wtorek, 21 maja 2013

Kto myśli dialektycznie? (oraz apendyks o seksie)

Ten wpis planowałem już od dosyć dawna. Uważam te rozważania za niezwykle ważne i dlatego wciąż je przekładałem, ciągle nie czułem się na siłach, by je spisać - tzn. przedstawić jako spójną i zrozumiałą całość. W ten sposób można odwlekać w nieskończoność. Ileż książek nie ujrzało z tego powodu światła dziennego... Postanowiłem wreszcie spróbować, choć chcę zaznaczyć, że to tylko próba... Z resztą ten blog jest właśnie miejscem prób, pierwszych (czy też raczej: drugich) kroków, szkiców, eksperymentów.



KŁOPOT Z POSTMODERNIZMEM
Zdaje się, że wszystko zaczyna się od serii stwierdzeń, takich jak "szaleństwo nie istnieje", albo "Rozum prowadzi do totalitaryzmu i Zagłady". Pierwsze miałoby niejako podsumowywać "Historię szaleństwa w dobie klasycyzmu" Foucaulta, drugie - "Dialektykę oświecenia" Adorno i Horkheimera. Oczywiście da się tego znaleźć więcej. Szczególnie płodnym winowajcą wydaje się tu być właśnie Foucault: głosi śmierć człowieka, twierdzi, że wiedza zniewala i że seksualność narodziła się dopiero w XIX wieku. Na tym jednak nie koniec. Nie o te kilka głupotek, z których można się co najwyżej zaśmiać, rozbija się sprawa. Nie z tego powodu postmodernizm jest złem wcielonym. Popełnia on o wiele ważniejsze zbrodnie. W całej swej rozciągłości: od pra-ojca Nietzschego, przez Heideggera i Adorno, Foucaulta i Deleuze'a, po późne wnuki - Negriego, Hardta, Butler i Haraway głosi się zbrodniczy antyhumanizm, antyracjonalizm, antyuniwersalizm, antyobiektywizm i nakazuje de(kon)strukcję wszystkich świętości. Pluje się na logikę i wartości by zaprowadzić nową Sodomę i Gomorę. Znam takich, którzy postmodernizmem straszą dzieci.

Zniszczenie Sodomy i Gomory

Foucault, w wywiadzie opublikowanym jako "Strukturalizm i poststrukturalizm", narzeka na to, że prasa sprowadza jego książki do sloganów. A co gorsza: robi to coraz szybciej i sprawniej."Trzeba było niemal piętnastu lat, aby przekształcić moją Historię szaleństwa w slogan: >>Wszystkich szaleńców zamknięto w XVIII w.<<, lecz nie minęło nawet piętnaście miesięcy, starczyły trzy tygodnie, aby moją pracę o woli wiedzy streścić w sloganie: >>Seksualność nigdy nie była tłumiona<<." Prowadzi to do tego, że polemikę zaczyna prowadzić się z tymi hasłami, a nie z książkami i ich faktyczną treścią. Wydaje się, że Foucault źródeł takiej sytuacji upatruje w pewnym przesunięciu dyskursu filozoficznego na teren dyskursu publicznego: nie dyskutuje się już o badaniach na łamach specjalistycznych czasopism (ponieważ te zanikają), ale komentuje się je w prasie i programach telewizyjnych.

DIALEKTYKA I TEOLOGIA
Jednakże w tym samym wywiadzie, trochę wcześniej, filozof mówi o sytuacji szantażu na jaki natyka się wszelka krytyka rozumu: "albo akceptujecie rozum, albo staczacie się w irracjonalizm". O podobnym zjawisku pisze również w tekście "Czym jest Oświecenie?". Stwierdza on tam, że istnieje również pewien szantaż Oświecenia: "albo akceptujecie Oświecenie i zostajecie w tradycji racjonalizmu [...] albo krytykujecie Oświecenie i wtedy próbujecie uciekać od zasad racjonalności" (Foucault dodaje, że ów szantaż stosują obie strony konfliktu: ta, która uważa Oświecenie za złe i ta, która uważa je za dobre). Pod ten sam przypadek podlegają również inne, wspomniane wcześniej kwestie: krytyka humanizmu, obiektywizmu, czy uniwersalizmu. Szantażuje się myślenie stawiając je przed alternatywą: albo - albo.

Przypomina to bardzo sytuację Oświecenia właśnie - epoki zerwań z tradycją, przesądem, religią, epoki odmitologizowania, odczarowania świata. Oświecenie rozcinało rzeczywistość na dwie części: jedną racjonalną, naukową, techniczną, odciętą od korzeni i drugą - podtrzymującą tradycję, zabobonną i irracjonalną. Czy oznacza to, że wina nie leży po stronie mass-mediów, ale po stronie Oświecenia? Jeśli jednak cofniemy się trochę dalej zobaczymy więcej takich przypadków - choćby zaciekłość, z jaką pierwsi chrześcijańscy myśliciele atakowali myślicieli greckich i rzymskich. Ba, wystarczy może przypomnieć, że już Platon miał swoich "chłopców do bicia": sofistów.

