środa, 9 stycznia 2013

Mała genealogia edukacji

Ostatnio wprowadziłem koncepcję genealogii. Dziś chciałbym przedstawić przykład takich analiz na podstawie dziejów praktyk edukacyjno-wychowawczych. Oczywiście nie będzie to szczegółowa historia szkolnictwa (taka najpewniej zajęłaby opasły tom). Wybiorę kilka kolejnych modeli nauczania, aby pokazać jak pochodzenie praktyki odciska na niej swe piętno, a zarazem jak modulowana jest ona przez kolejne maszyny (struktury), do których jest przyłączana. 



SZKOŁY PRZYKLASZTORNE
Klasa w kolegium jezuickim liczyła nawet do 200-300 uczniów, w różnym wieku o różnym zaawansowaniu, erudycji i ilorazie inteligencji. Byli oni dzieleni na dziesięcioosobowe grupy (dekurie ze swoim dziesiętnikiem), które przynależały albo do obozu rzymskiego, albo do obozu kartagińskiego. Proces nauczania był tu podporządkowany formule rywalizacji, wojny, starcia dwu armii. Każdy uczeń był niczym żołnierz, którego wysiłek (praca, nauka) przyczynia się do zwycięstwa lub klęski jego obozu, dlatego też każdy uczeń uzyskiwał w swoim obozie konkretną funkcję, "wartość bojową". Mamy tu binarną opozycję oraz hierarchiczną, piramidalną relację nadzoru w każdym z jej członów. Jest to model rzymski, ważny w Oświeceniu z dwóch powodów: poprzez odesłanie do antycznego republikanizmu kojarzył się z instytucją wolności, a zarazem jego wojskowe oblicze wpajało określony wzorzec dyscypliny, w której każdy miał swoją rangę.

Od drugiej połowy XVIII wieku ważniejsza staje się jednak owa ranga, to od niej (a określana jest przede wszystkim na podstawie wieku, potem wiedzy i zdolności) zależy przydział do klasy, która staje się jednorodna (składa się z elementów o takiej samej randze). O ile wcześniej nauczyciel zajmował się każdym uczniem po kolei przez kilka minut, a reszta działała dosyć chaotycznie, o tyle teraz nadzoruje on każdego z nich równocześnie i wszyscy oni wykonują jednoczesną pracę.

Patrząc genealogicznie: jeden z wielu procesów składających się na edukację staje się dominujący i restrukturyzuje pozostałe.

OD KLASZTORU DO SZKOLNICTWA POWSZECHNEGO
Powoli szkolnictwo upowszechnia się, większość szkół jest jednak otwieranych przy klasztorach lub stosuje ich modele. Sam pomysł rozkładu (chodzi o trzy jego procedury: ustalenie rytmu, narzucenie określonych czynności i regulacja powtarzających się cyklów) zostaje zaczerpnięty z życia klasztornego. Pozostawia to w edukacji ślad tego, co religijne: lekcje zaczyna się modlitwą, to modlitwy wyznaczają rozkład zajęć w ciągu dnia.

Jednakże ten element życia klasztornego zostaje zmodyfikowany: do regulacji czasu wprowadza się subtelniejsze podziały: na kwadranse, minuty, sekundy. "Na początku XIX wieku tak będą wyglądały propozycje planu zajęć w szkole nauczania wzajemnego: 8.45 wejście monitora, 8.52 wezwanie przez monitora, 8.56 wejście dzieci i modlitwa, 9.00 zasiadanie w ławkach, 9.04 pierwsza tabliczka, 9.08 koniec dyktowania, 9.12 druga tabliczka itd." (Foucault)

O ile w klasztorach edukacja, tak jak każda inna czynność, była podporządkowana dążeniu do zbawienia (rozkład dnia miał zapobiegać lenistwu, które było grzechem wobec Boga, zaś ćwiczenia miały wymiar indywidualny - dotyczący indywidualnego zbawienia właśnie), o tyle później wszystkie te praktyki zostają podporządkowane celowi, jakim jest wyciśnięcie z ciała maksimum pracy, ekonomizacja każdej chwili życia.

Patrząc genealogicznie: następuje mutacja jednego z procesów pedagogicznych.


SZKOŁA HERBARTOWSKA 
Szkoła herbartowska, to szkoła tradycyjna, na której oparta jest do dziś edukacja w większości krajów europejskich. Przygotowuje ona nie do życia wiecznego, ale do pracy w fabryce i służby wojskowej.

Doskonale znamy ten model: zmuszanie ciała do zajmowania tej samej pozycji kilka razy po 45 minut w ciągu dnia (spójrzmy na to z perspektywy dziecka! jest ono żywiołowe, ciągle gdzieś biega, kręci się, co chwila robi coś innego, raz siedzi, raz leży, raz podskakuje), podporządkowanie autorytetowi (to co nauczyciel mówi nie może być podważone, on jest nadawcą wszystkich znaczących treści, tylko on ma swobodę mówienia) oraz dyscyplina (uczeń odzywa się tylko, gdy jest do tego wyznaczony przez nauczyciela, musi uważnie notować, musi punktualnie stawiać się na lekcjach). Wszystko to przygotowywało dziecko do późniejszej pracy, w administracji lub wielkiej fabryce, w której to ciało przez 8 godzin dziennie musi powtarzać te same, mechaniczne czynności, w której nie można wychodzić z własną inicjatywą, ale należy słuchać się przełożonego, w której żadna minuta czasu nie może być bezowocnie strwoniona. Podobnie wygląda służba wojskowa: musztra, posłuszeństwo, nieustanna gotowość poświęcenia maksimum swoich sił.

