czwartek, 20 grudnia 2012

LXI

Nowy eksperymentalizm - być może potrzeba nam pewnej dawki nihilizmu. Zrobić ten jeden krok poza relatywizm. Odrzucić wszelkie wartościowania, wszelkie oceny, nawet te czynione wyłącznie na własny użytek. Stanąć w pustej przestrzeni, gdzie nic nie jest ani dobre, ani złe. A potem uczynić kolejny krok: w empiryzm, czystą dziedzinę doświadczania: oglądać, smakować, przeżywać, próbować. Zaznawać wszystkiego od wewnątrz i we wszystkich kierunkach. Swobodnie eksperymentować, bez żadnych granic. Wszystko po to, by móc znowu oceniać, znowu wartościować, za każdym razem mogąc powiedzieć: "doznałem tego". We wszystkich innych wypadkach: milczeć.

44 komentarze:

  1. W pustej przestrzeni ? Chyba ' po wyrwaniu ' matrycy języka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chodziło mi o przestrzeń pustą aksjologicznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od nihilizmu, poprzez empiryzm, do aksjologii ?
    Chyba na bezludnej wyspie. :)
    A na poważnie ... na koniec wrócisz do podstawowych wartości. Do tego co sprawia, że akceptujemy siebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skoro tak mówisz, to od razu widać, że nie eksperymentujesz ;) Po takim (prawdziwym) eksperymencie nie ma już powrotu do podstawowych wartości, chyba, że w jakimś neurotycznym wyparciu tego, co się przeżyło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Takiś doświadczony eksperymentami ? :)
    Ja to wiem, boleśnie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Weźmy najprostszy przykład eksperymentu: dziecko, które wymyka się matce mimo jej ostrzeżeń (nihilizm) i doznaje krzywdy (empiria) ale również poznaje nową przestrzeń (empiria). Dziecko wie już co to zagrożenie, doświadczyło tego. Możliwe są dwie reakcje: ucieknie z powrotem do matki, przywrze do niej i już zawsze będzie jej posłuszne (powrót do podstawowych wartości, o którym piszesz) albo następnym razem lepiej przygotuje się na stawienie czoła zagrożeniu lub też pogodzi się z ryzykiem, jako ceną za poszerzenie horyzontów (nowe wartościowanie).
    Masz częściową rację: eksperyment może wyzwolić dwa efekty: aktywny i reaktywny. Mnie interesuje ten pierwszy, ty podkreślasz ten drugi.

    Jednakże sam aforyzm ma, mimo wszystko, bardziej ogólniejszą formę. Bo nawet jeśli dla kogoś eksperyment skończy się tak jak dla Ciebie: powrotem do podstawowych wartości, to wówczas głoszenie tych wartości (nawet jeśli się z nimi nie zgadzam) jest dla mnie cenne, bo poparte osobistym doświadczeniem. Nie lubię księży, którzy wypowiadają się o małżeństwie i seksie. Nie lubię abstynentów, którzy krytykują picie alkoholu. Albo ocenianie stosunków homoseksualnych. Czy homoseksualizm jest dobry, czy zły? Jeśli znasz odpowiedź na to pytanie, to rozumiem, że go próbowałeś/próbowałaś. Ja nie miałem okazji - dlatego nie oceniam, milczę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ej, nihilizm to nie bunt. To aksjologiczna deprecha na maksa.
    Wiesz, tak jakoś jest, że czujemy się ze sobą dobrze, gdy robimy coś dla kogoś, empatycznego, w różnych formach aktywności, od sfery kontaktów osobistych do nauki, walki o coś istotnego. Uparty nihilista więdnie, marnieje, gorzknieje.
    Pewnie to efekt nierozerwalnych więzów z grupą historycznie rzecz biorąc i biologicznie - jednostka samotna lub negująca wartości cierpi najbardziej sama, akceptacja ( bodajże choć jednego osobnika) jest nam potrzebna jak tlen.
    Było pokolenie , które autentycznie w latach sześćdziesiątych eksperymentowało z wartościami mieszczańskimi i niewątpliwie wiele wniosło w rozwój duchowy człowieka, ale zważ że nie byli to nihiliści, mieli swój dekalog wartości, po części wywodzący się od : kochaj drugiego jak siebie samego.