Z pewnością da się cofnąć jeszcze dalej i dostrzec pewne podobieństwo tego podziału do religijnego przeciwstawienia sobie kategorii czystości i nieczystości. Jednak nie to mnie interesuje - to praca dla historyka lub antropologa. Mnie natomiast interesuje sama struktura myślenia. Tę, którą dotąd opisywałem, tę opartą na szantażu można by określić jako dialektyczną, albo dialektyczno-teologiczną, dialektyczno-moralną lub dialektyczno-jurydyczną. Zasadza się ona na polaryzowaniu myślenia, osadzaniu go na schemacie teza-antyteza, gdzie jednemu z członów przypisana jest wartość dobra, a drugiemu zła. To moralne odniesienie jest niezwykle istotne. Dobro oznacza to, co jako jedyne ma prawo istnieć, natomiast zło jest tym, co trzeba z bytu wyrugować (albo przez czynną walkę z nim, albo przez zaniechanie czynienia go). Ta polaryzacja ma jeszcze szereg innych obliczy: prawda-fałsz, byt-niebyt, piękno-brzydota. Ogólnie rzecz biorąc można by je związać z tym, co scholastyka nazywa transcendentaliami, a co oznacza wymienność bytu, prawdy, dobra i piękna - analogicznie również: niebytu, fałszu, zła i brzydoty. Czystość i nieczystość. Nakaz i zakaz. Aktywność i bierność. (Czy również yin i yang? Warto by sprawdzić.)


Owa polaryzacja polega na swoistej homogenizacji elementów, traktowaniu ich jako pochodzących z jednego źródła, z jednej, tożsamej zasady. Wyraźnie widać to właśnie w scholastyce, w której transcendentalia są wymienne. Ale w bardziej ukrytej formie znajdziemy to również w wielu innych miejscach. Choćby w Oświeceniu, które stawia znaki równości pomiędzy rozumem, humanizmem, nauką i postępem oraz pomiędzy zabobonem, opresją, tradycją i brakiem zmian. Logika dialektyczna zakłada koncepcję prostego pojęcia, czyli wewnętrznie homogenicznego tworu. Ponadto przyjmuje negację jako podstawowy mechanizm myślenia. W ten sposób uzyskuje przeciwstawne pary, umieszczone na jednorodnej płaszczyźnie. Wygrywa jedne terminy przeciwko drugim, doprowadzając je do sprzeczności i wzajemnej obcości. Nakazuje wykluczenie lub obiecuje pogodzenie w wyższej syntezie. Na myśl przychodzi tu zaraz Hegel, jednakże stanowi on tylko szczytowy punkt tej logiki. Pomyślmy choćby o Kartezjuszu: czyż procedurą myślenia, która stanowi wyjście dla jego systemu nie jest wątpienie, jedna z postaci negacji? Jeśli zaś chodzi o "świeże kąski" to wydaje mi się, że mieści się tu metoda refleksyjnej równowagi Rawlsa.

INNA LOGIKA
Foucault w jednym ze swoich wykładów sygnalizuje, że chciałby stworzyć inną logikę: logikę różnicy, logikę strategii. Nie miałaby być to logika dialektyczna. Możemy się domyślać, że unikałaby ona szantażu albo-albo. Foucault dodaje tylko, że zajmowałaby się ona różnymi (a nie sprzecznymi) pojęciami, jako różnymi właśnie, połączonymi w żywiole różnorodności. Jak to rozumieć?

Z pomocą przychodzi nam tu książka "Co to jest filozofia?" Deleuze'a i Guattariego. Filozofowie ci zwracają uwagę na to, że każde pojęcie składa się ze składników heterogenicznych, czyli nieredukowalnych, ani do siebie nawzajem, ani do wspólnej podstawy, nietożsamych. "Nie istnieje pojęcie o jednym składniku" - piszą. "Nie istnieje również pojęcie mające wszystkie składniki, gdyż byłby to czysty i zwykły chaos [...]." Za przykład służy im Kartezjańskie pojęcie cogito - w jego wkład wchodzą: wątpić, myśleć, być. Okazuje się, że to podstawowe pojęcie, na którym opiera się cała konstrukcja Kartezjańskiej (i w dużym stopniu nowożytnej) filozofii nie jest żadną prostą, jednoznaczną podstawą, ale pewną wielością. Co więcej: widzimy, że składnikami pojęcia są inne pojęcia. Pojęcie jest tym, co nadaje heterogenicznym składnikom pewną spójność, rozgrywa je między sobą, tak, że zaczynają one spójnie funkcjonować. Deleuze i Guattari nazywają to endospójnością. W terminologii, jaką niedawno wprowadziłem na tym blogu istnieje inna nazwa dla tego, co łączy ze sobą heterogeniczne składniki, a mianowicie: maszyna. Pojęcie jest maszyną. I o tyle można by tu mówić o logice maszynowej.

Podobnie jak maszyna ma swoją genealogię ma ją i pojęcie. Składniki nie biorą się znikąd, lecz z historii. Filozof korzysta z pojęć już istniejących, by powiązać je (lub ich składniki) w nową całość i nadać im nowe stawanie się. Urządza istniejące uprzednio elementy w nową maszynę, ale - jak pamiętamy - nowa maszyna oznacza nowy sposób funkcjonowania: owe stare pojęcia nie zachowują swych sensów, lecz ulegają mniej lub bardziej znaczącym modyfikacjom. Nie powstają też dobrowolnie, lecz są odpowiedzią na pewien problem. Filozofia jest tworzeniem pojęć ze względu na problem, a nie obroną tego, z czym się zgadzamy (teza) i krytyką tego, z czym się nie zgadzamy (antyteza). Oznacza to również, że pojęcie traci swe znaczenie, gdy traci je problem, który je ożywiał.

Niektóre z owych składników pojęcia są zarazem składnikami innych pojęć. Pojęcia zachodzą na siebie - Deleuze i Guattari nazywają to egzospójnością. Dzięki temu nie dochodzi do ich homogenizacji i utożsamienia, a zarazem zapewniana jest "komunikacja" między nimi. W ten sposób również tworzy się całość danej teorii. Pojęcia nie są przy tym polaryzowane.