Szkoły klasztorne, zwłaszcza średniowieczne, główny nacisk kładły na wykształcenie klasyczne, którego celem było wyzwolenie pełni człowieczeństwa, samodzielnego, opartego na własnym rozumie panowania nad emocjami i ciałem. Edukacja opierała się przede wszystkim na lekturze klasycznych, greckich i rzymskich, tekstów oraz nauce starożytnych języków (bardzo logicznych w swej strukturze). Miało to również wymiar kosmopolityczny: ludzie, nawet z najdalszych zakątków Europy, znając te same teksty i języki mogli lepiej się porozumieć i dostrzegali u siebie wspólne korzenie. Natomiast edukacja doby Oświecenia główny nacisk kładła na nauki przyrodnicze oraz historię i język własnego narodu. Te pierwsze przysposabiały do późniejszej pracy, te drugie wpajały przynależność do wspólnoty narodowej i przygotowywały do służby wojskowej.

Patrząc genealogicznie: następuje przełączenie praktyki nauczania z jednej maszyny (religijnej) do drugiej (państwowej), co zmienia sens i sposób funkcjonowania jej poszczególnych elementów.


DYGRESJA
Powszechność edukacji, w której dominują nauki matematyczno-przyrodnicze silnie jest związana z Oświeceniem. Równie silnie jak dwa z państw, które dokonały rozbioru Polski. Wrogość wobec tych mocarstw zaowocowała wśród polskiej szlachty wrogością wobec edukacji i popchnęła ją w tradycjonalizm, irracjonalizm i konserwatyzm. A ludzi promujących edukację postrzegała ona często jako zdrajców.


SZKOŁA DEWEYOWSKA
Edukacja oparta na koncepcji Herbarta miała przede wszystkim wymiar teoretyczny (w Europie na lekcjach się przede wszystkim słucha i notuje, a potem - na różnych rodzajach egzaminów - przedstawia zapamiętaną wiedzę). W przeciwieństwie do tego amerykańska edukacja postanowiła postawić na pragmatyzm. System edukacji zaproponowany przez Deweya zupełnie różni się od tego, który znamy. Lekcje mają tam wymiar przede wszystkim problemowy i są raczej blokami tematycznymi, niż poszczególnymi dziedzinami. Przykładowo: ktoś wybił okno w klasie. Uczniowie dostają zadanie naprawić ją: przycinają deski, malują je, wstawiają szybę - przy okazji uczą się rysunku technicznego (projekt nowego okna), matematyki (mierzenie odległości i kątów), przyswajają wiedzę o różnych gatunkach drewna, mogą równidowiedzieć się czegoś o świetle przechodzącym przez szkło, albo o zasadach dynamiki (jak to się stało, że szyba została wybita). Uczniowie sami wszystko organizują, a nauczyciel jedynie ich wspomaga, doradza im, motywuje, proponuje przekazanie jakiejś wiedzy (której przyjęcia mogą odmówić - np. mogą nie chcieć poznać praw dynamiki, czy rysunku technicznego i przyciąć deski "na oko"). Zadaniem nauczyciela jest przede wszystkim motywować uczniów oraz wynajdywać im zadania. Nie ma przy tym obowiązku, aby każdy uczeń podjął się wykonania jakiegoś zadania (jeśli go ono nie interesuje - bo, powiedzmy, woli literaturę) może siedzieć na danych zajęciach bezczynnie. Oprócz tego, że uczniowie zdobywają wiedzę praktyczną uczą się też działać w grupie: ktoś zajmuje się obliczeniami, ktoś zadaniami manualnymi, ktoś zarządza resztą.

Często naśmiewamy się z niewiedzy Amerykanów, z tego, że nie mają pojęcia gdzie leżą Włochy, kim był Napoleon, albo kiedy miała miejsce II Wojna Światowa. Przyczyna takiego stanu rzeczy nie leży w jakiejś ich "wrodzonej" głupocie, ale w różnicy priorytetów: dla nich najważniejsze jest umieć coś zrobić i działać w grupie. Może my mamy większą wiedzę, ale to, że bardzo często nie potrafimy jej zastosować (albo w ogóle jest ona nieprzydatna do niczego, poza rozwiązywaniem krzyżówek) mogłoby być powodem do ich śmiechu.

Patrząc genealogicznie: dwie zupełnie różne maszyny, dotyczące tej samej sfery (edukacji) produkują zupełnie różne efekty.


PODSUMOWANIE
Ten artykuł jest przede wszystkim przykładem zastosowania metody genealogicznej, dlatego jest nieco wybiórczy i krótki (w stosunku do zagadnienia). Mam nadzieję, że udało mi się w nim pokazać jak znajomość historii, jak zmysł historyczny rozwiewają złudzenia istnienia ciągłości i źródłowości. Wskazałem też kilka procedur, jakimi musi posługiwać się analiza genealogiczna (a tym samym: perspektywizm), do których należą: badanie historii poszczególnych "podprocesów" (jak np. rozkładu zajęć), zwracanie uwagi na to, które są dominujące, a które podporządkowane, czy też porównywanie maszyn między sobą.