    Ocenność, na okrągło oceniamy coś, czego nie próbowaliśmy, np. uprawiając krytykę sztuki- nie będąc artystami, miłość - nie kochając , starość - będąc młodymi, wychowanie dzieci - nie będąc rodzicami ... więc ?
    No nie można się ograniczyć do pól zaliczonych.
    Ja tam odpuszczam sobie, aż taaaką uczciwość ' badawczą '.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nihilizm to brak wiary w wartości. Kropka. Sam w sobie ani depresyjny, ani radosny. To już zależy od "użycia". Dla kogoś, kto potrzebuje kierownictwa z zewnątrz: deprecha, bo brak wyznaczników. Dla osobowości twórczej: radość, bo nic go nie ogranicza w kreacji.

    Dalej: myślę, że odpuszczasz się nieuprawnionego uogólnienia. Są ludzie, którym nie sprawia przyjemności, gdy robią coś dla innych (i nie są to psychopaci, nie są też to ludzie, którzy się mylą co do swoich uczuć, chyba, że ty lepiej wiesz co czują naprawdę). Są tacy, którym wystarczy akceptacja ich samych i nie potrzebują niczyjej innej. Z drugiej strony wielu czuje się szczęśliwa robiąc coś dla innych, bo od małego im powtarzano, że jak ktoś coś robi dla bliźniego to jest fajny i jak to robią, to czują się fajni.

    A ja właśnie proponuję taki eksperyment: ograniczyć się do pól zaliczonych. Nie chcesz - nie próbuj, przecież nie zmuszam. Ja spróbuję.

    OdpowiedzUsuń
  9. Radość to już wartość :).

    Kierownictwo samozwrotne, z własnego wnętrza, subiektywne, błogostan.
    Nic o mnie wiesz, ja - przybysz z wirtualnej nieskończoności, starszy o eony, z polami, do jakich nie możesz dotrzeć, z walką o centymetry do granicy, z rojowiskami bez pszczół, z lotu - bez zanurzania - obejmująca.

    Eksperymentując w nihilizmie, nie idź czasem drogą Raskolnikowa, bo możemy się spotkać w nieciekawym punkcie. :)

    Szczęśliwych trzech następnych dni ! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. O której tobie nic nie wiem? Tej "prawdziwej" czy tej internetowej? Nie masz jednej tożsamości (nikt nie ma), ale tysiące masek (pod którymi kryją się tylko kolejne maski), czy też lepiej byłoby powiedzieć (zgodnie z tym co pisałem gdzie indziej): składasz się z tysięcy przepływów-praktyk, które tworzą na powierzchni złudzenie jakiegoś "ja". Częściowo znam jedną z tych praktyk: dyskusję na tym blogu - tyle o tobie wiem, myślę, że nie jest to nic ;)

    Co do eksperymentu: jest z nim nierozerwalnie związane ryzyko, ryzyko, którego konsekwencje trzeba ponieść. Jeśli przyjdzie mi podjąć kiedyś taki eksperyment być może spotkamy się w owym nieciekawym punkcie.

    Ja tam obchodziłem Staniesłońca i Święto Roda, ale dziękuję i Tobie życzę udanego i szczęśliwego 24-26++ ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Źle się czuję przybierając maskę, unikam jak mogę tego fortelu, czasami nie warto ( płytkość, chwilowość relacji ) być tożsamą z sobą samą.
    Moje JA nie jest złudzeniem, oplata swoją odmiennością wszystkie chwilowe aktywności w czasie. Jest nie tylko pamięcią mnie samej sprzed lat czy chwili, może tworzy się w czasie, może odwrotnie rzutuje na moje wybory i decyzje. Skłaniam się do drugiej opcji.

    No fakt, trochę mnie znasz z walki o poznanie Twego filozoficznego poletka. :)

    Wszystko jest ryzykiem, nasze trwanie, bo zawsze możemy mu nie sprostać, umniejszyć, spłycić w egoizmy codzienne.

    Stałeś się wierzącym ?