Mechanizm myślenia związany z takim pojęciem pojęcia (z opisaną budową pojęcia) można by nazwać - za Nietzschem - afirmatywnym. Właśnie autor "Ecce homo" jest tu istotną postacią. Tak jak Hegel jest spełnieniem dialektycznej logiki sprzeczności, tak Nietzsche stawia pierwszy krok ku strategicznej logice różnicy. Nie da się ukryć, że w jego rozważaniach - zwłaszcza w pierwszym okresie - wiele jest jeszcze "starego" sposobu myślenia. Jednak nie można również zaprzeczyć, że to on przyczynił się do przekroczenia dialektyki. Zdaje się, że cały czas funkcjonuje u niego pewne przeciwstawienie, pewna polaryzacja. Ale Nietzsche niejednokrotnie podkreśla: moje "tak" i moje "nie" nie są starymi "tak" i "nie", "tak" i "nie" afirmacji nie są "tak" i "nie" negacji. Afirmacja jest taką postawą, która pierwszeństwo przyznaje owemu "tak", w której wszelki akt jest owym "tak", a "nie" staje się jedynie wtórną konsekwencją owego "tak". Mówiąc inaczej: zamiast zaprzeczać jakimś koncepcjom i pojęciom by uzasadnić własne, należy tworzyć nowe koncepcje i pojęcia (a w konsekwencji inne, nie odpowiadające na aktualne problemy, same "przepadną" - przepadną nie odesłane w niebyt, ale przepadną jako zastąpione czymś lepszym, odejdą do lamusa, choć wciąż będą miały znaczenie przy budowaniu własnych pojęć).

BRYK Z "HISTORII SEKSUALNOŚCI"
Te dosyć abstrakcyjne rozważania warto przykleić do jakiegoś konkretu. Za przykład posłuży mi późne dzieło Foucaulta. Filozof ten, zdający się być największym winowajcą postmodernistycznego zamieszania, okazuje się w gruncie rzeczy jednym z najlepszych wzorów tego, jak powinno się uprawiać filozofię. Nieco upraszczając można powiedzieć, że Foucault w pierwszym tomie "Historii seksualności" rzeczywiście mówi, iż seksualność powstała dopiero około XIX wieku. Ale czy Foucault twierdzi, że do XIX wieku nie było żadnego seksu, że nie było żadnego - jak to ujął Witkacy - "wkładania tego w tamto"? Oczywiście, że nie. Foucault mówi raczej coś takiego: seksualność istniała od XIX wieku do niedawna; wcześniej, mniej więcej od IV-V wieku, czyli wraz z początkiem dominacji chrześcijaństwa istniała cielesność, jeszcze wcześniej - w I i II wieku naszej ery - coś, co można by nazwać rozkoszą, jeszcze wcześniej, w Grecji IV wieku przed naszą erą istniała aphrodisia (co dość luźno można przetłumaczyć jako: przyjemność erotyczna).


Foucault właśnie w ten sposób stosuje ową logikę różnicy. Badając dane epoki pokazuje, że każdorazowo "wkładanie tego w tamto" wiązało się z szeregiem odmiennych czynników. Każdy z terminów, które wymieniłem, wskazuje na inne pojęcie o innej, heterogenicznej zawartości. I tak aphrodisia oznacza powiązanie seksu z kwestiami przyjemności, dietetyki (dbania o ciało, o zdrowie), ekonomiki (dbania o swoją własność, w tym żonę), erotyki (stosunków homoseksualnych z chłopcami), stylizacji życia, pewnej estetyki egzystencji, a także z kwestią władzy. W starożytnej Grecji najwyższy status przyznawano stosunkom homoseksualnym i czerpaniu przyjemności. Pozwalano sobie również obok żony mieć kochanki, a także korzystać z usług prostytutek, a właściwie mających wysoką pozycję społeczną heter. Z drugiej jednak strony wytworzył się pewien dyskurs związany z umiarem, z panowaniem nad swoimi żądzami. Ponieważ Grek miał sprawować władzę nad innymi musiał pokazać, że sprawuje ją również nad sobą.

W okresie rzymskim i hellenistycznym dochodzi do pewnej zmiany. Pojęcie aphrodisia nie przechodzi w jakąś swoją antytezę, ale następuje szereg przesunięć. Temat seksu wciąż jest związany z kwestiami dbania o zdrowie, małżeństwa i erotyki, ale zarazem następuje pewna zmiana akcentów. Przede wszystkim homoseksualizm traci swój wyróżniony status: zaczyna się go postrzegać jako niedoskonały. Nie oznacza to, że widzi się w nim coś złego, chorego, czy nienaturalnego. Nie zakazuje się go również. Wciąż on jest dopuszczany, wciąż jest uprawianym procederem, jednakże w owym okresie uważa się, że doskonalszym aktem jest stosunek heteroseksualny w obrąbie małżeństwa. Ono również zmienia swój sens: małżonka przestaje być własnością, a staje się przyjaciółką. Z innych powodów również zaleca się tu abstynencję. Już nie po to, by estetyzować swe życie i ćwiczyć się we władzy, lecz dlatego, że zaczyna postrzegać się ciało jako kruche, jako wymagające troski. Estetyka egzystencji zostaje zastąpiona przez troskę o siebie.