Warto również zwrócić uwagę na to, że wywód nie miał prostej struktury liniowej. Stało się tak dlatego, że nie ma prostych, liniowych przejść pomiędzy maszynami, ale że składające się na nie procesy nawarstwiają się, czasem w nowej maszynie funkcjonują stare, czasem coś wraca, czasem jest już zalążek nowego, a czasem równocześnie funkcjonuje kilka maszyn, czasami pokrywając ten sam obszar. 

Co więcej: dana praktyka może mieć raz takie, raz inne znaczenie. W pewnym sensie ma ona w tym samym momencie wiele różnych znaczeń (o ile równocześnie przynależy do różnych maszyn) - nie tylko nie jest ciągła w czasie, ale również nie jest tożsama ze sobą w danej chwili. Rzucę tylko garść przykładów. Usunięcie historii ze szkół: pozbawia nas świadomości kształtujących nas procesów, ale zarazem usuwa jedną z przyczyn konfliktów na tle narodowościowym. Wprowadzenie do nauczania takiej gry dydaktycznej jak "burza mózgów": z jednej strony rozwija naszą kreatywność, pozwala nam pozbyć się różnych barier blokujących nasze myślenie, ale z drugiej czyni nas użytecznymi dla gospodarki kapitalistycznej, która potrzebuje nieustannych innowacji.

30 komentarzy:

  1. Wnikliwie, perspektywizm owocuje :)
    Ale, to wszystko to tylko przegląd różnych celów, zasad, form, metod nauczania - tej samej funkcji życia zbiorowego, istniejącej już nawet w świecie zwierzęcym - Pani EDUKACJI.

    OdpowiedzUsuń
  2. No jak tej samej, skoro za każdym razem działa inaczej (nauczanie zbiorowe lub indywidualne) i produkuje inne efekty (przysposobienie do fabryki i wojska lub wolność). "Tożsamość" mamy tu tylko, gdy patrzymy z bardzo, bardzo daleka. To tak jakby patrzeć z daleka na manekina i powiedzieć "to człowiek" i potem wyciągać z tego wnioski i budować na tym naukę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Działa w tej samej 'istotności ',a jej różne formy ( zbiorowa, indywidualna,nawet tzw. samokształcenie ), nie mówiąc już o różnych celach - generujących różne efekty - mogą się pojawić na tej samej, nawet bardzo krótkiej płaszczyźnie czasowej. Na leśnej polanie, w auli Collegium Maius czy na promie kosmicznym.
    Tożsamość polega na relacji między nie wiem a wiem. Kogo i co wpiszesz miedzy te dwa stany - nieważne, tak jak pomiędzy grawitację : konika polnego i Ziemię czy dwie galaktyki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przydałby się nam fizyk. Bo łatwo się bezpodstawnie powołać na autorytet nauki i powiedzieć coś o grawitacji. Nawet niech będzie, że masz rację z tym konikiem-Ziemią i dwiema galaktykami. Ale to sytuacje, które faktycznie nigdy nie zachodzą: nie ma nigdy tylko Ziemi i konika i grawitacji: ciał jest więcej i relacji też więcej (grawitacyjne, elektromagnetyczne, jądrowe itp.). Powiedzmy, że klasyczna metafizyka czy epistemologia, z podmiotem, przedmiotem, istotami, podstawowymi istnościami itp. to tak jak fizyka oddziaływań grawitacyjnych pomiędzy dwoma ciałami - może i opis jest prawdziwy, ale zupełnie nieadekwatny do rzeczywistości. Zaś filozofia antysubstancjalistyczna, perspektywiczna, genealogiczna (bez istot, tożsamości, stałych) byłaby dążeniem do adekwatnego opisu tego, co rzeczywiście jest, a przynajmniej do większego skomplikowania modelu (skomplikowania w sensie większego przybliżenia go do rzeczywistości).

    A to moje porównanie z manekinem było nietrafne, bo zasadzało się na podziale: prawda-fałsz, byt-niebyt. A mi raczej chodzi o to, że to błędny podział, że nie ma bytu i tożsamości, ale jest różnica i stawanie się. Faktycznie wszystko to jest w pewnym sensie "panią edukacją". Ale nie ma czegoś takiego jak czysta edukacja, istota edukacji, edukacja-sama-w-sobie, idealna edukacja - są tylko różne edukacje, które posługują się różnymi praktykami, mają różne sensy i produkują różne efekty. Nie chciałem pokazać powyższym wpisem, że nie istnieje edukacja, że edukacja to złudzenie, ale że edukacja staje się, ciągle zmienia i nie ma jakiejś jednej jej istoty, rdzenia (czy to u źródła, czy to u celu).

    OdpowiedzUsuń
  5. Trudno by było wpisać w komentarz bilionową ilość obiektów podlegających prawu grawitacji :)
    Podobno kwantowa teoria grawitacji ma być Teorią teorii ... ujmie rzeczywistość, kolejna nadzieja płonna, odkrycie czegoś generuje kolejne pytania. I dobrze, zanudzilibyśmy się jako gatunek bez wyzwań.
    Skomplikowanie modelu,przybliżanie go do rzeczywistości - jasne, masz rację, ale to chyba Nietzsche powiedział ( nie mam książki pod ręką ), że myślicielem jest ten, kto mówi prościej i jaśniej od innych. ( Żeby nie było, tak zapamiętałam, sorry, jeśli mistrza słowa zniekształcam :)

