojego "filozofowania". Chyba, że chciałbyś wpływać na ich nieświadomość, a nie świadomość. Dla mnie, w tej sytuacji, sensowniejsze jest nie tyle "nawracanie na siłę" najbliższych co raczej wierność swoim przekonaniom - czyli metoda Schelera odpada. [A co do Sapkowskiego: znam to środowisko i wiem, że ma opinię chama, ale... po tej książce-wywiadzie Sapkowski-Bereś, który czytałem widzę nieco inaczej tę sytuację: przyczyny jego zachowania... co nie oznacza, że je akceptuję.]

    Ad III. Krzesło jest jednością i stałością. Szklanka jest jednością i stałością. Dla średniowiecznych państwo, wiara, natura były jednością i stałością. Trzeba było wielu odkryć (episteme) i wydarzeń, by przełamać tę "oczywistość" (doxa) stałości.
    Na swoją obronę powiem tak: uprościłem kwestię ontologii (antysubstancjalistycznej) bo to tylko wpis na blogu - gdybym chciał wszystko tu zawrzeć (zakładając, że już mam taką wiedzę) to powstałby bardzo długi traktat. Spójrz sobie chociaż na "Różnicę i powtórzenie" Deleuze'a, gdzie przedstawiona jest właśnie antysubstancjalistyczna ontologia: to długa, trudna książka i jest bardziej skomplikowana: Deleuze rozróżnia różnice (empiryczne) i Różnicę (transcendentalną), wprowadza różniczki, różnicę intensywności itd. - stara się tak budować te pojęcia, by właśnie nie były kalkami.
    Mój wpis o antysubstancjalizmie nie miał być dokładnym wykładem z ontologii, ale raczej a) tłem dla rozważań o perspektywizmie oraz b) przedstawieniem samej idei antysubstancjalizmu.

    Co do usunięcia osoby z pola transcendentalnego. Wszystko rozbija się o to, jak rozumieć osobę? Jeśli osobą jest mężczyzna, kobieta i dziecko, nie jest nim zwierzę, roślina i kamień oraz osobie należy się szacunek (wydaje mi się, że - w skrócie - to stoi za twoim pojęciem osoby, chociaż może byś to inaczej ujął) to jestem przeciw temu. Dlaczego? Dlatego, że właśnie odbiera Innemu jego Inność: dla mnie przed jakąś osobą jest kobiecość, męskość czy dziecięctwo, z których każde ma własną, inną wartość - i to tę inność należy nauczyć się akceptować, a nie rozmywać wszystko w powszechnej "osobie". Z drugiej strony należy również nauczyć się akceptować taką inność w wypadku zwierzęcia, rośliny, kamienia. Tu trzeba usunąć hierarchię między mężczyzną i kobietą, dorosłym i dzieckiem, człowiekiem i zwierzęciem, organizmem żywym i kamieniem (usunąć tu, by odbudować gdzie indziej: w typach sił).
    W ten sposób - mam nadzieję (hipoteza, nie pewność) - da się uniknąć wspólnego maszerowania zarówno pod flagą ze swastyką, jak i pod flagą kapitału lub równającej w dół demokracji. Nie chodzi o oświeceniowy indywidualizm, ale indywidualizm "postmodernistyczny" ;) mam na myśli to: nie zatracić swojej inności i jednocześnie nie zacierać inności wszystkich i wszystkiego wokół.

    OdpowiedzUsuń
  31. Co do trójczłonowości relacji. Powiem tak: ojciec i syn to poziom empiryczny a ojcostwo/synostwo to poziom transcendentalny ;) Tzn. te człony są na różnych poziomach: relacja (pierwotna) jest na poziomie transcendentalnym, a przedmioty, które wytwarza, są na poziomie empirycznym.

    OdpowiedzUsuń
  32. Ad 1. W kwestii relacjo kolorowatości... Odpowiedziałbym Ci, krótko, tak: kolorowatość, to struktura będąca zbiorem relacji - zależnie od tego w jakim miejscu tej struktury zostanie umieszczony przedmiot, takiego "nabiera" koloru.

    OdpowiedzUsuń
  33. Perspektywizm:

    Ad 1. Mój błąd - nie sprawdzam znaczenia pojęć na wikipedii ;) tylko odnoszę się do tego, jak ich używaliśmy na studiach... a to trochę nieobiektywne było.
    Opisałem jako relatywizm to, co nazywa się relatywizmem indywidualnym, to fakt. Ale jednak broniłbym się przed sprowadzaniem perspektywizmu do innego rodzaju relatywizmu. Chodzi jednak o coś nieco innego.

