wtorek, 5 lutego 2013

Siły i maszyny

Perspektywizm, od którego wyszedł mój projekt do pewnego stopnia mnie nie satysfakcjonuje - jest stanowiskiem zbyt wąskim. To tylko epistemologia wynikająca z ontologii antysubstancjalistycznej. Ta ostatnia może mieć jednak różne postaci, choćby Derridiańską: wówczas antysubstancjalizm będzie oznaczał tekstualizację całości rzeczywistości, a perspektywizm sprowadzi się do interpretacjonizmu. Nie tą drogą chciałbym jednak podążać. Ontologia, którą będę tu powoli budował, będzie ontologią maszynową. Podstawowym źródłem inspiracji dla tego projektu jest oczywiście "Kapitalizm i schizofrenia" Deleuze'a i Guattariego, jednakże nie ograniczę się wyłącznie do zreferowania tego dzieła (nie należy się też sugerować podobieństwami terminologii, to co ja nazywam maszyną, Deleuze i Guattari nazwaliby raczej urządzeniem). Jak dotąd o wiele większa część koncepcji pochodzi z medytacji nad książkami i wykładami Foucaulta. Cenna okazała się również lektura pierwszego tomu "Mitu maszyny" Mumforda. Ponadto duchem, który unosi się nad tym wszystkim jest Nietzsche - niezwykle pomocne okazało się tu spostrzeżenie Herera (w książce "Filozofia aktualności"), że twórczość tego niemieckiego filozofa dzieli się na dwa etapy, z których pierwszy można określić jako estetyczny, a drugi jako fizjologiczny (i właśnie ta, fizjologiczna, perspektywa jest tu istotna).

SIŁY
Cała rzeczywistość składa się wyłącznie z sił, heterogenicznych sił wszelkiego rodzaju: fizycznych, biologicznych, chemicznych, psychicznych, politycznych, społecznych, ekonomicznych itd. Każda siła jest funkcjonowaniem, a każde funkcjonowanie siłą - będę tych terminów używał zamiennie, jako posiadających tę samą zawartość pojęciową. Specyficznym dla ludzkiego świata typem funkcjonowań jest praktyka (na przykład ćwiczenia fizyczne, dieta, seks, używki, przemoc, albo omówiona ostatnio przeze mnie edukacja). Pośród praktyk wyróżnione miejsce zajmują interpretowanie i ocenianie (obu nie należy ograniczać wyłącznie do świadomości).

Siły mają charakter procesualny, tzn. nieustannie stają się. Są one syntezą (trójjednią) produkcji, zapisu i konsumpcji (Deleuze & Guattari, "Anti-Oedipus", s.4), tzn. każda z nich jest jednocześnie wywarzaniem nowego, jego ujawnianiem, "utrwalaniem", zarysowaniem jego formy oraz jego destrukcją. Należy to pojmować na sposób witalistyczny: życie (aż do swojej najdrobniejszej części) jest złożeniem zarówno narodzin, obecności, jak i śmierci. Skoro wszystko jest siłą, a każda siła jest żywa, to ontologia maszynowa jest panwitalistyczna. (Nie chodzi tu jednak o klasyczny witalizm z jego teleologią.)
Syntetyczny charakter siły oznacza, że ulega ona nieustannym przemianom. Są to raczej setki drobnych zmian i przesunięć, niż jakieś gwałtowne skoki. Jednakże naszej percepcji - na ogół z perspektywy czasu - procesy jawią się jako sekwencje stałości i wielkich metamorfoz. 

Siła cechuje się jednak pewnymi fazami rozwojowymi, będącymi czymś innym niż owe przemiany. Każda siła ma swoją moc, która to może ulegać natężeniu lub osłabieniu. Cykl rozwojowy siły ma zazwyczaj strukturę analogiczną do cyklu życia: bardzo mała moc po "narodzinach" stopniowo wzrasta, osiąga swoją szczytową formę, potem słabnie, aż wreszcie "znika". 
[Dygresja: W tych rozważaniach zupełnie pomijam kwestię ontologicznej struktury czasu. Ponieważ ma on istotne znaczenie dla faz rozwojowych sił, nie należy z góry - tzn. przed dobudowaniem, do zarysowywanej tu ontologii maszynowej, teorii czasu - przesądzać np. o przechodzeniu siły w niebyt, gdy dojdzie ona w swym cyklu do etapu analogicznego do śmierci. Ontologia maszynowa chce być ontologią stawania się i jako taka nie dopuszcza istnienia niebytu (oraz bytu). Mam pewną intuicję w tej kwestii, ale jest ona jeszcze zbyt surowa, by ją prezentować i na niej operować.]


Kolejną, niezwykle ważną cechą siły jest ta, że zawsze wchodzi ona w relacje z innymi siłami. Używając sformułowania Heideggera należałoby powiedzieć, że siły są ekstatyczne (od greckiego "ekstasis" oznaczającego "stanie poza, na zewnątrz"), czyli zawsze wychodzą poza siebie. Nie jest tak, że najpierw istnieje jakaś ilość sił, które następnie w mechaniczny sposób "stykają się" ze sobą i zaczynają oddziaływać. Należałoby raczej powiedzieć, że nie ma siły bez jej relacji do innej siły, siła "jest nieodłączna od innych sił" (Deleuze, "Nietzsche i filozofia", s.49). Siła jednak nie wchodzi na raz w stosunek ze wszystkimi innymi siłami.
Gdyby nie istniała żadna inna siła, to ta jedna, która pozostała, weszłaby w relacje sama z sobą. Nietzsche powiada, że siła zwraca się przeciwko sobie w dwóch wypadkach: albo gdy jest upojona swoim nadmiarem wówczas atakuje siebie, by się podzielić i stworzyć z siebie kilka sił, albo gdy jest osłabiona, wówczas atakuje siebie, by się zniszczyć.

Stosunki pomiędzy siłami należy analizować za pomocą modelu fizjologicznego albo militarnego: jako ścieranie się sił, walkę o dominację, tymczasowe sojusze, strategie (które zawsze są ryzykowne, co oznacza, że nie ma tu ścisłego determinizmu, ale zawsze istnieje element przypadkowości). Ze względu na omówiony wcześniej "procesualny" aspekt sił, ową analizę należy uzupełnić o badanie genealogiczne.


MASZYNY
Konsekwencją tego, że funkcjonowania (siły) zawsze wchodzą w związki z innymi funkcjonowaniami (siłami) jest istnienie maszyn. Cała rzeczywistość składa się z maszyn. Maszyną są drzewa, chmury, słońce na niebie, zwierzęta i wirusy, szkoła jest maszyną i więzienie jest maszyną, nauka, sztuka i religia są maszynami, społeczeństwo jest maszyną i my - te ciała - nimi jesteśmy. Pod żadnym względem nie należy ujmować tego po Kartezjańsku (zwierzę jako mechanizm) czy La Mettrie'owsku (człowiek-maszyna). "Nie należy mylić konstrukcji pojęcia filozoficznego z użyciem metafory. Nie mówi się tutaj, że społeczeństwo jest >>jak maszyna<<, jednocześnie zakładając, że znaczenie słowa zostało ustalone gdzie indziej i że można je stosować w sposób >>analogiczny<<." (Herer, "Gilles Deleuze. Struktury - maszyny - kreacje", s.119)

Biomechanoid Hansa Rudolfa Gigera

Maszyny funkcjonują, są złożonymi sieciami heterogenicznych funkcjonowań. Takimi, w których sens, sposób działania poszczególnych sił nie wynika z nich samych, ale zależny jest od miejsca w maszynie, czyli od relacji względem innych sił. Maszyna określa poszczególne funkcjonowania, czy też - to funkcjonowania określają się wzajemnie.
W jednym ze swoich najważniejszych dzieł - "Z genealogii moralności" - Nietzsche pokazuje, że kara nie zawsze służyła temu samemu, nie zawsze miała ten sam sens. Raz była ściągnięciem długu (gdy dłużnik nie miał czym zapłacić, płacił swoim cierpieniem), raz dawaniem przykładu by odstraszyć innych, raz wykluczeniem napastnika (i to znowuż: raz przez wygnanie, raz przez uwięzienie), raz zemstą, raz resocjalizacją (czyli normalizacją). Ta różnorodność wynika z tego, że za każdym razem praktyka karania należała do odrębnej maszyny: pierwotnej, despotycznej, dyscyplinarnej, czy innej.

Maszyny nie stwarzają funkcjonowań, ale je do siebie przyłączają (porównaj: Althusser, "O genezie"). Po przyłączeniu oddziałują na takie funkcjonowanie, podporządkowując je własnym mechanizmom. Funkcjonowania nie przemierzają dziejów w prosty liniowy sposób, ale przechodzą z maszyny do maszyny, ulegając przy tym różnego rodzaju modyfikacjom.
Jednakże funkcjonowania nie są bierne - działają one zwrotnie na maszynę. Każda z sił posiada swoją genealogię, tzn. piętno, które w niej odcisnęły wszystkie poprzednie maszyny, do jakich była przyłączona - co oznacza, że wnosi ona tę schedę do nowej maszyny.

Maszyna nie jest transcendentna wobec sił. Maszyna jest wytworem samych sił, znajduje się na tym samym poziomie co siły (świat jest płaski), nie istnieje bez sił. Jest tylko przygodna, historyczna i "lokalna". Maszyny nie mają w sobie nic z aczasowych idei czy uniwersalnych form. Trzeba tu być nominalistą - maszyna o tylko nazwa dla złożonej sieci sił. Zwróćmy uwagę na bardzo istotną kwestię: w ontologii maszynowej nie ma miejsc dla pojęć materii i formy, są one odrzucone jako nieadekwatne dla opisu rzeczywistości. Podział na materię i formę jest sztuczny i błędny. Istnieją tylko funkcjonowania, których "ekstatyczność" sprawia, że z konieczności wiążą się one z innymi funkcjonowaniami, te powiązania nazywam właśnie maszynami. Jeśli jednak zamiast rozróżnienia materia-forma, przywołamy rozróżnienie: materialne-idealne, to należy powiedzieć, że siły są jak najbardziej materialne (nie chodzi oczywiście o naiwny materializm, w końcu materialne są nie jakieś "rzeczy", ale "praktyki").


SIŁY "W" MASZYNIE
Przy analizie maszyny ważne jest określenie faz rozwojowych poszczególnych sił. Za Mumfordem wyróżniam cztery główne składowe maszyny: dominanty, kontynuanty, emergenty oraz relikty (Mumford, "Mit maszyny. Tom I", s.197). Dominanty, jak wskazuje nazwa, są funkcjonowaniami, które dominują w maszynie, podporządkowują sobie pozostałe funkcjonowania, organizując je. Są siłami o najwyższej mocy w maszynie. Odpowiadają one za jej specyfikę, określają jej podstawowe różnice względem innych maszyn z tej samej dziedziny (np. społecznych). Kontynuanty są funkcjonowaniami, które względnie nie zmienione (co do poziomu mocy) przeszły z poprzedniej maszyny do nowej - są one pewnym elementem łączności, który często sprawia, że nie dostrzegamy zmiany jaka zaszła (albo przeciwnie: zbyt wyczuleni na zmianę ze względu na jakieś wielkie Wydarzenie - nauczanie Chrystusa czy upadek PRL-u - nie dostrzegamy pewnych ciągłości, pozostałości po maszynie wcześniejszej). Relikty są funkcjonowaniami o najniższej mocy - ich wpływ na maszynę jest niewielki, zatraciły one swój pierwotny sens. Zarówno kontynuanty jak i relikty stanowią ważną historyczną glebę dla dominant - Mumford porównuje je do fundamentów domu. Kontynuanty i relikty są przepływami, którymi zarządzają dominanty. Ostatnia składowa to emergenty - Mumford nazywa je również mutacjami, nie wprowadzam jednak tego terminu, gdyż mógłby on zaciemnić to, o czym pisałem na początku: siły nieustannie ulegają drobnym przemianom, można by powiedzieć: nieustannie mutują. Emergenty to zupełnie nowe funkcjonowania, które nie występowały wcześniej w danej dziedzinie maszyn - ich moc jest niska, jednak z innego powodu niż reliktów.
Dominanta jest siłą, która istniała wcześniej w maszynie, ale której moc wzrosła na tyle, że przejęła ona "władzę" w maszynie i zaczęła ją organizować wedle nowych zasad (tworząc tym samym nową maszynę). Kontynuant możemy wyróżnić dwa rodzaje: a) takie, które przeszły ze starej maszyny do nowej ze względnie tym samym poziomem mocy oraz b) takie, które wcześniej dominowały w maszynie, jednakże poziom ich mocy spadł i obecnie są one tylko "tworzywem" dla nowych dominant. Relikt to siła, która w wyniku "starzenia się" doznała spadku mocy. Emergenta to "nowo narodzona" siła, której moc jest jeszcze niska, ale - w sprzyjających warunkach - będzie ona stopniowo wzrastać.
Mumford analizując przejście od paleolitycznej gospodarki zbieracko-łowieckiej, do mezolitycznej gospodarki ogrodów, a następnie neolitycznej gospodarki mieszanej podaje następujący przykład owych czterech składowych maszyny: "W gospodarce mieszanej postacią dominującą stał się w końcu hodowca uprawiający ziemię, podczas gdy kopacz kamienia, rybak i traper byli >>kontynuantami<<, a zbieracz i łowca - reliktami. Zarazem na scenę dziejów wkroczyły wtedy dwie postaci niemal niewidoczne aż do początków epoki brązu, a mianowicie drwal i górnik, chociaż początkowo żadne z tych zajęć zapewne nie było wyspecjalizowaną formą działalności." (Mumford, dz. cyt., s. 232-233)


Oczywiście to tylko pewien uproszczony model. Rzadko (a być może nigdy) jest tak, że funkcjonowanie przechodzi przez te wszystkie etapy. Relacja pomiędzy siłami jest relacją nieustannej walki. Może się zdarzyć tak, że jakieś funkcjonowanie w ramach "taktycznego sojuszu" zanotuje ogromny przyrost mocy pomijając niektóre "etapy rozwoju": gdy maszyna "chce" spełniać jakąś funkcję, której nie zapewniają jej istniejące funkcjonowania, musi w konsekwencji przyłączyć do siebie nowe funkcjonowanie i natychmiast wzmocnić jego rolę - często do dominanty. (W wykładach z 1976 roku, wydanych pod tytułem "Trzeba bronić społeczeństwa" Foucault podaje przykład takiego przyłączenia rasizmu przez państwo oparte na modelu biowładzy - porównaj: wykład z 17 marca 1976, a zwłaszcza s.253.) Może być również tak, że jakaś nowa siła "przegra z kretesem" w starciu z pozostałymi i od razu - nie przechodząc etapów kontynuacji i dominacji - z emergenty stanie się reliktem. Możliwy jest też "powrót na scenę" (oczywiście "zmutowanych") funkcjonowań, które przebywają "pogrzebane" w warstwie reliktów.