    No nie :) ! Tak , staje się edukacja, ciągle i ciągle w nowych bądź powtarzających się swych zadaniach i formach, ale wiedza i niewiedza to napięcie - które ją rodzi. Zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiem, ze Einstein mówił coś w tym stylu: jeżeli się coś rozumie, to potrafi się to powiedzieć prosto. Trochę się z tym zgadzam, zawsze staram się jasno i precyzyjnie tłumaczyć nawet skomplikowane teorie. Ale jednak całkowite uproszczenie nie jest możliwe, tzn. nauka czy filozofia wymagają wprowadzania nowych pojęć, wyodrębniania nowych sfer rzeczywistości czy "usuwania" (poprzez krytykę, jako złudzeń) starych itp. - można to wszystko robić jasno, ale na pewno nie da się jaśniej i prościej niż wypowiadanie w języku potocznym powszechnie przyjętych mniemań: z tymi się już oswoiliśmy, a nauka i filozofia wymagają jednak pewnego wysiłku, uczenia się czegoś nowego. W dużym stopniu postęp w filozofii czy nauce wiąże się z wytworzeniem nowego języka - aby zatem ten postęp zrozumieć należy owego języka się nauczyć. Problemem jest to, że bardzo często ludzi myli podobieństwo dźwięków i myślą, że mają do czynienia z językiem, który już znają (np. mylenie słowa teoria w sensie potocznym - czyli: coś wydumanego, coś wymyślonego, ale nie sprawdzonego, coś nieprawdopodobnego, gdy mówi się np. "teoretycznie może i tak jest, ale praktycznie nie" - raz teoria w sensie naukowym - czyli: konstrukt myślowy wytworzony w oparciu o fakty, badania, eksperymenty, mający na celu wyjaśnić owe akty; dwie zupełnie różne rzeczy, a te same dźwięki: [t][e][o][r][i][a] - i właśnie to podobieństwo myli wielu ludzi i krytykują np. teorię ewolucji mówiąc "to tylko taka teoria"... albo gdy myli nas podobieństwo dźwięków [p][a][n], które w języku potocznym oznaczają władcę, kogoś kto rządzi, które zaś w języku filozofii Nietzschego oznaczają coś zupełnie innego - kogoś twórczego).

    Chodzi o to, że nie mamy nigdy czystej sytuacji wiedzy i niewiedzy (tak jak 2 ciał i grawitacji). Nigdy nie jest tak, że jest jakiś uczeń, niczym puste naczynie i jakiś nauczyciel, niczym naczynie pełne - i to pełne przelewa swoją wiedzę w to puste. Edukacja zawsze łączy się z wieloma innymi praktykami, które generują inne efekty (przykład, nieco uproszczony: nauczanie klasyczne tworzyło kosmopolitów, nauczanie nowożytne - nacjonalistów). Ponadto we współczesnej dydaktyce, nie mówi już o nauczaniu, ale o nauczaniu-uczeniu się i wskazuje się, że uczeń nie jest tylko biernym i pustym (niewiedzącym) podmiotem, ale że również ma jakąś wiedzę i ją komunikuje, a nauczyciel również jest odbiorcą wiedzy i słuchaczem. Ale nawet pomijając tę współczesną dydaktykę (która, dla mnie, też jest tylko historyczną formą). Jeszcze raz: nigdy nie mamy czystej sytuacji napięcia między wiedzą i niewiedzą, a te "zanieczyszczenia" to nie są tylko dookreślające rdzeń przymiotniki, ale są równie istotne (tak jak oddziaływania elektromagnetyczne czy jądrowe nie są tylko przymiotnikami wobec oddziaływań grawitacyjnych, ale są równie istotne, równorzędne).

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaczynając od 2. akapitu - mam wrażenie, że chcesz usunąć poprzez różnice w zasadach, formach i metodach nauczania i uczenia się - pojecie edukacji, jej desygnat.
    Akurat trochę się orientuję we współczesnej dydaktyce i nawet samokształcenie do edukowania wcześniej tu wrzuciłam. Wszystko ma być nową, inną, mega zrelatywizowaną okolicznościami relacją, ech ... ma być Przypadkową bytu. A zawsze byli ci mniej i więcej wiedzący - choćby tylko poprzez doświadczenie. I chęć ( lub administracyjny przymus ) dowiedzenia się. Gdyby każdy nic nie wiedział lub każdy wiedziałby tyle samo - nie byłoby różnicy generującej edukację. Kultura to powielanie/ negowanie/ tworzenie na bazie wiedzy, którą się różnymi drogami przyswaja.

    Rozróżniam teorię w potocznym użyciu i Teorię naukową opartą na metodologii.
    Pisząc o kwantowej miałam na uwadze wypowiedzi fizyków i kosmologów upatrujących w niej wreszcie najbardziej wierne ' działanie ' rzeczywistości.
    A jako metafizyk i logik potoczny :) jestem przekonana ,że Wszechświatem nie może ' dyrygować ' wiele skomplikowanych sił, bo pewnie by się zapętlił już dawno lub implodował. Dość prostą w opisie grawitacją Newtona spokojnie posługujemy się makroświecie - sprawdza się znakomicie ten prosty wzór.
    W mikro- czeka na odtworzenie w wersji matematycznej świat mionów i innych ' maleństw ' :) Przymiarki są, i każdy matematyk ci powie, jak zachwyca się prostotą, elegancją tych już ułożonych równań i sprawdzonych w obserwacji empirii.
    No i ... Mój Drogi, Twój styl jest correct, godny naśladowania, jak i cierpliwość wobec mnie :) ! To co napisałam nie było ad personam a ad przedmiotowi.