    OdpowiedzUsuń
  12. Może niepotrzebnie o tych maskach mówiłem. Chodziło mi raczej o te tysiące różnorodnych praktyk. Maska kojarzy się zaraz z czymś fałszywym, z udawaniem. Raczej chodziło mi o to, że pewnie do rodziców odnosisz się inaczej niż do przyjaciół, jeszcze inaczej do przełożonych, a jeszcze inaczej sam na sam ze sobą - i nie ma w tym udawania, to po prostu "różne gry", o różnych regułach. W żadnej z nich nie jesteśmy prawdziwi, ani fałszywi - w każdej jesteśmy "sobą"=inną praktyką. To samo jest z pamięcią i decyzjami: są pewnymi praktykami. Gdybyś zwróciła uwagę to byś zauważyła, że dziś twoja pamięć i twoje wybory funkcjonują inaczej niż jakieś 5 lat temu. Nie jest tak, że w ogóle nie mamy nic wspólnego my teraz i my 5-10 lat temu. Ale myślę, że większość tej ciągłości jest pozorna, projektowana przez nas, niż faktyczna. Więcej tu przesunięć i mutacji. I nie mówię, że ja jest złudzeniem: ja empiryczne jest jak najbardziej realne - nie ma tylko ja transcendentalnego ("duszy").


    Wierzącym? Hmm... Nie, raczej nie. Ale bliżej mi jednak do zwyczajów i tradycji związanych z Rodem niż Chrystusem.

    OdpowiedzUsuń
  13. Otóż mam problem wraz z wiekiem ( rosnącym :)do stosowania różnych praktyk - może stosuję odmienną stylistykę, ale treść niezależnie od odbiorcy prawie się nie zmienia ( prawie, bo nie należy krzywdzić, prawdę da się pominąć - nie stosując kłamstwa ). Niektórzy wręcz nazywają mnie dziwakiem :). Fajnie, czyli to działa.
    Owszem, zdarza mi się zmienić zdanie, zachłysnąć się czymś odmiennym, ale to nie znaczy, że zmieniam tożsamość, moje Ja coś odrzuca, coś akceptuje, doplata, odplątuje, ale od twardego rdzenia.
    Matko kochana, to co piszesz sugeruje chaos osobowości. Pozór Ja przez projekcję. O nie, tak nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  14. Hmm... Być może - ale nie wiem tego na pewno - Foucault by powiedział, że już ta stylistyka ma znaczenie, że wydaje nam się, że dyskurs jest neutralny, a stojąca za nim treść jest idealna, tzn. zawsze ta sama, a faktycznie dyskurs nie jest niewinny.

    Chaos? Myślę, że co innego rozumiemy pod tym pojęciem, więc powiem: nie, nie chaos. Raczej zmianę: raz szybką, raz wolną, ale postępującą - to raz. A dwa: złożenie z wielości (bez rdzenia, bez idealnego, wyróżnionego elementu - no, może byłoby nim ciało, bo bez niego żadne praktyki nie mogłyby się doplatać i odplatać).
    Pomyśl o sytuacji, w której ktoś przeżywa bardzo poważny, wewnętrzny konflikt, w którym musi coś wybrać, a nie jest w stanie i jest na skraju załamania nerwowego, czy też rozpadu osobowości. Co nam pokazuje taki przypadek? Że tego kogoś tworzyły dwie rzeczy, dwie praktyki, które poza nim okazały się w końcu konfliktowe ("sprzeczne") i które teraz wymagają opowiedzenia się za jedną i rezygnacji z drugiej, a więc rezygnacji z czegoś, co uznawano za część siebie, za część "ja". Gdyby był jakiś rdzeń nie istniałyby takie sytuacje wewnętrznego konfliktu, sytuacje wyboru: "decyzja" byłaby zawsze prosta, bo zgodna z tym naszym rdzeniem. W pewnym sensie - ale to tylko metafora - takim "ja" dysponuje fanatyk: on się nigdy nie waha, on nigdy nie przeżywa wewnętrznego rozdarcia, konfliktu, on zawsze wie co ma zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  15. no zgoda, mały wpływ ma , ale to po prostu ' ułatwianie ' sensu komunikatu, dostrajanie się do możliwości odbiorcy.

    Myślę, że tak mało wiemy o samoświadomości ( jak i o świadomości a nawet inteligencji ), że nasze mniemania muszą być li tylko intuicyjne.
    Nawet ciało nie musi być konieczne przy pewnych założeniach.

    Tak by było, gdyby konflikt powstał bez czynników zewnętrznych, został wygenerowany przez rdzeń dla rdzenia, nigdy tak nie jest.
    Konflikt tworzy relacja.



    OdpowiedzUsuń
  16. Zgadzam się: konflikt jest możliwy tylko dlatego, że istnieje relacja. I o to też mi chodzi: nie jesteśmy rdzeniem, tylko serią takich relacji.

    Jakie założenia dotyczące ciała masz na myśli? Przeniesienie umysłu do maszyny? Idealizm? Czy nieśmiertelną duszę?