Kolejna zmiana przychodzi wraz z chrześcijaństwem. I ponownie: nie ma tu żadnej negacji. Historycy już przed Foucaultem obalili prymitywny przesąd, jakoby moralne i rygorystyczne chrześcijaństwo przeciwstawiło się barbarzyńskiemu i rozpustnemu pogaństwu. Pozytywne wartościowanie małżeństwa, dziewictwa, prawomocnego potomstwa czy umiaru ojcowie Kościoła przejęli wprost z dyskursu rzymskiego i hellenistycznego (co jednak nie przeszkodziło im przedstawiać owych kultur w złym świetle). Nastąpiły tu jednak kolejne przesunięcia: homoseksualizm wykluczono całkowicie, jako przeciwny naturze. Kategorie aktywności i bierności (IV wiek) oraz choroby i zdrowia (I i II wiek) zastąpiono kategoriami grzechu i czystości. Ponadto przestano mówić o przyjemności czy rozkoszy, by zamiast tego skupić się na pragnieniu - pragnieniu, które należało odtąd tropić i zwalczać. Niedopuszczalne było już uprawianie seksu dla czerpania z niego radości - zezwalano na niego wyłącznie w celu spłodzenia potomstwa. A najlepiej było zachować całkowitą wstrzemięźliwość.

Następnie (tu, ze względu na śmierć Foucaulta, która nie pozwoliła mu dokończyć jego pracy, mamy małą dziurę chronologiczną), około XIX wieku wyłania się seksualność. To pojęcie wciąż krąży wokół seksu, ale posiada inną zawartość niż poprzednie. W jego skład wchodzą takie kwestie jak seksualność dzieci, masturbacja, normalność, zdrowie. Dyskurs religijny zostaje zastąpiony przez dyskurs naukowy, zwłaszcza psychologiczny. Homoseksualizm nie jest tu uważany za niedoskonałość, czy grzech, ale jest zboczeniem wynikającym z zaburzenia, chorobą. Wciąż jednak znaczenie mają tematy małżeństwa, czy potomstwa. Można by dopisać do Foucaulta kolejny rozdział, poświęcony naszej współczesności i wskazać, że dziś temat ten nie wiąże się z religią czy nauką, ale z indywidualną wolnością jednostki, z wyzwoleniem. Pojawiają się nowe elementy jak pornografia, znaczenia nabiera orgazm - jako najistotniejszy element. Do tego całość wpisana jest przede wszystkim w logikę konsumpcji.

Mógłby ktoś - upierający się przy istnieniu aczasowych istot - powiedzieć. No dobrze, ale jest za każdym razem coś wspólnego dla tych wszystkich pojęć, pewien ich rdzeń: "wkładanie tego, w tamto". Jednakże to złudzenie. Wystarczy spojrzeć na starożytnych Greków i chrześcijan by zobaczyć, jak bardzo różni się "to, w co" preferowano owo "wkładanie". Współczesna "subkultura" pornografii przed ekranem komputera również to podważa - czasem brak tu jakiegokolwiek wkładania. Wciąż może znaleźć się ktoś uparty, kto wskaże palcem: "ale przecież genitalia". Na to odpowiedź znajdziemy w różnych koncepcjach queerowych, które propagują kulturę BDSM, jako nowego typu aktywności, w której następuje zerwanie z dominacją sfery genitalnej oraz erotyzacja całego ciała, a nawet różnych przedmiotów. Nie ma homogenicznego rdzenia, jest wiele zerwań, choć są również pewne historyczne ciągłości, które zapewniają spójność i sprawiają, że wciąż poruszam się po terenie "seksualności", a nie semantyki czy paleontologii. Jest płynność, ale nie ma relatywizmu.

Wybaczcie te przydługie rozważania, ale chciałem uniknąć nieporozumień i wyraźnie pokazać, że nie ma tu żadnej negacji, ani nawet żadnej syntezy. Dla porządku dodam tylko, że rozważania Foucaulta dotyczą wyłącznie kultury Zachodniej, a w szczególności pewnych preskryptywnych dyskursów. W innych częściach świata sytuacja ma się inaczej, np. w dawnych Chinach interesująca nas tu kwestia wiązała się z wstrzymywaniem wypływu nasienia (jako zasady żywotnej), kodyfikacją przebiegu całego aktu, "niekończącym" się odwlekaniem finału oraz traktowaniem kobiety jako dopełniającej zasady witalnej, którą należy zaabsorbować, by dzięki temu pogłębić swą egzystencję i utrzymać młodość. Pamiętajcie również, że to wszystko tyczy się nie tylko seksu, ale również wszelkich krytyk wysuwanych przez postmodernizm pod adresem humanizmu, rozumu, wartości, prawdy, etc. I jeśli młodzi adepci, po przeczytaniu "Historii szaleństwa w dobie klasycyzmu" wykrzykują: "szaleństwo nie istnieje" niech zastanowią się, do której z logik przynależą i czy aby na pewno do tej, którą stosował Foucault.

LOGIKA FORMALNA
Jak widać używałem tu słowa logika na opisanie pewnych struktur myślenia, a nie pewnej procedury operowania na symbolach formalnych. Mówię to, ponieważ niektórzy zapominają, że nie ma dyskursu, który miałby monopol na używanie słowa "logika". Mówię to również dlatego, że może pojawić się pewna wątpliwość: "to bardzo ciekawe, co opisujesz, ale nie dotyczy to logiki formalnej z jej zasadami, zwłaszcza tą podstawową, jaką jest tertium non datur, prawo wyłączonego środka, które oznacza właśnie owo albo-albo". Co miałbym komuś takiemu odpowiedzieć? Nie wiem. Zająłem się filozofią dlatego, że już doskonale potrafiłem zamieniać wszystko na znaczki i operować nimi i... znudziło mnie to zwyczajnie. Zająłem się czymś innym. Jak to się mówi: kto się nie rozwija, ten stoi w miejscu. Jeśli jednak kogoś interesuje formalizacja, to z pewnością bardziej afirmatywny okaże się, jeśli spróbuje sformalizować logikę różnicy, logikę bez negacji. Po trzecie wreszcie: mówię to, ponieważ niektórzy uważają, że logika formalna jest wolna od zobowiązań ontologicznych. Jak jednak - implicite - pokazałem wyżej, opiera się ona na dwóch bardzo silnych założeniach: istnienia nicości, stanów negatywnych (jak bardzo by tego nie ukrywać, to właśnie oznacza owe: ¬) oraz wartościowej roli mechanizmu negacji.