    OdpowiedzUsuń
  8. W pewnym sensie coś takiego robi Foucault: zajmując się jakimś zagadnieniem bada wszystko wokół niego (dyskursy, praktyki, teorie itd), przez co ostatecznie ukazuje, że to coś (to podstawowe zagadnienie) tak naprawdę nie istnieje. Przynajmniej to jedna z przyjętych interpretacji Foucaulta. Ale chyba nie tą drogą chcę pójść. Nie interesuje mnie ujmowanie czegoś w kategoriach jest/nie ma, zamiast tego chcę wskazać na stawanie się, na różnicę. Oczywiście nie wierzę w substancje i istoty, dlatego nie podoba mi się pojęcie edukacji odsyłające do jakiejś jej istoty (edukacja to zawsze X). Raczej interesują mnie kolejne historyczne postaci tego czegoś i postać jaką można by wytworzyć w przyszłości, by zastąpić tamte.

    Nie zarzucałem Ci, że nie rozróżniasz tych dwóch znaczeń teorii - to był tylko przykład. Chociaż nie rozróżniałaś dosyć długo dwóch znaczeń słowa "pan" ;)
    Co do matmy. Mam znajomego doktoranta (prawie doktora) na matmie, rozmawiałem z nim w ten weekend. Powiedział mi, że matematyka nie opisuje rzeczywistości i że matematyka to sztuka (ujął to: nie science, ale art), więc... ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Okej, zdarza się, że zagadnienie jest wytworem dyskursu, praktyki, teorii ... np. trywialne poszukiwanie afery, jaka nie zaistniała w rzeczywistości, doprowadza do teoretycznego ( w znaczeniu potocznym :) wywołania ' czegoś " .
    Edukacji do tego typu schematu powstawania wrzucić nie można. Jeżeli coś było, jest i będzie - to naprawdę nie widzę nic zdrożnego, niemądrego, fałszującego jej rzeczywistość w analizie podobieństw ( istota - postać) i różnic postaci w czasie.

    " Pan " mnie wnerwia, nie uznaję żadnego pana nad sobą :))).

    Też uważam , że matematyka jest sztuką naszego intelektu i... jedyną formą wiedzy w miarę pewną. W miarę, bo jest wytworem naszej ludzkiej logiki, ale to, że jej ( matematyki ) teoretyczne wyliczenia - równania zapowiedziały istnienie czarnych dziur na długo przed potwierdzeniem tych obiektów w obserwacjach astronomicznych - dowodzi że ' opisuje ' rzeczywistość ' zanim się ona ludzikom odsłoniła. " Wszechświat mówi do nas językiem matematyki ! " - szczęśliwy był Einstein ... i ja też jestem, chyba nie muszę wyjaśniać dlaczego :).
    Oczywiście od najprostszej algebry potrzebnej do zliczenia upolowanych futer tygrysa szablastego, kłów mamuta itd. doszliśmy do skomplikowanych rozważań prawdopodobieństw kwantowych oddziaływań i ... przyznaję w tej teorii jest tyle hokus - pokus, że trudno wierzyć w moc matematyki nieograniczenie. Niemniej nie mamy lepszego narzędzia teoretycznego opisu rzeczywistości, czyli zapisywania jego modelu. Ale przyznaję, matematycy i matematyka mogliby spokojnie li tylko oddawać się pięknu symetrii równań - i wtedy byłaby to wyłącznie ART ! :)
    Chyba , że wiara.

    OdpowiedzUsuń
  10. I mi to anihilujące odczytanie Foucaulta wydaje się błędne, ale jeszcze za mało to wszystko rozumiem, żeby wyrokować - na razie to bardziej intuicja.

    A myślałem, że jesteś wierząca :P :P :P Jakoś tak utknęliśmy przy tym "panie", ale sam Nietzsche w sumie bardzo rzadko używa tego pojęcia. Pisze co prawda o moralności panów. Ale np. sformułowania "rasa panów" używa chyba tylko JEDEN RAZ we WSZYSTKICH swoich pismach!!! Częściej mówi o ludziach dostojnych, ideale arystokratycznym, nadczłowieku czy wolnych duchach.

    Postaram się jutro go o to zapytać, ale wydaje mi się, że miał na myśli to, że matematyka właśnie nie jest żadną wiedzą. No ale... wstrzymajmy się i poczekajmy co on powie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wygłupiaj się, jak nie rozumiesz - przecież koniecznie musisz mi wytłumaczyć jego założenia ! :)

    A co nietzscheański " Pan " ma wspólnego z moją wiarą ? Zaliczasz mnie do niewolników, sił reaktywnych , więc ... protestuję !:P

    Chyba czas na rozpoczęcie batalii o istotę wiedzy :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzisz. Chodzi o taką historyjkę. Jednym z pierwszych dzieł Foucaulta była "Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu". Wiele osób wyciągnęło z tej książki pogląd, że szaleństwo nie istnieje, że jest ono tylko konstruktem społecznym i to wszystko przyczyniło się do powstania antypsychiatrii, która to i owo ważnego zdziałała. I takie odczytywanie Foucaulta pojawia się tu i ówdzie w różnych kwestiach.
    Sam Foucault odcinał się od interpretacji stworzonej przez antypsychiatrów. Z drugiej strony do pewnego stopnia pochwalał efekty ich działań. Więc tu już pojawia się jakiś dylemat.
    Wszystko zależy od "klucza" interpretacyjnego - ja swój dopiero wyrabiam - oraz od pewnej "erudycji" - ja Foucaulta czytam dopiero od niecałego roku... Dopiero powoli zaczynam to i owo z niego rozumieć, a co więcej pewnie za 10-15 lat nie będę się zgadzał z tym, co dziś piszę na jego temat.