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie, relacja jest z zewnątrz, tzn. sprowokowana, wymuszana przez rzeczywistość wobec naszej świadomości. No proszę,pomyśl, np. Ja nie będzie w tej samej jednej chwili oczekiwało ( chciało )wykluczających się 2 czy 3 rzeczy na raz, czyli nie wejdzie w konfliktową relację z samym sobą, zewnętrzne czynniki mogą jedynie to spowodować.
    Jest taki czas, kiedy ze zdumieniem odkrywamy swoją jedność
    ( wartości, kanonów itp.), fundament sterujący najbłahszymi działaniami wobec całej rzeczywistości.Samoświadomość podstawy daje najbardziej uczciwą ocenę siebie w czasie wobec zachowań aktualnych - ja -, wchodzących w relacje.

    :) a i owszem, nawet bez maszyn, świadomości- jako strumienie kwantów przemieszczające się we Wszechświecie - wizja ewolucji człowieka niezależnego od materii.
    A na teraz ? Intuicja przedżycia, istnienia ponad, ale nie wiem czy nieśmiertelnego ( wybór trzeba sobie zostawić ). Pełnobyt przed i po wizycie tutaj. Tutaj też cenne bardzo i nawet wiem co.
    A stamtąd pewne relacje, nadzieja ...
    Nie, nic nie piłam :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja to trochę inaczej widzę: rzeczywistość nie produkuje konfliktu, tylko ujawnia tkwiący w nas konflikt. Dopóki zewnętrze nie wymaga decyzji wydaje nam się, że jesteśmy harmonijni, "tożsami", "niesprzeczni", ale kiedy na zewnątrz pojawia się pewna sytuacja na jaw wychodzi tkwiąca w nas "nietożsamość". Co o tym sądzisz?

    OdpowiedzUsuń
  19. Decyzje są sprawdzianami wiedzy o sobie samych. Nasza samoocena może być niska, zawyżona lub ( najrzadziej) adekwatna do wysiłków Ja trudzącego się nad naszym istnieniem w czasie.
    Jesteśmy tożsami, niesprzeczni, nie wchodząc w relacje z zewnętrzem, decyzje( wybory )uświadamiają nam prawdę o teoretycznej samoocenie. To nie pęknięcie rdzenia, ale rozziew między opinią ( myślenie o sobie )a stanem faktycznym ( tym na co nas naprawdę stać, kim jesteśmy ).
    To jedna z bardziej pociągających odsłon naszej rzeczywistości. Wyzwania - najbardziej skuteczne ( obiektywne ) narzędzia samoopisu.
    Bałam się tu wejść ze swoim brakiem kompetencji, ale sprawdziłam że bardziej chcę rozumieć, wiedzieć niż chronić siebie przed poczuciem kompromitacji. :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Ale weźmy na warsztat taki banalny i powszechny przypadek: wierzącego naukowca, powiedzmy - biologa. Z jednej strony prowadzi badania, z drugiej modli się co wieczór itp. Niech będzie tak, że konsekwentne trzymanie się nauki musi oznaczać wykluczenie prawd wiary (np. jeśli jest biologiem, to trzymając się konsekwentnie ewolucjonizmu musi uważać, że człowiek wyewoluował z małpy), a konsekwentne trzymanie się wiary musi oznaczać odrzucenie pewnych praw i teorii naukowych (np. musi przyjąć kreacjonizm i odrzucić ewolucjonizm). Żyje tak sobie bez poczucia konfliktu, ponieważ nie jest skrajnie konsekwentny w obu tych praktykach (naukowej i religijnej). Ale dzieje się coś w jego życiu co każe mu wybrać i wtedy uświadamia on sobie konsekwencje obu tych praktyk. Gdzie zatem istnieje "sprzeczność"? Na zewnątrz? Czy jednak w nim?


    Brak kompetencji nie kompromituje, o ile obie strony są okay (jedna nie udaje, że ma wiedzę, a druga nie chce tej pierwszej upokorzyć). Ja uważam, że dobry naukowiec powinien być też dobrym dydaktykiem (nie mówię, że jestem jednym i/lub drugim). Dobry uczeń powinien zaś pytać, drążyć, podważać, ale i mieć pewne zaufanie do swojego mistrza i tego, co on mówi ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Nauka i wiara są na zewnątrz, myślę że najpierwotniejsze odczucie istnienia siebie, najbardziej elementarne, jest zdziwieniem że się jest, wiele bym dała, aby sobie odtworzyć, tu na Ziemi, owo zaskoczenie.
    A potem to już tylko relacje ze światem. Potwierdzanie, negowanie, współkreowanie z JA czasowej tożsamości.
    W takiej sytuacji stanął Darwin, przestał chodzić do kościoła, deklarował agnostycyzm. Nie można być konsekwentnym w obu tych praktykach, jedną z tych relacji trzeba zanegować w sobie... albo popaść w obłęd niespójności, albo zostać świadomym hipokrytą.