Bardzo ważne jest, aby postrzegać wszystkie te funkcjonowania jako istniejące jednocześnie! Dzieje nie są liniową historią, jaką znamy ze szkoły, ale kolejnymi nawarstwieniami, w których współistnieją ze sobą "nowe" i "stare". [Dygresja: Wspominałem o potrzebie wypracowania nowej koncepcji czasu. Tutaj należałoby widzieć jakiś punkt zaczepienia. Być może przeszłości nie należy ujmować klasycznie, po arystotelesowsku, jako niebytu, przejścia w niebyt, ale jako nawarstwianie.]

Przejścia od nowej maszyny do starej należy rozumieć właśnie jako zmianę układu sił. Funkcjonowania, które dotąd dominowały zajmują podrzędną rolę (ale nie znikają!), zaś na ich miejsce wchodzą nowe. Za przykład niech posłuży nam przejście od nacjonalizmów do "globalnej wioski" (zaczerpnięte z "Anty-Edypa"): państwa narodowe nie są w stanie kontrolować przepływów kapitału i "wolnej" siły roboczej - kapitał przemieszcza się tam, gdzie może się pomnożyć, zaś "wolna" siła robocza tam, gdzie inwestuje kapitał, gdzie jest praca i płaca, oba te strumienie stają się dominujące, "obalając" np. wymuszaną przez państwo narodowe konieczność posiadania stałego miejsca zamieszkania; jednocześnie same państwa narodowe nie znikają, zaczynają pełnić podporządkowaną wobec globalnego kapitalizmu rolę, np. patriotyzm czy nacjonalizm stają się sztucznymi neo-archaizmami, których celem jest napędzanie przepływu kapitału (więcej sprzedanych szalików, czapek i koszulek w narodowych barwach albo Euro, które mieliśmy okazję ostatnio znosić w naszej okolicy - znajomy określił je jako "festiwal nacjonalizmów", może i tak było, ale festiwal ten urządził, dla własnych korzyści, kapitalizm).

Niektóre z użytych tu sformułowań mogą sugerować, że maszyna jest takim systemem, który doprowadza wszystkie siły do idealnej równowagi, tworząc z nich spójną całość. Tej interpretacji miały zapobiec przywoływane metafory militarne. Maszyna nie jest systemem stabilnym, ale raczej należałoby powiedzieć (za Deleuzem i Guattarim), że jest ona "zepsuta" - jakieś siły ciągle jej umykają, doprowadzając ostatecznie do takiego rozregulowania, które wymusza przemianę.
Jest raczej tak, że maszyna "chce" zachować stabilność, "chce" kontrolować wszelkie procesy, "chce" zachować swoje istnienie, "chce" zwrócić wszystkie siły do wewnątrz, uczynić je wszystkie siłami reaktywnymi, tzn. zachowawczymi, konserwującymi, petryfikującymi, aż do anihilującego wszystko nihilizmu (porównaj: nazistowska maszyna militarna, która nie tylko niszczyła inne rasy, ale zawierała również mechanizm samounicestwienia - Hitler od 19 marca 1945 roku wydawał rozkazy, których realizacja zniszczyłaby przemysł i infrastrukturę w Niemczech, a tym samym warunki życia owego narodu). Do natury siły (zdrowej, aktywnej siły) należy zaś nieustanne umykanie na zewnątrz, przemiana, różnicowanie się.

Trzeba mieć również na uwadze - i to był kolejny powód stosowania terminologii wojennej - że nie ma tu żadnego determinizmu: nie musiało być tak, że państwa narodowe zostały zastąpione przez globalny kapitalizm - o wszystkim zadecydował "bitewny chaos". Strumień kapitału i strumień "wolnej" siły roboczej wyłoniły się niezależnie od siebie (mają oddzielne linie genealogiczne) - nie musiało dojść do ich spotkania. Jeżeli patrzymy wstecz możemy wskazać na procesy, które doprowadziły do przejścia z jednej maszyny do drugiej (na wygraną jakichś sił i porażkę innych), jednakże musimy mieć na względzie pewną przypadkowość - przyglądając się dokładnie zobaczymy, jak czasem niewiele brakowało, by coś potoczyło się inaczej. Historia jest kontyngentna. O tyle maszynę można nazwać układem chaotycznym: jest bardzo wrażliwa na najdrobniejsze zmiany. Z tego względu nie możemy też nigdy określić tego co przed nami - jedyne, co możemy robić, to wzmacniać procesy pewne procesy, przy całkowitej świadomości ryzyka, jakie podejmujemy.


ZAKOŃCZENIE
Przedstawiona powyżej ontologia maszynowa jest raczej szkieletem ("kolejny zarys" - mógłby ktoś powiedzieć - tak, to prawda, ten blog ma po części funkcję eksperymentalną, poza tym doskonale wpisuje się w postulowaną tu logikę stawania się), który wymaga dopełnienia, dopełnienia na dwa sposoby. Po pierwsze poprzez wyjaśnienie pewnych kwestii (jak choćby teoria czasu), rozwinięcie zarysowanych tu jedynie konceptów (np. przemiany, do której dążą siły aktywne) czy dobudowanie nowych (np. jak to jest, że logika działania pewnych maszyn rozprzestrzenia się na inne maszyny? czy możliwe jest utworzenie maszyny aktywnej, niepetryfikującej?). Po drugie należy ową ontologię zastosować w praktyce, wykorzystać do analizy konkretnych zjawisk (jedna z nich miała już miejsce, w związku z konferencją "Jak się bronić Foucaultem?" - jeśli się uda, to na jesieni, tekst zostanie opublikowany w internetowym czasopiśmie, jeśli nie - wyląduje na blogu).
Być może w miarę postępu prac przemianie - kolejnej - ulegnie sam język, np. gdy przeanalizuję dokładnie "Kapitalizm i schizofrenię" konieczne zapewne okaże się rozróżnienie maszyn konkretnych i maszyn abstrakcyjnych. Będzie to również wynikiem rozwiązania kilku trudności, na jakie się tu natknąłem (czy siła "umiera" czy nie?) lub przewartościowań (nie jestem pewien, czy interpretacja i ocenianie faktycznie mają tak wyróżnioną funkcję, jaką przyznałem im na początku wpisu).
Myślę jednak, że wszystko to wiąże się z konsekwentnym realizowaniem istniejącego od początku (ale oczywiście "otwartego") planu. Wydaje mi się, że język maszynowy pozwoli mi ugruntować i rozwinąć projekt etyki immanentnej czy na nowo podjąć badania egologiczne, a także uzasadnić perspektywizm. Natomiast aktualnie nie widzę jakiejś przekładni na zagadnienia estetyczne - może jednak zwyczajnie dlatego, że się nimi od dłuższego czasu nie zajmuję.

66 komentarzy:

  1. Strategia ... maszyny - to nieliniowe układy dynamiczne wrażliwe na bodźce, na fluktuacje.
    Pierwsze skojarzenie.
    Gratulacje - ontologia prawie dopracowana, a o pierwszą siłę rozumiem, że bez sensu pytać ?
    Zważywszy na porę, maszyna ma okresy dobowego spadku aktywności :), na razie tyle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, bez sensu pytać o pierwszą siłę, bo od razu przyjmuję ich wielość (siła jakby ze swej natury wymaga istnienia innych). To ontologia pluralistyczna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odwzajemniam się komętem. :) Abstrahując od tego, czy perspektywizm jest epistemologią, czy antyepistemologią (i co to znaczy), tekst na kilometr zalatuje mi Foucaultem (ale, jak pisałem, nie znam Deleuza) i pluję sobie w brodę, że nie wiedziałem o konferencji.

    Ale ad meritum: rezygnujesz z ujęcia rzeczywistości jako tekstu, a badasz - przede wszystkim - niedyskursywne elementy. Z drugiej strony, z Twojego tekstu wynika, że maszyna jest relacją, zarówno pod względem wewnętrznym (siły wewnątrz maszyny wchodzą ze sobą w interakcję i pozostają w stosunku relacyjnym), jak i zewnętrznym (relacja maszyna-maszyna), co kieruje mnie ku wnioskowi, że to relacja maszyna-maszyna nadaje byt samej maszynie, tzn. bez maszyny B nie ma maszyny A i vice versa. No i moje pytanie jest takie: jak mówić o sile w relacji siła/siła -> maszyna oraz o maszynie w relacji maszyna/maszyna, skoro i o sile, i o maszynie można mówić tylko w kategoriach relacyjnych? Bo, jeśli dobrze rozumuję, relacja siła/siła (maszyna/maszyna) w gruncie rzeczy nie jest relacją, bo nie możemy wyróżnić elementów relacji, skoro jedna siła jest determinowana w mocnym sensie przez drugą, tzn. element relacji pojawia się dopiero w tym momencie, jak relacja już występuje, wcześniej nie da się ich wydzielić/zdefiniować. Wyrażając się precyzyjniej (mam nadzieję): relacja powstaje wtedy, gdy dwa elementy oddziałują ze sobą, a w przypadku siły/siły tych elementów wyróżnić się nie da, bowiem relacja jest warunkiem koniecznym ich funkcjonowania. Moje pytanie dotyczy więc tego, jak (czy?) można stworzyć ontologię immanentnie relacyjną (i czy w ogóle można mówić wtedy o relacji).

    Z góry przepraszam, jeśli palnąłem coś głupiego lub jeśli moje wątpliwości zostały już dawno rozwiązane - mój kontakt z filozofią jest dosyć, hmm, nieinstytucjonalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żałuj, byłem na kilku-kilkunastu konferencjach i ta chyba była najlepsza: dobrze zorganizowana, duży zapał, duże zainteresowanie, dużo energii; fajne wystąpienia, po których nie był wymuszonych dyskusji, ale ludzie sami rwali się z pytaniami.
      I bardzo się nie mylisz: we wprowadzeniu wspomniałem, że chociaż terminologia jest Deleuze'a, to - jak na razie - więcej wyjąłem z Foucaulta (bo nad nim ostatnio więcej siedzę). Ale z drugiej strony nie robiłbym też silnego rozgraniczenia, bo to myśliciele poniekąd podobni, dużo sobie nawzajem zawdzięczający.

      Co do głównego pytania... Na pewno nie jest to relacja w klasycznym znaczeniu, tzn. jako "mechaniczna" suma elementów: najpierw są elementy, potem wchodzą w relacje. Raczej jest tak, że ta relacja jest w pewnym stopniu wewnątrz siły. Zgadzam się, że mogłoby tu dojść do całkowitego zlania, w którym nie dałoby się rozróżnić elementów, czyli... nic byśmy z takim narzędziem nie mogli zrobić. Jednakże napisałem (może za mało wyraźnie to zaznaczyłem), że siły są heterogeniczne, tzn. na maszynę-człowieka składają się m.in. strumienie (siły) pokarmowe, percepcyjne, erotyczne, ale i pedagogiczne, polityczne, estetyczne, administracyjne itd. - więc jak najbardziej da się je wyróżnić. Fizjologiczne badanie maszyn-ludzi polegałoby na każdorazowym ustalaniu zależności między tymi strumieniami oraz moc każdego z nich (bardzo upraszczając na potrzeby komentarza: alkoholik to taka maszyna, w której siły są mniej więcej takie jak w każdej innej maszynie-człowieku, ale dominantą stała się siła upojenia alkoholowego, natomiast żul ;) ;) ;) jest taką maszyną, w której dominantą jest upojenie alkoholowe, zaś wszystkie inne siły stały się reliktami).
      Ciekawą sprawą jest natomiast stosunek maszyna/maszyna. Nie napisałem o nim, ponieważ nie chciałem przedłużać i tak już długiego wpisu - być może (o ile czas pozwoli) napiszę o nim za +/- dwa tygodnie. Ale wstępnie: wydaje mi się, że analizując pewne większe całości maszyny można potraktować jako siły w innej maszynie (powiedzmy: megamaszynie), aż do całości uniwersum jako swoistej maszyny-chaosmosu.

      Mam nadzieję, że dobrze Cię zrozumiałem i co nieco Ci wyjaśniłem :)

      Usuń
    2. Hmm, dawno mnie nie było. :) Sorry za zwłokę, dużo pracy miałem.
      Moja wątpliwość brzmi mniej więcej tak: jak można mówić o elemencie relacji, który jest konstytuowany przez relację?

      Zdaje się, że Ty proponujesz (jeśli dobrze rozumiem) taką koncepcję, w której występują oba te założenia, tj. możemy mówić o elemencie relacji, który jest konstytuowany przez relację oraz możliwa jest ontologia, której podstawowym elementem jest relacja. Nie jestem pewien, czy to takie proste, ale weź proszę pod uwagę, że nie wiem, czy dobrze Cię zrozumiałem.

      Klu dla mnie jest taki, że w tym przypadku przyjąć trzeba, iż : a) relacja składa się z elementów; b) element relacji jest konstytuowany przez samą relację; c) bez relacji nie ma elementów relacji. Piszesz o sile. Jak możesz pisać o sile? Za Foucaultem uważam, że - parafrazując - nie można mówić o sile, tylko o relacji siła/siła, a to z tego względu, że siła występuje wyłącznie w relacji z inną siłą, inaczej po prostu nie istnieje. Dlatego "siła" jest czymś, co nie istnieje (z maszyną jest inna sprawa, bo można ją po prostu uznać za splot relacji siła/siła), tak jak nie istnieją wiedza i władza. Heterogeniczność moim zdaniem nie załatwia sprawy, bo wiadomo, że nie ma Siły (przez wielkie "S), tylko są różnorodne siły, które są od siebie niejako zależne. Nie chodzi mi też o zlewanie się elementów relacji (jak wyżej, siły są różnorodne), tylko o wzajemne determinowanie, w którym elementy możemy wyróżnić dopiero wtedy, gdy już znajdują się w relacji (uznać można, że przed "wstąpieniem" do relacji po prostu ich nie ma albo że są częścią jakiejś "homogenicznej galaretki", jakby mógł ująć ekonomista Robert Solow).