    Dam Ci przykład. Jak pierwszy raz czytałem "Z genealogii moralności" Nietzschego to mi się nie podobało i uważałem to za jedną z jego słabszych książek. Drugi raz czytałem to na zajęcia i co więcej referowałem jeden rozdział - i wówczas również mi się nie za bardzo podobało i uważałem za słabe. Jakoś 3-4 miesiące temu czytałem to trzeci raz i bardzo mi się spodobało i uważam, że to jedna z najlepszych i najważniejszych jego książek... Czemu? Bo od pierwszej lektury 6-7 lat temu do tej sprzed 4 m-cy rozwinąłem się ogólnie: nabyłem wiedzy i narzędzi interpretacyjnych nie związanych bezpośrednio z Nietzschem, ale pozwalającym mi wydobyć z tego teksty rzeczy, których tam wcześniej nawet nie podejrzewałem. Ogólnie: zrozumiałem więcej niż wtedy. A pewnie za kolejne 6-7 lat będę czytał tę książkę jeszcze inaczej.

    BTW... Coś tam sobie piszę o Foucaulcie czasem czy jakoś do niego nawiązuję, ale to wszystko tylko moje, moje, moje - moje interpretacje, moje wnioski, moje wnioski poprawne i moje błędne wnioski, moje przykłady bardzo skrócone, moje fragmentaryczne analizy (bo 200 stron książki nie da się w jednym wpisie omówić, tym bardziej kilku takich książek). Ale może chciałabyś sama do tego zajrzeć i to - powiedzmy - pod kątem zawodowym? Jest taka jego książka, jedna z ważniejszych. Nosi tytuł "Nadzorować i karać", a jej tytuł brzmi: "Narodziny więzienia". Trochę zahacza o twoją działkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cenna uwaga : klucz interpretacyjny, co nim może być ? Ilość wchłoniętej wiedzy z jednej dziedziny lub wielu ... i umiejętność przywoływania odpowiednich przykładów na poparcie wyznawanej cudzej/własnej teorii ?
      Czy tak jak z modnymi testami oceniającymi - gdzie nie tak ilość wiedzy i erudycyjna, indywidualna interpretacja badanego jest istotna - ale jego umiejętność dostrzeżenia - właśnie klucza - zgodnie z którym autor/autorzy testu układali go - zapewnia sukces. Podpowiedzi są w doborze tekstów, wariantach odpowiedzi, formułowaniu pytań otwartych czy tematu dłuższej swobodnej odpowiedzi.
      Więc - czy chcemy szukać klucza ' pasującego ' do jak największej ilości " drzwi " - wytrycha uniwersalnego - czy eleganckiego, pozbawionego przypadkowości dużego rozrzutu statystycznego - za to idealnie obrobionego pojedynczą osobowością i stanem wiedzy - klucza - jaki już zastygł w podanym do rozwiązania teście.
      Foucault nie jest też psychiatrą, tak ? Z tego co napisałeś wnioskuję, że odkrył ' odkryte. Nasi polscy lekarze Kępiński i Dąbrowski o zachowaniach nie będącymi chorobami a raczej jednostkowymi, osobniczymi zachowaniami - niesłusznie zaliczanymi do patologii psychiki - pisali już dawno. Niemniej - wystarczy oglądać serial o nietypowym zgryźliwym doktorze - nie oznacza to , że są choroby psychiczne bardzo uciążliwe dla pacjenta i otoczenia - które trzeba łagodzić farmakologicznie.
      Chociaż psychiatria to de facto trochę szamaństwo - biorą pod obserwację delikwenta i eksperymentują - jakiż lek da poprawę.

      To i mnie spotyka, wbrew niechęci do tego " Pana " :) wzięłam się za jego aforystykę, wpadła mi w ręce po prostu. Dzięki Tobie zajrzałam i wiele cennych, tzn. zgodnych z moimi odczuciami i nie tylko :), poglądów tam znalazłam. Co nie oznacza, że zamierzam Nietzschego ' usprawiedliwiać ' z zachłyśnięcia się tak modną w tamtym okresie koncepcją rasy, sankcjonowaniem nierówności intelektualnych poprzez genetykę a nie procesem odmiennych dróg rozwoju cywilizacji. Snobistyczne pięknoduchostwo - przyciąga. :)Kiedyś tak odczytasz, może :))

      Chciałabym - pewnie.
      Podejrzewam pułapkę w Twej polecance, więc na wszelki wypadek wyjaśniam swoją ' filozofię ' w tej materii. Od łapania są służby, od karania - sąd, od zapewnienia bytu w miejscu kary - służba więzienna. Owszem posługuje się ona regulaminem nagród ( coś ekstra od normy ) lub kar ( masz coś mniej od normy ), ale nic więcej . Najczęściej osadzeni sami się karzą - o ironio lub karzą innych. Z nagrodami podobnie - niepisany a trwały kodeks za murami.