    Ale nie ciesz się :), interpretacja metaforycznego zapisu w Księdze Rodzaju pozwala na naukowość ( ewolucjonizm ) i wiarę w Początek. Ludzie w różnych epokach różnie interpretowali zawartą tam informację, zgodnie ze swoją wiedzą i obyczajowością. JPII oficjalnie uznał ewolucjonizm, otaczał się BTW wybitnymi naukowcami. A Michał Heller - teolog, filozof i kosmolog ( którego traktujesz z pobłażliwością :) w wywiadzie dla najnowszego Newsweeka powiedział : " Dawno temu brałem udział w dyskusji, w której uczestniczył Dawkins. Ktoś zadał mi pytanie, jaka jest różnica miedzy poglądami ateisty Dawkinsa a moimi poglądami. Powiedziałem, że niewielka. Ja wymawiam słowo: Racjonalność przez duże R , Dawkins przez małe r. Jednak mówimy o tym samym. Dawkins chwilę pomyślał i powiedział : masz rację. Myślę, że Dawkins walczy z takim Panem Bogiem, którego i ja nie uznaję, czyli z kiepską ideą Boga. "

    Zabrałam się właśnie za jego najnowszą książkę : " Filozofia przypadku ". Już początek jest zachęcający.
    Teraz pomyślałam, że nauka ( jako wytwór ludzi) na pewno jest na zewnątrz, duchowość wiary może być niezbywalnym fundamentem rdzenia. O czym możemy nie wiedzieć zresztą.

    Zawsze współczuję jednak wszystkim uczniom świata tego dyskomfortu : wiem mniej od nauczającego. Ale myślę, że największym sukcesem mistrza - dydaktyka jest sytuacja , kiedy uczeń jest w stanie go przerosnąć. :)







    OdpowiedzUsuń
  22. Mi się wydaje, że zdziwienie, że się jest, w ogóle świadomość siebie przychodzi bardzo późno - i u jednostki i u gatunku. A wyciąganie wniosków dotyczących ogółu na podstawie tego, co jest późnym wytworem nie jest prawidłowe. Poza tym często zwraca się uwagę na to, że indywidualizm, skupienie na "ja" występuje tylko w cywilizacji Zachodniej, a np. społeczeństwa azjatyckie są społeczeństwami kolektywnymi - można by powiedzieć, że tam nie ma "ja", ale "my". Rozwój dziecka również wskazuje na to, że "ja" jest czymś wykształcanym, a nie uprzednim.


    Przypominam, że na początku biblię odczytywano dosłownie. Potraktowanie jej jako zbioru metafor, które trzeba zinterpretować przyszło dość późno (być może właśnie w reakcji na rosnące znaczenie nauki). Nauka bardzo mocno wiązała się, jeśli już nie z ateizmem, to z deizmem, a na pewno z odrzuceniem obrządku i instytucji Kościoła. Cóż mógł zrobić Kościół, gdy przestał mieć władzę umieszczania ksiąg na Spisie i więżenia (oraz palenia) ludzi? Czyż najrozsądniejszym posunięciem nie było właśnie zaprzyjaźnienie się z nauką? Byle przetrwać...

    Poza tym przypadek wierzącego naukowca był tylko... przypadkiem, przykładem, obrazem, ilustracją. Można zbudować dziesięć innych, nie sięgających wiary i nauki przypadków - dotyczących powiedzmy emocji, czy cech charakteru. Może trochę niefortunnie dobrałem przykład, a może ty (raczej nieświadomie) zagrałaś erystycznie - przesunęłaś delikatnie problem. I przykłady po rozwiązaniu konfliktu (Darwin, hipokryzja) i nie dostrzegające, nie mające w sobie konfliktu (Heller, Wojtyła) nie dotyczyły sytuacji, o której pisałem: sytuacji konfliktu. Wyciągałem wnioski z istnienia konfliktu, ty zaś moje wnioski próbujesz obalić wnioskując z sytuacji, gdzie tego konfliktu nie ma.
    W skrócie: twierdzę, że sytuacje (egzystencjalnego) wewnętrznego konfliktu w człowieku dowodzą, że nie jest on jakimś rdzeniem, ale raczej splotem wielu elementów, które nie zawsze da się pogodzić. Z tego rodzi się czasem "nowe ja" (wybór) albo choroba psychiczna (niemożność zdecydowania się). Jeśli chcesz podważyć moją tezę (brak ja na poziomie transcendentalnym) to albo udowodnij, że nie ma konfliktu, albo zinterpretuj go inaczej.