      Usuń
    3. Okay, czyli się nie zrozumieliśmy za pierwszym razem. Może teraz się uda ;)

      Piszę o sile, to prawda. Ale zauważ, że zaraz dodaję, że gdyby istniała tylko jedna siła, to rzuciłaby się sama na siebie, tzn. weszła w relację sama ze sobą, bo siła MUSI wchodzić w relację z inną siłą, czyli faktycznie zawsze jest siła/siła, nigdy siła. I chociaż siła jest OKREŚLANA przez relację siła/siła, chociaż jest przez taką relację ZMIENIANA, to NIE jest przez nią WYTWARZANA, tzn. nie uzyskuje bytu dopiero dzięki tej relacji.
      Faktem jest jednak, że piszę o sile. Czemu? Bo moje zadanie jest inne niż Foucaulta. Chociaż Foucault postawił ontologiczną tezę (wiedza i władza nie istnieją oddzielnie), to nie był ontologiem. Mnie zaś interesuje ontologia. I rozumuję tak: "okay, skoro wiedza (siła) jest nierozdzielna od władzy (siły), skoro zawsze jest siła/siła, to jak to jest możliwe, jaką naturę, jaką budową ontologiczną musi mieć siła, żeby nie mogła występować pojedynczo, a jednak byłą czymś heterogenicznym (bo władza nie równa się wiedza, nie są tożsame)?" I odpowiadam tak, jak odpowiedziałem. Zadania ontologa i badacza pewnego konkretnego zjawiska są inne.

      Poza tym zwróć uwagę na to, co robi sam Foucault. W "Słowach i rzeczach" bada epistemy, czyli tylko wiedzę. O wiedzy-władzy zaczyna mówić dopiero jakoś w okolicach "Porządku dyskursu". W "Historii seksualności" stwierdza, że cały czas chodziło o podmiot i dodaje trzecią oś, mamy: wiedza-władza-subiektywizacja. A pod koniec życia, w wykładach i wywiadach, stwierdza, że wszystkie jego badania dotyczyły kwestii prawdy, mamy więc: władza-wiedza-podmiot-prawda.
      Nie jest tak, że siła, nie jest też tak, że siła/siła, faktycznie jest: siła/siła/siła/siła/siła/siła/... Ale tego nie da się opisać, dlatego trzeba dokonywać arbitralnych wyborów i systematycznie poszerzać badania o nowe aspekty.

      Mam nadzieję, że tym razem coś wyjaśniłem :)

      Usuń
    4. Wyjaśniłeś, ale chyba nie czuję się przekonany. :) Znaczy się: nie podoba mi się terminologia maszynowa (jakieś tam transhumanistyczne konotacje), ale rozumiem Twoje intencje. Nie rozumiem zaś, skąd - w świetle powyższego - wzięło Ci się w tekście zdanie "Należałoby raczej powiedzieć, że nie ma siły bez jej relacji do innej siły". "Nie ma" sugeruje "nie istnieje", "nie istnieje" zaś implikuje brak bytu. Zdanie to mówi dla mnie o tym, że "siła nie istnieje bez relacji do innych sił, vulgo: jest wytwarzana przez inne siły, a więc przez związek relacji z nimi". Dlatego też moje wątpliwości były, jak sądzę, dość zasadne.

      Co więcej, nadal uważam, że niefortunnie używałeś terminu "siła". Weźmy to zdanie: "Skoro wszystko jest siłą". Czy rzeczywiście wszystko jest siłą? Drzewo zgodnie z tym, co piszesz nie jest siłą, ono składa się z sił, ale nie oznacza to, że jest jakąś siłą. Jest raczej - jak sam sugerujesz - relacją ("Cała rzeczywistość składa się wyłącznie z sił, heterogenicznych sił wszelkiego rodzaju"), miejscem splotu różnych sił.

      I bardzo fajnie, że stawiasz sobie inne cele niż Foucault. Moim zdaniem nie uda Ci się jednak wyabstrahować pojedynczej siły z relacji siła/siła. W powyższym zdaniu: "jak to jest możliwe, jaką naturę, jaką budową ontologiczną musi mieć siła, żeby nie mogła występować pojedynczo", sugerujesz między słowami, że można wyodrębnić siłę z relacji siła/siła. Innymi słowy, żeby stwierdzić, że coś jest immanentnie relacyjne (np. siła nie może występować pojedynczo), musisz to coś wyabstrahować z relacji. Tak jak relatywista nie może być do końca relatywistą (skoro coś jest relatywne, to to coś, co jest relatywne, jest w pewnym znaczeniu absolutne: ów zmienny, relatywny "obiekt" musi w istocie rzeczy pozostać niezmienny, gdyż inaczej nie mógłby się zmieniać), tak moim zdaniem Ty w swojej ontologii nie uciekniesz od podobnego problemu.

      Usuń
    5. Okay, rozumiem już. Klasyczny problem z sądami negatywnymi, może dlatego pewna osoba wciąż mi truje, żebym ujmował wypowiedzi w pozytywach ;) Mój błąd, nie wyłapałem tego przy "korekcie".

      Stwierdzenie "wszystko jest siłą" miało komunikować to, że jedyną istnością ontologiczną są siły. Chociaż te siły są tak zbudowane, że pociągają za sobą istnienie maszyn. Więc te maszyny też są, czy nie - co z tym drzewem? Twoje pytanie jest zasadne. Muszę wytłumaczyć swoje intencje, żeby wyjaśnić skąd takie sformułowania. Chcę stworzyć "płaską ontologię", tzn. ontologię bez żadnego transcendensu (nie tylko bez transcendentnego Boga, ale też bez kartezjańskiego dualizmu czy platońskiego świata idei, albo jakiegoś neoplatonizmu, który w innym świecie umieszczałby np. prawa fizyki, czy naturę człowieka jako niezmienne). Dlatego nie mogę umieszczać maszyn na innym poziomie niż sił. Stąd takie sformułowania: "samodzielnie" istnieją tylko siły, maszyny nie mają żadnej bytowej samodzielności. Jak napisałem w tekście: "Trzeba tu być nominalistą - maszyna o tylko nazwa dla złożonej sieci sił." Ujmując to ostro: drzewo nie istnieje, drzewo to tylko empiryczne zjawisko dla naszej percepcji, po stronie ontologicznej nie ma drzewa, są tylko strumienie sił, które weszły w taki, a nie inny związek, związek ten możemy nazwać maszyną-drzewem, ale to tylko nazwa dla tego związku. Powtarzając: chodzi mi o to, żeby nie umieszcza maszyn wyżej niż sił, żeby nie uważać, że maszyny determinują siły.


      Odnośnie ostatniego akapitu: myślisz za bardzo klasycznie ;) oddzielę/nie oddzielę... jakby to były klocki lego ;) Pomyśl o tym, bardziej przez analogię do tęczy: nie da się wskazać miejsca, w którym czerwony oddziela się od żółtego, ale da się wskazać, gdzie jest żółty, a gdzie niebieski. Podobnie tutaj: nie da się całkowicie wydzielić siły z relacji siła/siła - prawda, o to właśnie mi chodzi w tej ontologii, ale nie oznacza to, że nie da się nic o tej sile powiedzieć. Siła dosyć płynnie przechodzi w inne siły, ale ma też swoją specyfikę, która odróżnia ją od tamtych.
      Może tęcza to za prosta analogia. Pójdźmy dalej: powietrze, którym oddychamy - składa się z azotu, tlenu, dwutlenku węgla i drobnej domieszki innych gazów. Ani tego nie czuć, ani nie widać - jednorodna mieszanina co się zowie (maszyna powietrze składa się z będących w immanentnej relacji siły-azot, siły-tlen i siły-dwutlenek). A jednak każdy z tych składników nie zatraca swojej specyfiki i odpowiednio "sondując" - np. jakimiś "papierkami lakmusowymi" (nie wiem czego się używa w przypadku takich gazów) ową jednorodną mieszaninę możesz powiedzieć coś o jej składnikach.
      Połącz sobie analogię z gazem z analogią z tęczą i w tym kierunku myśl o relacji siła/siła. Nie da się wyabstrahować, ale da się mówić, opisywać, wskazywać.

      Usuń
    6. Spoko. :)
      Co do drzewa, chodziło mi tylko o to, żebyś to wyraźniej zaznaczył w tekście. Po prostu, jak używasz słowa "wszystko", czytelnikowi (a przynajmniej mnie) chcąc nie chcąc, na myśl przychodzi jakiś desygnat. Wiem, że Ty miałeś na myśli coś innego, ale "wszystko" jest na tyle nieostre, że można je zrozumieć na wiele sposobów.

      I czy tylko ja mam takie wrażenie, czy - podświadomie lub nie - zaczytywałeś się w teorii strun? :)

      Usuń
    7. Szczerze powiedziawszy mam blade pojęcie o teorii strun - wiem, że jest i wiem, że coś tam o "zwiniętych" wymiarach gadają. I na tym koniec. Jeśli już jakieś naukowe odniesienia to raczej do matematycznej teorii chaosu i biologicznej morfogenezy interpretowanych przez Deleuze'a w "Różnicy i powtórzeniu" - ale raczej zawsze zwracałem uwagę na fragmenty stricte filozoficzne niż na odniesienia do innych dziedzin (brak mi wiedzy).
      Ale sugerujesz, że owa teoria strun mogłaby mi się przydać? Możesz polecić jakieś dobre (rzetelne ale przystępne) omówienie?

      A co do zaznaczenia w tekście... Produkuję (prawie wyprodukowałem) kolejny tekst o ontologii maszynowej zawierający wyjaśnienie wątków, które poruszyłeś. Powinien wyjść w środę.

      Usuń
    8. Wiesz co, z tą teorią strun trochę zwyczajnie wypaliłem i było to raczej luźne skojarzenie związane z tym, że i Ty, i teoria strun opracowujecie teorie wszystkiego. No i struna jest przynajmniej w tym podobna do siły (czy też maszyny), że - o ile to dobrze rozumiem - łączy ze sobą pewne cząsteczki. Ale nie chcę się wypowiadać, bo nie mam na ten temat zielonego pojęcia. :)

      Spoko, przeczytam z wielką chęcią. :)

      Usuń
    9. Ej no, teorię wszystkiego to próbował stworzyć już Platon. A Heglowi się to nawet udało (oczywiście w jego własnym mniemaniu ;) ;) ;)).

      Usuń
    10. Zgrywam się trochę rzecz jasna. ;)

      Usuń
  4. Nad tym właśnie przed południem myślałam : stosunek maszyna - maszyna i sama :) doszłam do kosmosu - maszyny. No i fajnie, że użyłeś terminu maszyny - chaosmosu. Wiem, że ' musisz ' brak celu/ celów tej machiny, ale dlaczego owe relacje wytworzyły pewien porządek ponad własny jednostkowy( prawa natury ), czyżby miało miejsce przechodzenie ilości w jakość - od maszyn konkretnych do abstrakcyjnych( świadomość ) na przykład ?
    A może byt to tylko jedna Maszyna rozrastająca się, pączkująca odnogami ?
    Pod czego wpływem ludzie - maszyny unaocznili ( sobie ? )materię ?
    Świat ciągle, w każdej chwili jest ' stwarzany ' , podtrzymywany przez heterogeniczne siły ?
    Siły to energia ?

    Ciekawe ilustracje, ale trudne do ' przełknięcia ' - mi to kojarzy się z odbieraniem wolności.
    No właśnie, w jakim stopniu maszyny a może siły są wolne, na przykład czy mogą ' chcieć ' ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie "muszę" braku celu czy braku początku. Chodzi o pewne metafizyczne spostrzeżenie Nietzschego (a właściwie Parmenidesa wykorzystane przeciwko Parmenidesowi). Nietzsche odwołuje się do "zasady" nieskończoności czasu przeszłego i stwierdza, że gdyby wszechświat miał mieć cel, to ten cel musiałby zostać już osiągnięty. Chodzi o mniej więcej taki tok myślenia: istnieje w świecie stawanie się (zmiana), owo stawanie nie mogło się nigdy stać, bo musiałoby się stać z nicości/niezmienności, a jak coś niezmiennego mogłoby wyprodukować z siebie zmianę? czyli stawanie się "trwa" od zawsze, w przeszłość jest nieskończone (nie mogło mieć początku), a tym samym: gdyby stawanie się miało mieć jakiś cel to musiałby on w ciągu tej nieskończoności zostać już osiągnięty, czyli obecnie nic by się nie stawało, nie byłoby żadnej zmiany. A skoro zmiana jest, to oznacza, że jest stawanie się - bez początku (arche, pierwszej przyczyny itd.) i końca (telosu, zbawienia, końca historii czy czego tam jeszcze).
    Pierwsza przyczyna i cel nie są odrzucone ze względu na jakąś niewiarę - ale... powiedziałbym: chciałaś swoją logikę, to masz ;) ;) ;) nie wiara, ale logiczna konsekwencja faktu, że istnieje zmiana (i dokładne odwrócenie tezy Parmenidesa: byt jest, niebytu nie ma).
    W konsekwencji całość (cały ten chaosmos) nieustannie się staje - stwarzany to nie jest najlepsze słowo... może lepiej byłoby powiedzieć: wiecznie powtarza się w różnicy.

    Czy siły to energia... hmm... jakieś podobieństwo być może tu jest, ale chyba bym powiedział: nie. Energia jest - CHYBA (może mam niedostatki wiedzy) - homogeniczna, jednakowa; siły zaś heterogeniczne.


    Tę pierwszą ilustrację wrzuciłem, bo mi się zwyczajnie spodobała i dobrze oddawała wpis :) nie wydaje mi się "straszna". Co innego Giger: jest bardzo problematyczny, to fakt - i nie bez powodu to dałem. Ale o tym później (pewnie na jesieni).