***

Ten wpis jest próbą, eksperymentem. Logika różnicy jest zaś logiką dla prób i eksperymentów. Nie oznacza, że kiedyś, gdy będzie się już starym i bezpłodnym, zaprzeczy się swoim szczeniackim poglądom - przeciwnie: to by było dopiero szczeniackie. Oznacza to, że po próbie przyjdzie kolejna, po eksperymencie - następny. Poglądy ulegną przebudowie, przesunięciu, przewartościowaniu. Ale nie dzięki negacji, która odrzuca sprzeczności i fałsze, lecz dzięki afirmacji, która napotyka nowe problemy i tworzy godne ich rozwiązania. Ten wpis jest próbą, eksperymentem - takim właśnie.

14 komentarzy:

  1. Chaos bez trudu pokonuje porządek, podlega tylko jednej zasadzie - żadnych zasad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że nie rozumiem czego tyczy się ten komentarz. Czy chciałaś po prostu podać kolejny przykład myślenia dialektycznego?

      Usuń
    2. "Chaos zawsze pokonuje porządek, gdyż jest lepiej zorganizowany."

      Terry Pratchett

      :)

      Usuń
  2. Wiesz, napisałeś bardzo dobry tekst, dotknąłeś chyba istoty filozofii postmodernizmu. Uzasadnianie trafności jej założeń jest tak przekonywujące, a w dodatku manipulacja wątkiem osobistym i ciasnym spojrzeniem adwersarzy tak kąśliwa, że zamarłam. Dłuuugiej chwili potrzebowałam, aby się otrząsnąć z argumentów i retoryki.
    A potem z mojej głowy rozważającej logikę różnicy wychynął ten aforyzm, nie miałam już siły go wyjaśniać. Poczułam tylko jak ta logika, jej mechanizm, podobna jest w mojej wizji do zasady entropii - stanu bez struktur, bezwolność dziania się, gdzie nie ma wyborów, nie ma wolności, gdzie akceptuje się wszystko, a uczestnik - obserwator nawet nie to, że jest neutralny, on jest przerażająco obojętny, bez uczuć, okej dzieje się, zauważa ... i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może jeszcze dodam, jak na przykładzie odrzucania logiki formalnej można podchodzić do liczb, logika różnicy odrzucając założenia tej pierwszej, co może ' zrobić ' ? Zauważyć, że jest 1 mniejsze od 2, a 10 jeszcze większe niż 1 i 2, a 3 mniejsze od 1 ... .
    Logika różnicy to regres w rozwoju człowieka, negowanie wysiłku umysłu próbującego ogarnąć rzeczywistość. Koszmar holizmu.
    Biała flaga cogito.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to nie tak. To nie jest chaos. A przynajmniej nie w tym znaczeniu, jakie podałaś: bezład, brak zasad. Jeśli już mówić o chaosie to w matematycznym sensie: rzeczywistość, całość rzeczywistości nie jest prostym, uporządkowanym binarnie tworem, jak chcieliby ci, którzy myślą dialektycznie. Jest raczek układem o niezwykle dużej wrażliwości na zmiany. Ma swoje zasady, którymi się rządzi ("jakoś" to przecież wszystko działa i nie rozlatuje się), ale najważniejszą z nich jest właśnie owa wrażliwość. I tu można by postawić kropkę.
      Z uwagi na to co napisałaś można jednak dodać jeszcze, że dopiero tu pojawia się faktyczna możliwość działania, tzn. działania twórczego, a nie jedynie realizującego ten (teza) czy inny (antyteza) schemat. Właśnie ten świat nie jest obojętny, bo trzeba w nim podejmować realne (nie oparte na szantażu) decyzje.
      Niezwykle dziwna jest dla mnie również twoja opinia o tym, że neguje się tu wysiłek umysłu. Chyba o nikim innym nie można powiedzieć tego, co należy powiedzieć o Foucaulcie: on właśnie próbował ogarnąć rzeczywistość. Ten człowiek spędził chyba 3/4 swojego życia w bibliotekach, czytając najróżniejsze teksty (od wielkich filozofów po ulotki z epoki i wyroki sądowe) i próbował w tym pozornym bezładzie odnaleźć jakieś wspólne elementy - o tym są jego książki. Ale nie dowie się tego, kto do nich nie zajrzy.