    Co do sukcesu dydaktycznego - zgadzam się.

    OdpowiedzUsuń
  23. Brrr... społeczeństwo mrów :)
    Na poważnie, słuchaj, naprawdę musieli Ci uświadamiać, ze jesteś ?
    Pamiętam (rozbudowane, konkretne,wspomnienie ) z okresu circa 2 lat, nie cierpiałam zakładania czegoś na głowę, był śnieg i moje ja ze złością, idiotyczną czapeczkę zrywało z głowy.Kiedyś zapytałam mamę czy tak było, przytaknęła. Jest wiele teorii czasu uzyskiwania samoświadomości, polegam na własnych, niestety poza ' niechceniem ' opatulania głowy z wcześniejszego okresu nic nie pamiętam, ale obserwując zachowanie małych dzieci, sądzę że jest przedwerbalne odczucie zaistnienia, sama jestem ciekawa, kiedy to nastąpiło.
    A kolektyw ' azjatycki ' ma źródło w nie w braku indywidualizmu, ale jego skutecznym tępieniu w zarodku, narzuceniu bezwzględnego posłuszeństwa wobec władzy.
    Czyli byli jako ja, ale bali się jednocześnie, i uwierzyli w swoją pośledniość.

    :)przypominam, że onegdaj nauka wyciągała z dostępnych informacji błędne wnioski, każdy przewrót wymagał zanegowania wcześniejszych ustaleń, choćby: heliocentryzm.
    I masz rację, nauka ' rozsupłuje ' metafory podane ludziom sprzed tysiącleci coraz skuteczniej. Weźmy pojęcie chaosu wtedy i dziś.
    Ciekawa jestem jak kiedyś zrozumiemy przekaz.
    Ludzie kościoła nie byli mądrzejsi od swoich czasów. Palenie, więzienie ludzi w porównaniu w ofiarami naukowej eugeniki to kropla w jeziorze.
    Że nie wspomnę o milionach ofiar naukowego ateizmu za sprawą radzieckiego, chińskiego, kambodżańskiego, koreańskiego, środkowoeuropejskiego komunizmu. NSDAP dodaj też.

    No nie wiem, też się miotam, jasne, ale wtedy, kiedy mam wejść w jakąś relację z czymś i z kimś, bo nie są adekwatne do moich aktualnych opinii, przeczuć, systemu wartości.
    Darwin wszedł w konflikt z wyznawaną wiarą po słynnej podróży ( Beagle ), kiedy dostrzegł rozwój gatunków ( cechy wspólne w czasie.
    Zobaczył klęskę wyznawanego totalnego kreacjonizmu, żyłby sobie w kościele spokojnie, gdyby nie odkrycia. Naprawdę lekko mu to nie przyszło.
    Czym jest konflikt ? Starciem dwóch racji. Nie sądzę, że na najbardziej podstawowym poziomie mej samoświadomości mogę ' być ' podwójnie.

    Dobry nauczyciel jest jak silnik pojazdu kosmicznego.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ale pamiętasz konkretną sytuację, czyli byłaś już w jakimś stopniu świadoma tego, co się dzieje z tobą, ale nie jest to tym samym co samoświadomość, o której pisaliśmy, czyli zdziwienie własnym istnieniem. Pamiętasz ciało, pamiętasz reakcję ciała, pamiętasz stan psychiczny ciała. Jeśli to ja=ciało to okay. Ale jeśli - za tradycją Kartezjańsko-Kantowską - "ja" wiążesz z Myślę, to już nie wiem, czy występowała tam świadomość własnych myśli.