    Czy maszyny/siły mogą chcieć. W pewnym sensie tak, ale na zasadzie woli mocy, tzn. jest to nieantropomorficzna, ontologiczna (czyli przenikająca wszystko) wola... Czyli to, że siły zawsze wchodzą w relacje i że zawsze jest to walka o dominację w tej relacji. Ale to też muszę dokładniej przemyśleć i następnie opisać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kwestia aksjomatów - a dopiero potem logiki :)
    Przy założeniu BB - sprawa ma się inaczej, a jeszcze żadna inna koncepcja logiczna ze względu na brak potwierdzenia w empirii - jego ( BB ) nie zastąpiła.
    Oczywiście coś nieświadomie niezmienne nie mogło samo z siebie ' wyprodukować ' zmienności, ale niezmienny byt obdarzony świadomością - tak. Kwestia woli ( boskiej, wszechmocnej ) - a propos : skąd podstawowa, przenikająca czas wola w Twej koncepcji ? Nawet najbardziej nieantropomorficzna i ontologiczna wola - jako pojęcie zakłada świadomość ' chcenia ' , okej może być ona ' wdrukowana ' istnieniom biologicznym , ale materii nieożywionej - niby jak ? A one jako siły - maszyna ( np. pierwiastek węgla ) ciągle się stwarza.
    No i dalej nie wiem, w jaki sposób de facto nieświadome siły są antychaotyczne - a raczej dlaczego ich wola skierowana jest na walkę z chaotyczną entropią ?

    Giger jest niesamowity, uwielbiam surrealizm, ten jego wkład do Obcego i Diuny - chapeau bas ! No można - jak się lubi ( a większość tak ma )się bać ! :)
    Wykorzystasz pewnie jego prace do eseju o zagrażającej ludzkości ' świadomej ' technice ? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie no, jasne - zgrywałem się trochę. Z logiką jest tu przede wszystkim taki problem, że logika (zwłaszcza klasyczna) odnosi się do aczasowych bytów a nie do stawania się. Wiem, że powstały ostatnio logiki czasu, ale jeszcze nie miałem okazji się z nimi zapoznać.

    Jeśli niezmienny byt ma świadomość, to albo w tej świadomości nic nie zachodzi i wówczas nic to nie zmienia - mamy nicość lub stan niezmiennej równowagi. Albo jednak zachodzi, więc... cała ta bajka. Świadomość nic nie zmienia - kiedy pisałem o stawaniu się nie wypowiadałem się jak fizyk (tzn. nie mówiłem tylko o dziedzinie przyrodniczej) ale jak ontolog (czyli mówiłem o wszystkim w ogóle). Bóg nie może być niezmienną pełnią, ponieważ nie mógłby stworzyć świata (bo wtedy musiałaby w nim zajść zmiana, a skoro zaszłaby w nim zmiana, to oznacza, że nie był pełnią...) - panteizm w dużym stopniu omija ten problem.

    Idź za użyciem pojęcia, nie za jego potocznym znaczeniem ;) Nieantropomorficzna wola oznaczała nie wolę w ludzkim sensie, ale po prostu to, że siła zawsze wchodzi w relację z innymi i dąży do ich opanowania. Nie myśl o tym jak o "chcę pójść do kina" tylko raczej o tym, jak ameba wysuwa swoją nibynóżkę, by coś chwycić i zjeść - żadnej świadomości w tym nie ma.
    A materia nieożywiona: pierwiastki wchodzą w reakcje ze sobą - to by była owa nieantropomorficzna wola (oczywiście to raczej metafora/przypuszczenie, nie badałem dotąd ontologicznej struktury pierwiastków).

    Chaotyczna entropia... W sumie to w jakim znaczeniu używane jest tu słowo "chaos"? W tym, co w matematycznej teorii chaosu (wrażliwość na zmiany), czy w starym, greckim znaczeniu, nie-ładu, którego nie da się opisać?


    Gigera na razie interpretowałem podobnie jak Beksińskiego: deterytorializacja ciała, łączenie ciała z technologią. Ale nie, nie widzę w nim proroka świata a la "Terminator".

    OdpowiedzUsuń
  8. A właściwie dlaczego zakładać niezmienność - to nudne byłoby dla Bytu. :)

    A co do potocznego znaczenia pojęć, czy to nie nasza Szkoła lwowsko- warszawska postulowała ograniczanie się do niego tylko ? Wola to wola - kurczę - albo danego obiektu , albo powstałych praw ! :)

    Entropia - chaos jako dążność do stanu nieuporządkowanego.

    Ja zazwyczaj nie interpretuję, najważniejsze jest ' emocjonalne ' uderzenie sztuki.

    OdpowiedzUsuń
  9. No ja nie zakładam niezmienności, więc nie wiem skąd to "pytanie" do mnie.

    Przyznam szczerze, że nie wiem jak z tą szkołą lwowsko-warszawską pod tym względem. Na pewno jest taki nurt wśród logicystów, ale czy akurat tu...
    W każdym razie ja się z tym podejściem nie zgadzam: potoczne "pojęcia" są w niekontrolowany sposób wieloznaczne (a czasem przeciwnie: znaczą coś tylko pozornie) i przede wszystkim pochodzą z niekrytycznego podejścia do świata.

    A czym jest coraz to inne "uporządkowanie"? Entropią czy antyentropią?

    Też interpretujesz sztukę, tylko w oparciu o kategorie, z którymi jesteś tak zżyta, że ich sobie nawet nie uświadamiasz. Za to bardziej usystematyzowane interpretowanie wcale nie oznacza braku emocji.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pewnie, że nie do Ciebie, a do autorów pomysłu. :)

    Trzeba sprawdzić, tzn. ja :)

    Miarą rozpraszania energii( II zasada termodynamiki) jest funkcja zwana entropią. Najniższą entropię wykazują fotony, im obiekt bardziej skomplikowany tym wyższą. Nie ma funkcji antyentropii, chyba że punkcie zero BB. W tej teorii zakłada się rozszerzanie się Wszechświata - średnia gęstość materii ciągle się zmniejsza a entropia zwiększa.

    " To ja mówię prozą ? " :)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Trochę uciekam przed tą nauką, bo to śliski temat. Nie jestem naukowcem i moje wypowiedzi są przez to z góry przekreślone, zwłaszcza te krytyczne (są zresztą mechanizmy, które samych naukowców ograniczają co do formułowania pewnych sądów). Rozumiem to doskonale, jest to konieczne, by nie nadużywano jej autorytetu w nieuprawniony sposób. Także stawiasz mnie w pozycji chłopca do bicia zadając takie pytania ;)

    Mimo wszystko zaryzykuję - może nie tyle jakieś tezy, co raczej wskazanie pewnych kierunków.
    Po pierwsze przypomnij sobie co pisałem o stawaniu się: nie ma celu. Czyli sugerowane przez naukę cieplna śmierć wszechświata (tzn. osiągnięcie stanu równowagi termodynamicznej) załapuje się pod tą krytykę (jak również BB jako stan jakiegoś absolutnego, niepoprzedzonego niczym początku). "Na mocy nieskończoności czasu przeszłego" gdyby wszechświat miał osiągnąć stan równowagi to już by go osiągnął, a skoro się tak nie stało, to... Najwyraźniej muszą istnieć jakieś mechanizmy przeciwdziałające temu, których jeszcze nie znamy. (Pojawiają się już zresztą hipotezy cyklicznych wszechświatów - problemem jest to, że nauka ogranicza się do danych empirycznych, a żadnych spoza BB nie posiadamy i chyba nie możemy posiadać.)

    To pierwsza sprawa. Druga: Nietzsche zarzucał nauce, że jest przesiąknięta reaktywnością, tzn. że interpretuje całą rzeczywistość w oparciu o siły reaktywne. Pisał o tym głównie przeciwstawiając sobie Lamarca i Darwina. Ale da się to zastosować do fizyki: we wszechświecie pojawiają się uporządkowane formy (choćby żywe organizmy), co wiąże się z pobieraniem przez nie ujemnej entropii z otoczenia. Zgodnie z II zasadą termodynamiki oznacza to, że "wzrasta chaos" w otoczeniu. Czyli: powstawanie coraz bardziej złożonych maszyn nic nie jest sprzeczne z fizyką, stan cieplnej śmierci wszechświata dalej jest możliwy. Ale II zasada termodynamiki nie wyjaśnia tego, że pojawiają się coraz bardziej złożone formy (mówi tylko co się dzieje jak się pojawiają, ale nie "dlaczego"). Odpowiedzialne za to są jakieś inne mechanizmy - w nietzscheańskiej nomenklaturze: siły aktywne (czyli siły twórcze, plastyczne, opanowujące).

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozumiem, dlatego ... poczytuję Hellera ;)BTW, wydaje mi się, że inspiracją dla Twych inspiratorów były konsekwencje fizyki kwantowej, takie moje odczucie tylko.

    Tak , to logiczne - ale pod warunkiem nieskończoności czasu przeszłego. Wiek Wszechświata to +/- 13 mld lat, że tak powiem porządnie udokumentowanych empirią obserwacji najdalszych ( najstarszych ) obiektów tegoż.
    Ale można BB i konsekwencje wpisać w jakąś cykliczność lub potraktować jako wykwit ( bąble) wielu ' dzieci ' jakiejś struktury bez początku. Nauka musi założyć sobie ' cugle ' choć mnie szalenie intryguje ' moc' jej logicznych budowli, no choćby najpierw to matematyczne uzasadnienie konieczności bycia czarnych dziur, a dopiero potem : konkretne obserwacje skutków ich działania na ruchy obiektów.
    Jakby nie było - czasoprzestrzeń - z jej początkiem atrybutami i konsekwencjami mamy w teorii BB.
    Z drugiej strony, w fizyce kwantowej, matematyczne równania spokojnie 'uzasadniają odwracalność strzałki czasu.
    Ale to ciekawe ! Podobno kwantowa teoria grawitacji ( TW ) ma tak zrewolucjonizować nasze myślenie o tych sprawach, że aż chyba trzeba się bać. :)

    Przetoczyła się cała naukowa fala krytyki dotycząca powiązania entropii z II zasadą termodynamiki klasycznej, której prawa odnoszą się do zachowań w czymś co jest układem zamkniętym i tu " ... wszystkie procesy nieodwracalne, związane z wzrostem entropii, prowadzą do zanikania różnic temperatur i kończą się nieuchronnie stanem równowagi ( maksimum entropii ). "
    Jest jednak tzw. termodynamika relatywistyczna.
    " Druga zasada termodynamiki relatywistycznej jest zupełnie analogiczna do drugiej zasady termodynamiki klasycznej, również mówi ona, że każdy proces nieodwracalny dokonuje się w kierunku wzrostu entropii. Istotna różnica polega na tym, że - zgodnie z termodynamiką relatywistyczną - w ogólnym przypadku wzrastanie entropii jest nieograniczone, nie musi kończyć się osiągnięciem stanu równowagi, jedynie w szczególnych przypadkach układ może osiągnąć równowagę, ale i wtedy może zostać z niej wytrącony na skutek oddziaływań grawitacyjnych . " ( oba cytaty z " Wszechświat i filozofia " Hellera.
    I tak kosmologia relatywistyczna wyklucza prawdziwość hipotezy nieuniknionej śmierci cieplnej Wszechświata.
    Cieszysz się ? :)




    OdpowiedzUsuń
  13. Dla Nietzschego inspiracją fizyka kwantowa być nie mogła ;) Raczej było tak, że badając nihilizm i jego różne postaci odkrył, że i nauka w obecnej formie jest nim przesiąknięta (a konkretniej: jest jedną z postaci ideału ascetycznego oraz interpretuje świat przez pryzmat sił reaktywnych) - reszta jego zarzutów (np. krytyka stanu końcowego) była konsekwencją krytyki nihilizmu, nie zaś wynikiem studiowania fizyki czy chemii (Nietzsche traktował nauki nieco po macoszemu).

    Te 13 mld lat i BB - pewnie się domyślasz, że wchodzą w krytykę stanu początkowego, o którym pisałem, więc nie ma się co rozwodzić po raz kolejny.
    Ale... inna kwestia wydaje mi się tu ciekawsza... Fizyka przyjmuje pewną (mniej lub bardziej) klasyczną wizję czasu, jako "linii", "strzałki". Jak zasugerowałem w tekście: może nie jest to adekwatna koncepcja. Tzn. jest ona jak najbardziej adekwatna w stosunku do świata zjawisk, do sfery empirycznej - ale wydaje mi się, że nie nadaje się, jeśli chcemy zejść na poziom ontologiczny. Także w sprawie tego co było przed BB może nie jakieś połączenie fizyki kwantowej i ogólnej teorii względności by pomogło, co np. redefinicja samego pojęcia czasu. [Oczywiście to tylko luźna intuicja nie-przyrodnika.]

    Jak najbardziej się cieszę. Zoe!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Otwierasz lodówkę i na półce ... Nietzsche ? :) Miałam na myśli tych bardziej współczesnych, ale nie będę kruszyć kopii, bo to tylko luźne skojarzenie.

    Z tą ' strzałką ' to znaczne uproszczenie, ale w empirii czas nie może się cofnąć ... w równaniach tak. I jeśli kiedyś ' odkryjemy ' jego empiryczną odwracalność .. hmm wehikuł czasu - wymysł autorów sf - można będzie zbudować. Kto wie, czy te małe zielone ludziki to nie ludzie z daaaalekiej przyszłości ? :)

    Tak myślałam . :)Co wszakże nie oznacza końca cykliczności naszego Wszechświata , więc i końca ZApowiadanego naszego świata.

    OdpowiedzUsuń
  15. No nie będę ukrywał, że ze współczesnych Deleuze. Ale specjalnie wspomniałem o Nietzschem, żeby pokazać, że nie tylko matematyk może wpaść na coś bez empirii ;)

    Przez empiryczność miałem na myśli: świat zjawisk, czasowość świata zjawisk, czasowość jaka jawi się naszej świadomości, a nie czasowość rzeczy-samej. Już nie ważne czy linia, czy strzałka, czy strzałka odwracalna... Schemat podobny, jedynie mniej czy bardziej skomplikowany. Ja natomiast myślę o innej czasowości, np. jak zasugerowałem w tekście: przeszłość nie jako miejsce na lewo na osi czasu, ale nawarstwianie się... Np. Bergson porównywał przeszłość do wirującego stożka, którego wierzchołek to teraźniejszość. Chociaż myślę o jeszcze bardziej radykalnym ujęciu: nie stożek, tylko całość jednocześnie (w bezwymiarowej płaszczyźnie)... A najlepiej w ogóle bym zrezygnował z przestrzennych metafor...

    Nasz świat to się skończy o wiele szybciej nisz nasz Wszechświat :P

    OdpowiedzUsuń
  16. Intuicja i logia jest za darmo :).

    Ot ciekawe, ale w makroskopowych wymiarach, nie ucieknie się od czasowości.