      Usuń
  4. Pomyślałem, że uzupełnię i dodam coś do poruszanych przez Ciebie kwestii. Jeżeli chodzi o Yin - Yang jako zasadę, sposób myślenia. Z tego co wiem, nie chodzi tutaj o wykluczanie, czy negację, ale dopełnianie. Jedno nie istnieje bez drugiego, a ponad to, zwiększanie się jednego nie powoduje, że drugie odchodzi w nicość, ale zostaje przekształcone, zaabsorbowane, np. ogień (Yang - aktywność) spala drewno (Yin - bierność), absorbuje je i przeistacza w popiół. Nie ma tu negacji, ale przeistoczenie.Bierność i aktywność nie są tutaj traktowane w kategoriach - dobro - zło - lecz jako niezbędne dla współistnienia, będące całością. Swoją drogą, te dwie zasady wywodziły się z dość trywialnej kwestii: yang oznaczało po prostu "południowe zbocze, nasłonecznione", a yin "północne zbocze, zacienione". Miały one duże znaczenie w odniesieniu do taktyki wojskowej starożytnych Chin, można poczytać o tym w traktacie Sun Tzu "Sztuka wojny".
    Jeżeli chodzi o starożytnych Greków i estetykę egzystencji. W dużej mierze etos samurajski (Bushido - droga wojownika) można traktować jako jej przykład. Ciekawym świadectwem tego jest "Hagakure", zbiór aforyzmów mówiących o tym, co znaczy być samurajem. Można tam znaleźć pewne kwestie, które w dużej mierze pasują do tego, co napisałeś o starożytnych Grekach, a o czym pisał Foucault.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że yin i yang nie łączą się z kategoriami dobra i zła, a tym samym nie dochodzi do zwalczania jednego z nich, lecz są uznawane za równie ważne jest istotne. Z drugiej strony operują na przeciwieństwach, polaryzują rzeczywistość. Sam dajesz tego przykłady: aktywne - bierne, nasłonecznione - zacienione. Ponadto yin-yang to również: mężczyzna-kobieta, suche-wilgotne, dzień-noc, itd.
      Przemiana, o której piszesz, bardzo przypomina heglowską dialektykę, z jej syntezą tego, co sprzeczne. Dialektykę opartą na negacji przecież. Być może yin-yang nie są aż tak skrajną formą, jak te, które nawołują do usunięcia jednego z pierwiastków, ale wciąż - z tego co napisałeś - mieszczą się w logice dialektycznej. Nie są pojęciami różnymi, lecz przeciwstawnymi.

      Jeśli chodzi o bushido. Nie wiem, co powiedziałby Foucault, ale na tyle ile go rozumiem powiem tak: być może etos samurajski jawi się jako podobny do greckiej estetyki egzystencji. Ale musimy tą "zjawę" odrzucić. Nie możemy niczego z góry zakładać. Trzeba przeprowadzić nie zakładające podobieństwa badania bushido i dopiero wówczas zbadać jego podobieństwa z estetyką egzystencji. Co więcej: badać mamy nie same "empiryczne" zalecenia, ale "strukturę" jaką tworzą.
      Tak na szybko (ale nie będę się przy nim upierał, jeśli ktoś mi przedstawi dowody na inną tezę) przychodzi mi do głowy taka, istotna różnica: jednym z podstawowych celów praktyk należących do estetyki egzystencji było uzyskanie panowania nad sobą, aby pokazać, że jest się kompetentnym do panowania nad innymi. Natomiast celem bushido byłoby raczej ukazanie siebie jako posłusznego swojemu panu, poprzez pokazanie swojego posłuszeństwa wobec zasad etosu.

      Usuń
  5. Co do bushido. Nie zapominaj, że ten kto był panem, był również samurajem. W bushido zarówno panujesz nad sobą, i nad podwładnymi, jak i jesteś podległym wobec kogoś. Wydaje mi się, że ta struktura jest bardziej złożona, niż to co przytoczyłeś. Może podam przykład z samego "Hagakure". "To,co określa się jako zwycięstwo, to po pierwsze umiejętność poskromienia sojuszników - powiadał Narutomi Hyogo. - Poskromić swoich sojuszników, to poskromić siebie, a poskromić siebie samego to rygorystycznie kontrolować własne ciało. W przeciwnym wypadku bowiem, znajdziemy się w sytuacji człowieka otoczonego dziesięcioma tysiącami sojuszników, z których ani jeden go nie wspomaga. Nie można pokonać wroga, jeśli wcześniej nie umiało się poskromić własnego ciała" (s.77).
    Podkreślę jeszcze jedno, bo może nie wystarczająco to wyraziłem. Nie uważam, żeby przykład starożytnych Greków i feudalnych samurajów był dokładnie tym samy, ale są to w obydwu przypadkach przykłady estetyki egzystencji. Chyba, że nie wystarczająco zrozumiałem to pojęcie u Foucaulta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłem: nie będę się upierał. To był raczej taki intuicyjny pomysł. Po prostu trzeba to zbadać i tyle. Np. rozważyć pytanie, czy osobę stojącą najwyżej w hierarchii (cesarza lub shoguna - zależnie od okresu) również obowiązywał kodeks. Poza tym kwestia władzy to tylko jeden z elementów.

      Co do terminu "estetyka egzystencji". Można używać go szeroko lub wąsko. Ja obstaję raczej przy tej drugiej opcji: estetyka egzystencji wiąże się z zaleceniami Greckich lekarzy, moralistów i filozofów z IV wieku p.n.e. Zalecenia lekarzy, moralistów i filozofów rzymskich oraz helleńskich z I i II wieku n.e., chociaż w wielu miejscach bardzo podobne, wręcz identyczne na pierwszy rzut oka, chociaż bardzo mocno inspirowane greckimi, mają jednak inne cele i tworzą inną "strukturę", którą Foucault nazywa troską o siebie.
      Oznacza to, że liczy się nie tylko "jak", ale również "po co?" pracujesz nad swoim życiem (bios).
      Można jednak rozumieć estetykę egzystencji szerzej, jako każdy rodzaj pracy nad swoim życiem, chociaż zarazem: każdy rodzaj pracy skupiający się na walorach estetycznych, mający na celu "uczynić z życia dzieło sztuki".