    Ja nie uważam, żeby nauka rozsupływała metafory. To złudzenie związane z tym, że słowa zmieniają się wolniej niż odkrycia naukowe lub że wykorzystuje się stare słowa, by nazwać nowe rzeczy. Kiedyś chaos oznaczał totalne zaprzeczenie ładu, jakiś pierwotny "galimatias" braku rozróżnień, nieprzewidywalność, przypadkowość - zresztą i dziś wielu ludzi go tak rozumie. Natomiast współcześnie pod tym samym słowem, kryje się zupełnie inna treść: chaos oznacza wysoce dynamiczne układy o wielkiej czułości na zmiany warunków początkowych, pod wpływem których mocno zmienia się stan końcowy (kiedy piszę na tym blogu o chaosie, to bliżej mi właśnie do tego znaczenia). Ale użycie tego samego terminu dla dwóch zupełnie różnych pojęć myli wiele osób. Tylko co zrobić? Ten nowy nazwać "układy o wielkiej czułości...blablabla..."? Dosyć długa i niewygodna nazwa. Albo wymyślić dla niego zupełnie nowe słowo? Rozwiązanie równie mało skuteczne. Dlatego używa się słów istniejących, najczęściej pochodzących z łaciny lub greki, albo zestawia się dwa słowa i tworzy z nich pojęcie (jak: czarna dziura). Niejednokrotnie podkreślałem tę kwestię: nie mylić słowa z pojęciem, nie dać się zwodzić słowom.
    Zupełnie czym innym zaś jest to, co zrobił KK przechodząc od odczytań dosłownych do odczytań metaforycznych.

    Najbardziej podstawowy poziom samoświadomości to świadomość istnienia. Ale czy ona koniecznie musi oznaczać istnienie jedynego i niezmiennego w czasie rdzenia? Równie dobrze może być poczuciem istnienia splotu. A co najważniejsze: to, że coś czujemy czy sobie uświadamiamy nie jest jeszcze dowodem na realność tego - vide: fatamorgana, albo ruch Słońca na nieboskłonie.

    OdpowiedzUsuń
  25. Albo nie doznałam jeszcze samoświadomości, albo było to wcześniej niż opisywane wspomnienie. :)
    Stan psychiczny pamiętam, no właśnie - a Ty uważasz że nie odbywa się ten proces w oparciu o myśl ?

    Wyobrażasz sobie w ST taki współczesny zapis chaosu ? Rozszerzanie znaczeń pojęć w nauce poprzez coraz wnikliwsze poznawanie ich desygnatów jest naturalne, następuje wraz z jej rozwojem. Jak inaczej można było starożytnym wyjaśnić nierozróżnialność elementów pierwotnego stanu ?
    Oczywiście, że nauka ' zmusiła ' KK do zrozumienia metaforyczności Zapisu. ( ale tez i filozofowie )

    Nie jest, kwestia samoświadomości, może różnie swoją tożsamość czujemy. Zdobywanie prawdziwych informacji o sobie to jedna z trudniejszych operacji, widzimy się w ' lustrze społecznym '- ludzie wydają się być niezdecydowani, chwiejni itd.
    Kiedyś tam pojęłam, że tak naprawdę to ZAWSZE robię to co chcę aktualnie, a tzw. działanie wbrew sobie to tylko wygodna wymówka.

    OdpowiedzUsuń
  26. W ST nie ma nic o chaosie, chaos to greckie pojęcie, nie występuje w hebrajskim ;) I przyswój sobie jakąś filozofię nauki: postęp w nauce nie odbywa się przez wnikliwsze poznanie desygnatów (czyli kumulację wiedzy), ale przez zmianę teorii (w jej podstawach: aksjomatach i zależnościach), wedle której interpretuje się zjawiska (czyli rewolucja w wiedzy). Polecam np. Bachelarda (to dosyć "stare" poglądy, ale są po polsku jego ważniejsze dzieła, zwłaszcza "Kształtowanie się umysłu naukowego"), który oprócz tego, że był filozofem, sam również był naukowcem. Albo krótki tekst Imre Lakatosa "Metodologia naukowych programów badawczych" w zbiorze: "Pisma z filozofii nauk empirycznych".

    Jeśli chodzi o wątek "ja" - cóż... Na chwilę obecną ciężko dalej go drążyć - różnie interpretujemy te same fakty... No cóż: w końcu perspektywizm :P

    OdpowiedzUsuń
  27. W ST jest zgrabniejsze przybliżenie - bez formy - na początku, a wg dzisiejszego pojmowania tego stanu, chaosu tak naprawdę nie było i nie ma.
    Czy ja wiem , lepsze jest podejście kontrindukcjonizmu.