    Zacznijmy od najważniejszego: to wszystko ma status hipotezy, a nie dogmatu. Miej to w pamięci. Po drugie: w tym kontekście typy sił (poziom transcendentalny) uważam za coś uniwersalnego - ich się nie da zrelatywizować, nie istnieją one wyłącznie w jakimś kontekście (indywidualnym czy kulturowym), ale są "tym najwyższym poziomem", któremu jest "podporządkowane" wszystko. Po trzecie: mimo tego "uniwersalizmu" wciąż nie istnieją istoty czy absolutne prawdy. Po pierwsze: dlatego, że te siły prowadzą ze sobą nieustanną grę i "istota" jakiegoś bytu zmienia się. Nie ma tu prawdy jako platońskiej (aczasowej) idei. Nie ma też prawdy rozumianej po heglowsku: jako telos przemian danego bytu (np. u niego prawdą religii, po kolejnych przemianach, jest protestantyzm). Gra sił nie ma celu, który ma być zrealizowany. Zwróć uwagę na ważną kwestię: mówimy o prawdzie filozoficznej (episteme), a nie codziennej (doxa). Nie chodzi o to, że nie ma prawdy typu "to jabłko jest zielone". Bez jaj. Ale przecież nie o takie prawdy chodzi w filozofii. Filozofia pyta o istotę, np. czym jest człowiek? często po to, by przejść na poziom powinności. Np. jeśli człowiek jest grzeszny z natury, to powinien kierować się nie własnym rozumem, ale nakazami danymi od Boga. W perspektywizmie można co najwyżej powiedzieć: człowiek jest grą sił. Niby to jest jakaś prawda, ale bardzo formalna. I nie da się z niej wyciągnąć powinności typu "powinien postępować tak, a tak", bowiem zależnie od tego, która siła go ocenia, inną powinność mu wyznaczy. Moja "etyka immanentna" jest tylko perspektywą siły typu a.-a. I raczej jest to "hipoteza dla mnie" niż "prawda dla mnie".
    Z jednej strony jest tu uniwersalizm - typy sił są czymś powszechnym, przenikają wszystko i nie są zależne od kultury czy poglądów. Ale z drugiej nie ma uniwersalnych ocen i istot, bo zawsze istoty i oceny wypowiada jedna z tych sił.

    Ad 2. W sumie odpowiedziałem wyżej na twoje drugie pytanie - jest tu coś obiektywnego (przy czym, to tylko hipoteza). Ale zarazem coś relatywnego. Dlatego wybrałem trzeci termin: perspektywizm.

    Co do istoty siły i pytania, czy typ a.-a. dziś i w Grecji powinien działać wedle tych samych zasad.
    W gruncie rzeczy to trudne pytanie. Wyróżniłem i opisałem 4 typy sił jako obiektywne, ale możliwe, że i one mogą ulegać przemianie, rozwojowi. Coś takiego może sugerować "Z genealogii moralności" Nietzschego: najpierw wyróżnia on tylko dwa typy - Pana i Niewolnika - ale następnie pokazuje, jak wzajemna gra tych typów (niewolnik się buntuje, zostaje Kapłanem, który zaraża reaktywnością) wyłania kolejny: człowieka z nieczystym sumieniem. We wpisie o etyce hierarchicznej wyróżniłem też podtypy, np. w typie afirmatywnym-reaktywnym umieściłem nie tylko Kapłana, ale również Ascetę i Nihilistę Czynnego. Nie są oni dokładnie tym samym: Asceta czyni reaktywnym tylko swoje ciało i swego ducha, Kapłan - ogół społeczeństwa, Nihilista Czynny chce sprowadzić chorobę i ostatecznie śmierć na "cały wszechświat". Także skłaniałbym się jednak ku temu, by również pewną zmienność wpisać w każdy typ siły, ale bardzo to komplikuje cały obraz i pewnie w tekstach będę się posługiwał tymi typami sił, jako niezmiennymi. Ogólnie odsuwam to zagadnienie, bo jest trudne.

    Co do a.-a. w Grecji i dziś. Na pewno nie będzie się dokładnie tak samo zachowywał, bo inne okoliczności (relacje ;) ) wymuszają inne działania. Ale być może jest jakiś wspólny rdzeń (z zastrzeżeniem tego, co pisałem przed chwilą).

    OdpowiedzUsuń
  34. 3. Kolejna trudna kwestia. Ale broniłbym się w oparciu o to, co pisałem wcześniej. Obiektywnie istnieją te typy sił, ale ponieważ zawsze w tobie dominuje tylko jeden z nich, to z jego perspektywy będziesz oceniał prawdę. Czyli dla a.-a. eksperyment egzystencjalny zostanie uznany za udany,jeśli wytworzy więcej witalności. Dla pozostałych typów natomiast eksperyment byłby raczej czymś,czego by nie chcieli (bo cenią pewność, a nie hipotezę), ale jeśli już by musieli, to za udany uznali by taki, który np. podporządkowuje więcej ludzi woli Transcendensu (typ a.-r.), albo zmniejsza ryzyko pojawienia się Brevików (typ n.-a.).
    Powiem tak: to moje pozytywne wartościowanie hipotezy i eksperymentu odbywa się wyłącznie z perspektywy siły jaką jestem (a.-a. mam nadzieję ;) ). I tutaj - przechodząc do innego twojego pytania - eksperyment i efekt "zlewają" się w jedno, bo celem eksperymentu jest możliwość dokonania kolejnego eksperymentu (w tym sensie, że: mam się rozwinąć, zmienić, być inny, ale na tym nie poprzestawać,tylko znowu mam się zmienić,rozwinąć i tę inność zmienić na jeszcze inną).