      Usuń
    2. Nie, nie - nie chodziło mi o maturę z polskiego :P Niepotrzebnie użyłem słowa klucz - kojarzy się ono z czymś gotowym, danym, z czym trzeba uzgodnić swoją interpretację. Jak wiadomo żaden z filozofów czy pisarzy takiego klucza nie zostawił. Pisząc słowo "klucz" w cudzysłowie miałem na myśli coś jak najbardziej indywidualnego, indywidualny warsztat pracy z tekstem. Nie klucz, nie wytrych, ale raczej piła, młotek, śrubokręt, dłuto - to, czym można coś z czegoś zbudować ;) to mnie bardziej interesuje. Erudycja o tyle tylko, o ile pozwala dostrzegać całości pod skrótami myślowymi i kojarzyć coś z czymś innym. Ale przede wszystkim własne pytania i własne problemy, które próbuje się rozwiązać.

      Kochana ;) Dąbrowski może pisał już dawno. Ale Foucault pisał mniej więcej w tym samym czasie :D Dąbrowski 1902 - 1980, Foucault 1926-1984 a książkę, o której mówię wydał w 1963. No i nie ma co ukrywać Polacy, zwłaszcza za PRLu, mieli mały wpływ na resztę świata. Antypsychiatria powoływała się (przynajmniej u swych narodzin) na Foucaulta, a nie na Dąbrowskiego. A to, że te teorie powstały niezależnie sugeruje, że coś jest na rzeczy...

      Czytaj uważnie i czytaj dużo. Nietzsche przede wszystkim często kpi. Posługuje się terminami z "biologii", ale bynajmniej nie tak jak rasiści i eugenicy - raczej po to, by kpić z tych ostatnich, by użyć ich własnej broni przeciw nim.

      Bez pułapki. Chodzi mi raczej o to, żebyś zobaczyła jak pisze i argumentuje sam Foucault - bo to co ja robię, to tylko przywołanie w niedoskonałej formie. A książka jest w dużym stopniu historyczna... zaczyna się od omówienia średniowiecznych kaźni - także nie interpretuj ad hoc tytułu ;)

      Usuń
    3. :) Nie udało się ...

      Oj, nie sprawdziłam biogramu Foucaulta, ale Ty zawsze jestes na bieżąco z nowymi poglądami , więc ...

      Tak jest ... profesorze ! :) Jeszcze tylko daj dłuższą dobę, please ! :)

      Pan i pokora ? :)

      Usuń
    4. Na bieżąco? Wszyscy moi ulubieńcy już nie żyją :P Nietzsche, Heidegger, Foucault, Deleuze... Ten "Kronos" to była jedna z nielicznych okazji, gdy czytałem teksty filozofów aktualnie żyjących (teksty nie będące opracowaniami).

      Ja też pracuję, co prawda po 7h, ale dojazd tam i z powrotem zżera mi jeszcze 2h i jakoś wyrabiam :P Ale fakt - sporo czytam w tramwaju i podsiadam w tym celu staruszki ;)

      Nie zrozumiałem tego z panem i pokorą.

      Usuń
    5. Jeszcze niedawno dla mnie Heidegger był symbolem nowoczesnej myśli filozoficznej, zaś o Deleuze nic nie wiedziałam ... :)
      Nowy 'Kronos' ciekawy ?

      Jak któraś energicznie walnie Cię torebką - to będę ja ! ;)

      To i dobrze :).

      Usuń
    6. Paradoksalnie przez to pracowanie brak mi funduszy na nowe "Kronosy" ;) ;) ;) a raczej musiałem zainwestować w bardziej potrzebne mi książki - także: nie wiem.

      Usuń
  13. Dla porządku obiecana wypowiedź kolegi. Wkleiłem mu to, co napisałaś i podsumowałem w ten sposób, że najbardziej mnie interesuje, czy uważa on matematykę za formę wiedzy. Odpisał mi co następuje:
    "i tak i nie; 1) Matematyka dużo inspiracji czerpie z natury tak jak malowanie pejzaży wiec tak jak malowanie pejzarzy opisuje świat; 2) Matematyka jedyną formą wiedzy w miarę pewną choć dopiero od niedawna aksjomatyzacja to chyba dopiero 19 wiek
    wcześniej dużo pojęć było intuicyjnych i bardzo nie ścisłych Ludzie uprawiający matematykę bawiący się nią i czerpiący inspirację z przyrody tworzą język budują struktury logiczne itd potem często przychodzą naukowcy i mówią wiecie co w sumie to ta struktura całkiem dobrze modeluje to co obserwujemy tu to można by tego użyć i zobaczyć czy coś z tego jeszcze wyjdzie. Matematyka to sztuka przyczyny i skutku sztuka szukania powiązań analizy i znajdowania uogólnień. Matematyka to systematyzowanie wiedzy skoro tak to ciężko, żeby nie miała przełożenia na naukę; 3) Masa matematyki nikomu do niczego się nie przydaje i zapewne nie przyda; 4) i to jest argument czemu matematyka jest sztuką. Matematyka porusza się w bardzo ścisłych ramach i jest obecnie bardzo sformalizowana coś ja pisanie sonetów [...]"