    Oczywiście, przedstawiać, dyskutować, nie zmuszać.:)

    OdpowiedzUsuń
  28. Przyznam szczerze, że nie znam kontrindukcjonizmu. Filozofią nauki jakoś szczególnie dużo się nie zajmowałem, ale do (post)konwencjonalizmu mi szczególnie blisko, niektóre poglądy Poppera również mi odpowiadają.

    OdpowiedzUsuń
  29. Każda próba zbyt skonwencjonalizowana musi z założenia więzić nowość spojrzenia.

    OdpowiedzUsuń
  30. Nie rozumiem co masz na myśli. To raz. A dwa: odnosisz się do słowa "konwencja" czy do tego, co faktycznie twierdzili przedstawiciele konwencjonalizmu?

    OdpowiedzUsuń
  31. Hmm... patrzę z perspektywy kontrindukcjonizmu.

    OdpowiedzUsuń
  32. Mam wrażenie, że nie odpowiedziałaś na moje pytanie :P I nie wyjaśniłaś co masz na myśli ;)

    OdpowiedzUsuń
  33. :) Oczywiscie, w pierwszym zastosowaniu ( chociażby przez przedrostek ), odnosiłam się do potocznego znaczenia, czyli po trosze rozdętą filozofię nauki uważam za hamulcowego postępu.
    I stąd proliferacja, szybsza ucieczka od żmudnych procedur aktualnie PRZYJĘTYCH ' praw '.

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie za bardzo rozumiem jak filozofia nauki (do tego rozdęta) miałaby być hamulcem postępu. Filozofia nauki próbuje wyjaśnić jak możliwa jest nauka, jak możliwy/czym jest postęp w nauce i jak możliwe/czym są rewolucje naukowe. Na sam postęp w nauce w żaden sposób nie wpływa - ani pozytywnie, ani negatywnie. (Chyba, że jako metodologia coś proponuje, ale to już inna bajka.)

    I strasznie nie lubię (o ile to nie są wygłupy, żarciki - ale wydaje mi się, że rozmawialiśmy raczej poważnie) jak ktoś "krytykuje" jakąś koncepcję odwołując się do potocznego użycia słowa... To tak jakbyśmy rozmawiali o galaktykach, a ty byś z pełną powagą powiedziała, że nie wierzysz w Drogę Mleczną, bo skąd tyle mleka w kosmosie by się wzięło... :P

    OdpowiedzUsuń
  35. Dlaczego inna bajka ?

    :)

    OdpowiedzUsuń
  36. Bo metodologia jest tylko poddziałem filozofii nauki i nie o tę część mi chodziło, kiedy pisałem o konwencjonalizmie ;)

    OdpowiedzUsuń
  37. A mnie właśnie o cień autorytetu metodologicznego.

    OdpowiedzUsuń
  38. Przestań czytać takich ludzi jak Heller, to przestaniesz mieć problem z autorytetami w filozofii ;)

    OdpowiedzUsuń
  39. Heller za kontrindukcjonizm by mnie wyśmiał, zajmuje się filozofią nauki, wszedł jako jeden z pierwszych w jej nurt i napisał Filozofię przyrody, fascynują go te zagadnienia i ma taki pogląd jak Ty. :)

    OdpowiedzUsuń
  40. Jako jeden z pierwszych filozofów przyrody - nie nauki oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  41. Czytałem "Filozofię przyrody" i znam trochę Hellera. Może mnie pamięć myli (bo książkę czytałem ze 3-4 lata temu), ale wydaje mi się, że miał inne poglądy niż ja.

    OdpowiedzUsuń
  42. Też mam podobny dystans czasowy, i brak książki pod ręką, ale konwencjonalizm i Poppera uznawał, jak większość. Sądzę z tego, co pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  43. Poppera faktycznie uznawał - to pamiętam (z resztą falsyfikacjonizm Poppera jest anty-indukcjonistyczny), ale wydaje mi się, że konwencjonalizmu i postkonwencjonalizmu nie omawiał. A ten spis treści zdaje się potwierdzać to co mówię: http://www.ksiegarnia-europejska.pl/modules.php?name=Sklep&plik=lista&nazwa=opis&nr_katal=8324004807&spisTR=1&store_id=2

    OdpowiedzUsuń
  44. Jak dorwę - sprawdzę. Mogłam się mylić.

    OdpowiedzUsuń