    Raczej, jeżeli za naszego życia Koniec nie nastąpi, to tutaj skończymy szybciej, jasne. Ale jest Byt poza czasoprzestrzennym, więc co innego z naszym tu i naszym Tam.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ale ja nie chcę uciekać od czasowości, wprost przeciwnie. Chcę ją gruntownie zbadać. W końcu magisterkę pisałem o czasie u wczesnego Heideggera - chociaż się tym na razie nie zajmuję, to nie porzuciłem zainteresowania. Temat dla mnie niezwykle ważny. Bez namysłu nad czasem - moim zdaniem - nie ma dziś poważnej filozofii.

    OdpowiedzUsuń
  18. Chodziło mi o inną ' strukturę ' czasu w ujęciu kwantowym ( relatywizm ' kierunku ' ), a przez nas odczuwaną w świecie makro, czyli ów - bezwzględny ruch ciąg do przyszłości prawie uniemożliwiający odczucie teraźniejszości. Czym jest przeszłość - też ważkie pytanie ? Niczym ? Tylko tak różnie ( tyle uwarunkowań )konstytuującą się pamięcią ? W przeszłości nas nie ma, w przyszłości jeszcze nie, lub na pewno nie ( śmierć może nastąpić w każdej chwili )a - teraz - prawie nie do odczucia. Materia jedynie daje 'oparcie ', te stare skały, woluminy, wiek gwiazd ... całe szczęście dla niedającego się zmaterializować - ja.
    Może dlatego lubimy nawet bardzo prozaiczne materialne efekty woli swego - ja - ? Bo ilu tak naprawdę ludzi interesuje filozofia ?

    Jak możemy zbadać czas ? Fenomenologicznie ? To ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  19. O fenomenologicznym ujęciu w wersji Husserla już pisałem. O wiele ciekawszy jest tu Heidegger, który to o czym piszesz (w przeszłości nas już nie ma, w przyszłości jeszcze nie) odsyła do lamusa, jako "potoczną" (on to nazywa: w modus niewłaściwości, tzn. chodzi o ontyczną zamiast ontologicznej) wizję czasu. Nie ważne, czy fizyka kwantowa uzna odwracalność kierunku, czy jej nie uzna - cały czas nie utrafia w prawdziwą naturę czasu. Heidegger pokazuje, że czas składa się z trzech ekstaz ("wymiarów"), które zupełnie się między sobą różnią, przy czym prym ma ekstaza przyszłości - ujęcie "ontyczne" (do którego zalicza on i potoczne i naukowe) nie dostrzega specyfiki każdej z ekstaz i wszystkie ujmuje od strony teraźniejszości. Przeszłość to już-nie-teraźniejszość, a przyszłość to jeszcze-nie-teraźniejszość (i w to, moim zdaniem, wpisuje się jeszcze Husserl, mimo ważnego wkładu w badanie fenomenu czasu). Natomiast Heidegger pokazuje, ze przeszłość i przyszłość są czymś diametralnie innym od teraźniejszości i nie można ich ujmować w jej kategoriach.
    [Dodam tylko, że Heidegger nie mówi o tym samym czasie co nauki przyrodnicze i my na co dzień: my mówimy o czasie ontycznym (świata zjawisk, empirii) on o czasie ontologicznym (czyli schodzi na poziom transcendentalny).]

    Ilu ludzi interesuje filozofia? Ciekawe pytanie. Będę niegrzeczny i odpowiem pytaniem: ilu ludzi interesowałaby nauka, gdyby nie uczono o niej w szkole, gdyby na każdym kroku nie powtarzano jak jest ważna, gdyby nie programy popularnonaukowe w TV, albo wręcz całe popularnonaukowe kanały?
    I nie - nie chodzi mi tu o reklamę (chociaż ona też gra rolę) - o to, że nauka ją ma, a filozofia nie. Zupełnie inna kwestia jest tu ważna: od najmłodszych lat uczymy się ROZUMIEĆ JĘZYK I PROBLEMY nauki, natomiast nie uczy się nas wcale rozumienia języka i problemów filozofii (nasze dyskusje są najlepszą ilustracją tego: jak mówię "czarna dziura" to wiesz, że chodzi o pojęcie astrofizyczne opisujące pewne kosmiczne zjawisko, a nie o otwór koloru czarnego, wiesz też jakie inne zjawiska się z tym wiążą, jakie problemy, co jest istotne do odkrycia w związku z tym zjawiskiem, a co mniej; natomiast gdy używam pojęć filozoficznych często interpretujesz je na podstawie tego, jak dane słowa są używane w mowie potocznej - "moralność niewolników" jako moralność ludzi pozbawionych wolności przez ludzi złych, bo stosujących przemoc, zabijających, agresywnych, albo "wola mocy" jako pragnienie natury psychicznej jakie posiadają niektórzy ludzie, a oznaczające, że chcą oni bogactwa, luksusów, a przede wszystkim wpływów, politycznej władzy nad innymi ludźmi - i stąd wyciągasz różne konsekwencje, na tej podstawie tworzysz problemy związane z tymi terminami i na tej podstawie udzielasz odpowiedzi lub je krytykujesz...).

    OdpowiedzUsuń
  20. Już kiedyś o tym rozmawialiśmy. Poza nielicznymi szkołami, co filozof to - nowe pojęcie. W zasadzie śmiem wątpić w ich ' zasobność znaczeniową', bo mętne strasznie, bez uczciwego powołania się na dokonania poprzedników, zmuszającego do wgryzania się wielokrotnego w konteksty zdań obok czy całych prac.
    Zastanowiłeś się jak i filozof i 'niefilozof ' może podchodząc krytycznie ( bez klękania przed autorytetem H.) rozumieć trzy wymiary ekstaz czasu ? W ujęciu filozoficznym, na poziomie ontologicznym ( transcendentalnym) do czego mam odnieść - ekstazę wymiaru teraźniejszości ? Do czego Ty odnosisz, jak je ' widzisz', czujesz, definiujesz synonimicznie ?

    A cóż to za odkrywcze pojęcie : jeszcze( już)-nie-teraźniejszość, dzieciak z podstawówki zdefiniuje też tak bez trudu.
    Inność czasu nieempirycznego ma być konstytuować się w ekstazie ? No, ale może Heidegger 'uformował' nowe pojęcie ekstazy ?

    Pytanie : ilu ludzi ... nie miało charakteru ' zaczepnego ', fakt że prawie nie uczy się rozumieć języka filozofii, ale na Boga, każdy język musi mieć choćby przybliżone przełożenie na pojęcia ludzkości znane. Musi być ta droga semantyczna,choćby zarośnięta ścieżka do nowego pojęcia. Jakiś punkt odniesienia.

    Nie studiując Heideggera lub Nietzschego rozumieć mogę na podstawie tego, co znam ( i chyba mój zasób ' semantyczny ' nie zamyka się wyłącznie w mowie potocznej , mam nadzieję - nie chce mi się samej cytować).
    Potrafię spokojnie ' odpersonalizować ' pojęcie mocy jako metafizyk w końcu :), a do pola semantycznego : niewolnik włączyć autouzależnienie się od nietwórczych bodźców.
    Ale nie użyłabym w swej publikowanej pracy filozoficznej wyrazu Niewolnik ze względów etycznych, empatii pospolitej.

    OdpowiedzUsuń
  21. ∫ dx/cos^2 x ... Najpierw uczysz się liczyć kamyczki i kasztany, potem uczysz się liczyć na cyferkach (2+3=5), potem uczysz się algebry (a+b=c), w międzyczasie rysujesz trójkąciki i kwadraciki, potem uczysz się o kątach, potem o sinusach i cosinusach, potem uczysz się funkcji liniowych [f(x)=2x], potem funkcji kwadratowych [f(x)=x^2+3x-5], potem funkcji trygonometrycznych [f(x)=sinx], potem różniczkowania [f'(x)] i w końcu rozwiązujesz całki. Taką jak ta wyżej jesteś w stanie zrobić w ostatniej klasie liceum. Ale dzieciak z podstawówki? Nie każę mu jej rozwiązać - on nawet nie zrozumie czym jest całka, jaki jest sens całkowania i do czego może się całka przydać.

    I tak jest z filozofią - nie ma jej w szkołach, więc wszyscy zaczynamy +/- na poziomie podstawówki (no, powiedzmy, że 6 klasy), musimy wszystkie te etapy pokonać by ją zrozumieć. Problemem nie jest przełożenie na pojęcia znane ludzkości, tylko długość drogi jaką trzeba pokonać. Drogi abstrakcyjnego myślenia, ale i drogi przekładania tego na praktykę, drogi nauki pojęć, dostrzegania zależności i problemów.

    Zaangażowałem się w F.TV i piszę Przybliżenia, żeby jakoś tę dziurę załatać.


    Co do czasu. Nie nie... Heidegger nie szczyci się odkryciem "już-nie-teraz", trochę źle się zrozumieliśmy. "już-" oraz "jeszcze-nie-teraz" to ujęcie tradycyjne (potoczne i naukowe), od którego Heidegger się odżegnuje. Ekstazy są czymś innym.
    Ekstazy łatwo odnieść (bo Heidegger pisze o nich w ramach opisu egzystencji jestestwa ludzkiego). Upraszczając: przeszłość to cały bagaż kulturowy, wszystkie moje uwarunkowania, tradycja i kultura w jakich się wychowałem, przyszłość to moje projekty, a teraźniejszość to moment decyzji i działania w świecie narzędzi i przedmiotów. Ekstaza oznacza wychodzenie, stanie na zewnątrz. Wychodzę z siebie na trzy sposoby: do możliwości, na które się projektuję, do moich uwarunkowań, które określają realizowalność moich projektów, do świata, w którym działam. I nie ma tu liniowej zależności znanej z myślenia potocznego czy nauki, czasowość jest raczej kołowa: od przyszłości biegnie do przeszłości a następnie do współczesności (i znowu do przyszłości itd.). Tym co jest najbardziej "istotowe" dla człowieka jest realizowanie planów (przyszłość), ale by je zrealizować musi uwzględnić moje zasoby (przeszłość), a następnie przejść do realizacji (teraźniejszość).
    To w duuuużym uproszczeniu. Ale bardzo blisko "potoczności", więc w miarę zrozumiałe - jak te kasztany czy kamyczki. Teraz trzeba tylko przejść kolejne etapy [1 -> a -> f(x) -> f'(x) -> ∫ f(x)] : przestać o tym myśleć w odniesieniu do wyobrażeń przestrzennych (linia, koło), przestać ujmować to w kategoriach świadomości, ogarnąć specyfikę każdego z elementów (teraźniejszość, a właściwie współczesność, u Heideggera to raczej "świat" niż "teraz"), poszerzyć całość na inne dziedziny bytu niż człowiek.

    OdpowiedzUsuń
  22. Zrównujemy filozofię z nauką ? :)
    Logicysta nagle wychynął spod ontologii maszynowej ? :)
    Całki nie ' pojmiesz' bez pojęcia funkcji i nie obliczysz bez choćby algebry, ale Heglowską dialektykę spokojnie ogarniesz bez transcendentalizmu Kanta.

    Oczywiście, że trzeba się wgryźć w pojęcia, poczynając od starożytnych, ja właśnie postuluję ' ewolucję ' werbalną, czyli nawiązywanie w poszczególnych filozofiach do poprzedników ( tak jak Ty uczciwie w ontologii maszyn ). Postulowałam na blogu o dodawanie jakiś sufiksów, prefiksów do używanych flagowych wyrazów - pojęć.
    A tu mi ktoś wyskakuje z ekstazą:), i na szczęście religia z tym wyjściem podmiotu poza siebie jako desygnatu ekstazy - pozwala abstrakcyjnie pojąć - co autor ma na myśli.
    Myślę, że nie doceniasz zdolności przeciętnego człowieka do myślenia abstrakcyjnego, dajcie mu tylko punkt odniesienia.
    Tak, oczywiście, święta racja, wczytywanie się w teksty, praktyka czytania wersów filozoficznych - bardzo pomaga.
    Dzięki za Przybliżenia, ale wiesz co, możesz nie mieć wiedzy z zakresu teorii literatury o strukturze dramatu elżbietańskiego , lecz ( może nie tak dogłębnie ) zrozumiesz czym jest hamletyzowanie po przeczytaniu( zobaczeniu ' Hamleta' ). Czy filozofia jest tylko dla filozofów ? Sztuka dla sztuki ? Sam postulujesz przekładanie jej ' twierdzeń ' na empirię, ileż to razy siły aktywne i reaktywne przykładałeś do obiektów lub procesów realnych , więc ?

    Dzięki za przybliżenie czasowości Heideggera. Nie denerwuj się na mnie :), sam wybrałeś drogę --> obyś cudze ' dzieci ' uczył. Nie ma lekko ... :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie zrównuję, to był przykład przez analogię ;)

    I nie, nie zrozumiesz Hegla bez Kanta, bo wyjdą straszne głupoty (dlatego wielu filozofów, zwłaszcza analitycznych, nie lubi Hegla - nie rozumieją go, bo nie mają podstaw). Oczywiście "bez Kanta" nie oznacza, że trzeba mieć wryte na pamięć każde twierdzenie, każde pojęcie i każdą kategorię. Ale trzeba rozumieć ogólny sens odkrycia Kanta, znać pewne pojęcia, pewne przesunięcia znaczeniowe jakie się dokonały (no i mieć świadomość reinterpretacji Kanta, jakiej dokonał Fichte). Transcendentalizm i warunki możliwości da się w miarę prosto wytłumaczyć, ale zastosowanie (choćby Heglowskie) nie jest tu już takie proste, bo zrywa z naszymi potocznymi intuicjami - rozumiemy czym są warunki możliwości, ale wciąż nasz mózg szuka w tekście ciągów przyczynowo-skutkowych, a takich być tam nie może: są transcendentalne (albo dialektyczne).

    Nie jest tak, że nie doceniam. Gdybym nie doceniał, nie zależałoby mi na popularyzacji. Jest wprost przeciwnie (co wynika - IMHO - z moich poprzednich komentarzy): wierzę w możliwości i wiem, że jedynym czego brak, jest podstawa (którą jest wiedza o pojęciach i wiedza o problemach).