      Usuń
  6. Tekst bardzo mi się podobał, wielkie "propsy" za niego mówiąc językiem polskiej młodzieży.

    Kilka uwag:

    1. Co do yin-yan to jest to dialektyka ale nie taka jak zachodnia, nie zachodzi pomiędzy nimi pełna dysjunkcja. Jak zapewne łatwo zauważyć na czarnym tle jest biała kropka, na białym tle jest czarna kropka. Yin-yan symbilizuje, z tego co mi wiadomo a mogę się mylić dopełnianie się przeciwieństw. W mężczyźnie dominuje pierwiastek aktywności (przyjmuję to dla potrzeb wywodu) lecz jest w nim też element pierwiastka bierności, w kobiecie natomiast dominuje pierwiastek bierności ale jest w niej również część pierwiastka aktywności. Porównywanie tego do Heglowskiej triady dialektycznej jest wnioskowaniem per analogiam, przydatne ale często gęsto okazuje się zawodne, szczególnie w filozofii w której chodzi o precyzyjność w używaniu pojęć (głównie ale nie tylko).

    2. Co do bushido się nie wypowiem, bo nie wiem... przepraszam.

    3. Zgoda co do stwierdzenia iż nie ma monopolu na używanie słowa logika. Istnieje sobie logika dialektyczna, logika kultury, KRZ, logika ruchów społecznych. Potraktował bym logikę jako próbę nadania rzeczywistości jakiejś struktury, operowanie kategoriami, katalogowanie. Co do logiki różnicy, nie za wiele o niej wiem ale z twojego tekstu można wyciągnąć tyle, że jest to rodzaj logiki afirmatywnej, nie posługującej się kategorią nicości, anihilacji. Nie rozumiem tylko dlaczego odrzucasz negację, wydaje mi się że nawet w gdy przechodzimy z jednego stanu np. zafascynowania Heideggerem, do drugiego stanu np. zafascynowania Carnapem to afirmując kolejny stan częściowo negujemy poprzedni, dlaczego ? Ponieważ nie mielibyśmy możliwości tego porównać, zestawić ze sobą, przeprowadzić analizy, wszystko zlało by się nam w jedną całość i niczego nie moglibyśmy zrozumieć. Natomiast gdy wracamy z powrotem do Heideggera to mamy za sobą Carnapa i częściowo afirmujemy Carnapa i częściowo Heideggera czytając kolejne dzieła, wyciągamy po trochu z każdego i zaczynamy pisać, chyba, że naszym powołaniem jest żywot historyka i egzegeza "świętych tekstów filozoficznych". Nie mogę sobie wyobrazić stanu absolutnej afirmacji. Obawiał bym się, że groziło by to schizofrenią, która nomen omen również w jakiś sposób ustrukturalizowana jest.

    Jak mówiłem tekst bardzo mi się podobał i miło by było jakąś dyskusję nawiązać. Gdybyś był chętny, mój mail to: psagrabowski89@gmail.com

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o punkty 1 i 2, to chyba nie ma sensu się rozwijać w tych sprawach. Jakieś tam blade (swego czasu mocno interesowałem się wschodem, zwłaszcza średniowieczną Japonią) wyobrażenie mam o yin-yang oraz bushido, ale tak naprawdę brak mi rzetelnych, naukowych podstaw do dyskusji. Z resztą: wpis jest o logice różnicy i na niej chciałbym się skupić.

      Napisałeś, że niewiele wiesz o logice różnicy. Nie wiem, czy ona w ogóle została gdzieś opisana :) Wpis o niej powstał na podstawie własnych przemyśleń, mocno zainspirowanych Foucaultem i Deleuzem. Jednak jakakolwiek informacja wprost pojawia się tylko u Foucaulta w postaci krótkiej (jakieś pół akapitu) sugestii.

      Co do logiki kultury, ruchów społecznych itd. Jasne. Chociaż chodziło mi o nieco bardziej "fundamentalne" formy logiki. Dla wielu istnieje tylko logika formalna i kropka, nie ma dyskusji ("logika to logika") - i do nich odnosiła się ta uwaga. Natomiast spośród takich logik "fundamentalnych" (określenie to ma odsyłać do ontologii) oprócz klasycznej i różnych jej "nieklasycznych" odmian, może być jeszcze logika dialektyczna, transcendentalna i... logika różnicy, którą właśnie proponuję.

      Usuń
    2. Najciekawszym wątkiem wydaje mi się tu jednak kwestia afirmacji i negacji. Najpierw krótko o sformułowaniu, którego użyłeś: odrzucanie negacji. Inaczej można by to ująć jako: negację negacji (i powiedzieć, że ponownie oraz nieświadomie wpadam w sidła dialektyki). Otóż nie jest tak, że odrzucam (neguję) negację, ja raczej czynię ją podrzędną w stosunku do afirmacji. By to wyjaśnić muszę jednak wpierw wytłumaczyć, czemu lepiej wartościuję afirmację.

      Twój przykład z Heideggerem i Carnapem. Z pewnością, od najmłodszych lat, uczy się nas myśleć w ten sposób: dobry Batman i zły Joker, dobry Polak i zły Niemiec, dobry europejczyk i zły Muzułmanin, teza-antyteza. Uzyskiwanie tożsamości przez negowanie inności. Zapewne po takim, trwającym od najmłodszych lat "treningu" nawet siadając do filozofii myślimy w ten sposób: Heidegger (teza) i Carnap (antyteza) i tak poruszamy się w swoich lekturach. Zapewne myśli/myślało tak również wielu filozofów.