    OdpowiedzUsuń
  35. Ad 4. Zacznę od przykładu z Hitlerem. Rozbawiło mnie to,bo Wołoszański powiedział dokładnie coś przeciwnego do Ciebie :D Otóż w książce "Tajna wojna Hitlera" opisuje, że wszystkie zwycięstwa Hitlera wynikały z tego, że ufał tylko sobie, a porażkę z Rosją poniósł dlatego, że zaczął słuchać swoich doradców :D Mógłbym to bezczelnie wykorzystać teraz na swoją korzyść ;) ale daruję sobie - w gruncie rzeczy to tylko opinia historyków, co tam się faktycznie działo ciężko stwierdzić.

    Ale wróćmy do meritum sprawy: czy można weryfikować hipotezę w trakcie jej realizacji. Tak,myślę, że tak - na tej zasadzie, którą opisałeś z wychowankiem: wzajemna komunikacja. Wiesz: dla mnie ważny jest już sam moment formułowania hipotezy: czy chcesz "mnożyć" życie, witalność (np. siłę, zdrowie, samodzielność u wychowanka, nawet ryzykując, że wybierze kiedyś "źle"), czy je ograniczać, podporządkowywać czemuś (np. wychowanek powinien być mądry i odpowiedzialny, ale ostatecznie powinien kierować się bożymi nakazami, by nie grzeszyć). Z drugiej strony nie chodzi o taką prostą weryfikację: np. wychowanek czegoś nie chce, uważa to za złe dla siebie,więc z tego rezygnujesz - nie koniecznie, np. jeśli widzisz, że w dłuższej perspektywie wyjdzie mu to na dobre, to nie ulegasz mu. Ale nic przecież nie stoi na przeszkodzie, byś pogadał z kimś innym jak on to widzi, albo w myślach spróbował wyobrazić sobie jak rozwinie się ten eksperyment. A jeśli jakieś "nieoczekiwane dane" pojawiają się już na pierwszym etapie,to warto je przemyśleć (np. myślałeś, że chemiczna reakcja będzie spokojna i da efekt X, a zaczęła się gwałtownie i wiele wskazuje na to, że jej kontynuowanie doprowadzi raczej do wybuchu, niż oczekiwanego X, to rozsądniej będzie przerwać eksperyment i ew. zmodyfikować go i rozpocząć jeszcze raz). Ja tylko chcę pokazać, że tak czy siak (konsultacje z innymi, dane obserwowalne, przemyślenie hipotezy) nie "powinno" usuwać elementu ryzyka, niepewności.
    Te przykłady z ZSRR czy nazizmem są o tyle słabe - w moim przekonaniu - że oba te ustroje przedstawiały się jako dobre, a ponadto wychodziły na przeciw pewnym oczekiwaniom ludzi (przecież to nie Hitler i spółka byli jedynymi antysemitami, ale duża część społeczeństwa). Przecież wielu Niemców i ludzi popierających nazizm nie wiedziało o obozach koncentracyjnych. III Rzesza starała się zewnętrznie przedstawiać jako dobra: jako ratunek przed komunizmem i amerykanizmem. Czy dziś nie jest tak samo z zachodnim kapitalizmem? Czy w telewizji mówi się o tym, jak to nasze korporacje wykorzystują ubóstwo w Chinach czy Indiach do tańszej produkcji towaru? Albo nie obalają reżimu w jakimś kraju, bo dzięki temu mają stamtąd tanią ropę? Czy też raczej mówi się jacy to my jesteśmy humanitarni i jak walczymy o prawa człowieka? Zastanów się nad tym dobrze i nad dzisiejszą "sztuką" w mediach, a potem wyjeżdżaj z Riefenstahl ;)

    Trzeba stawiać hipotezy, odważne hipotezy. Ale trzeba się też (i to jak najszybciej) nauczyć myśleć, dostrzegać więcej, niż chcą nam pokazać. I weryfikować owe hipotezy (choćby na najprostszym poziomie: czy zmierzają tam,gdzie chcieliśmy - nawet jeśli nie wiemy, co w owym "tam" jest).