    Nie denerwuję się, naprawdę :) Wydawało mi się, że kiedyś Ci to wyjaśniałem (ale nie jestem pewien). Ja po prostu bardzo ostro formułuję swoje sądy, gdy dyskutuję o filozofii, często też - na żywo - wypowiadam się w bardzo agresywny sposób. Ale pod tą "formą" rzeczywistej agresji i wściekłości nie ma :)
    Wiem, że nie ma lekko - jest na to takie piękne chińskie przysłowie ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Okej, zacznę w miarę czasu wolnego od arche, aporie ... :)
    Dekada lub dwie - i będę na bieżąco z ... Deleuze :)
    Mam kolejnego Kronosa : Ateny i Jerozolima. Platon - Leo Strauss.
    Z przedmowy : " Starożytni poszukiwali rozwiązania w granicach Logosu. To, co rzeczywiste, było dla nich rozumne, a co rozumne rzeczywiste. ( ... ) - 'a harit hajamin - powiada Sergio Quinzio - " wszystko pozostaje zawieszone w niepewności rezultatu " . "
    Dialog Epinomis zaczyna kwartalnik. Nie wiem czy warto to czytać .:)

    Jakoś trudno mi sobie wyobrazić Twoją agresję. Irytację tak, ale wściekłość ? :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Ja od arche zacząłem... hmm... 6, no prawie 7, lat temu, ale nad Deleuzem siedzę już od +/- 3, więc najwyraźniej nie trzeba dekady :)
    I jak już wspomniałem: nie trzeba mieć obrytego każdego pojęcia, tylko rozumieć ogólne sensy i problemy (a raczej ciągi sensów i problemów).

    Ostatnio mam inne lektury i inne wydatki na głowie, także nowego Kronosa ani nie czytałem, ani nawet nie nabyłem. Także nie wiem co z tym dialogiem ;)

    Irytację? Hmm... Chyba nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypadkiem mogłeś sobie posiedzieć nad arche ... i tylko nad nią. Nie każdy tak ma, a raczej splot 'przecięć' różnych przypadków na to nie 'pozwolił '.
      Patrząc na przypadek w rzeczywistości poza świadomością( wolą nawet szczątkową) życia biologicznego - nasuwa się wniosek o zdefiniowanie przypadku . W końcu każde niby niedeterministyczne zdarzenie w świecie - jest tylko efektem ściśle zdeterminowanych praw fizycznych 'spotykających się ' ze sobą. Np. kamień na zboczu zmieni swoje położenie przypadkiem pod wpływem lawiny, ale wszystkie czynniki powstawania i lawiny, i wiatru, i ruchu Ziemi, i kierunku spadania kamienia - są zdeterminowane prawami natury. Kamień nigdy nie 'podleci ' na szczyt, ale z lawiną na dół.
      Czyli wszystkie układy dynamiczne są skutkiem działania różnych praw fizyki. Przypadkowość - samo zajście zdarzenia , jego efekt (miejsce położenie kamienia )- jest zewnętrzna ( wolna - niezdeterminowana ) wobec jakiegoś prawa fizycznego ( kamień leży, sam z siebie się nie poruszy) , ale ze względu na inne prawa fizyki może być ono ściśle deterministyczne.
      Przypadek - ' wolność 'zajścia zdarzenia , ale ' na smyczy ' zdeterminowanych praw.
      Wyizolowane siły nie istnieją swobodnie - są zależne od warunków początkowych układu i wpływu sił wobec nich zewnętrznych.

      Usuń
    2. No dobra, nie nad samym arche non stop siedzieliśmy. Trzy godziny starożytnej tygodniowo... myślę, że można ze swojego tygodnia 3 godziny wyłuskać (oczywiście o ile ktoś chce). Korzystaliśmy z 5-tomowej (a właściwie 4-, bo ostatni to przypisy i bibliografia) "Historii filozofii starożytnej" Giovanniego Reale, uzupełnialiśmy to lekturą niektórych tekstów źródłowych - które przez wykładowcę były interpretowane bardzo klasycznie, bardzo szkolnie.

      Czy splot przypadków? Nie. Wybór, czysty wybór. Decyzja. Rzuciłem inne, jedne z najlepszych (patrząc ze społeczno-ekonomicznej perspektywy), studia by pójść na filozofię.


      Co do twojej analizy pojęcia przypadku... Widzisz. I to jest właśnie dla mnie duży, bardzo duży problem. Ten problem brzmi: metafizykę buduję się z "kamieni", buduje ją się w oparciu o obserwację bardzo prostych obiektów, których wewnętrzna dynamika jest tak niska i niemal nieobserwowalna, że można uważać je za "byty", obiektów, które obserwuje się w sytuacjach czysto mechanicznych relacji z innymi obiektami tego rodzaju: kamień leży na Ziemi (którą tu ujmuje się jako taki gigantyczny kamień), potrącają go inne kamienie... Z tego wyciąga się wszystkie kategorie i pojęcia (przyczyna, skutek, przypadek, byt, relacja, ruch, czas, etc.) i uogólnia się je na całą rzeczywistość. To jest duży problem, moim zdaniem... Bardzo duży - bo metoda jest zupełnie nie trafiona.
      Obserwacja bardziej złożonych zjawisk (jak społeczeństwo czy dzieła sztuki) szybko każe odrzucić taką ontologię.

      Ja raczej bym ujął to tak (nie ukrywam, że za Heideggerem i Deleuzem): istnieje pewna ilość determinant, nie określają one całkowicie tego, co się stanie, ale zakreślają pewien obszar, te determinanty trzeba powiązać z wymiarem (ekstazą) przeszłości, tzn. z tym, że coś się już wydarzyło, coś zaistniało. Przypadek natomiast należy związać z wymiarem (ekstazą) przyszłości: przypadek jest nowością. Nie jest to przypadek jako losowość, tzn. jak w toto lotku czy lawinie kamieni: czynników jest tak dużo, są tak trudno uchwytne i tak skomplikowane powiązania między nimi zachodzą, że my nie jesteśmy w stanie przewidzieć co się stanie, dla nas jest to losowe. Przypadek w ontologii maszynowej należy pojmować raczej na wzór arbitralnej decyzji w krytycznej sytuacji: jakoś ukształtowany co do charakteru (determinanty) człowiek staje przed sytuacją, w której musi wybrać pomiędzy dwoma równie cennymi dla niego rzeczami, wszystkie za i wszystkie przeciw po obu stronach są równie mocne, równoważą się - jedyne co mu pozostaje, to arbitralna decyzja: coś zyskać, coś stracić. Pojawia się w ten sposób w uniwersum nowość, coś co nie było określone, zdeterminowane wcześniej (choć było jakoś przygotowane). Natomiast kamień w lawinie - on raczej podobny jest do człowieka, o chorej woli, który nie potrafiłby wybrać w takiej sytuacji i najpewniej stracił obie te rzeczy.

      Usuń
    3. Słusznie mówisz : nowość ( wolność siły ), ale przecież - jakoś ! przygotowana. Obrazowo : wszystkie prawa fizyki to wielka sieć, rozmaite powiązania wertykalne i przyczynowe tworzące olbrzymią strukturę, w niej są wolne miejsca - pozostawione na działanie przypadku ( np. promieniowanie kosmiczne trafia przypadkowo w zarodek wywołując mutację - przypadkowo nowa, dodana jakość ). Przecięły się pewne siły. Zupełnie pozbawione woli zmiany. Nie chciałabym tu analizować szczątkowej czy pełnej świadomości, choć przyznasz,że nawet działania ludzi podlegają badaniu teorii prawdopodobieństwa ( wyniki wyborów na podstawie wyrywkowego badania grupy osób - przekładają się na rzeczywisty wynik ).
      Przypadki w naturze to swoista wolność, novum na dotychczasowej bazie.

      Usuń
    4. Wydaje mi się, że twoje rozumowanie znowu mieści się w tych samych kategoriach, co poprzednie - tych, które próbowałem skrytykować. Znowu losowość uruchamiasz: promieniowanie przypadkowo trafiło... Nie o taki przypadek mi chodzi. [Wiem, że to mogło wynikać z modelu militarnego, którym posłużyłem się odpisując ochiochi, ale też funkcja tamtego modelu była nieco inna.] By posłużyć się twoim przykładem:
      promieniowanie kosmiczne było całkowicie zdeterminowane do trafienia w zarodek, było całkowicie zdeterminowane do wywołania mutacji... miejscem przypadku, miejscem nowości jest sama ta mutacja, ona jest niedeterministyczna - chociaż wszystkie zewnętrzne czynniki były absolutnie zdeterminowane (istnienie zarodka i promieniowania, struktura zarodka, siła i wektor promieniowania, oddziaływanie promieniowania na zarodek) to jednak sam efekt "przecięcia" się tych elementów nie jest zdeterminowany, jest całkowicie nowy, "przypadkowy".

      [Da się to oczywiście uzgodnić z owym modelem militarnym, bo taka jedna nowość może już oddziaływać w sposób czysto mechaniczny, a jednak nie mający precedensu w uniwersum... powiedzmy, że ta nowa mutacja powoduje zmianę wektora promieniowania... Przez nagłą nową jakość zawodzi stara strategia, przebieg bitwy ulega zmianie... Albo, w innej dziedzinie, ulegają modyfikacji prawa przyrody... Oczywiście nie należy myśleć o tym, jako o całkowitym zerwaniu - myślenie poprzez model: ponownego przyjścia Chrystusa, które zmieni cały porządek rzeczy - ale o drobnej zmianie, drobnej mutacji, drobnej różnicy.]

      Usuń
    5. Czyli zależy Ci :) na tym, aby zewnętrzne czynniki X,Y były zdeterminowane do takiego a nie innego oddziaływania ? A efekt ich działań - Z - dopiero można klasyfikować jako przypadek ?
      Upewniam się, czy dobrze przeczytałam, bo szczerze mówiąc ja wszystko - i ' kierunek' czynników i ich efekt - uważam za przypadek.
      Zakładam jedynie constans warunków początkowych czynników, będących prawami fizyki ( matematyczność wyrazu ich 'funkcjonowania ' ) - cała reszta to podatność na fluktuacje otoczenia, którym ulegają lub nie - i tym samym umożliwiają ewolucją kosmiczną i biologiczną.
      Wracając do przykładu. Z perspektywy zarodka, a ściślej jednej z jego komórek "trafionej' kwantem promieniowania , jest to przypadek. Nie było w żadnym jej zapisie genetycznym, że nastąpi zmiana ( mutacja ).
      Z perspektywy wiązki fali elektromagnetycznej też jest to przypadek, mogła nie trafić w komórkę zarodka kury, lecz przejść przez zarodek jeża. Kura i jeż ( jako mutacje pierwotnego, niezłożonego organizmu) są efektem wielu czynników, w tym odporności na warunki otoczenia.
      Co jest tylko zdeterminowane ? Pojawienie się( wykształcenie ) takich a nie innych we Wszechświecie praw natury ( fizyki - de facto matematycznych, tzn. dających się zmatematyzować w równaniach dynamicznych) i możliwość zaistnienia przypadku.

      Usuń
    6. Oczywiście - dla potrzeb przykładu/modelu - trochę uprościłem sprawę. Zapewne u źródeł czynnika X i Y też można by wskazać jakiś przypadek.

      Ujmę to może w ten sposób: kierunek, zwrot, prędkość, natężenie, energia, etc. nie za bardzo mnie obchodzą, mogą być sobie zdeterminowane, czy też nie, mogą istnieć dla nich prawa fizyczne, albo i nie - to wszystko to dane ilościowe. To gdzie w lawinie spadnie kamień to też dana ilościowa. Mnie zaś nie interesują ilości. Interesują mnie jakości. Przypadek (zauważ, że nieustannie używam tego zamiennie ze słowem "nowość") dotyczy jakości - to wyłanianie się jakości jest niedeterministyczne. Słowo "przypadek" nie odnosi się tu do przecięcia się dwóch "linii" (linii promieniowania i linii zarodka), nie odnosi się też do reakcji na owo przecięcie (zarodek zaczyna mutować), ale do wyniku owej mutacji: wyłania się arbitralnie nowa jakość.


      Rozważ następującą sytuację: sposób funkcjonowania wszechświata (ten, który opisujemy za pomocą praw fizyki) zmienia się po trochu (tzn. nie radykalnie) co 200 + x lat (gdzie x jest zmienną z zakresu od 0 do 50). Co z tego wynika? Zaglądamy do zapisków fizyków sprzed 250 lat i stwierdzamy, że są niezgodności. Czemu je przypisujemy? Ich błędom. Za 250 lat jacyś fizycy zajrzą do naszych zapisków i stwierdzą to samo. Dopiero być może za jakieś 1000-2000 lat jakiś historyk fizyki zauważy zależność i wówczas ktoś wpadnie na to, że sposób funkcjonowania wszechświata zmienia się co 200-250 lat, a zatem trzeba co 200-250 lat aktualizować prawa fizyki. A teraz pomyśl o tym, że taka zmiana zachodzi nie co 200, ale co 1 mln lat. Jakie mamy szanse ją zauważyć?

      Usuń
    7. :) Czemu nie chcesz uwierzyć, że w Racjonalnym świecie jakości i ilości żyjesz ?
      Prawa organizujące ilości - nie mają charakteru ilościowego. Są pierwotną jakością, odpowiedzialną za taki - a nie inny Wszechświat. Nie ma ich dużo, dają się zmatematyzować.
      Kamień obojętnie, to fakt, gdzie się przemieści, ale przecież zawsze tylko wyłącznie w ramach wyznaczonych przez grawitację, o której jeszcze mało wiemy.

      Chyba zapominasz o tym, że 99 % nowości ( jakości ) powstałych w wyniku przypadku nie jest w stanie się uchować. Determinacja warunków otoczenia jest bezwzględna. Coś się przypadkowo wyłania w bycie, ale byt poprzez swoje uwarunkowania tylko ' nowościom ' spełniające pewne kryteria ' pozwala ' na trwanie.