      Uważam jednak, że nie w ten sposób działa rzeczywistość. A logika różnicy ma być właśnie logiką myślenia o rzeczywistości (logiką "ontologiczną"). Rzeczywistość jest dla mnie przede wszystkim ruchem, zmianą, stawaniem się. Ów mechanizm zmiany można opisać za pomocą pojęcia negacji i takie zagranie najlepiej widać u Hegla. Jednak uważam, że nie jest to trafny opis. Np. przemiany organizmów żywych (tzw. ewolucja) nie polegają na żadnym negowaniu (a późnej negowaniu tej negacji). Człowiek nie jest żadną negacją małpy, czy też syntezą małpy i "unoszącego się nad światem" ducha. Człowiek jest raczej różnicą w stosunku do owej małpy. Wiele składowych mają wspólnych, ale pewnymi też się różnią, a przede wszystkim różnią się organizacją owych składowych. Człowiek lubi się jednak śmiać z małpy, by pokazać, że nią nie jest, że jest czymś zupełnie przeciwnym. Wtedy jednak najlepiej dowodzi swego pochodzenia - spośród zwierząt tylko małpy potrafią się śmiać ;)
      Zmiana, moim zdaniem, polega na tym, że dana "istność" (u mnie: maszyna) nie przechodzi w swoje przeciwieństwo, ani nie syntezuje się ze swoim przeciwieństwem, ale dodaje do siebie pewne nowe składowe, odrzuca pewne inne składowe, reorganizuje zależność pomiędzy swoimi składowymi, zmienia się też "natężenie" owych składowych (np. jakaś podległa może przejść na pozycję dominującą, inna podległa może niemal zupełnie zaniknąć, za to jakaś dominująca może stać się podległą). To właśnie oznacza dla mnie afirmację.

      Czemu jednak właśnie "afirmacja" (czyli: "przytakiwanie")? Ponieważ pierwotne jest właśnie "przytakiwanie" czemuś, wybieranie czegoś z pewnej wielości. Zmiana, moim zdaniem, nie polega na odrzuceniu czegoś, zanegowaniu czegoś, osłabieniu go, ale na (samo)potwierdzeniu czegoś, wybraniu czegoś, wzmocnieniu go.
      Wróćmy tu jeszcze do rzeczy, którą poruszyłem wcześniej: nie odrzucam (neguję) negacji. Afirmując (wybierając, potwierdzając), zarazem neguję (odrzucam) coś innego. Występuje tu negacja, ale jedynie jako konsekwencja afirmacji. Negacja jest wtórna, a afirmacja pierwotna.

      Jeszcze jeden ważny element: afirmację należy rozumieć jako aktywność, twórczość, działanie "z siebie". Negacja zaś jest działaniem pod wpływem pobudki, reaktywnością. [Zauważ, że to pojęcie negacji, nie jest zanegowanym pojęciem afirmacji: negacją aktywności jest bierność... ja zaś mówię o reaktywności, czyli aktywności, ale innej, różnej.]

      Usuń
    3. Teraz pewien przykładzik działania tego: czytanie tekstów filozoficznych. Jest taki zbiór esejów Leszka Kołakowskiego pt. "Pochwała niekonsekwencji". Bierze on tam na warsztat różnych filozofów (np. Spinozę, albo Bergsona) i pokazuje sprzeczności w ich poglądach. Kołakowski pisze w stylu: "Fajny pomysł, ale... to, to i to sprawia, że jest sprzeczny, a przez to nie do utrzymania (ale - tu wchodzi ów element pochwały - to dobrze, że jest sprzeczny, bo...)". Np. Spinoza jest sprzeczny, bo był za demokracją, a z jego monistycznego determinizmu, to jakiś totalitaryzm powinien wyjść (więc dobrze, że był sprzeczny, niekonsekwentny). Deterministyczny monizm jest sprzeczny z demokracją. I to jest dla mnie lektura negatywna. Czymś zupełnie innym są choćby historyczno filozoficzne teksty Deleuze'a. Deleuze bierze na warsztat również Spinozę czy Bergsona, ale nie doszukuje się w ich myśli sprzeczności, lecz stara się pokazać właśnie, że niczego takiego tam nie było, że to myśl jak najbardziej spójna (można by powiedzieć: demokracja wymaga właśnie monizmu, tylko przyjmując monistyczną immanencję możemy uzyskać prawdziwą demokrację). Aby to jednak wykazać Deleuze przeorganizowuje całość, wydobywa pewne elementy (tym samym inne sprowadza na dalszy plan), reinterpretuje pewne idee. To jest właśnie myślenie afirmatywne, twórcze.

      Siadając do książek Heideggera na czymś już bazuję: na wiedzy potocznej i na zdrowym rozsądku. Na podstawie ich pojęć i ich "logiki" (tzn. struktury myślenia) rozwija się moje rozumienie Heideggera. Jeśli jednak to jest uważna lektura (a nie tylko "przewalenie" książki), to pozostawi ona we mnie swój ślad, doda nowe pojęcia, usunie część starych, przeorganizuje strukturę. I gdy później siadam do Carnapa, to nie dokonuje się tu żadna negacja (o ile - powtórzę się - Heideggera przetrawiłem, a nie przewaliłem), gdyż owego Carnapa rozumiem na podstawie aktualnej, czyli potoczno-heideggerowskiej, struktury myślenia. I Carnap, jeśli się porządnie w niego wczytam, zostawia tam kolejne ślady: coś przeorganizuje, coś doda, coś usunie. A to co powstanie, to - moim zdaniem - nie żadna synteza, ale różna od poprzedniej i od innych maszyna-myślenie.

      Tak to widzę :)

      Usuń