    OdpowiedzUsuń
  36. 1. "Nie wiem jak u Ciebie, ale u mnie najbliższa rodzina często nie traktuje poważnie mojego "filozofowania". Chyba, że chciałbyś wpływać na ich nieświadomość, a nie świadomość. " Nawiąże tutaj do wątku, który poruszyłem raz w mailu do ciebie i postawie pytanie: w jakim stopniu dla ideału aa jest ważne wykształcenie? Czy dopuszczasz, że ktoś nie wie kto to Kant i Husserl, Szymanowski czy Strawiński, nie chodzi do opery ani do teatru, ale jest typem aa? Bowiem - jego "tak" oznacza "tak", a jego "nie" oznacza "nie" - a nie "może tak a może nie". Jest w stanie pójść w ogień dla wartości, które wyznaje. Nie ma dużo znajomych, ale kilku bliskich przyjaciół. Mimo to bardzo szybko znajduje wspólny język z innymi (no dobra, o Kancie z nim nie pogadasz), potrafi żartem rozładować ciężką sytuację. W grupie jest w stanie szybko przejąć przewodnictwo, a ludzie ufają mu, bo zawsze dotrzymuje słowa. Taki wyidealizowany Wałęsa:) Chodzi o jego poziom wykształcenia - prawie zerowy. Czy może być aa?

    Moim zdaniem kwestia wykształcenia nie tylko nie powinna tutaj mieć pierwszorzędnego znaczenia, ale jest absolutnie bez znaczenia. Dlatego też nie rozumiem twej sugestii - że chce się oddziaływać na nieświadomosć jednak a nie świadomość. Mi się wydaje, że tutaj to powinno być oczywiste, że na nieświadomość - wola mocy to przecież sfera nieświadomości. Bycie aa nie polega na rozmowie o filozofii, ale na autentycznym byciu. Tak ja to rozumiem. Co ty na to? (to tak trochę - przez analogię - odnosi się do pytania ile jest warta wiara prostego ludu, jeśli tak naprawdę nie jest on w stanie nawet składnie wyartykułować w co wierzy, nie mówiąc o uzasadnieniu swej wiary. Bycie polega na działaniu, a nie prowadzeniu przyjemnych rozmów.)

    OdpowiedzUsuń
  37. 2. odnośnie "kolorowatości". Nie wiem czy sie zrozumieliśmy. Mi chodziło o "kolorowatość", ale o to że sprowadzenie relacji do różnic to uproszczenie, bo: " powiedzenie, iż czerwony i zielony tylko się różnią to nie całość obrazu ich wzajemnego stosunku, ponieważ mają o wiele wiecej ze sobą wspólnego aniżeli każde z nich z np. wilgotnością. " Istnieją różnicujące relacje, ale na innym poziomie jednoczące kategorie, które ukazują podobieństwo.

    W sumie to mówie cały czas to samo - nie istnieje całość jako wielość indywiduów, ale hierarchia wspólnot - łączących jednostki, ale także rodzących konflikty (różnicujących). Nie ma czegoś takiego jak relacja po prostu - istnieją różne relacje - bliższego lub większego podobieństwa, mniejszej lub większej różnicy. To w kwestii podsumowania.

    OdpowiedzUsuń
  38. Ad 1. Och... kiedy mówiłem o braku poważnego traktowania filozofii to przecież nie miałem na myśli epatowania nazwiskami, tytułami książek i terminologią. Chodziło mi raczej o to, że źle znoszą już samo to, gdy zapytam o przyczyny czegoś, albo próbuje poddać w wątpliwość jakieś powszechne mniemanie. Nie o wykształcenie mi chodziło - tylko o gotowość do sceptycyzmu.
    A kiedy pisałem o nieświadomym oddziaływaniu. Chodziło mi o coś innego, ale mój błąd - w całym tym kontekście nie powinienem używać tych terminów lub wyjaśnić, że chwilowo używam ich inaczej. Przez "nieświadome oddziaływanie" miałem na myśli jakieś podstępne, erystyczne zabiegi, albo neurolingwistyczne programowanie itp. A przez "oddziaływanie świadome" miałem na myśli: pogadać na jakiś popularny temat (np. aferę pokazywaną w TV) i spróbować rozbić pewne oczywistości i pobudzić krytyczny namysł, albo obejrzeć wspólnie jakiś ambitniejszy film itp.

    Może i bycie polega na działaniu. Ale pamiętaj o tym, o czym rozmawialiśmy głównie na twoim blogu: egzystencjalne eksperymenty wymagają umiejętności rozumowych (nie koniecznie: uniwersyteckich), czyli: zdystansowania się do posiadanej wiedzy oraz przyjmowanych wartości i krytycznego namysłu nad nimi.

    Ad 2. Czy takie myślenie nie prowadzi ostatecznie do tego, że musiałaby istnieć Struktura Struktur?

    OdpowiedzUsuń