      Nieudolnie próbujemy ' odczytywać ' prawa fizyki, pełna zgoda. Zadufanie naukowców z końca XIX w. , ta ich pewność ,że jakoby wszystko już odkryto - dziś śmieszy. Jaki stan wiedzy i technologii - takie odkrycia, niemniej nie cofamy się nigdy do stanu przed Newtonem, prawda ? Zresztą w skali makro jego twierdzenia pokrywają się z empirią. A mylne założenia Einsteina odnośnie zamkniętego Wszechświata ? Ponad dekadę temu fizycy i astronomowie ( dzięki super teleskopom ) zauważyli, że wbrew przewidywaniom ekspansja Wszechświata nie zwalnia, a przyspiesza. To był szok, powtarzano obserwacje, wyliczenia - aż stał się pewnością fakt mylnych założeń co do grawitacji, nie jest ona w stanie ' zatrzymać ' procesu, więc nie dojdzie do zapadnięcia się materii i energii do punktu początkowego. ( BB)
      COŚ - jakieś - nieznane prawo ( siła ) wciąż niczym ciągle szybciej pracujący " silnik " powoduje puchnięcie naszego świata. Założono, że tym czymś nie dającym się na razie zauważyć jest tzw. ciemna materia.
      Co ważne dla naszego dyskursu - ta siła nie pojawiła się nagle, obserwacje najstarszych i aktualnych temp ( dzięki technologii coraz bardziej dokładne )ekspansji dowodzą jej trwania. Czyli my, ludzie, faktycznie się mylimy w swych obserwacjach i opiniach na temat praw fizyki, ale to nasza zmiana w myśleniu i dowodzeniu, prawa się nie zmieniają. Nie umiemy ich po prostu ' odczytywać ' od razu właściwie.
      Nie wiem skąd wziąłeś pomysł, że jest odwrotnie, tzn. zmienia się sposób funkcjonowania Wszechświata co jakiś czas, okej niech to nawet byłoby 200 mln lat , miliard - a co będziemy się szczypać. :)
      Kiedyś już rozmawialiśmy o konsekwencjach niewielkiej zmiany rozkładu materii sprzed cr. 13 mld lat, odchylenie rzędu 1 : do 50 ( kilkanaście zer proszę dopisać ) spowodowałoby brak możliwości niejednorodnego rozkładu materii ( czyli stworzenia warunków zmiany - powstawania galaktyk, gwiazd, planet).
      Zmiana praw fizyki, diametralnie zmieniłaby funkcjonowanie, więc kształt Wszechświata.

      Usuń
    8. Nie rozumiem zupełnie tej pierwszej "wrzuty" z racjonalnością... Nie wierzę w Boga i transcendentne prawa - to fakt, ale istnienie immanentnych (czyli zmiennych) zależności w strukturze wszechświata jest dla mnie jak najbardziej do przyjęcia. (Jeśli by tak zdefiniować racjonalność, jako immanentną, to jestem za... Ale coś zewnętrznego, albo jakiś ostateczny cel? Nic na to nie wskazuje, za to wiele za tym stoi: władza, rząd dusz.)

      A co do stwierdzenia "99 % nowości ( jakości ) powstałych w wyniku przypadku nie jest w stanie się uchować". Zgadzam się. Dlatego Nietzsche powiedział: "Należy chronić silnych przed słabymi." (Czyli twórczość, nowość, zmianę, przed zachowawczością, przystosowawczością.)

      Usuń
    9. Zawsze intelektem czy duchowo ' przylega się ' do jakiejś władzy,wiedzy, wybranych autorytetów. Biopolityka. Nauka. Filozofia. Religia. Rządy dusz wszelakie.
      Trzeba tylko uświadomić sobie swój wybór.

      Pisałam w kontekście życia ożywionego i nieożywionego. Reguły gry narzucone są.
      Chronić ? Siła, która jest wartościowa zwycięża prędzej czy później. Ale okej, wiem jak trudno walczyć z lichymi tendencjami.

      Usuń
    10. Jasne: władza i wiedza są nierozerwalnie związane. Tylko postulowanie transcendensu wiąże się z czymś takim: "istnieje Cel, do którego trzeba podążać, ja wiem co to za Cel, wiem jak go osiągnąć, jeśli będziecie mi posłuszni to osiągniecie go razem ze mną"; przyjęcie immanencji oznacza zaś raczej coś takiego: "nie ma żadnego Celu, każdy z nas musi kierować swoim życiem samodzielnie, biorąc za nie odpowiedzialność".


      Dlatego powtarzam w kółko silny/pan oraz słaby/niewolnik nie oznaczają u Nietzschego tego samego co w potocznym użyciu pojęć ;)
      Deleuze pokazuje, że siły reaktywne (czyli słabi, niewolnicy) nigdy się nie sumują, nigdy nie tworzą większej siły, jedyne co robią, to odejmują sile aktywnej moc, osłabiają ją - to właśnie owe liche tendencje, o których napisałaś.


      Jeszcze chciałem wrócić do poprzedniego twojego komentarza, bo musiałem nagle odejść od kompa i nie odpisałem na ten fragment o fizyce.
      Źle się zrozumieliśmy. Ja nie twierdzę, że błędy u naukowców sprzed 250 lat wynikają ze zmian we wszechświecie, a nie z czynnika ludzkiego (z błędnych teorii). Bez przesady ;) Co jak co, ale uważam, że nauka się rozwija. Chciałem tylko, żebyś sobie spróbowała wyobrazić co by było, gdyby zachodziły co 250 lat takie niewielkie zmiany po stronie uniwersum i wyciągnęła z tego konsekwencje (jaka byłaby szansa na zaobserwowanie takiej zmiany?).

      A co do odchylenia 1:50....0 tak, masz rację, ale wydaje mi się, że to totalnie nie trafia w mój przykład. Niewielkie zmiany 13 mld lat temu (czyli w okolicach BB) miałyby bardzo poważne konsekwencje, ponieważ wszystko było bardzo skumulowane, a więc bardzo zależne od siebie, powiedziałbym "mało stabilne". Teraz, kiedy wykształciła się już w miarę "stabilna" wersja wszechświata, drobna zmiana miałaby obok siebie wiele "mocnych" i "trwałych" (w danym momencie) elementów, które do pewnego stopnia "równoważyłyby" ową zmianę i nie powodowały totalnej destabilizacji całości, a jedynie niewielką zmianę, niewielkie odchylenie. [Pewien młody doktorant fizyki powiedział mi kiedyś, że fizycy obecnie przyjmują, że różne stałe fizyczne miały w różnych momentach rozwoju wszechświata różną wartość, czyli faktycznie wcale takie stałe nie są. Ja pytam o krok dalej: a co, gdyby również subtelnie zmieniały się, na przeciągu setek milionów lat choćby, zależności w strukturze wszechświata? Przede wszystkim: jaka by była szansa na zaobserwowanie tego?]

      Usuń
    11. Nie rozumiem, powiedz, dlaczego wiarę wiążesz z brakiem odpowiedzialności za swoje życie ? Poza przypadkowością wszystko jest wyborem. To, że się do czegoś/Kogoś duchowo przylega, nie oznacza też braku samodzielności, vide Twoi inspiratorzy w filozofii.

      Rzekłeś ! :)

      Czyli ... no tak, :) przykład ma sugerować brak stabilnych stałych, a więc wykluczyć choćby cień niepewności co do istnienia zamysłu Boga i jego samego.
      Hmm... ja szukam potwierdzenia ( poza poczuciem ) a Ty negacji. Kiedyś się przekonamy. :)

      Usuń
    12. Cofnij się do mojego wpisu "O decyzji" albo do tekstu Kołakowskiego "Etyka bez kodeksu" - każdy odgórnie ustalony zbiór zasad postępowania (jak np. Dekalog) zwalnia z odpowiedzialności za czyny. A teizm, wiara w transcendens, niesie za sobą wyznaczone przez ten transcendens zasady postępowania. Nie podlega pod to może deizm (nie wtrącający się do świata Bóg), ale to dosyć specyficzny rodzaj wiary i zazwyczaj ucieka się do uznania innych transcendentnych wartości, np. humanistycznych.
      Absolutna przypadkowość również zwalnia z odpowiedzialności.
      Mnie interesuje taka ontologia, w której możliwy jest realny wybór, realna decyzja, realna odpowiedzialność - i tę możliwość widzę jedynie w ontologii immanentnej.


      Losie - ty wszędzie tego Boga wciskasz :P Weź sobie jeszcze raz ten sam przykład, tylko uznaj, że to Bóg, zgodnie ze swoją wolą, z sobie tylko znanych powodów, co jakiś (długi) czas zmienia relacje w strukturze wszechświata. Nie o Boga mi chodzi. Chodzi mi tylko o możliwość zauważenia tych zmian - chciałem, żebyś tę kwestę przemyślała.

      Usuń
    13. Sorry, ale nie jesteśmy w stanie po tysiącach lat uwikłania w kulturę, ustanowić, znaleźć najpierw, swój dekalog, zawsze będzie to akceptacja, opozycja, wybiórczość. Czas pionierów - minął. :)
      Realny wybór - to decyzja, to czyn, czyli potwierdzona ZGODA LUB NIEZGODA NA MENTALNIE WYZNAWANE WARTOŚCI. Za każdy wybór jestem odpowiedzialny, za wybór inspiratora etycznego również.

      No , okej, wzięłam takie prawdopodobieństwo pod uwagę ... i co ?

      Usuń
    14. Nie zajrzałaś do tych tekstów, które sugerowałem, prawda? :P Kwestia pionierstwa jest absolutnie nie istotna, nie jest tu na rzeczy (jest: nie-do-rzeczy, niedorzeczna).
      Realny wybór (tak jak to opisałem) istnieje wtedy, kiedy istnieją równopoziomowe, ale zarazem konfliktowe wartości. Nie może być absolutnego przypadku=losowości, bo muszą być określone wartości (czy są stare czy pionierskie - to nie istotne). Nie może być tu jednak ścisłego determinizmu, czyli: kodeksu, dekalogu, hierarchii wartości. Determinizm (kodeks) i absolutna przypadkowość (relatywizm) nie zostawiają miejsca na decyzję, którą wartość wybrać. Jedyna decyzja dotyczy tu: przyjąć kodeks/relatywizm, czy nie przyjąć (czyli, cytując Ciebie: "ZGODA LUB NIEZGODA NA MENTALNIE WYZNAWANE WARTOŚCI") - ale jest to decyzja z innego porządku, wybrawszy raz już nie ma co wybierać. Mnie natomiast interesuje taka etyka (i to nazwałem etyką immanentną), która w sobie zawiera wybieranie, która każe wybierać nieustannie, która ukazuje świat kolorowy (problemowy), a nie czarno-biały (złe-dobre).
      Jeszcze raz: mówimy o czymś innym. Ty mówisz o jednorazowym wyborze systemu wartości, który potem już nie każe decydować, bo wszystko precyzyjnie opisuje (to jest dobre, a to złe - jak w Dekalogu). Ja zaś mówię o systemie wartości, w którym decydować trzeba nieustannie. W tym co opisujesz jest realny wybór, to prawda: jest raz, na początku. Mnie jednak interesuje życie, w którym zawsze będzie się realnie wybierać.


      To ja się pytam "co?" :P Nie chodziło mi o "wzięcie pod uwagę" - tzn. "no może tak jest, a może nie jest - i co z tego?", tylko o przemyślenie, tzn. przyjęcie tego i rozważanie "do jakich konsekwencji to prowadzi?". Ale sam sobie odpowiem: prowadzi do takich, że zmiany takie byłyby bardzo trudno obserwowalne i wymagałyby niesamowicie długiego czasu istnienia nauki, a ta istnieje krótko - więc nieco skromności nie zaszkodzi ;) I młodzi naukowcy ją mają, mówią "to tylko hipoteza", "my tak naprawdę wiemy dopiero niewiele". Nie mają jej za to wszelkiego rodzaju wyznawcy i "neofici" nauki, którzy traktują ją jako twardy mur, od którego wszystko inne się odbija. Nauka może dowieść, że stawanie się nie jest powszechne i wówczas ontologia, którą tu buduję pójdzie do śmieci (albo do poprawy), ale jeszcze tego nie zrobiła i długo, długo tego nie zrobi.

      Usuń
    15. Równopoziome, ale zarazem konfliktowe wartości ? Ja nie zrozumiem bez przykładów, sorry. Może mamy inne definicje wartości, analogicznie tak jak zawężone do pozytywów pojęcie kultury w starożytności pozostające w opozycji do rozszerzającego jej ujęcia współcześnie ?
      Na początku czytając Twój koment, myslałam że chodzi Ci o Arystotelesowską zasadę złotego środka, ale chyba to nie to podejście, prawda ?
      Słuchaj decydujemy realnie i nieustannie w odniesieniu do pewnego kanonu moralnego, który nosimy w sobie. Bo chyba mówiąc o wartościach mamy teraz na myśli etykę, a nie wartości sztuk wszelakich, gdzie mogę po zachwytach nad Beksińskim zacząć podziwiać obrazy Malczewskiego.
      Jeżeli tematem jest moralność, to nie mogę zmieniać swego wyboru w zależności od sytuacji, humoru, pogody, zmęczenia, odrazy ......, czyli relatywizować , tzn. mogę - ale wtedy traci sens pojęcie : Wartość. Wartość musi mieć swój punkt odniesienia, wzorzec, normę.

      :)))) Ale lepiej, gdyby się pomyliła co do stałych ( nawet cyklicznie stałych ) praw natury, prawda ?
      Jest teoria i jest hipoteza, współczesne teorie naukowe może to i ' mur ' - ale solidnie teoretycznie i empirycznie budowany i sprawdzany.
      Oczywiście teorie mogą pewnie obalane, nie przeczę. :)

      Usuń
    16. Nie nie, zdecydowanie złoty środek nie - ble... ;) I tak, jesteśmy w kontekście etyki.

      Przykłady są we wspomnianym wpisie. Ale jeśli aż tak bardzo nie chce Ci się tam sięgać, to jakiś pierwszy z brzegu (może nieco banalny): realizacja swoich marzeń a realizacja marzeń rodziców. Dekalog jasno stawia sprawę: czcij ojca swego i matkę swoją, czyli - trzeba odwdzięczyć się rodzicom za czas, siły i pieniądze jakie na nas poświęcili i wypełnić ich wolę. Liberalizm też stawia sprawę jasno: nikt nie ma prawa wchodzić w obszar twojej wolności, czyli - samorealizuj się. Natomiast etyka zakładająca równe lecz konfliktowe wartości nie mówi, "zrób A", ani "zrób B", tylko: decyduj. Ale nie oznacza to relatywizmu, nie oznacza "decyduj się na cokolwiek". W relatywizmie, dekalogu i liberalizmie decyzje są pozorne, tzn. coś tam się dzieje, ale nie ma sytuacji niepokoju moralnego (również we wspomnianym wpisie omówionej): w relatywizmie obojętnie co się stanie, a w dekalogu i liberalizmie już jest postanowione co się stanie, najwyżej można się okazać "grzesznym" lub "poddanym opresji" i postąpić inaczej niż zgodnie z "wewnętrznym kanonem moralnym".