    OdpowiedzUsuń
  14. Bo to jest tak, matematyka to najczystsza teoria - nie ma jej odbić w naturze, jej stanów bezpośrednich.Nie jest ciepła, twarda, długa, do jedzenia, bezpośrednio potrzebna do życia i rozmyślań. Jest sztuczna, ściśle teoretyczna, a jednak okazała się najbardziej obiektywnym narzędziem - językiem zupełnie pozbawionym emocji i idei - pozwalającym ' opisać ' zależności w świecie. Jest dzięki niewzruszonej logice - jedyną stałą.
    Nawet ' ogarnęła ',w tzw. w teorii prawdopodobieństwa - przypadkowość.
    Nie jest wiedzą ? Jest. I być może, w jeszcze nawet niepomyślanych teoriach( bo nikt problemu nie był w stanie jej postawić ) zbliża się do modelu, który pozwala na istnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tylko przytaczam słowa,kogoś kto się zawodowo zajmuje matmą.

      Usuń
  15. Podziękuj Panu za skojarzenie z sonetem, no tak matematyka to jest naczynie w naczyniu, pewność zabezpieczenia.
    Wiersz biały musi mieć treść zakodowaną w strukturze gramatyki , sonet musi dodatkowo sprostać jeszcze jednej formie - uporządkowanej formie zapisu.
    Matematyka jest sformalizowana swoimi prawami i formalizuje żywą rzeczywistość. Jest tym samym od niej niezależna ?
    Pamiętasz ideę geometrycznych brył i figur Platona ? :)
    Czy wszystko da się ' przełożyć 'na matematyczny język ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie wszystko - np. jakości nie da się przełożyć na język matematyczny. Można opisać ilość niebieskiego na danej powierzchni, można opisać długość fali świetlnej niebieskiego światła itd. - ale na podstawie wszystkich tych danych nie da się zrozumieć czym jest niebieski.

      Usuń
  16. Można by zmierzyć częstotliwości różnych fal promieniowania elektromagnetycznego, które mózg widzi jako barwy, a następnie w postaci wykresu drgań ( krótsze i dłuższe pionowe kreski ) umieszczonych na skali - zapisać w postaci cyfr, co prawda w niczym ten ciąg - koloru nie będzie przypominał. Ale, kiedy rozgryziemy budowę układu nerwowego do końca , stworzymy idealnie ludzkiego androida ... i wpiszemy nasz ciąg do jego zwojów, aby niebieski mógł zobaczyć.
    Wiesz, że można drgania skorupy ziemskiej zapisywane na sejsmografach przełożyć na muzykę ? Wystarczy taki zapis umieszczać na tle pięciolinii, wierzchołki potraktować jako konkretne nuty ... i śpiewa ruch ! Melodia krótko przed wybuchem wulkanu jest gwałtowna a spokojna w okresie jego uśpienia.
    Pewnie można i znaleźć matematyczną strukturę modelującą muzykę.
    Ale co z uczuciami, emocjami ... może też ?

    Niebieski - etymologicznie pochodzi od : należący do nieba, lubię ten kolor :), a czerwony od czerwia ( ble :).

    OdpowiedzUsuń
  17. Z tym androidem to nie taka prosta sprawa - nigdy się nie przekonamy, czy on rzeczywiście widzi niebieski jako jakość (tak jak nie wiem, czy ja i ty w ten sam sposób odbieramy niebieski). Pytanie też, czy faktycznie da się układ nerwowy przełożyć na "cyferki" - wraca ten problem, który już kilkukrotnie poruszałem: wiedzieć i rozumieć to nie to samo.

    Gdzieś kiedyś słyszałem, że matematycy wyliczyli wzór, wedle jakiego skomponowane są utwory Beethovena, na tej podstawie stworzyli kolejny i... nie dało się tego słuchać (ale to tylko plotka z trzeciej ręki). Można też brać LSD i widzieć dźwięki oraz słyszeć kolory ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. W jaki sposób odbieramy kolor na pewno się dowiemy, nie jest to aż tak istotna ' tajemnica ' matki Natury - aby ją skrywała. Gorzej z zrozumieniem naszej psychiki, inteligencji w całej jej złożoności, wolnej woli.
    Czy te elementy uda się zakodować w androida - kiedyś wierzyłam, że tak. Dzisiaj mam prawie pewność, że nie.

    Synestezja zachodzi bez konieczności ' brania ', byli tacy, np. Liszt czy Skriabin i inni.
    A swoją drogą LSD - ma najmniej niepożądanych skutków ubocznych, więc cóż nam żądnym wrażeń pozostaje ? :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Podałem przykład jakości barwnych, bo są mniej dyskusyjne (tak mi się wydaje) niż emocje - chociaż te pierwsze przyszły mi na myśł.

    Wiem, że synestezja jest też "naturalnym" (tzn. bez wspomagaczy) efektem zaburzeń organizmu. Ale fakt - Hofman dożył w dobrym zdrowiu 102 lat. Co nam pozostaje? Eksperymentować... eksperymentować ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Dlaczego zaburzenie ? Bo więcej od normy ? Czuć więcej, być więcej ... to potęgowanie przeżywania.
    Dygresja. Czy można bez wielkiego cierpienia 'poczuć' wielkie szczęście ? Czy na jednostajnym szlaku życia, bez wspinaczek i równi pochyłych - można doznawać piękna, dobra, błogostanu - bez uprzedniego 'kontrastu' ?

    OdpowiedzUsuń
  21. Akurat w radio : " po tak cienkim lodzie możemy się tylko czołgać, więc nie wychodźmy z domu, będziemy innych podglądać ... "

    OdpowiedzUsuń
  22. No tak, miałem na myśli odstępstwo od przeciętnej.

    Mi się wydaje, że doznawać tych rzeczy nie da się bez kontrastu.

    OdpowiedzUsuń