      To, że coś się dzieje, że coś robię, że jak mam dwie drogi do wyboru to idę jedną z nich nie oznacza, że zaszła realna decyzja (w sposób w jaki próbuję ją tu zdefiniować). Realną decyzją nazywam sytuację, w której NIE WIEM co zrobić bo wybory przed jakimi stoję są równie wartościowe - jedyne co mi pozostaje to arbitralność. W sytuacji "dekalogowej" WIEM co zrobić, bo ściśle określone jest co jest wartościowsze, jeśli tego nie zrobię to dlatego, że okazałem się grzeszny, okazałem się mieć zbyt słabą wolę, tu nie ma arbitralności, jest tylko słuszność (kodeks, dekalog, kanon moralny) albo błąd (grzech, słabość).


      A gdyby się okazało, że się nie myli można by się rzucić w otępiający dym kadzidła, co? ;)

      Usuń
    17. Racjonalność to nie kadzidło.

      Żyjemy stadnie od początku gatunku, twierdzenie że nikt nie ma prawa naruszyć mojej wolności , w świetle tej oczywistości - jest nielogiczne. Nie przeżyjesz bez innych ludzi.
      Muszę wiedzieć co mam robić, aby nie podcinać gałęzi na której siedzę.

      Usuń
    18. To o kadzidle nie było do racjonalności tylko do twojego "Ale lepiej, gdyby się pomyliła co do stałych".

      Nie wiem co sprzecznego w stadnym życiu miałoby być z liberalizmem. Liberalizm mówi "granicą wolności jednostki jest wolność innej jednostki". Nie wyklucza to "stadności", wyklucza jedynie ingerencje, których byśmy sobie nie życzyli (oczywiście tak długo, jak długo sami nie naruszamy wolności innych jednostek). Nie zabrania współpracy celem przeżycia.

      To nie jest podcinanie gałęzi. To kwestia woli. Jeśli się ma silną wolę potrafi się wybierać, jeśli się ma słabą wolę pragniemy, aby ktoś wybrał za nas (choćby tym "kimś" miałby być jakiś abstrakcyjny kodeks moralny). Decyzja należy do dziedziny woli, nie wiedzy (bo można wiedzieć, a wciąż nic nie zrobić - z powodu słabej woli; wiedza jest tylko czynnikiem sprzyjającym decyzji, nie jej istotą).
      Ale też mając na uwadze różne typy ludzkie skłaniam się ku pluralizmowi etycznemu, czy też mówiąc inaczej: etyka immanentna nie jest dla każdego.

      Usuń
    19. Racjonalność to stałe logiki.

      A to się chwali, w kontekście pewnych dawnych Twych zapewnień co do eksperymentowania bez granic ( skutkujących odsiadką pod celą :) - nie byłam wcale tego pewna.

      Nie wybierasz sam - tzn. nie tworzysz wyłącznie swojego, nowego, odkrywczego systemu wartości - lecz stosujesz mniej lub bardziej wybiórczo ( jak w powyższym akapicie ) coś co już zaistniało.
      Wolę ' ustawiasz ' wobec jakiś wartości, kurczę ! :)

      O dzięki za tolerans, jaki liberał z Ciebie ! :)

      Usuń
    20. Chyba się nie zrozumieliśmy. To stanowisko liberalizmu, nie moje. Nie zgadzam się z owym liberalizmem.
      Straszenie (odsiadką) - typowa nauka moralności ("pójdziesz za to do piekła").


      Przecież dopiero co o tym pisałem: tu nie chodzi o tworzenie wartości. Mogą to być jak najbardziej ustalone, od miliarda lat istniejące wartości - kwestia tego, czy są one równopoziomowe (i trzeba wybierać między nimi), czy są hierarchiczne (i wówczas trzeba się tylko "stosować").

      Usuń
    21. Poza analogią z funkcjonującą od starozytnych tragików grckich - czyli ironią tragiczną - nic więcej nie przychodzi mi do głowy, gdy chcę zrozumieć Twoje immanentne równopoziomowe, nierównoległe ...

      Może jakiś przykład konkretny ?

      Usuń
    22. A gdzie ja napisałem, że nierównoległe? Równoległe właśnie, równopoziomowe. Niehierarchiczne. Tzn. są wartości, bez wskazania, która jest ważniejsza.

      Przykład był: samorealizacja czy realizacja nakazu rodziców? Etyka immanentna mówi: sam decyduj. Inne etyki już zdecydowały za ciebie (a jeśli postąpisz inaczej, to nie ze względu na wybór, ale "grzeszność").

      Usuń
    23. Czcij rodziców - oznacza poddanie się realizacji ich planów ? Kiedyś, gdy dzieci nie pracowały, a samodzielność finansową uzyskiwały po przejęciu spadku - może i niektóre latorośle ulegały. Ale kiedy to by było ? Czcij - czyli szanuj i kochaj, naprawdę nie ma tam nic o obowiązku ulegania ich woli.
      Owszem , dekalog mówi wyraźnie : nie kradnij, nie zabijaj i poza stanami wyższej konieczności - ratowania czyjegoś życia - tutaj nie ma wątpliwości.
      Ta Twoja równopoziomowość( równoległość) i hierarchiczność ... :)

      Usuń
    24. Ja wiem, że dziś tak naprawdę "wszyscy" jesteśmy relatywistami i dziś owo przykazanie oznacza dla nas "duchowy" szacunek - ale pierwotnie oznaczało ono bardzo konkretne poddanie się woli rodziców i przez wiek wieków tak właśnie funkcjonowało.

      Nie studiowałem może zbyt dokładnie ST, ale nie znalazłem nigdzie takiego sformułowania V przykazania: "Nie zabijaj poza stanem najwyższej konieczności". W którym wydaniu Biblii to znajdę? :P

      Równopoziomowość odnosi się do wartości, hierarchia... do czegoś innego.

      Usuń
    25. Był taki okres, ale jak wspomniałam w dużej mierze ową 'dyspozycyjność' wywoływały uzależnienia ekonomiczne.

      Czepiasz się :), a o wojnach ludu Izraela nie czytałeś ?

      Mam z tym Twym podziałem dyskomfort, intelekt mi siada albo ... :)

      Usuń
    26. Nie ja przywołałem w tej dyskusji ten podział, więc nie wiń mnie za dyskomfort :P Nic o hierarchii w etyce immanentnej tym razem nie pisałem. Pisałem tylko o tym, że tradycyjne kodeksy moralne zakładają hierarchię i że ja się z tym nie zgadzam, bo prawdziwy wybór istnieje jedynie przy braku hierarchii wartości. Tu chyba nie ma nic niejasnego.

      Usuń
  26. Cześć,

    Postanowiłem dołączyć się do dyskusji, a właściwie dodać kilka rzeczy.
    Projekt ontologi maszynowej wygląda na solidny i jestem ciekaw jak rozwiniesz go dalej. Przyznaję, że na początku metaforyka nieco mnie "uwierała". Połączenie maszyny i siły, w porządku, ale tej pierwszej i witalności było już gryzące. Wiem, że ten dyskomfort wynika z nawykowego użycia słowa maszyna w odniesieniu do obiektów nieożywionych. Jednak po małych poszukiwaniach dowiedziałem się, że ten termin w cybernetyce odnosi się w takim samym stopniu do urządzeń mechanicznych, jak i organizmów żywych, a nawet pojęć abstrakcyjnych, co akurat świetnie koresponduje z użyciem jakiego dokonałeś w swojej ontologi.

    Mam pytanie, tyczy się stwierdzenia z podrozdziału Siły: "Pośród praktyk wyróżnione miejsce zajmują interpretowanie i ocenianie (obu nie należy ograniczać wyłącznie do świadomości)". Czy możesz rozwinąć co rozumiesz dokładnie przez twierdzenie w nawiasie?

    Twierdzenie o maszynie jako systemie niestabilnym, któremu część sił ciągle umyka, prowadząc do jego rozregulowania i nieuniknionej przemiany wydaje mi się korespondować z Bataille'm. Jego pomysł ekonomi solarnej (patrz: Georges Bataille "Część przeklęta"), czyli ontologi wszystkiego jest nieco podobny do ontologi maszynowej. Bataille twierdzi, że wszystko jest skupiskami energii, które podlegają jej ciągłemu ruchowi wyrażanemu w dwóch procesach - nagromadzaniu i roztrwanianiu. Myślę, że jest to dobre nawiązanie do Maszyn i Sił.

    Wątek determinizmu, a właściwie jego braku, jest interesujący. Możemy tylko stwierdzić jakie warunki należy stworzyć/spełnić, aby zwiększyć prawdopodobieństwo zwycięstwa jednych sił nad innymi siłami, ale nawet zwiększone szanse nie dają pewności zwycięstwa, pozostawiając ryzyko przegranej.

    OdpowiedzUsuń
  27. Chciałem jeszcze dodać coś a propos próby użycia ontologi maszynowej w praktyce. Ze względu na zainteresowania pomyślałem o pewnej próbie jej odniesienia do zjawiska świadomości. Ściślej chodzi mi o proces jej wyłonienia, umysł jako maszyna, efekt relacji sił. Tutaj warto by odnieść się do teorii Kazimierza Dąbrowskiego. W dużej mierze pokrywa się ona z ontologią maszynową, z tym że pojawia się w niej celowość. Streszczę to pokrótce.

    Dąbrowski starał się stworzyć pozytywny model zaburzeń psychicznych, uważał że to co często uważane jest za objawy degeneracji umysłu wcale nie musi właśnie tym być, wręcz odwrotnie. Procesy takie nazywał degeneracjami i dzielił je na pozytywne oraz negatywne. Umysł u niego jest dynamiczny, cały czas staje się i ulega przemianą (odniesienie do Maszyny). Przemiany są efektem ciągłych dezintegracji i późniejszych, wtórnych integracji. Oczywiście, podobnie jak w ontologi maszynowej, są to raczej zmiany cykliczne składające się z szeregów mikro zmian. Myślę, że kategorie dezintegracji i wtórnej integracji to, mówiąc już językiem ontologi maszynowej, efekty ciągłych walk i sojuszy między siłami, zachodzącymi w Maszynie (Umyśle).

    Oczywiście ludzka jednostka nie jest zawieszona w próżni i znajduje się w relacji z innymi Maszynami i lawirującymi między nimi siłami (społeczeństwo, przedmioty, itp.). Pozostaje pewna różnica, coś co z perspektywy ontologi maszynowej można by nazwać determinizmem, choć nie koniecznie tak jest, zaraz napiszę dlaczego.

    Dąbrowski twierdzi, że celem, czy też efektem ciągłych dezintegracji i wtórnych integracji jest osobowość (maszyna). Wydaje mi się, że między wierszami Dąbrowski zakłada co raz to większą doskonałość owej osobowości. Każde kolejne rozbicia i zespolenie daje coś lepszego w stosunku do tego co już było. Ja spojrzał bym na to nieco inaczej.

    Efektem ciągłych dezintegracji i integracji jest stawanie się innej osobowości (oczywiście w stosunku do tej z przed rozłamu), innej bo będącej wyrazem nowo powstałego układu sił. Oczywiście nie jest tak, że to proces od punktu A do punktu B, chciałem to pokazać modelowo. Myślę, że obie teorie zakładają stałe trwanie procesów walki sił, ciągłe stawanie się.

    W gruncie rzeczy nie była to prób analizy zjawiska jakim jest świadomość, ale raczej modelu Dąbrowskiego. Myślę, że za pomocą ontologii maszynowej można całkiem skutecznie "przejrzeć" teorię dezintegracji pozytywnej i że całkiem nieźle one z sobą korespondują.

    OdpowiedzUsuń
  28. Dzięki za koment. Odpowiadam mniej więcej po kolei w stosunku do tego co pisałeś.

    Co do uwagi z nawiasu (interpretacja nie związana ze świadomością). Chodziłoby mi o coś takiego, że już pozbawiony świadomości organizm, choćby tak pierwotny jak jakieś ameby, interpretuje i ocenia otoczenie wokół siebie: jadalne/niejadalne, bezpieczne/zagrażające. Myślę, że taki jest pierwszy kontakt ze światem - interpretujący - ewentualna świadomość oraz poznanie nadbudowują się nad nim (świadome, nawet naukowe, poznanie opiera się na pewnych przesłankach zakreślonych przez ową pierwotną zdolność interpretacyjną).

    Ekonomia nadmiaru Bataille'a - w sumie jest tu coś na rzeczy, ale "zerżnąłem" to bardziej od Deleuze'a i Guattariego, w Bataille'u od dawna nie siedzę.

    Brak determinizmu: powiedziałbym, że jakiś częściowy jest, są pewne "determinanty", ale raczej zakreślają one obszar, niż całkowicie przesądzają co będzie. Jest tu też miejsce - ważne miejsce - na przypadek. O tyle dobry jest model wojenny: liczba jednostek, ich uzbrojenie, morale, strategia itd. są istotne, pozwalają przybliżyć wynik bitwy, ale nawet jeśli znasz siłę armii przeciwnika, to nie znasz strategii przeciwnika, nie znasz morale przeciwnika, do tego dochodzą również czynniki losowe (jakaś mina nie wybuchnie, albo odłamek przypadkiem uszkodzi coś ważnego itp.).


    Co do Dąbrowskiego. Zamierzam wchłonąć nie tylko jego ;) ;) ;) A tak serio: różnorodne koncepcje dynamiczne (jak choćby Dąbrowskiego) są często krytykowane z pozycji klasycznych metafizyk, jako niemożliwe do utrzymania bo nieuzasadnione ontologicznie. Staram się na owe krytyki odpowiedzieć nie jakąś kolejną (by w nieskończoność przerzucać się "argumentami"), ale odpowiedzieć twórczo: sprawdzając, czy jest możliwe skonstruowanie ontologii dynamicznej. [Można powiedzieć, że zrobili to Deleuze i Guattari - tak, to fakt, przyznaję... Przyznaję też, że Deleuze nieustannie mnie inspiruje... Może ich powtarzam - z nadzieją jednak, że twórczo, że w samo jądro tego powtórzenia wprowadzam różnicę, choćby drobną, która popchnie to w nowym kierunku... ciemniejszemu punktowi, który widzę na horyzoncie.]

    OdpowiedzUsuń
  29. podoba mi się ten projekt. czekam na jego dalsze rozwinięcie

    OdpowiedzUsuń
  30. Dzięki :) W najbliższym czasie planuję jakieś drobne pokazanie go w działaniu, tzn. analizę jakiegoś zjawiska za jego pomocą, a potem kolejne bardziej teoretyczne rozwinięcia.

    OdpowiedzUsuń